Translate

czwartek, 31 lipca 2014

(Temat 4) Podsumowanie Mundialu 2014

Część II: Faza pucharowa

Po analizie wydarzeń w poszczególnych grupach przyszedł teraz czas na omówienie meczów play-off. Turniej wkroczył już w decydującą fazę i każde kolejne spotkanie musi mieć wyłonionego zwycięzcę. Remisów już nie ma. Jest to prawdziwa gratka dla tych, którzy lubują się w dogrywkach i seriach rzutów karnych. W zgodnej opinii kibiców piłkarskich właśnie od teraz zaczyna się realna walka o Pucharu Świata. Przed nami rozważania na temat 16 meczów, na czele z tym najważniejszym – finałem. Zaczynamy!
Mecze 1/8. Cała zabawa zaczęła się od pojedynku gospodarzy mistrzostw z Chilijczykami. Chile od zawsze w cieniu wielkiej Brazylii liczyło, że jednak tym razem to im uda osiągnąć najwyższe laury w reprezentacyjnej piłce. Historia była na ich niekorzyść. Na mistrzostwach w 1998 i 2010 roku właśnie w fazie 1/8 tarafiali na zespół Canarinhos i... przegrywali z kretesem. Areną pojedynku był stadion Mineirão w Belo Horizonte. Rozjemcą zaś dobrze znany Polakom, anglik Howard Webb. Mecz świetnie zaczęli ubrani tym razem w żółte koszulki i białe spodenki Brazylijczycy. W 18 minucie meczu wywalczyli rzut rożny, piłka została strącona na 5 metr, tam dopadł ją David Luiz i pewnym strzałem pod poprzeczkę umieścił piłkę w siatce. Claudio Bravo nie miał szans przy tym uderzeniu. Dzielni Chilijczycy jednak zdołali w niecały kwadrans po stracie bramki wyrównać. Eduardo Vargas wykorzystał niefrasobliwość Brazylijczyków przy wyrzucie piłki z autu i dośrodkował piłkę w ich pole karne, do słabo krytego Alexisa Sáncheza. Gracz "Dumy Katalonii" strzałem po ziemi, w kierunku prawego słupka bramkarza, wpisał się na listę strzelców. Myślałem, że to podłamie Brazylię, jednak już żaden z zespołów do 90 minuty meczu nie przechytrzył rywala. Dogrywka też na niewiele się zdała. Wynik po 120 minutach gry 1:1. W serii rzutów karnych więcej szczęścia mieli jednak gospodarze i mimo dwóch pudeł awansowali do ćwierćfinału.
Niedługo po meczu Brazylia-Chile na murawę Maracany wybiegły ekipy Kolumbii i Urugwaju. Cztery lata wcześniej pewnie faworytami tego pojedynku byliby piłkarze kraju z Montevideo, teraz jednak role się odwróciły. Ten mecz miał pokazać czy Kolumbia może autentycznie myśleć o tytule mistrzowskim. Mecz pokazał, że jak najbardziej. Spotkanie zakończyło się ich wygraną (2-0) przy pokazie miłej dla oka gry. Urugwaj co prawda starał się, ale byli bezradni i zasłużenie zakończyli swój udział na brazylijskim Mundialu. Gwiazdą spotkania był James Rodríguez. Strzelił obie bramki (w sumie miał już ich 5 na swoim koncie). Pierwsza to był gol "stadiony świata"! "Zgasił" piłkę na klatce piersiowej przed "16-stką" przeciwnika i kopnął ją zanim zdążyła dotknąć murawy. Wyszedł z tego fenomenalny gol pod poprzeczkę bramki, być może najładniejszy na brazylijskich obiektach. Drugi gol padł na początku drugiej połowy meczu. Był to popis kolumbijskiego teamu, który stworzył ładną i kombinacyjną akcję. Zasłużenie Kolumbia przechodzi dalej.
Następnego dnia w mieście Fortaleza bój toczyły ekipy Holandii i Meksyku. Mecz zapowiadał się bardzo emocjonująco z uwagi na imponującą formę obu reprezentacji. Pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem. Optyczną przewagę (niewielką, ale jednak) mieli piłkarze z Ameryki Łacińskiej. Oba zespoły jednak grały ostrożnie, a Holendrzy liczyli na szybkie kontry. Przed zejściem piłkarzy do szatni, Arjen Robben przewrócił się w polu karnym rywali. Karny nie został odgwizdany i mimo początkowych kontrowersji faulu nie było, gdyż sam zainteresowany przeprosił za symulację. Drugą połowę od mocnego uderzenia zaczął Meksyk. W 48 minucie Giovani dos Santos uszczęśliwił kibiców "El Tri". Po indywidualnej akcji oddał silne uderzenie z ponad 20 metrów do holenderskiej bramki. Piłka nieprzyjemnie odbiła się od murawy przed interweniującym bramkarzem i wpadła przy jego lewym słupku. Tradycyjnie w Brazylii zespół Holandii włączył drugi bieg po 60 minucie spotkania. Zwłaszcza po ostatniej w meczu przerwie na uzupełnienie płynów, ich przewaga była widoczna. Meksykanie jakby gaśli w oczach. Niestety dla nich nawet nie doczekali się dogrywki. Najpierw nieupilnowany Wesley Sneijder z sytuacyjnej piłki zdobył bramkę w 88 minucie, następnie w doliczanym czasie gry z karnego dał prowadzenie i zwycięstwo ekipie "Oranje" Klaas-Jan Huntelaar. Dodajmy, że "karniaka" wywalczył Arjen Robben i mimo, iż znany jest on z egoistycznej postawy na boisku, to jednak nie podszedł do piłki. Żal ekipy Miguela Herrery, która kończy swój udział w Mundialu. Holandia uciekła spod ostrza i gra dalej.
Stadion w Recife. Na przeciw sobie stają dwie ekipy Kostaryki i Grecji. W przedmundialowych typowaniach obie miały zostać w grupie – stało się zupełnie inaczej. Obie ekipy zaczęły spokojnie i do przerwy kibice nie ujrzeli bramek. W 52 minucie spotkania padła bramka z niczego. Gwiazdor zespołu kostarykańskiego, Bryan Ruiz, uderzył (najprawdopodobniej nieczysto) z pierwszej piłki na bramkę Grecji i ta po ziemie zatrzepotała w siatce. Strzał nie był mocny, ale bardzo precyzyjny i zaskakujący. Grecy włączyli drugi bieg, ale nie wychodziło długo nie potrafili zdobyć bramki. W międzyczasie jeden z graczy Kostaryki ujrzał czerwony kartonik, więc mieli ułatwione zadanie. Wreszcie w końcówce meczu Sokratis Papastathopoulos (trudne nazwisko) wykorzystał błąd obrony w szeregach drużyny przeciwnej i sędzia zarządził dogrywkę. Mimo kolosalnej przewagi europejskiej drużyny (m.in. 24 strzały, 13 celnych i 11 rożnych) w dogrywce gole nie padły. W bramce Kostaryki "cudów" dokonywał Keylor Navas (piłkarz meczu), który miał też szczęście kiedy kapitan Greków (Giorgios Karagounis) strzelił w poprzeczkę z dużej odległości – to byłaby wspaniała bramka! W konkursie karnych górą okazali się Kostarykanie i sensacyjnie awansowali do 1/4 turnieju – najlepszy wynik w historii tego niewiele ponad 4-milionowego kraju.
Nazajutrz w stolicy Brazylii (Brasília) na Stadionie Narodowym im. Garrinchy odbył się kolejny pojedynek fazy pucharowej. Tym razem rywalizowali gracze Francji i Nigerii. Mecz bez historii. Na przestrzeni całego spotkania Francuzi mieli optyczną przewagę, ale wielkiego widowiska nie było. Afrykańczycy grali zbyt zachowawczo, nie zaryzykowali i to się na nich zemściło. "Trójkolorowi" strzelali gole w końcówce. Wszystko się zaczęło od błędu bramkarza Nigerii, Vincenta Enyeamy. Źle interweniował na przedpolu do dośrodkowanej piłki i głową (niemal do pustej bramki) wpakował ją utalentowany młody gracz – Paul Pogba. Była to 79 minuta meczu. W doliczonym czasie gry własnego bramkarza uprzedził jeszcze kapitan zespołu, Joseph Yobo. Samobój ustalił wynik meczu (2-0). Francuzi bez furory, ale zasłużenie grają dalej.
Niedługo potem na plac boju wyszli Niemcy i Algierczycy. Cóż to był za mecz! Dodam, że Niemcy nigdy w historii nie pokonali "Lisów pustyni" (2 porażki). Algieria za to do dziś wspomina swój triumf nad naszymi zachodnimi sąsiadami na Mundialu 1982 i brak awansu z grupy po...dogadaniu się Niemiec z Austrią. Tak więc był to mecz z podtekstem. Ponadto w Algierii (kraj muzułmański) odbywał się Ramadan (post, m.in. nie wolno pić i jeść w czasie dnia) i nie wiadomo było jak to wpłynie na graczy algierskich. W pierwszej połowie Algierczycy grali bardzo aktywnie i mieli swoje sytuacje, lecz brakowało wykończenia. W drugiej połowie "Jogi" (przydomek trenera Niemiec) poprzesuwał graczy na boisku i gra zespołu weszła na właściwe dla nich tory. Mimo przewagi, w regulaminowych 90 minutach meczu sensacyjnie bramek nie było. Dopiero na początku dogrywki piłka przekroczyła linię bramkową. André Schürrle sytuacyjnie uderzył piłkę "piętką" i Niemcy wyszli na prowadzenie 1-0. Mimo wzmożonej ofensywy niemieckiej na następne bramki musieliśmy czekać aż do samego końca. W 120 minucie meczu Mesut Özil wykorzystał zamieszanie pod algierską bramką i piłka po rękawicy bramkarza wpadła do bramki. Było 2-0. Gdy wydawało się, że takim rezultatem zakończy się to spotkanie, Algierczycy zmniejszyli rozmiary porażki. Dzielnie walczyli i należała im się bramka. Mocne dośrodkowanie na 5 metr, na gola strzałem a la wślizg, zamienił Abdelmoumene Djabou. Więcej goli na stadionie w Porto Alegre nie padło. Niemcy zasłużenie awansowali, a przed Algierią czapki z głów.
Dzień później doszło do pojedynku Argentyna-Szwajcaria. Miejsce: Arena Corinthians w São Paulo. Czekałem na ten mecz, gdyż spośród ekip obecnych na Mundialu 2014 najbardziej kibicowałem graczom w niebiesko-białych pasach na koszulce. Argentyna prowadziła grę, a "Helweci" skupili się na defensywie. Przez 90 minut meczu żadna z ekip nie znalazła sposobu by wpakować piłkę do bramki przeciwnika. Gdy już wydawało się, że zostanie zarządzony "konkurs jedenastek" znowu na tym turnieju dał o sobie znać talent Lionela Messiego. W 118 minucie meczu przejął piłkę na ok. 40 metrów do bramki przeciwnika i po ponad 20-metrowym samotnym rajdzie podał do pozostawionego bez opieki Ángela di Maríe. Ten strzałem po ziemi, w kierunku prawej rękawicy bramkarza ucieszył kibiców argentyńskich. Ich awans całkowicie zasłużony. Podam statystyki: strzały Argentyny (29 - 22 celne) i Szwajcarii (14 - 7 celnych) oraz 61 % przy piłce utrzymywali się gracze z Ameryki Południowej. Leo Messi został wybrany MVP meczu.
Rywal Argentyny w 1/4 miał zostać wyłoniony z pary Belgia-USA. Mecz rozegrano 1 lipca w Salvadorze. Belgia uważana za jednego z "czarnych koni" tego turnieju do tej pory grała przyzwoicie, lecz bez fajerwerków. Zespół USA natomiast to niewygodny przeciwnik dla każdego, zwłaszcza jak ma swój dzień. W tym meczu to Europejczycy przeważali i to oni tworzyli dużo sytuacji strzeleckich (im bliżej końca meczu, tym ataki się nasilały). Amerykanie czasem się odgryzali i nawet w końcówce meczu mieli 100-procentową sytuację. Napastnik polskiego pochodzenia, Christopher Wondolowski, miał przed sobą tylko bramkarza, ale trafił w "chmurki". Bramki nie padły i przed zespołami pół godziny czasu dodatkowego. Wtedy to popis gry dał duet de Bruyne-Lukaku. Najpierw Romelu Lukaku po samotnym rajdzie prawą flanką dośrodkował w pole karne Amerykanów a tam Kevin de Bruyne zrobił kółko z piłką i umieścił ją strzałem po ziemi przy prawym słupku bramkarza. Był to początek dogrywki. Ku rozpaczy Tima Howarda (bramkarz USA) to nie był koniec zdobyczy bramkowych Belgów. Teraz role się odwróciły. Romelu Lukaku zdobywa bramkę w 105 minucie meczu po strzale z pierwszej piłki po podaniu...Kevina de Bruyne. Amerykanie jak to mają w zwyczaju nie poddawali się. Opłaciło się to w 107 minucie meczy, gdy gola z woleja (raczej nieczyste uderzenie) zdobył Julian Green. Więcej goli nie padło. Bohaterem meczu był Tim Howard, który obronił aż 16 strzałów, czym ustanowił rekord wszech czasów na Mundialu. Belgia po widowiskowym meczu (38 strzałów, z czego 27 celnych!) gra dalej.
Mecze 1/4. Ćwierćfinały zainaugurowali gracze Niemiec i Francji. Mecz na legendarnej Maracanie nieco rozczarował. Padła tylko jedna bramka, a Francuzi nie wiele zrobili by walczyć o medale. Gracze Joachima Löwa kontrolowali przebieg meczu i nie ma wątpliwości, że z tej pary to im bardziej należał się awans. Wspomnianą bramkę zdobył Mats Hummels. Była to 13 minuta meczu, a stoper niemiecki głową umieścił futbolówkę w siatce Hugo Llorisa. Ujrzeliśmy tylko 15 strzałów celnych (obie ekipy) – jak widać, nie był to wielki mecz. Niemcy pierwszym półfinalistą.
Później na murawę wyszły ekipy Brazylii i Kolumbii. Stadion w Fortalezie. Tym razem to nie "królowie futbolu" byli w roli faworyta. Cały świat czekał co zrobi Kolumbia. Niestety mecz nie ułożył się po ich myśli. W 7 minucie meczu kapitan Brazylii, Thiago Silva, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego wpakował (kroczem) piłkę z bliskiej odległości do kolumbijskiej siatki. Nie minęła 70 minuta spotkania a Brazylijczycy podwyższyli na 2-0. Znów stały fragment gry. Tym razem z rzutu wolnego uderzał David Luiz. Obrońca obdarzony bujnym fryzem popisał się genialnym, około 30-metrowym uderzeniem . Piłka trafiła niemal w okienko bramki Davida Ospiny. Kolumbijczyków było stać tylko na honorowego gola. W 80 minucie meczu z karnego bramkę zdobył James Rodriguez. Był to jego 6 trafienie i został królem strzelców tej edycji mistrzostw. Dodajmy, że w polu karnym faulowany był Carlos Bacca (wszedł z ławki). Brazylia zagra o finał z drużyną Niemiec, a ze smutkiem rozstajemy się z Kolumbijczykami.
Ćwierćfinał nr 3 rozegrała para Argentyna-Belgia. Jako fan "Albicelestes" obawiałem się tego meczu. Belgowie pokazali, że są wstanie zajść bardzo daleko na Mundialu 2014. Jak się okazało Argentyńczycy potrafili zneutralizować rywala. Mecz był wyrównany. Jak się okazało strzelenie jednej bramki zdecydowało kto będzie walczył o medale, a kto pojedzie do domu. W 8 minucie meczu Gonzalo Higuaín ożywił kibiców na stadionie. Piłka odbiła się od jednego z graczy belgijskich i poleciała do niego, uderzył ją bez przyjęcia z okolic 15 metra i po ziemi wpadła do bramki. W 55 minucie ten sam zawodnik po indywidualnej akcji winien podwyższyć na 2-0, ale piłka po jego strzale trafiła w poprzeczkę bramki strzeżonej przez Thibauta Courtoisa. Jak wspomniałem wcześniej padła tylko 1 bramka w tym meczu. Argentyna zagra w półfinale.
Ostatni mecz 1/4 odbył się na stadionie Fonte Nova w Salvadorze. Bój toczyli Holendrzy i Kostarykanie. Oba zespoły wyszły z 5 obrońcami. Faworyt wydawał się jeden, ale...Kostaryka pokazała, że radziła sobie w Brazylii z zespołami uznawanymi za silniejsze. O pierwszej połowie nie mówmy – po prostu się odbyła. Od 60 minuty meczu znowu Holandia zaczęła przeważać nad rywalem. Działy się na boisku "piłkarskie cuda"! Znowu piłka nie mogła wpaść do kostarykańskiej bramka. Była to zasługa genialnego bramkarza bramkarza Keylora Navasa, ale też niebywałemu szczęściu (lub nieporadności Holendrów). Piłka obijała bramkę, obrońcy wybijali ją z linii, Holendrzy mijali się z nią...działo się bardzo dużo, głównie pod polem karnym Kostaryki. Aż dziw bierze, że bramek w tym meczu nie padło. Holendrom nie szło, tak że Arjen Robben pokazywał swoją irytację. O awansie miały zadecydować karne. Luis van Gall zaryzykował i w końcówce meczu wymienił bramkarza – wszedł Tim Krul. To był strzał w "10-tkę"! Obronił dwa karne, a że jego koledzy trafiali wszystko celnie i pewnie, to awansowali do półfinału. Spór wywołało (trener Jacek Gmoch grzmiał o postawie holenderskiego golkipera) jego rozpraszające rywali zachowanie, jednak sędzia przymykał na to oko. Holandia uzupełniła stawkę półfinalistów.
Mecze 1/2. W walce o Puchar Świata zostały już tylko 4 kraje: Argentyna, Brazylia, Holandia i Niemcy. Cała zabawa zaczęła się meczem w Belo Horizonte pomiędzy Brazylią i Niemcami. Pogrom to mało powiedziane! To była kompromitacja gospodarzy! Grali niczym amatorzy z graczami zawodowymi. Między 11 a 29 minutą meczu wpadło aż 5 bramek. Júlio Césara pokonywali kolejno: Thomas Müller, Miroslav Klose, Toni Kroos x2 oraz Sami Khedira. Dla Klosego to była 16 bramka w finałach Mistrzostw Świata – rekord wszech czasów. Brazylijczycy na trybunach nie mogli przestać płakać. Piłkarzy grali na sztywnych nogach, a Niemcy obnażali ogromne braki w formacji obronnej swoich przeciwników. W drugiej połowie André Schürrle dołożył w odstępie 10 minut dwie bramki i blamaż "Canarinhos" stał się faktem. Gospodarzy stać było wyłącznie na honorowego gola, autorstwa Oscara w końcówce meczu. Porażka 1-7 jest najwyższa w historii tej reprezentacji (w 1920 roku dostali "baty" od Urugwaju, na wyjeździe było 0-6). Niemcy w wielkim finale po świetnym meczu, a Brazylię czeka rywalizacja o brąz.
Drugi półfinał miał zgoła odmienny przebieg. Bramek nie uświadczyliśmy. Obie drużyny skupiły się na obronie.Niech przemówią o spotkaniu jego statystyki. Przez 120 minut gry obie ekipy oddały łącznie tylko 15 strzałów na bramkę, z czego 8 było celnych. Zespoły prezentowały wyrównany poziom. O awansie do finału miały zdecydować rzuty karne. Ty razem w holenderskie bramce pozostał Jasper Cillessen. Przyznam, że przed mundial obu bramkarze (także stojącego na linii bramkowej u Argentyny, Sergio Romero) nie traktowałem za wybitnych w swym fachu. Romero jednak w tym turnieju nie zawiódł, a po karnych był bohaterem w swym kraju. Obronił dwie "jedenastki" (w tym strzał Wesleya Sneijdera!). Jego holenderskiemu oponentowi ta sztuka nie udała się ani razu, mimo iż Argentyńczycy nie oddawali perfekcyjnych strzałów. Argentyna po 24 latach przerwy ponownie w finale Mistrzostw Świata!
Mecz o 3 miejsce. O brązowym medalu miał zadecydować pojedynek Brazylia-Holandia. Dla obu ekip nie miały one jednak wielkiego znaczenia. W mediach pojawiały się informacje jakoby Luisowi van Gaalowi w ogóle nie zależało na tym meczu. "Tego meczu nie powinno w ogóle być" – miał powiedzieć holenderski szkoleniowiec. W podobnym tonie wypowiadał się także napastnik "Oranje", Arjen Robben. Ja osobiście krytykuję taką postawę. To jest niesportowe. Rozumiem ambicję, ale nie jej przerost. Mecz o 3 miejsce ma sens, zwłaszcza dla nacji uboższych w piłkarskie osiągnięcia. Tak czy siak spotkanie odbyło się na stadionie w Brasílii. Zaszczytu bycia rozjemcą meczu dostąpił Dżamal Hajmudi (Algieria). Gospodarze znowu przełknęli gorycz porażki. Tym razem skończyło się "tylko" na wyniku 0-3. Zabawa zaczęła się już na samym początku. Katastrofalnie grająca obrona Brazylii dopuściła do utraty dwóch bramek, zanim jeszcze dobiegła 20 minuta meczu. Najpierw karny na Arjenie Robbenie w 83 sekundzie meczu (faul przed polem karnym!) na gola zamienił Robin van Persie. W 16 minucie meczu po beznadziejnie wybitej piłce przez Davida Luiza gola pod poprzeczkę bramki zdobył obrońca, Daley Blind. Dodam, że przy tej akcji powinien być odgwizdany spalony. W 68 minucie meczu w polu karnym był faulowany Brazylijczyk Oskar...ale dostał jedynie żółty kartonik za rzekome symulowanie. Wynik meczu w doliczonym czasie gry ustalił Georginio Wijnaldum. Akcja była kombinacją zagrań: Wijnaldum-Robben-Janmaat-Wijnaldum. Brązowe krążki zawisły na szyjach Holendrów.
Finał. W finale spotkali się Niemcy z Argentyńczykami. To 8 finał w historii graczy "Die Mannschaft" i 5 graczy południowoamerykańskich. Obie ekipy już grały ze sobą w finale, do tego dwukrotnie. Najpierw górą byli Argentyńczycy (3-2, Mundial 1986), a później zespół Niemiec (1-0, Mundial 1990). Miejscem spotkania ( nie mogło być inaczej) słynna Maracanã w gorącym Rio de Janeiro. Na głównego sędziego meczu FIFA desygnowała Nicole Rizzoliego (Włochy). Mecz w polskiej TV relacjonował Dariusz Szpakowski (to już jego XX Mundial w roli komentatora – brawo!) wraz z Grzegorzem Mielcarskim. Na żywo obie ekipy dopingowali kibice w liczbie prawie 75 tysięcy. 13 lipca 2014 roku o godzinie 16 czasu lokalnego (21 czasu polskiego) rozpoczął się finał XX Mundialu! Początek meczu należał do Argentyny. Dwie sytuacje miał Gonzalo Higuaín. Druga to była "setka"! Argentyński napastnik urodzony we Francji nie popisał się. Później jeszcze był rajd Lionela Messi, ale bez zdobyczy bramkowej. Później do głosu doszli Niemcy. Sytuacje miał André Schürrle i na strzał z dystansu zdecydował się bodajże Toni Kroos. W doliczonym czasie pierwszej połowy po dośrodkowaniu z rzutu rożnego uderzył piłkę głową Benedikt Höwedes i ta poleciała centralnie w słupek (akcja na spalonym, odgwizdany). Do połowy 0-0. Druga połowa też bezbramkowa. Sytuacji było jak na lekarstwo. Analogicznie jak w pierwszej części meczu: początek dla Argentyny, później przewaga Niemiec. Już w 47 minucie meczu Leo Messi miał okazję by wpisać się na listę strzelców, jednak po jego strzale piłka minimalnie obok słupka bramki strzeżonej przez Manuela Neuera. Warte podkreślenia jest zachowanie niemieckiego golkipera z 58 minuty meczu. Bez pardonu atakował piłkę na granicy swojego pola karnego czym wręcz znokautował Gonzalo Higuaína. To mogło zakończyć się poważną kontuzją! Jak dla mnie to rzut wolny. FIFA winna pochylić się nad tym, ile może bramkarz – chyba zbyt dużo. Bardzo groźną sytuację (bodajże na początku dogrywki) miał André Schürrle. Jego strzał jednak leciał wprost w bramkarza. Wyborną okazję, by wyprowadzić "Albicelestes" na prowadzenie miał Rodrigo Palacio. Miał przed sobą tylko bramkarza, lecz piłka przez niego uderzona nawet nie leciała w światło bramki. To się zemściło. W 113 minucie meczu do siatki rywali trafil Mario Götze. Były gracz Borussii Dortmund przyjął na "klatę" piłkę dośrodkowywaną mu przez André Schürrle i mocny uderzeniem pokonał Sergio Romero. Bramkarz nie miał tu wiele do powiedzenia. Więcej goli nie już nie padło. Niemcy po raz 4 w historii zostali mistrzami świata w piłce nożnej! Mimo, iż dopingowałem Argentynie to szczerze muszę przyznać, że wygrał zespół lepszy w tym spotkaniu. Mecz był dość wyrównany, aczkolwiek w strzałach celnych była przepaść na rzecz Niemiec (7-2). Brawo dla Reprezentacji Niemiec, która już niebawem zagra z Polską na Stadionie Narodowym w Warszawie w ramach eliminacji do Euro 2016 (gospodarz: Francja). Będą wielkie emocje!
To już koniec części drugiej mojego wywodu o wydarzeniach mundialowych w Brazylii, zatytułowanej jako "Faza pucharowa". Wszystkich chętnych zapraszam do przeczytania części trzeciej – "Uwagi ogólne". W niej przedstawię to wszystko, co uważam za ważne, podniosłe wydarzenia, najładniejsze gole, sporne sytuacje...sami zresztą przeczytacie :-) Publikacja niebawem. Dziękuję za przeczytanie. Czołem! :-)

poniedziałek, 28 lipca 2014

(Temat 3) Podsumowanie Mundialu 2014

Część I: Faza grupowa

Ten post wcześniej czy później musiał po prostu nadejść. Nie mogę się wręcz powstrzymać, by nie streścić nie tak dawno zakończonego brazylijskiego Mundialu. Cóż to była za impreza! Niesamowite mecze, grad bramek, głupie czerwone kartki, nieuznane gole, szał na trybunach, narodziny nowych legend i upadek mitów...działo się i to wiele. Po ponad dwóch tygodniach od meczu finałowego, gdy już emocje opadły, czas "skreślić" parę słów o brazylijskiej imprezie.
Turniej chyba nie mógł zacząć się lepiej – od razu od piłkarskiego "trzęsienia ziemi". Ledwie na zegarku sędziego Nishimury skończyła się 10 minuta meczu otwarcia, a tu "klopsik" Marcelo, który ładuje piłkę do własnej bramki. Trybuny w szoku. Nie tak to miało wyglądać. Cały futbolowy świat zastanawiał się przed rozpoczęciem turnieju na co stać ekipę z "Kraju Samby". Sami rodzimi Brazylijczycy byli podzieleni. Nastroje wahały się od huraoptymizmu po nieuchronną klęskę i brak wiary w tę generację swoich piłkarzy. Jednak ekipa w żółtych koszulkach tym razem uciekła spod topora. Wystarczył błysk geniuszu Neymara i "ręka" sędziego, by przejść pierwszą przeszkodę, jaką była Reprezentacja Chorwacji. Było wiadomo, że w grupie outsiderem będzie Kamerun (tradycyjne kłótnie między afrykańskimi graczami oraz walka o kasę z rodzimym związkiem piłkarskim) i tak też było. Rewelacyjnie radził sobie za to Meksyk (dominacja z Kamerunem i Chorwacją) przeciwstawiając się nawet zespołowi Canarinhos. Ekipa Miguela Herrery przed startem zawodów była jednak wielką niewiadomą. Wiedziano, że potencjał zespół ma bardzo duży, ale ostatnio wyników było brak. Różne afery wewnątrz kadry i częste zmiany na stanowisku selekcjonera powodowały obawy o ich postawę – niesłusznie, jak się okazało później. Ostatecznie po przyzwoitej grze (wyniki lepsze niż gra) grupę A wygrała Brazylia przed dzielnymi Meksykanami. 
W grupie B działy się "piłkarskie cuda"! Oto mamy aktualnych mistrzów świata na deskach. Najpierw kompromitacja z Holandią (1-5), a później bezsilność z Chile (0-2). Marzenia o tytule ekipa "La Furia Roja" może przełożyć najwcześniej za 4 lata. Więcej o ekipie prowadzonej przez Vincente del Bosque na tych mistrzostwach opisałem we wcześniejszym poście (tytuł: "(Temat 2) Czy to koniec tiki taki?"). W grupie ogólny podziw budzili Chilijczycy. Zostawiali serce na murawie, po prostu zabiegali przeciwników. Jak się okazało o zwycięstwo w grupie miał zadecydować ich mecz z zespołem "Oranje". Musieli go wygrać. Mimo przyzwoitej postawy to Luis van Gaal i spółka podnieśli ręce do góry w geście triumfu (2-0). Zadecydowała końcówka, a mecz był jednym z tych, gdzie to zespół strzelający pierwszy gola później wygrywa. Skazywani na pożarcie Australijczycy pokazali się z dobrej strony. "Socceroos" co prawda wszystkie mecze przegrali (zgodnie z przewidywaniami) i mieli bilans bramek -6, aczkolwiek ich gra z Chilijczykami (jak równy z równym) i Holandią (prowadzili w 54 minucie meczu!) rodziła szacunek. To dobry prognostyk przez przyszłorocznym Pucharem Azji, gdzie Australia będzie gospodarzem.
W grupie C był jeden hegemon – Kolumbia. Zespół José Pekermana sprostał przedmundialowym przewidywaniom, że będą jednym z "czarnych koni" turnieju. Grał porywająco, kombinacyjnie i do przodu, a James Rodríguez zszokował swoją wyborną dyspozycją cały piłkarski glob. Pojawiły się opinie, że wszystko ładnie, ale tak naprawdę pozostali grupowi rywale prezentowali słabą dyspozycję. Prawda, ale nie obniżajmy poziomu kolumbijskiej reprezentacji, który potwierdzili w fazie pucharowej – ale o tym później. O drugie miejsce w rywalizowali Grecy, Iworyjczycy (Wybrzeże Kości Słoniowej) i Japończycy. "Samuraje" mnie bardzo negatywnie zaskoczyli. Oczekiwałem ich awansu do 1/8 a tu występ graniczący z kompromitacją. Ledwo jeden punkt, bo beznadziejnym bezbramkowym meczu z Grecją. Dodam, że Hellada grała przez większą część meczu w "10-tkę". Wydawało się, że WKS spokojnie wyjdzie z grupy zwłaszcza, że wystarczał im remis. Jednak koledzy Didiera Drogby zanotowali słaby mecz z Grecją (1-2), grając jakby myślami byli na słonecznej plaży pośród pań odzianych w skąpym bikini. Przeczłapali to spotkanie, a Grecy powinni dziękować niebiosom, bo wygrali po "karniaku" w doliczonym czasie gry. Następna grupa i następna sensacja. 
W grupie D jedno wydawało się pewne, że Kostaryka będzie w niej przysłowiową "czerwoną latarnią"...wydawało się to dobre słowo. Zamiast oglądać plecy rywali Kostarykanie zrobili prawdziwą furorę zdobywając 7 punktów i tracąc tylko jedną bramkę! Choć wydawało się to niemożliwe to jednak zwyciężyli "grupę śmierci" (część znawców tak ją określała). Kto drugi do awansu do 1/8? Urugwajczycy. Potomkowie wojowniczego ludu Charrúas nieco szczęśliwie przeszli dalej, choć to nie był już ten widowiskowy zespół z afrykańskiego Mundialu. Tak naprawdę, awans zawdzięczają geniuszowi Luisowi Suárezowi w meczu z Anglikami (ledwo się wykurował na mistrzostwa). No cóż, mimo zachęcającego widowiska pomiędzy Anglią i Włochami w początkowej fazie gier grupowych, to jednak te obie ekipy pojechały przedwcześnie do domu. Anglicy tradycyjnie "na tarczy", ledwo z punkcikiem w tabeli, chociaż z Włochami i Urugwajem ich gra całkiem przyjemna dla oka, tylko nieskuteczna. A włosi? Przyznam, że nie darzę sympatią piłkarzy z Półwyspu Apenińskiego. W meczy z Kostaryką wyraźnie brakowało im "paliwa". Jednak to przez kunktatorską grę z Urugwajem musieli spakować walizki i polecieć do Rzymu. Tak to jest jak gra się na 0-0. Wspomnienie defensywnego catenaccio powróciło. Cesare Prandelli zrobił krok do tyłu z zespołem Italii, w porównaniu do ofensywnej gry na Euro 2012 i honorowo podał się do dymisji. 
Nieoczekiwanie w grupie E sporo się działo. Co prawda końcowa klasyfikacja nie dziwi: Francja-Szwajcaria-Ekwador-Honduras, to jednak było sporo emocji. Francuzi rozbili "Helwetów" 5-2 (a powinno być więcej!) i wpakowali "trójkę" do bramki Hondurasu i w cuglach wygrali grupę. Wreszcie w kadrze przebudził się Karim Benzema i grał aż miło. Szwajcarska ekipa awansowała do dalszej fazy tak naprawdę, dzięki szczęśliwej końcówce meczu z Ekwadorczykami (gol w doliczonym czasie meczu). Gdyby padł tam remis to zapewne w kibice ekwadorscy świętowaliby do białego rana awans w Quito, stolicy kraju. Teraz to dywagacje, ale 0-0 z "Trójkolorowymi" to dużo mówiący wynik. Honduras...po prostu był w tej grupie. Choć były dwa polskie akcenty związane z drużyną ze strefy CONCACAF. Pierwszy to strzelec jedynej bramki dla Hondurasu na Mundialu 2014 – Carlos Costly (kiedyś gracz GKS Bełchatów), a drugi to ich zawodnik pola - Óscar Boniek García (imię zawdzięcza swojemu ojcu...domyślacie się zapewne czyim był fanem :-)). 
Grupa F bez historii. Argentyna wygrała bo wygrać musiał, choć ich gra nie rozpieszczała fanów "Albicelestes". Wyróżniał się Lionel Messi. Geniusz futbol wreszcie strzelał w kadrze, w każdym meczu miał błysk geniuszu i 3-krotnie został wybierany graczem meczu w grupie (co jest bodajże rekordem w historii Mundiali - nikt wcześniej tego nie dokonał). Za plecami Messiego i spółki uplasowała się Nigeria (mimo tradycyjnych przepychanek o kasę na linii piłkarze-związek). Żal bośniackiej reprezentacji. Tak naprawdę sędzia ukradł im awans nie uznając prawidłowo zdobytej bramki przeciwko Nigeryjczykom. Grupa "zasłynęła" też pierwszą "lornetą" (wynik bezbramkowy) na turnieju. Doprawdy, mecz Nigeria-Iran mówiąc delikatnie nie rozpieszczał kibiców. Prawie zasnąłem przy jego oglądaniu. Ok, mogą nie padać bramki i mecz może porywać – dobrym przykładem jest mecz Meksyku z Brazylią, ale tu były flaki z olejem. Nic się nie działo. Obie ekipy były z osiągniętego rezultatu zadowolone, co jeszcze bardziej irytuje. Musze powiedzieć parę dobrych słów o Iranie. Ekipa portugalskiego selekcjonera Carlosa Queiroza, zwanej przez ich kibiców "Książętami Persji", udało się Zdobyć punkt i mieli szansę nawet ograć samą Argentynę. Mieli pewien potencjał ofensywny i mogę tu wymienić ich napastnika, Rezę. 
Czas teraz na grupę G. Niektórzy nawet mianowali właśnie ją "grupą śmierci". Tradycyjnie - można rzec - zespół zza naszej zachodniej granicy przebrnął wstępną fazę turnieju bezproblemowo. Wygrali i zaprezentowali dobry poziom, znaczy genialnie przeciwko Portugalii (4-0), a później było słabiej. Wydarzeniem był mundialowy gol nr 15 Miroslava Klose. Zawodnik urodzony w Opolu tym samym został najlepszym strzelcem tej imprezy w historii (ex aequo z brazylijskim Ronaldo). "Szalał" Thomas Müller ustrzelając hat-tricka w jednym meczu i łącznie zdobywając 4 bramki, w tym "majstersztyk" przeciwko "Jankesom" (gol poniżej).
To właśnie zespół USA okazał się (nieco nieoczekiwanie) drugim zespołem z awansem. To z pewnością ucieszyło amerykańskich fanów, których według danych było najwięcej wtedy w Brazylii (nie licząc oczywiście samych Brazylijczyków). Pokonali zespół Ghany 2-1 (gol już w 1 minucie spotkania!) co w rezultacie okazało się krokiem milowym ku 1/8. W ogóle ciężko mi mówić o piłkarzach z "Czarnego Lądu". Selekcjoner James Kwesi Appiah miał naprawdę wybitnych piłkarzy pod swoją wodzą. Być może to Ghana jest teraz najlepszą ekipą afrykańską. Niestety czegoś jej zabrakło na tych mistrzostwach. Bez cienia przesady mówię, że to najlepszy zespół, który nie przebrnął w Brazylii do strefy pucharowej. Szczególnie mecz z Niemcami zostanie w naszej pamięci. Gracze afrykańscy momentami porywali swoją grą i prawie "łyknęli" ekipę Joachima Löwa (2-2) - skończyło się na "nadgryzieniu". Za dużo było chaosu i braku koncentracji w grze, ale potencjał do wielkiego grania naprawdę był. Została jeszcze Portugalia. Sąsiad Hiszpanii wcale nie zagrał lepiej niż byli już mistrzowie świata, a może i gorzej. Cristiano Ronaldo był przemęczony i w nieoptymalnej dyspozycji fizycznej. Starał się, ale niewiele to przyniosło. Portugalia pozostawiła po sobie smutne wrażenie. Bardzo kulała obrona zespołu (3 mecze – 7 bramek), było beznadziejnie porównując ją z Mundialem 2010 (4 mecze – 1 bramka) i Euro 2012 (5 meczów – 4 bramki). Niestety dla tego zespołu, do wszystkiego doszła również plaga kontuzji. 
Wreszcie czas na ostatnią grupę w ramach piłkarskich Mistrzostw Świata FIFA 2014 – grupę H. W niej zgodnie z przewidywaniami najlepsza okazała się drużyna Belgii. Zespół prowadzony przez Marca Wilmotsa wygrał wszystkie mecze, tracąc tylko jedną. Prawdziwą siłą zespołu była szeroka, silna i wyrównana ławka. Regularnie rezerwowi gracze zdobywali bramki. Jedna rozmiar zwycięstw był nikły – każde spotkanie wygrane różnicą 1 gola. Do tego wszystkie gole padały od 70 minuty meczu, co może świadczyć o dobrym przygotowaniu motorycznym zespołu. Walka toczyło się o drugie premiowane awansem miejsce w grupie. Tu kolejna sensacja (nie bójmy się tego stwierdzenia). Zespół Algierii okazał się prawdziwą sensacją i jak przystało na ich miano (przydomek Reprezentacji Algierii to "Lisy Pustyni") sprytnie wykiwali piłkarsko Koreańczyków z południa i Rosjan (kolejno 4-2 i 1-0). Koreańczycy byli słabo przygotowani do turnieju, a to jak grali pierwszą połowę z Algierczykami to lepiej nie mówić. Rosjanie wiele nie odstawali od Azjatów. Strzelili jedną bramkę, nie wygrali spotkania, a w meczu o awans mimo iż porażka z Algierią definitywnie przekreślał ich marzenia o awansie to nie zrobili prawie nic by zwyciężyć to spotkanie (0-1).
To koniec części pierwszej, zatytułowanej "Faza grupowa". Niebawem zamieszczona zostanie część druga ("Faza pucharowa"), gdzie pochylę się nad tym co było na mistrzostwach po rozegraniu meczów grupowych. Omówione zostaną wszystkie mecze, począwszy od 1/8, a kończąc na spotkaniu najważniejszym - finałem Mundialu 2014. Dziękuję. Czołem :-)

piątek, 25 lipca 2014

(Temat 2) Czy to koniec tiki taki?

Nie tak dawno zakończone mistrzostwa świata w Brazylii przyniosły wiele nieoczekiwanych rezultatów. Z pewnością gra i odpadnięcie Hiszpanii już w grupie, na pierwszym szczebelku drabinki mundialowej, wpisuję się po stronie największych rozczarowań. Już na powitanie turnieju "La Furia Roja" dostała srogą lekcję gry w piłkę nożną. Holendrzy niemiłosiernie wypunktowali braki swojego rywala, aplikując im aż 5 bramek. Gra Ikera Cassilasa i spółki wyglądała źle i była w kawałkach, niczym puzzle porozrzucane po podłodze. Fala krytyki spadła na zespół. Zaczęto analizować grę...analizować tiki takę. Czy to zmierzch ery tego systemu gry, który gwarantował jeszcze nie tak dawno Hiszpanii prymat w futbolu? Czyżby to koniec na dłużej ich złotej drogi, gdzie kroczyli wciąż naprzód a rywale tylko oglądali ich plecy?
Na poprzednim mundialu w RPA start też nie był różowy (porażka ze Szwajcarią 0-1 w pierwszym meczu grupowym), ale zespół później pokazał swą siłę, zdobywając Puchar Świata. Pozostawała nadzieja była, że scenariusz się powtórzy. Niestety, prognozy te okazały się zwykłą mrzonką. Następny mecz i znowu porażka. Dzielni i zaangażowani w grę Chilijczycy odprawili Hiszpanów de facto do domu. Wyrok tym razem brzmiał 0-2. To koniec. Wciąż aktualni mistrzowie świata na kolanach. Jeszcze "mecz o honor" (skąd my Polacy to znamy?) z piłkarzami z Antypodów. Klasowy gol Villi i ładnie wyglądające 3-0 z "Kangurami" jednak nikogo nie pocieszyły, nikomu nie przesłoniły obrazu klęski. Zwłaszcza publika mniej interesująca się i śledząca futbol mrużyła oczy z niedowierzaniem. Parę lat wystarczyło Hiszpanom, żeby stworzyli w powszechnej ludzkiej świadomości przeświadczenie – mit, że to Hiszpanie są piłkarskimi królami. Bo byli! Jednak królowie przychodzą i odchodzą. Na szczycie już byli Francuzi, Brazylijczycy, Argentyńczycy... Pokolenia wielkich graczy rządziło na przestrzeni lat, lecz ich władza wieczna nie była. Przemijanie – proces naturalny. Teraz przyszła kolej na piłkarzy w czerwonych koszulkach i granatowych spodenkach. Tylko o jakim kresu my mówimy? Końcu sukcesów na lata? Nie, nic tych rzeczy. Kończy się po prostu era tego wybitnego pokolenia piłkarzy hiszpańskich, tak w drużynie narodowej jak i w topowych klubach. Zastąpią ich nowi. W Hiszpanii zdolnej młodzieży nie brakuje. Szkolenie jest tam wzorcowe i lepiej działa chyba tylko prężna "niemiecka machina". No dobrze, pewności nie ma kiedy i czy znów ujrzymy piłkarzy pokroju Andrésa Iniesty, Xaviego, Ikera Cassilasa, Sergio Ramosa, Xabiego Alonso... Czy pojawi znów się tak zgrana paczka, by zasłużyć na miano "Wielkiej Hiszpanii 2"? A może w przyszłości nadejdzie pokolenie jeszcze wybitniejsze ("Wielka Hiszpania 2.0")? Nie wiadomo. Czas jest najlepszą odpowiedzią. Jednak myślę, że iberyjscy kibice winni być spokojni – predyspozycje ku temu hiszpański futbol ma.
Co z samym stylem gry? Nie ma pewności, ale termin "tiki taki" wprowadził do futbolowego obiegu Javier Clemente. Sama nazwa jest starsza i wywodzić się może od hiszpańskiej miana pewnej popularnej zabawki, zwanej po angielsku clackers (w wolnym tłumaczeniu: "stukaczki"). A teraz udajmy się w czasoprzestrzenną podróż. Przenieśmy się około...25 lat wstecz. Korzenie tiki taki sięgają misji Johana Cruyffa w FC Barcelonie - z czasem na FC Barcelonie wzorowały się inne kluby w Primera División. W okresie swej pracy (1988-96) wpajał on swoim podopieczną swoją wizję futbolu: inicjatywa w grze, kolektyw zespołowy i duża częstotliwość podań. Cruyff swój pomysł prowadzenie klubu silnie czerpał z własnych doświadczeń, gdy był czynnym piłkarzem. Wybitnym piłkarzem dodajmy. Miał też szczęście, bo grał swego czasu w Ajaxie Amsterdam i narodowym zespole, gdzie furorę robił innowacyjny styl gry w tych czasach – tzw. "futbol totalny". Dzięki niemu chociażby "Oranje" na mundialach w 1974 roku i 1978 roku dochodzili do ścisłego finału. To futbol na tak, futbol radosny i elastyczny. Po Cruyffie jego "barcelońskie dzieło" rozwijali jego rodacy: Luis van Gall i Frank Rijkaard. Ale prawdziwy rozkwit stylu przypada na "urzędowanie" Josepa Guardioli. Zawodnicza legenda katalońskiego klubu swoją pracę z zespołem zaczęła w 2008 roku. Miał "bzika" na punkcie utrzymywania się przy piłce (im dłużej tym lepiej) – co silnie egzekwował od swych podopiecznych. Był to złoty okres dla historii katalońskiego klubu. Cały świat podziwiał ich grę i podawał za wzór do naśladowania. FC Barcelona zdobywała trofea na wielu frontach. Imponowała seriami zwycięstw w lidze, strzelała mnóstwo bramek, brylowała w ilości podań i czasu bycia przy piłce. Świat piłkarski był u jej stóp.
Sukces klubu w dużej mierze przełożył się na styl zespołu narodowego. Katalończycy stanowią w nim bardzo ważne ogniwo. Do tego "kataloński trend" rozsiał się na inne kluby hiszpańskie. Przez ostatnie lata wszystko się kręciło – tiki taka przynosiła triumfy. Do czasu feralnego brazylijskiego mundialu. Myślę, że należy oddzielić osiągnięte wyniki na brazylijskim mundialu od samego stylu gry preferowanego przez hiszpańskich graczy i trenerów. Vicente del Bosque (z przykrością to mówię, bo cenię jego warsztat pracy) zrobił wiele błędów. Najpoważniejszy wydaje się być postawienie na skład osobowy – "starych mistrzów". Aspekt sytości miał spore znaczenie. Ci piłkarze zdobyli wszystko chyba co mogli i istniał u nich problem ze znalezieniem w sobie motywacji, serca do gry, agresywności. Dochodził także wiek, bo część zawodników "La Furia Roja" było po 30 roku życia. Z uwagi na ciężki i długi sezon oraz wspomniany wiek, zawodnicy mieli problemy motoryczne (wydawali się ociężali i powolni). Zresztą od około dwóch sezonów czołowi zawodnicy kadry (zwłaszcza z katalońskiego klubu) znacznie obniżyło loty. Trener zaufał paru piłkarzom, którzy nie sprostali wyzwaniu. Diego Costy jednak nie wręcz nie istniał na boisku i jedyny jego ślad to wywalczenie wątpliwego karnego w polu karnym "Oranje". Fernando Torres w całym sezonie nie imponował skutecznością (11 oficjalnych bramek zdobytych dla Chelsea F.C.), a w meczu z Holandią powinien przynajmniej raz umieścić piłkę w siatce rywali. Wreszcie Iker Cassilas. Słaba forma z uwagi na pozycję nr 2 w klubie. Żal było patrzeć jak słaniał się na kolanach pragnąc powstrzymać rozpędzonego Arjena Robbena.
Tiki taka, co dziwić nie powinno, frapowała trenerów drużyn przeciwnych. Szukali sposobu jak się jej przeciwstawić. W nielicznych przypadkach udało się ją zneutralizować. Dobrym przykładem jest tu szkoleniowiec José Mourinho. Zatrzymywał barceloński klub stawiając przysłowiowy "autobus" przed polem karnym i stosując "futbol negatywny" – prowadząc Chelsea i Inter w LM. Ja wiem, że tiki taka nie każdemu pewnie przypadła do gustu. Może przynudzać. Ja jednak widzę w niej ducha zespołowości i do perfekcji doprowadzone zgranie między poszczególnymi zawodnikami. Zespół staje się jednym organizmem. Widać inteligencję, gdy piłka wymieniana jest w krótkim odstępie czasu przez kolejnych graczy. Niczym taran zespół prze do przodu. Przy tiki tace piłka nożna przypomina grę w szachy. Zespół będący przy piłce czyta ustawienie oponentów, zagnieżdża się na ich połowie przed "16-stką", rozprowadza swoich graczy i nakazując im ciągły ruch. Niczym ruchami pionków po szachownicy rozprowadza piłkarzy, próbujący wywieść w pole przeciwników, aby odsłonili oni swego króla szachowego (bramkarz) i wtedy szach-mat!
Dla mnie to finezyjna gra i znacznie bardziej wolę to, niż jakieś pochodne włoskiego catenaccio. Ludzkie upodobania są różne. Tiki taka będzie miała i swoje grono sympatyków, i grupę osób dla których takie granie zabija piękno futbolu. No cóż...gusta, a o tym się nie polemizuje. Tiki taka przetrwa dopóki będzie przynosiła owoce w postaci wyniku. Wymaga dużych umiejętności czysto piłkarskich i zmysłu przeglądu pola czy inteligencji piłkarzy. Więc tylko wysoko rozwinięte nacje mogę się (z powodzeniem) podjąć wdrożenia jej w swoją filozofię gry. Tiki taka jest też alternatywą dla zespołów, u których niezbyt solidny jest wymiar fizyczny. W niej liczy się bardzo zwrotność i dynamika, więc stricte siła fizyczna schodzi w niej na dalszy plan. Tiki taka nie dogorywa i sądzę, że będzie się dalej rozprzestrzeniać. Dlaczego? Hiszpanie nie przestaną w nią grać ot tak, od już. To (jeśli już) wymaga zmian systemowych i powolnego wprowadzenia, poczynając od szkolenia pierwszych roczników. Ewolucja – nie rewolucja. Dalej...tiki taka jest naśladowana w innych krajach. Oczywiście każdy kojarzy misję Josepa Guardioli w Bundeslidze. Ja wiem że to rodzynek, ale zawsze. Z dużym sukcesem została wprowadzona na grunt japoński. Norio Sasaki zadziwił cały piłkarski świat. Nowatorsko zastosował w kobiecej piłce dużą intensywność i ruchliwość zawodniczek, co doprowadziło żeńską reprezentacje Kraju Kwitnącej Wiśni do ogromnych laurów. Jego podopieczne na kobiecym mundialu w 2011 roku sensacyjnie sięgnęły po tytuły mistrzowskie, a rok później zdobyły srebrne krążki olimpijskie (nieznacznie ulegając w finale dominatorkom kobiecego futbolu – ekipie USA). Tiki taka "żyje" i ma się całkiem nieźle.
Tiki taka jest, jak już wiecie, systemem gry używanym w piłce nożnej. Charakteryzuje się długim czasem utrzymywania się przy piłce zespołu preferującego ten styl i mnożeniem podań. Często są to podania do blisko ustawionego kolegi z zespołu. Z wolna tworzy się w nim atak, którym skrupulatnie zdobywa się teren na połowie przeciwnika. Jednakże przy stracie piłki zawodnicy stosują wysoki i agresywny pressing. Obrońcy są wysunięci daleko przed swoim golkiperem, a na bocznych obrońcach spoczywa obowiązek częstych wypadów przy ataku. Muszą mieć świetne przygotowanie motoryczne i mieć "ciąg na bramkę". Charakterystyczna jest też spora częstotliwość przy wymienianiu się pozycji między zawodnikami. Zdarza się, że zespół grający tiki takę rezygnuje z nominalnego napastnika, grając jedynie pomocnikami. Wreszcie te słynne taktyczne "trójkąty". Zawodnicy mogą w "trójkach" rozgrywać między sobą futbolówkę. Jest to bardzo duże utrudnienie dla rywali próbujących przejąć piłkę lub przerwać akcję. Dzięki zastosowaniu "trójkątów" zespół łatwiej i szybciej przedostaje się w obręb "16-stki" swoich oponentów boiskowych. Każdy z zawodników na boisku ma możliwość brania udziału w minimum dwóch takich trójkątach. Tyle o zarysie taktycznym tego stylu.
Zakończony mundial paradoksalnie może dobrze wpłynąć na rozwój tiki taki. Wyraziście pokazał on pewne braki Reprezentacji Hiszpanii i preferowanej przez nich gry. Hiszpanie rzadko decydowali się na rozwiązanie akcji przed polem karnym przeciwnika – nie oddawali strzałów z dystansu. Nawet kiedy był wynik niekorzystny i czas uciekał uparcie dążyli do akcji w obrębie "16-stki". Kulało także szybkie wznowienie długim podaniem bramkarza. Gracze iberyjscy woleli wolno rozgrywać akcje od linii defensywnej. Szkoda, że tego nie zastosowali, gdyż byłoby to urozmaicenie gry i czynnik zaskakujący. No i na koniec... w nieskończoność mnożenie podań, nawet gdy była dogodna okazji do zdobyczy bramkowej. Hiszpańscy gracze sprawiali wrażenie jakby chcieli z piłką wejść do bramki. Jeżeli przynajmniej te 3 "słabości" zostaną poprawione i wdrożone w całą filozofię gry, to finalny efekt może być porażający. Tiki taka może być jeszcze efektywniejsza! To nie żart. Hiszpańscy trenerzy powinni też przeobrazić grę w bardziej elastyczną - pod danego przeciwnika i dane wydarzenia na boisku. Zespół Hiszpanii grał niestety tak samo: przy prowadzeniu, remisie czy w okresie gonienia wyniku styl gry nie zmieniał się. Wiadomo, że to co jest sztywne jest słabe, a elastyczność zawsze jest korzystniejsza. Po wyeliminowaniu tych "usterek" tiki taka może awansować jeszcze o poziom do góry. Poziom teraz niewyobrażalny, zwłaszcza mając w pamięci miażdżącą jakość ekipy z Camp Nou za kadencji Guardioli, bo wtedy swym rywalom zawiesili poprzeczkę naprawdę wysoko. Dziękuję. Czołem! :-)

środa, 23 lipca 2014

(Temat 1) Prolog/Futbol moja pasja

Cześć wszystkim i już w przedbiegach ślę słowa wdzięczności dla tych, którzy poświęcają swój cenny czas na zaglądaniu do lektury mojego bloga. Przyznam się bez bicia, że myślałem nieco nad tym jak zacząć pisanie tego bloga i jak ma wyglądać w ogóle pierwszy wpis. Tak, był mały "stresik", ale też i napędzające mnie podniecenie. Po zastanowieniu się wpadłem wreszcie na ideę jak ów początek mojej przygody z blogowaniem ma wyglądać. Wszakże, jak dobrze zaczniesz to później ma się z górki - pozostanę przy tej mądrości, czas pokaże czy moje "pióro" będzie coraz lżejsze. Oby było. Gadu-gadu i uzbierał się potok słów, z których de facto nic nie wynika – do rzeczy zatem. Tak więc doszedłem do wniosku, że blog to nic innego jak wolna amerykanka. Piszesz to co chcesz i jak chcesz. Z tej wolności także ja postanowiłem skorzystam. I tak z wolnej woli...ubiorę się w standardu kajdany i po prostu przedstawię się. Taki...hmmm..."wpis integracyjny".
Jestem Przemek – imię jak imię, ale mi się nawet podoba. Jestem prostym obserwatorem otaczającej mnie rzeczywistości. Jestem dwudziestolatkiem+, acz bliżej mi do 30-tej wiosny życia. Jestem dumnym mieszkańcem dawnej Galicji - ziemi narodzin polskiego piłkarstwa, matką pierwszych rodzimych klubów, pierwszych czempionów i futbolowych bożyszczy. Jestem wreszcie pasjonatem wspomnianego wcześniej futbolu. Beznadziejnie niepoprawnym fanem "kopanej", u którego wciąż silnie daje się we znaki pierwiastek dziecięcej naiwności. Bez dwóch zdań - this is me. Wciąż wierzę, że polskie piłkarstwo sięgnie lub nawet przewyższy poziom "Orłów Górskiego" a kluby znad Wisły nie tyle wkroczą (wreszcie) do grup Ligi Mistrzów, co awansują dalej do fazy pucharowej. O tak, naiwne i śmieszne to, abstrakcyjne i niewiarygodne. Ale czy niemożliwe? Przecież wiadomo, że dla kibica – zwłaszcza fanatycznie zakochanego – wystarczy cień szansy, by pojawiła się drobinka nadziei, przeistoczona niekiedy w wiarę, że zdobędziemy futbolowe szczyty. A co?! Marzyć i wierzyć wolno. Zresztą lepsze to niż malkontenctwo i użalanie się nad tym jakich to "kopaczy" mamy. Więc fanatycznie wierze, że kiedyś się uda i piłka będzie częściej wpadać do bramki naszych boiskowych oponentów niż między biało-czerwone słupki. A respekt przed nami czuć będą m.in. takie nacje piłkarskich krezusów jak: Holendrzy, Brazylijczycy, Włosi, a nawet – jak marzyć to marzyć na full – Niemcy. Pojechałem nieco? A tam. Uznajmy co najwyżej, że coś pozostało we mnie z ułańskiej fantazji naszych przodków. Skoro nasza husaria potrafiła roznieść w pył znacznie liczniejsze wrogie armie, to czemu niby nasi piłkarze mieliby nie sprostań gigantom współczesnej piłki?!
Jeśli zagubiony w zawierusze sentymentalnej i pompatycznej mowy jeszcze nie napisałem o czym moje blogowanie będzie, a co jeszcze dla niektórych oczywiste nie jest, to już spieszę z odpowiedzią – futbol, ot i już. Zresztą, chociażby sam tytuł postu zdradza moje blogowe preferencje. Będę pisał o tym co jest moją pasją graniczącą z miłością. Będę rozprawiał o tym, co jest bodajże jedyną z tych rzeczy o których mogę rzec, że mam coś do powiedzenia. Obiektem mojego pisarstwa nie jest byle co. To piłka nożna - ponoć najpiękniejszy sport świata (choć to obiektywny tu nie jestem), a na pewno najpopularniejszy. Ok, popularniejsze może być tylko spożywanie piwka na kanapie...ale uznajmy to za "sport nieoficjalny" :-))) Natknąłem się całkiem niedawno na mądrą wypowiedź. Pewien bloger pisał o sobie skromnie, że nie aspiruje do miana autorytetu tylko pisze o swojej perspektywie, spojrzeniu na pewne sprawy. Dokładnie. Nie będę dywagował czy mam predyspozycje czy nie do osiągnięcia rangi autorytetu, w czymkolwiek. Ja tylko (albo aż) piszę o tym co lubię/kocham, moim czysto subiektywnym spojrzeniu na to.
Powodów mojego pisania jest wiele. Przede wszystkich to forma samorealizacji. Jest to wielka frajda, motywująca do dalszego pogłębiania własnej wiedzy i szukania informacji. Natchnęła mnie do takiej formy autoprezentacji pewna bardzo bliska mi osoba, o której chce i muszę tu wspomnieć. To kobieta, której serduszko też jest "kibicowskie". "E" - bo o niej mowa - nie smuć się klęską Canarinhos na mundialu, przecież za 4 lata jest okazja do rewanżu. Nie ukrywam, spectrum moich piłkarskich zainteresowań jest bardzo obszerne. Skupię się jednak (tak myślę na sucho) na historii, na legendach piłkarskich, niezapomnianych meczach, ale tez będzie o sprawach aktualnych, będę pochylał się nad naszą "S-kadrą" Nawałki czy też nawet o pucharach i ligach zagranicznych. Przyznam się, że kocham mundiale i też euro, więc będzie sporo o nich. Zresztą...napiszę co ślina przyniesie na mój "pisarczykowski" jęzor :-P Wtedy kiedy poczuję wenę i chęć do pisania. Czas pokaże jak to wszystko będzie wyglądało. Niech jednak nie zmyli was moja naiwna wiara w naszych piłkarzy – racjonalność też nie jest mi obca. Nie obędzie się nierzadko bez gorzkich i prawdziwych słów. Bo patrzenie cały czas przez różowe okulary nikomu nie pomoże. Pitu-pitu nie będzie! Jak na spowiedzi mówię jednak, że mam charakter umiarkowany i unikam skrajnych osądów i rozwiązań - co do zasady oczywiście.
Jako absolutny "żółtodziub" wśród blogerów, proszę miejcie to na względzie i proszę również o trochę wyrozumiałości w ocenie tego co pisze. Wyrobie się z czasem...chyba. Za błędy natury czysto technicznej, tzn. spraw zasad poprawnej polszczyzny, ortografii czy stylistyki z góry przepraszam i proszę o wskazanie mi błędów, może wyciągnę z tego naukę na przyszłość. A może nie...hahahahaha :-D Żartuję oczywiście, prawidłowe pisanie jest bardzo ważne. Zapraszam do śmiałego komentowanie. Im komentarzy więcej, tym bardziej mnie to motywuje do dalszego pisania. Jednak będę się cieszył nawet z jednego stałego czytelnika. Co do komentarzy to jestem łasy na pozytywne opinie (one co zrozumiałe nakręcają mnie najbardziej), ale nawet te negatywne są bardzo cenne. Proszę jedynie by były kulturalne, z poszanowaniem zasad kultury osobistej i (co bardzo ważne dla mnie) merytoryczne, bo lubię trochę podyskutować na argumenty – jedna z moich rozlicznych wad. A co do hejterów i hejtowania, no cóż...tacy zawsze się znajdą. Jakby to ujął "pierwszy mówca" PRL-u Władysław Gomułka – Hejterom i innej maści internetowym wywrotowcom ( czyt. trolli) mówię stanowcze NIE! Zbliżam się powoli do końca. Nie wiem z jaką częstotliwością będę publikował następne wpisy, aczkolwiek mam nadzieję na twórczą i wydawniczą płodność. Na razie tyle. Miłego dnia. Czołem! :-)

„Wszystko co wiem o moralności i obowiązkach, zawdzięczam piłce nożnej”
Albert Camus