Translate

sobota, 8 listopada 2014

(Temat 16) Skandale Reprezentacji Polski

Część I

Aktualna tematyka będzie będzie należeć do tych "lekkich". Usiądźcie więc wygodnie i prześledźcie razem ze mną cały szereg przeróżnych skandali naszej najważniejszej drużyny piłkarskiej, jakich na przestrzeni lat się im sporo uzbierało. Afera goniła aferę - można by rzec. Przyjąłem wariant szeroki, aby ten temat "przerobić" przez pryzmat przeróżnych sytuacji (od kurtuazyjnych po poważnych) i całego grona osób związanych z kadrą Biało-czerwonych. Tak więc, obok skandali i afer, znajdą też miejsce sytuacje kontrowersyjne, prowokacyjne po "niesmaczne" - chodzi o to, aby był przysłowiowy "dym"...lub chociażby się "tliło" :) Nie będziemy też ograniczać się tylko do tego, co działo się stricte na zgrupowaniach. Opisane zostaną chociażby wydarzenia podczas meczów czy w czasie wolnym od kadry. Wreszcie obiektem rozważań nie będą tylko aktualni gracze i trenerzy Reprezentacji Polski, ale byli zawodnicy, działacze, operatorzy stadionów, a nawet dziennikarze. Myślę, że będzie się wesoło bawić przy czytaniu, bo wybrałem wiele "pikantnych" kąsków. Wiem, że tematyka ta idealnie nadaje się na łamy brukowców i do prasy o nie najlepszej opinii - ale z drugiej strony, cała ta grupa nie była jak widać "grzeczna" i sama dała sporo materiałów do napisania tegoż artykułu :D Moi drodzy zapraszam do lektury.
            [Ach te kobiety!]
Naszą podróż po "pikantnych" historiach naszej Reprezentacji zaczynamy od kwestii pań. Wszakże kobiety mają pierwszeństwo :) Nie będą to jednak informacje o wzorcowych małżeństwach naszych graczy i sielankowym mirze domowym, taktownym i lekko pruderyjnej relacji żeńsko-męskiej czy "szczeniackiej" miłości pary trzymającej się za ręce. Niestety chodzi o "cięższy" kaliber. W naszej kadrze wybuchały skandale z "paniami lekkich obyczajów", tzw. "obyczajówki". Wyobraźcie sobie, że podczas zgrupowań piłkarze sprowadzali sobie kobiety reprezentujące "najstarszy zawód świata". Poniżej napomknięte zostaną trzy wydarzenia z erotyką w tle. Co prawda, nie są one tak poważne jak ta, która swego czasu w wybuchła w Reprezentacji Francji, jednakże nasi na tym polu "nie ustępują nogi". Abstrahując od strefy etycznej (takie zachowanie jest naganne, tym bardziej jeśli ma się żonę i dzieci), ale "razi w oczy" nieprofesjonalizm kadrowiczów i ich stosunek do Reprezentacji Polski. Przecież te "spotkania" miały miejsce podczas obozu kadry! Zaczynamy od Mistrzostw Świata w 1986 roku. Na meksykańskich boiskach nasi zawodnicy prezentowali się (mówiąc delikatnie) bardzo przeciętnie. Być może na postawę niektórych z nich miał ich "niesportowe prowadzenie się". Miejscem "akcji" był hotel Bahia Escondida, gdzie podczas imprezy była zakwaterowana kadra Polski. Ponoć wraz naszymi piłkarzami przebywali też tam emigranci polscy z Chicago oraz 3 meksykańskie..."panienki". Zwłaszcza trzech piłkarzy (akurat wszyscy grali wtedy w Legii Warszawa) korzystało z "towarzystwa" tych dziewczyn. Zapewne podczas meczów mieli "miękkie nogi" :D Mieli raczej też problemy z bólem głowy i zachowaniem równowagi, gdyż podobno pili "ile fabryka dała" (no może przesadzam :D). Nieco inaczej było w 2003 roku. W marcu kadra podczas przygotowań do meczu z Węgrami (0:0, mecz eliminacji EURO 2004) przebywała w Pałacu Kawalerów w Świerklańcu. Piłkarzy odwiedziły panie "w wiadomym celu". Cała sytuacja nie obyła się bez personalnych konsekwencji. Otóż, ukarano wyrzuceniem z kadry...kucharza i 2 masażystów! Polacy mają poczucie humoru :) Ów kucharz to ten sam pan, w restauracji którego nagrywano polskich "polityków" w słynnej "aferze podsłuchowej". Całą sprawę z "paniami" ujawnił opinii publicznej ówczesny prezes PZPN, Michał Listkiewicz. Wreszcie skandal za kadencji Franciszka Smudy. Całą aferę "wyniuchał" jeden z brukowców (wiem, że to nie jest wiarygodne źródło informacji, jednak "coś w trawie piszczy" :D). Do zdarzenia miało dojść 23 marca 2011 roku w Poznaniu. Polscy piłkarze w tamtym okresie przebywali na zgrupowaniu w Grodzisku Mazowieckim przed meczami towarzyskimi z Litwą i Grecją (kolejno 0:2 i 0:0). Podejrzewanych jest paru reprezentantów (nazwisk nie podano) o rzekome korzystanie z "usług" 4 prostytutek. Trener Smuda odciął się od tego i powiedział, że nie wierzy w te sensacyjne doniesienia. Piłkarze nie ukrywali, że przebywali wieczorem w Poznaniu w towarzystwie kobiet, jednak...w celu przymierzania strojów :D Uprawdopodobnić tę wersję miała (była już) rzeczniczka PZPN - Agnieszka Olejkowska (teraz Roszkiewicz). Twierdziła, że przebywała wtedy z piłkarzami, tak więc całe zamieszanie jest "wyssane z palca". Niedawno jednak przyznała, że mówiła nieprawdę - mało jest ludzi o honorze i uczciwości :( Radzę drogim kadrowiczom zachowywać energię na treningi i mecze.
            ["Afera na Okęciu"]
To chyba najsłynniejsza afera w historii naszej Reprezentacji. A wydarzyło się mianowicie coś takiego. Biało-czerwonych czekał wylot na mecz przeciwko Malcie (eliminacje Mundialu 1982). Reprezentacja Polski w dniu 28 listopada 1980 roku przebywała w jednym z warszawskich hoteli, a 30 listopada mieli wylecieć do Włoch i na Maltę. Jednakże, nie wszystko poszło "jak po maśle". Na lotnisku Okęcie w Warszawie, gdzie zbierali się do wylotu nasi reprezentanci, zjawił się Józef Młynarczyk...w "stanie wskazującym". Pan Józef był znany z tego, że "za kołnierz nie wylewał". Nawet była fama, że ten wybitny bramkarz, jeśli sobie nie wypił to bronił gorzej! Nie mniej jednak wybuchła afera, która z czasem przerodziła się w wielką aferę. Gdy selekcjoner (Ryszard Kulesza) spostrzegł pijanego kadrowicza, to zabronił mu podróży i nakazał pozostanie w kraju. W obronie kolegi stanęło 3 zawodników: Zbigniew Boniek, Stanisław Terlecki i Władysław Żmuda. Przyciśnięty do muru trener ugiął się i zmienił decyzję o odsunięciu od składy Młynarczyka. Sprawa jednak nie rozeszła się po kościach. O całym wydarzeniu dowiedziała się "góra". Włodarze PZPN i jej prezes, Marian Ryba, przykładnie ukarali winowajców. Całą czwórkę (nazwano ich Bandą Czworga) wezwano do kraju (tak że z Maltą nie zagrali) i zostali wyłączeni z Reprezentacji Polski. Trenera Kuleszę zwolniono i jego miejsce zajął Antoni Piechniczek. W dniu 20 grudnia tamtego roku ogłoszono wymiar ich kar: Józef Młynarczyk - 8 miesięcy bez gry w piłkę (2 lata na Reprezentację Polski), Zbigniew Boniek i Stanisław Terlecki - rok bez gry w piłkę, a Władysława Żmudę ukarano "tylko" 8 miesiącami karencji. Restrykcje dotknęły również Włodzimierza Smolarka (był z Młynarczykiem w klubie) - dostał 2 miesiące, ale w zawieszeniu na pół roku. Jak widać, całe to towarzystwo związane było z Łodzią. Kary surowe, ale nie ma co się dziwić bo pan Ryba osobiście był wojskowym (generał) :) W roku 1981 odstąpiono bezwzględnych kar nałożonych na zawodników, przez co wrócili do składu. Bardzo dobrze, bo bez zapewne nie zajęlibyśmy na tamtym Mundialu 3 miejsca. Jedynie Terlecki nie przyznał się do winy, kary mu nie anulowano i nigdy później nie zagrał oficjalnie w koszulce z "orzełkiem". Całe zamieszanie spowodowała...kobieta. Pewien dziennikarz szukał swojej małżonki i wybrał się do Młynarczyka po informacje. Nie obyło się bez "wzmocnienia". Później pijanego kompana pan Józef zabrał do hotelu (gdzie przebywała Reprezentacja Polski), przez co obudził śpiące tam towarzystwo...jak się łatwo domyślić fama o "imprezie zakrapianej alkoholem" się rozniosła.
            [Barwny "Franek"]
Franciszek Smuda - człowiek instytucja. Sam się cieszyłem jak obrano popularnego Franka na zarządcę "folwarku" zwanego Reprezentacją Polski. Facet miał to coś, co powodowało że wyciska z prowadzonych przez siebie drużyn, nawet nie 100% a 110%. Do tego jego podopieczni grają "futbol optymistyczny" i "gryzą murawę". Jednak Reprezentacja to nie klub - w ogóle inna para kaloszy. Na EURO 2012 sukcesu jednak nie było, mimo efektownej gry (ok. 30 minut na mecz). Pewnie ocenialibyśmy jego kadencję znacznie lepiej, gdyby piłkarze byli bardziej skuteczni w wykańczaniu akcji... Przejdźmy do tematu. Osoba Smudy jest bardzo kontrowersyjna. Najpierw o jego problemem z poprawnym wypowiadaniem się. Mogła bawić jego nieudolność w budowaniu zdań przed kamerami TV. Nie da się ukryć, że Smuda wielkim mówcą nie jest. Jednakże uważam, że nie jest to w ogóle istotne. Ważne jest natomiast to, jaki ma się warsztat stricte trenerski. Liczy się umiejętność trafiania do zawodników, a przede wszystkim najważniejsze są osiągane wyniki. Tak więc denerwują mnie wypowiedzi, że Smuda był słabym szkoleniowcem, bo "cienko" wygląda medialnie. A ja się pytam...co to za argument??? Pan Franciszek wywoływał niemałą konsternacje swoimi "złotymi myślami". Kiedy był pytany czy w kadrze nie jest potrzebny psycholog, to "palną" myląc psychologa z psychiatrą, że w jego zespole nie ma wariatów. Po jednym z meczów powiedział, że może zagrać nawet...z ZSRR (to raczej przejęzyczenie, ale zabawne :D). Innym razem stwierdził, z rozbrajającą szczerością, że nie będzie brał piłkarzy..."z kibla" albo że nie został zrobiony "miękkim ch...". Jednak z Reprezentacji Smuda stracił to co u niego kibice bardzo szanowali - niezależność. Zachowywał się tak by nie podpaść PZPN. Uparty i pamiętliwy jest czego przykładem jest konflikt z Arturem Borucem i wyrzuceniem bramkarza z kadry. Był jednak niekonsekwentny, czego dobitnym przykładem jest początkowe kpiny z "wielonarodościowej" Reprezentacji Niemiec (tzw. Farbowane Lisy), a później sam hurtowo sprowadzał piłkarzy z zagranicznymi paszportami. Nigdy przedtem na taką skalę nie korzystaliśmy z usług takich zawodników. Nie jestem tego zwolennikiem, przynajmniej nie w takiej proporcji i nie jak dany piłkarz "duma" nad wyborem naszej kadry długie miesiące. Po Smudzie przyszedł Waldemar Fornalik, który jednak nie osiągnął lepszych wyników od swego poprzednika i w porównaniu do niego wniósł znacznie mniejszy "koloryt" do Reprezentacji Polski.
            [Bilet proszę]
Problem z biletem na mecz Biało-czerwonych miał niejeden kibic znad Wisły. Poniżej wymienione zostaną 4 przypadki "wpadek" z wejściówkami na stadion, które miały miejsce w (niespełna) 4 ostatnich latach! Poraża brak profesjonalizmu. Był czerwiec 2011 roku. Nasi gracze grali serię sparingów, która miała ich przygotować do rywalizacji na EURO 2012. Na stadionie Legii Warszawa rozegraliśmy mecz z silną Francją (0:1). Wielu kibiców raczej wspomina tamto spotkanie niezbyt miło i nie o porażkę naszych Orłów chodzi. Tłumy kibiców nie mogły bowiem wejść na trybuny obiektu, gdyż...zepsuły się czytniki biletów. Części udało się zobaczyć drugą połowę (dzięki duplikatom biletów), a część w ogóle zrezygnowała. Rzeczniczka PZPN (Agnieszka Olejkowska) chcąc zmniejszyć odpowiedzialność piłkarskiego związku tłumaczyła...że mówiono kibicom aby zjawili się na stadionie wcześniej! Śmiać się czy płakać? A tak po za tym...ceny tych biletów wahały się od 50 do 130 PLN. We wrześniu 2012 roku wybuchła inna afera z biletami w tle. Tym razem miejscem "akcji" był Wrocław (Stadion Miejski). Kibice chcieli zakupić bilety na mecz eliminacji Mundialu 2010 z Mołdawią (2:0), ale spotkała ich niestety przykra niespodzianka. Przed stadionem powstały kolejki jak "w nie tak dawnych czasach do sklepów". Skandal ten został wywołany przez otwarcie tylko 2 kas biletowych. Tym razem pani Olejkowska w imieniu "Laty i spółki" całą winą za zaistniałe zamieszanie obarczyła stronę wrocławską. Ci z kolei odbili piłeczkę, twierdząc że wypełnili wszelkie wymogi, jakie wcześniej uzgodnili z polską centralą piłkarską. Miesiąc później (październik 2012 roku) kolejny zgrzyt z "bilecikami". Tym razem w innym meczu eliminacji Mundialu 2010 mieliśmy zagrać z Anglią (1:1, tak chodzi o mecz na "Basenie Narodowym" :D). Kadencja Grzegorza Laty kończyła się i jak widać popularny Bolek jeszcze raz chciał, aby było o nim głośno w środowisku piłkarskim. W tym przypadku sprawa dotyczyła podziału puli biletów. Wyobraźcie sobie, że z 55 tysięcy wejściówek niemal połowę (25 tysięcy) zagarnął PZPN. Znowu "oczami świeciła" pani Olejkowska. Cała sprawę tłumaczyła tak, iż te bilety związek przeznacza m.in. polskim medalistom Igrzysk Olimpijskich czy angielskim kibicom. Całą sytuacją zbulwersowany był znany komentator sportowy - Tomasz Zimoch. Wystosował nawet list otwarty do PZPN i nazwał cały proceder oszustwem. Może pan Tomasz zachował się nieco "pod publikę", jednakże trudno nie zauważyć w zachowaniu działaczy PZPN elementów zwykłej machlojki. I jeszcze o meczu towarzyskim z Irlandią (listopad 2013 roku, 0:0). Kiedy piłkarze biegali po murawie Stadionu Miejskiego w Poznaniu, to na ich trybunach doszło do kuriozalnej sytuacji. Odpowiedzialne za to osoby powinny się wstydzić. Mianowicie na trybunie prasowej, gdzie swoje stanowiska mają dziennikarze zjawili się...zwykli kibice i zajęli te miejsca. Od razu mówię, że to nie o brak kultury naszych fanów chodzi, ale głupota ludzi odpowiedzialnych za sprzedaż biletów. Okazało się, że rozdysponowano wśród kibiców wejściówki na miejsca przeznaczone dla sprawozdawców sportowych. Za całe zajście przeprosił rzecznik PZPN...tym razem nie Olejkowska :D...Jakub Kwiatkowski. Więcej profesjonalizmu i szacunku dla polskiego kibica.
            [Cięty język pana Janka]
W naszym zestawieniu nie mogło zabraknąć osoby, okrzykniętego niegdyś mianem Człowieka, który zatrzymał Anglię - pana Janka Tomaszewskiego. Nie da się ukryć, że to kolejny facet z wyrazistą osobowością w polskim futbolu. Co prawda, już od lat zawodowo nie kopie futbolówki, ale za to prowadzi swoiste medialne boje. Zagorzały zwolennik reform w PZPN i naprawy naszego piłkarstwa. Pan Janek jest wybitnie twórczy w tworzeniu skandali, prowokacji i kontrowersyjnych wypowiedzi. Jego słowa często szokują i obrażają, jednak jest w swych osądach szczery. Mówi wiele prawdziwych rzeczy, które jednak wydać się mogą zwykłym populizmem. Często jednak przegina. Przytoczę teraz niektóre wypowiedzi postawy, które zrobiły zamieszanie w przestrzeni publicznej. O Franciszku Smudzie: "futbolowa pornografia" (gra Lecha Poznań za kadencji Smudy), "trzeba go wyp... dyscyplinarnie", "ma swoje zdanie, ale sam się z nim nie zgadza" czy "prostak". O Grzegorzu Lacie: "prostak", "tylko menele prowadzą takie rozmowy" (rozmowy Laty i przyjęcie przez niego koperty z pieniędzmi) czy "gejzer intelektu". O Leo Beenhakkerze: "pluje nam wszystkim w twarz" czy "nie wyrzucić, tylko właśnie wyp...!". O PZPN: "Polski Związek Piłki Nienormalnej", "ryba śmierdzi od głowy" czy "burdel". Inne wypowiedzi: "stado baranów" (skorumpowani w środowisku piłkarskim), "jak zapłodnić krowę lodem? Położyć ją na lud i sama się wyd..." czy "będę dopingował Reprezentację Niemiec".
            [Dola Prezesa]
Płynne przechodzimy teraz do kolejnych "wpadek" odnośnie Reprezentacji Polski. Do tablicy przywołujemy tym razem prezesów PZPN. Zaczniemy od Grzegorza Laty. Pozwólcie, że napiszę teraz wybrane jego "wybryki", bo jego osoba uwikłana jest w innych wątkach, o których jest w innych częściach tego artykułu. "Krótka piłka" o Grzegorzu Lato: wybitny piłkarz-marny prezes-płytki człowiek. Od czego by tu zacząć? Trochę się tego nazbierało :))) "Spadek" jaki pozostał po tym panu jest przeogromny...w liczbę "wtop". Już przy wyborach na prezesa związku miał powiedzieć, że jeśli nie go nie naprawi po roku to odejdzie. I co? Subiektywnie rzecz biorąc PZPN nie stał się "normalniejszy", a Lato ze stołka nie zleciał... Słynne było jego "poczucie humoru" i specyficzny "rechot". Rzucał "sucharami" na prawo i lewo. Znany jest jego żart: "Ile Grzegorz Lato miał na setkę? 3 sekundy!" - imitując przy tym nachylanie kieliszka z wódką (nawet śmieszny). A już żenadą był żart o swojej żonie Zdzisławy, którą nazwał mianem "piździsi". Grzegorz Lato reklamuje dachy - to akurat nie dowcip, a sposób pana Grzegorza na zarabianie pieniędzy (hmmm... pamiętacie otwarty dach na Stadionie Narodowym? :D). Miał też "złote myśli", np.: "Macie co chcecie! Teraz my będziemy was j...!" czy "Podamy sobie na koniec ręce jak +biali ludzie+". Brak talentu dyplomacji pokazał mówiąc, że "Euro zorganizujemy z Niemcami" (odnośnie problemów organizacyjnych za naszą wschodnią granicą). Do tego nieudolne starania o stołek w UEFA, nieznajomość angielskiego, idiotyczna decyzja o zakupieniu działki w Wilanowie pod zabudowę nowej siedziby PZPN (pomysł Zarządu PZPN, za czasów Laty), afera z przyjęciem koperty z pieniędzmi (schował ją do sejfu...by "zabezpieczyć" :D), wyzysk kibiców poprzez Karty Kibica i niewyobrażalne miesięczne zarobki. Do tego jego wszechogarniająca arogancja. Za prezesem Latą płakać nie będziemy :) Przejdźmy teraz do osoby Zbigniewa Bońka. Porównywać go z Grzegorzem Latą nie ma najmniejszego sensu. Skrócić to można do stwierdzenia: "niebo a ziemia". Zibi kieruje związkiem na wyraźnie lepszym poziomie niż jego poprzednik. Prawda, że ma lepszy pijar, ale mimo wszystko widać postęp. Najlepiej obrazuje, że PZPN się reformuje atmosfera wobec tej instytucji. Jeszcze nie dawno "hurtowo" śpiewano na polskich stadionach: "PZPN! PZPN! J...! J..., PZPN!", a teraz już tego nie ma (przynajmniej nie w takim wymiarze). Jednak Boniek to barwa postać i jest wdzięcznym tematem. Co do Bońka-Prezesa to (może to naciągane), ale wśród wpadek można wymienić jeszcze kwestię sponsoringu Reprezentacji Polski. Nazw nie będę wymieniał, aczkolwiek nazwa jednego z nich kojarzy się z wyzyskiem. Po raz pierwszy bodaj pozwolono, aby twarzą naszej kadry był ktoś z gałęzi bukmacherskiej (może to i dobry kierunek). Sam Boniek jak został prezesem to reklamował (m.in. w internecie) zakłady sportowy, co wydaje się być naciąganiem prawa związkowego.
            [Doping]
Plaga "piłkarzy-koksowników" dotarła także nad Wisłę. Nie wszyscy zawodnicy dochodzą do swych sukcesów talentem i wylewaniem potów na treningach. Są tacy, którzy zażywają niedozwolone substancji, które sztucznie polepszają im wydolność czy szybkość. Smutny proceder. Poniżej opisane zostaną dwie historie z polskiej piłki z dopingiem w tle. Od razu zaznaczam, że w obu sprawach wina nie jest taka oczywista, jednak fetor posądzenia o oszustwo pozostał. Najpierw wątek olimpijski. Tak naprawdę ostatni wielki sukces Reprezentacji Polski na wielkiej imprezie, to występ naszej młodzieży na Turnieju Olimpijskim w Barcelonie w 1992 roku. Wspaniała przygoda uwieńczona zajęciem drugiego miejsca i tylko nieznaczna porażka (2:3) w finale na Camp Nou z faworyzowaną Hiszpanią. Jednakże niemiłe zdarzenie zaistniało przed imprezą. Otóż, w prowadzonej przez Janusza Wójcika kadrze olimpijskiej, 3 piłkarzy (m.in. późniejszy kapitan dorosłej Reprezentacji Polski - Piotr Świerczewski) posądzonych zostało o zażywanie substancji wspomagających. Najprawdopodobniej był to zarzut szkalujący, który nie miał potwierdzenia w rzeczywistości. Dowodem "czystości" piłkarzy były testy przeprowadzone już na Olimpiadzie, które nie stwierdziły żadnych nielegalnych substancji w ich organizmach. Innym przypadkiem jest doping Jakuba Wawrzyniaka. Reprezentant Polski i były gracz m.in. Widzewa Łódź i Legii Warszawa "wpadł" 5 kwietnia 2009 roku. Miało to miejsce po jednym z meczów w lidze greckiej (był wówczas zawodnikiem Panathinaikosu Ateny). Niedozwolonym środkiem jaki znaleziono w jego organizmie była niejaka metyloheksamina. Miała się ona znajdować w specyfiku, jaki Wawrzyniak zażywał by wspomóc swoje odchudzanie. Gracz nie zgadzał się z wynikami i przebadano tzw. "próbkę B". Niestety dla niego, ona również dała wynik pozytywny. Piłkarz bronił się, że nie był świadomy nielegalności swojego postępowania. Miał nie wiedzieć, że w odżywce na odchudzanie znajduje się zakazana substancja. Sam jednak twierdzi, że miał dobrą wagę i...w zasadzie nie wie dlaczego kupił ten środek w jednym z warszawskich sklepów. Wawrzyniaka surowo ukarano. Dostał zakaz gry w piłkę nożną na rok (pod koniec stycznia 2010 roku pozwolono mu grać), a dotychczasowi pracodawcy z Aten rozwiązali z nim umowę. Jednak wrócił do Legii i odbudował swoją pozycję. Gra też w Reprezentacji Polski i jak sam z dystansem mówi o sobie: "Jestem w Reprezentacji Polski zmiennikiem piłkarza, którego nie ma" (odnośnie posuchy w naszej kadrze na dobrych lewych obrońców).
            [Do rączki]
Tematyka jaka teraz będzie rozważana jest niestety doskonale znana ludziom w naszym kraju. Tak w sporcie, jak i na innych polach życia publicznego. Korupcja, bo to ona jest naszą "bohaterką", silnie dotknęła (i pewnie dotyka) środowisko piłkarskie. Przed wami niektóre przykłady znanych ludzi polskiej piłki, którzy brali udział w łapówkarskich aferach. Łukasz Piszczek to nie tylko wybitny zawodnik Reprezentacji Polski i Borussii Dortmund, ale także osoba skazana prawomocnym wyrokiem sądu, za organizowanie zrzutki na zakup meczu i nakłanianie innych osób do braniu udziału w korupcyjnym procederze. Chodzi o okres, gdy Piszczek biegał jeszcze po polskich boiskach w koszulce Miedziowych, czyli Zagłębia Lubin. W jednym z sezonów (ostatnia kolejka) mieli rozegrać wyjazdowy mecz z Cracovią. Ewentualny remis dawał "Piszczkowi i spółce" zajęcie 3 miejsca w lidze i awans do europejskich pucharów (Puchar UEFA). W Krakowie padł wynik 0:0 i kosztem Amica Wronki zostali 3 drużyną w Polsce w tamtym czasie. Piłkarze Cracovii odpuścili mecz za 100 000 PLN, jakie uzbierali między sobą piłkarze lubińskiej ekipy. Łukasz Piszczek sam zgłosił się do organów ścigania. W 2011 są wydał wyrok: 1 rok wiezienia w zawieszeniu na 3 lata, grzywna w wysokości 100 000 PLN oraz zwrot sumy w wysokości ok. 48 000 PLN na rzecz UEFA. Piszczek nie grał w ustawionym meczu, co oczywiście nie umniejsza jego postępku. W wyniku korupcji nie grał w meczach Reprezentacji Polski przez pół roku. To nie wszystko. Jego ówczesny klub - Zagłębie Lubin - domagał się przed Sądem w Legnicy, na drodze postępowania cywilnego, zapłacenia mu przez Piszczka (oraz Michała Chałbińskiego) sumy 300 000 PLN. Klub chciał tym samym oddania im pieniędzy jakie Wydział Dyscypliny PZPN nałożył na nich za udział (pośredni) w piłkarskiej korupcji (dodatkowo odjęto Zagłębiu \3 punkty w tabeli). Sam Piszczek tłumaczył się młodym wiekiem i tym, że w drużynie była ustalona hierarchia. Podobno "musiał" się podporządkować. Bulwersujące jest przede wszystkim to, że później w jednym z meczów reprezentacyjnych...przywdział opaskę kapitana! Innym piłkarzem "umoczonym" w korupcję jest Andrzej Woźniak. Starsi kibice zapewne kojarzą to nazwisko. To ten bramkarz z łysiejącą głową, który zagrał genialne spotkanie z Francją na Stade de France w 1995 roku (1:1, eliminacje EURO 1996). Zarzuty korupcyjne dotyczącą strefy piłkarskiej kiedy już nie był czynnym piłkarzem. Księcia Paryża (bo taki przydomek przylgnął do niego po meczu z Trójkolorowymi) zatrzymało CBA (Centralne Biuro Antykorupcyjne) w 2008 roku. Woźniak przyznał się do ciążących na nim zarzutów. Sąd skazał go na karę 2,5 roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata, zapłatę 30 000 PLN grzywny, zakaz pracy w sporcie na okres 1 roku oraz pokrycie kosztów sądowych. W tym samym roku (2009) Wydział Dyscypliny PZPN ukarał go 5-letnią dyskwalifikacją oraz grzywną (10 000 PLN). I na "deserek" Janusz Wójcik. Człowiek "nietuzinkowy" :) Wójcik prowadził piłkarską drużynę olimpijską (1989-92) i osiągnął z nią niebywały sukces - wicemistrzostwo olimpijskie w 1992 roku! Prowadził także dorosłą Reprezentację Polski (1997-99), ale bez większych sukcesów. Tyle pochwał. Wójcik jest znany również z niesławnych czynów. Zanim ukarano go za ustawianie meczów piłkarskich, Sąd skazał go za prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu. Dostał za to 10 000 PLN grzywny do zapłaty oraz 2-letni zakaz prowadzenia samochodu. W 2008 roku został zatrzymany za udział w aferze korupcyjnej. Miało to dotyczyć jego pracy trenerskiej w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki w 2004 roku. W 2012 roku Wydział Dyscypliny PZPN nałożył na niego 4-letnią dyskwalifikację, a w 2014 roku Sąd we Wrocławiu ogłosił wyrok. Wójcika ukarano karą 2 lat więzienia w zawieszeniu na 5 lat, 2-letnim zakazem pracy jako trener piłkarski oraz zapłatą grzywny w wysokości 65 000 PLN. Warto napisać, że były trener kadry przyznał się do winy i wyraził żal. Janusz Wójcik znany jest ze swoich krytycznych i bezpośrednich wypowiedzi. W środowisku futbolowym mówią na niego Strażak - bo potrafi "zrobić wynik" z zespołem, który był w kryzysie ("gasi pożar"). Teraz już wiemy, że czasem "gasił" za pomocą...korupcyjnych pieniędzy.
            [Era Leo]
Kiedy pracę z kadrą zakończył Paweł Janas i obrano nowego "zarządcę" w osobie Leo Beenhakkera, chyba nikt nie sądził że jest to aż tak nietuzinkowa osoba i że nudno nie będzie. Holendra, który rozpowszechnił w Kraju nad Wisłą takie angielskie frazy jak: "step by step" czy "international level", dotyczyły przynajmniej dwie intrygujące historie. Pierwsza unaocznia się nam "miłość" do Feyenoordu Rotterdam. Z tym klubem łączą go zażyłe relacje, wszakże to jego rodzinne miasto. W sumie to nic kontrowersyjnego, ale... czy godzi się "doradzać" klubowi w Holandii, gdy pracuje się jako selekcjoner Reprezentacji Polski? Moim skromnym zdaniem Leo "dał plamę", zachowując się nieelegancko wobec swoich pracodawców z PZPN i zwykłych polskich fanów. Co prawda PZPN "nie pomyślał" i nie zastrzegł tego w umowie z nim, jednak klasę człowieka (raczej jej braku) nie możemy zakryć "papierkiem". Holender wpadł na pomysł, aby pełnić funkcję doradcy wymienionego klubu po nieudanym dla siebie i Polski EURO 2008. Widać jego zaangażowanie dla Biało-czerwonych wyraźnie wtedy spadło. Leo nie był lubiany w polskiej centrali piłkarskich. Mówiło się o jego arogancji, "olewce" czy wybuchowym charakterze. Do kiedy były wyniki (pierwszy w historii awans do finałów EURO) to przymykano na to oczy. Później jednak sytuacja się odmieniła - Polsce i Leo było sobie nie po drodze. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby zakończyć wzajemną współpracę po EURO 2008, a nie przedłużać na eliminacje Mundialu 2010. I właśnie zbliżamy się do drugiego "szumu" z Beenhakkerem w tle. Skandaliczne zdarzenia miały miejsce 9 września 2009 roku po klęsce naszych Orłów w Mariborze z gospodarzami, Słowenią (0:3). Po tym meczu jeśli nie do końca, to przynajmniej znacznie zmniejszyły się szanse naszej kadry na awans do finałów Mundialu 2010 w RPA. Ówczesny prezes PZPN, Grzegorz Lato, zwolnił Holendra ze stanowiska trenera...przed kamerami TV! Dodam, że uprzednio nie poinformował o swojej decyzji samego zainteresowanego. No cóż, "Grzesia standardy" :D O usunięciu Leo od sterów naszej Reprezentacji się już zanosiło od dłuższego czasu, ale trzeba do umieć zrobić z godnością i szacunkiem. Później prezes Lato miał szukać Beenhakkera po stadionie i kiedy go wreszcie odnalazł, to przeprowadził "ważną rozmowę" na...parkingu. To jeszcze nie koniec rabanu. Holender nie powrócił z naszymi piłkarzami do Polski, tylko wybrał się do swojego rodzinnego kraju i w tamtejszych mediach nie oszczędził gorzkich słów pod adresem Laty. Miał nawet powiedzieć o nim coś w stylu, że "za dużo wypił alkoholu". Jakiś czas po tej żenadzie w Słowenii, Grzegorz Lato tłumaczył całe swoje postępowanie względem Beenhakkera, pewnym zdarzeniem z polskiej szatni. Ponoć po tym nieudanym spotkaniu chciał spotkać się z trenerem i piłkarzami, ale Leo...trzasnął mu drzwiami przed nosem, więc "nie mając wyboru" zdymisjonował go najpierw publicznie.
            [Kibice też dali plamę]
Kibiców mamy (co do zasady) wspaniałych. Jednak były incydenty z ich udziałem, które śmiało możemy nazwać haniebnymi. Smutne wydarzenia miały miejsce w październiku 1977 roku w Chorzowie. Polscy piłkarze grali przeciwko Portugalii w ramach eliminacji Mundialu 1978. Zwycięstwo lub remis dawały nam bilety na argentyńskie areny. W pierwszej połowie, legendarnego gola zdobył Kazimierz Deyna. Ówczesny kapitan Biało-czerwonych pokonał bramkarza rywali...bezpośrednio z rzutu rożnego! Jaka reakcja polskich kibiców na trybunach? Oklaski? Radosna euforia? Bynajmniej. Co prawda na początku wiwatowali, jednak gdy zorientowali się kto jest autorem zdobyczy bramkowej, to rozniosły się ogłuszające gwizdy. Gdy trener Jacek Gmoch (prowadził wtedy Reprezentację) postanowił zdjąć z boiska bohatera meczu, to kibice ponownie pokazali "klasę", wygwizdując piłkarza Legii Warszawa. Właśnie o przynależność klubową rzecz się miała - na Śląsku stołecznego klubu, mówiąc delikatnie, "nie kochają" (część winy jest po stronie Legii, która pozyskiwała piłkarzy grożąc im tzw. "wojem"). Podobnie Deynę potraktowano we wcześniejszym meczu grupowym przeciwko Danii (wrzesień 1977 roku, 4:1). Wstyd. A tak na marginesie...z Portugalczykami zremisowaliśmy 1:1 i awansowaliśmy na Mistrzostwa Świata. Jeszcze większą infamią kibice (raczej "kibole", żeby nie obrazić normalnych piłkarskich fanów) okryli się 15 lat później. Miejscem akcji ponownie był Chorzów. Tym razem chodzi o spotkanie eliminacyjne do Mundialu 1994. W maju 1993 roku Polacy byli bliscy pokonania Anglików i po dobrym meczu zremisowali 1:1. Tak naprawdę Synowie Albionu byli zdecydowanie słabsi wówczas od naszych Orłów i powinni się cieszyć, że wywieźli z Polski punkt. Jednak wyczyn piłkarzy zakryli swoim "wyczynem" bandyci, górnolotnie zwanymi kibicami (oczywiście nie wszyscy zachowywali się skandalicznie, ale znaczna grupa). Od razu mówię, że angielscy kibice byli jak "potulne baranki", a całe "widowisko" stworzyła polska strona. Niesnaski istniały między samymi kibicami polskimi oraz ich całym środowiskiem a policją (wtedy już nie było milicji). Rozpoczęły się regularne boje. W ruch poszły pięści, policyjne pałki, betonowe elementy stadionu i pewnie wszystko "co pod rękę podeszło". To jednak nie wszystko...niestety. Przed meczem, jednego kibica pchnięto nożem w tramwaju, w skutku czego poniósł śmierć. W Katowicach natomiast obrzucono kamieniami hotel, w którym przebywali kibice z Anglii. Teraz jak czytam teksty osób, które z sentymentem odwołują się do tamtych wydarzeń, to aż chce się "dać w pysk" (przepraszam za kolokwializm). To jest zwykła hołota i kryminaliści. Rozpierają was hormony i nie macie jak je rozładować? To idźcie np. pobiegać. Jeśli to za mało, to idźcie do lasu i dajcie sobie "wp..." (przepraszam za wulgaryzm) z innymi frustratami, po uprzednim umówieniu oczywiście. Na stadionach nie ma dla was miejsca. Teraz jest już znacznie lepiej pod tym względem niż kiedyś (nie ma porównania na do lat 80-tych czy przede wszystkim 90-tych) i to cieszy. Czasem nawet atmosfera jest za spokojna - tzw. "stadionowi piknikowcy". Nie jest dobrze jak widz podczas meczu "wcina miskę bigosu", jednak o fruwających kamieniach nie może być mowy!
            [Kontener]
Jako Małopolanin jestem cały czerwony ze wstydu. Cała organizacja meczu towarzyskiego Polska-Australia to był mało śmieszny dowcip. Spotkanie odbyło się w sierpniu 2010 roku w Krakowie (obiekt Wisły Kraków). Problem w tym, że...poważnego meczu piłkarskiego wówczas nie powinno rozgrywać w tym miejscu! Obiekt budowany "lata świetlne" i zdecydowanie przepłacony. Nie zdążono ukończyć prac przed pojedynkiem z Australijczykami. Wyobraźcie sobie, że z 4 trybun tylko 2 było do użytku kibiców. Przed spotkaniem stwierdzono, że płyta boiska nie jest równomiernie naświetlona. Także parking to nieporozumienie (nawet ostrzegano kibiców, aby nie przyjeżdżali samochodami). Ale to nie wszystko! "Najzabawniejsza" była sprawa przebieralni zawodniczej, której...de facto nie było. Na szczęście zdążono wybudować jedną i nasi rywale mogli mogli przebywać w normalnych warunkach. Biało-czerwoni natomiast mieli do dyspozycji...kontener! Ponoć warunki w nim były wręcz ekskluzywne, jednak to nie zmienia faktu, że nie tak to powinno wyglądać. Nawet piłkarze nie polepszyli ogólnego wrażenia związanego z tym meczem, bo na boisku polegli 1:2. W jakim żyjemy państwie? To pachnie machlojką. Jak ktoś zawodzi, więc niech za to odpowiada (nie mam informacji czy za skandal z budową krakowskiego obiektu kogoś ukarano). Trochę profesjonalizmu w organizowaniu meczów piłkarskich, zwłaszcza jeśli gra Reprezentacja Polski.
            [Koszulka ważna rzecz]
(Obsydianowa rewolta) Nie brakowało absurdów na niwie strojów reprezentacyjnych. "W oczy kłuje" m.in. sprawa kontrowersyjnych koszulek barwy obsydianowej (czy obsydianu?). Myślę, że nawet niejedna pani (wiadomo, że my mężczyźni to "gatunek daltonistów" :D) nie ma pojęcia co to za kolor. "Stety-niestety" Polacy już wiedzą, że to odmiana granatowej barwy, a z niewiedzy wyprowadzili nas "łaskawie" eksperci jednej z amerykańskich marek odzieży (jej nazwy nie wymie"N"ię :D), która oficjalnie ubiera naszą kadrę. Dobrze, że naprawiono błąd (Polska w "obsydianie" zagrała tylko jeden mecz - 3 marca 2010 roku z Bułgarią) i wyprodukowano "tradycyjne" stroje. Czy to burza w szklance wody? Być może. Są oczywiście głosy, że to krótkotrwała decyzja, że tylko na wyjazdy, że na sparingi, że siatkarze też często grają w ciemnych strojach, że nawet nasza Reprezentacja Polski miewała w przeszłości różne barwy. Istnieje możliwość, że zamieszanie wywołały pewne jednostki czy środowiska, by jakoś na tym skorzystać. Nawet gdyby, to...wara od takich pomysłów! Moi mili nie dajmy robić sobie "wody z mózgu". Tu chodzi o naszą tożsamość. Żyjemy w czasach, w których musimy usilnie dbać o to, aby nasza kultura, język czy wspomniane barwy zachować dla przyszłych pokoleń i żebyśmy nie "rozpuścili" się w globalnej "masie". Szanujmy siebie i zwracajmy na to uwagę. Damy palec to stracimy rękę. Tu chodzi o świadomość bycia Polakiem. Wiem, że to pompatyczna mowa, ale tak jest i trzeba to mówić. Naszymi znakami są: biel, czerwień i biały orzeł w koronie. Kropka. ("Logoptak") Apropos naszego godła... Poprzednicy "Bońka i spółki" wpadli na "genialny" pomysł, by usunąć z reprezentacyjnych koszulek..."orzełka". No trzymajcie mnie. "Bezmózgowców" nie brakuje w naszym państwie :/ Sam prezes Lato, który zapewne sam całował po zdobyciu bramki ów emblemat Polski, teraz jest twarzą pomysłu wymazania go z naszej piłki. Powód? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o...sami wiecie o co. Ponoć przez ten "zabieg marketingowy" zwiększy się związkowy budżet. Nie jestem ekspertem od reklam czy umów handlowych, ale nawet gdy jest w tym działaniu sens ekonomiczny, to nie wszystko jednak jest na sprzedaż drodzy panowie decydenci z PZPN. Acha..."orzełek" został zastąpiony tzw. "logoptakiem", który jest znakiem rozpoznawczym PZPN. Na szczęście z tego pomysłu ( bodaj częściowo, ale jednak) także się wycofano i "orzełek" pozostał. (Korony brak) To jednak nie wszystko. Mniej znana jest inna ingerencja w wygląd odzienia naszych reprezentantów. Tym razem na mniejszą skalę, ale jednak, stworzono koszulki z "orzełkiem"...ale bez jego ważnego atrybutu, czyli korony. Chyba starszemu pokoleniu nie muszę tłumaczyć, że Orzeł bez korony był godłem PRL-u. Tym razem na "łebski" pomysł wpadła inna firma, tym razem z Niemiec (ich n"A"zwy też nie wymienię :D). Tłumaczono tą decyzję tym, iż to tylko kolekcja okolicznościowa i limitowana. Nawiązuje ona do polskich strojów na Mundialu 1974, kiedy właśnie wspomniana firma ubierała naszych piłkarza. Miejmy nadzieję, że idiotyzmów w temacie polskich strojów w przyszłości już nie będzie.
Na tym zakończymy część I naszej analizy. Przyznacie, że trochę tych nieprzyjemnych historii przetoczyło się przez naszą "wielką" piłkę. Nie będę teraz uchylał rąbka tajemnicy co będzie w części II (i ostatniej), bo jak przeczytacie to sami się dowiecie :))) Powiem tylko, że głośnych spraw odnośnie poczynań naszej kadry i jego otoczenia nie brakuje. Publikacja następnego postu spodziewajcie się już wkrótce. Tymczasem miłego dnia/wieczoru. Do "zobaczenia". Czołem! :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz