Translate

sobota, 11 lipca 2015

(Temat 34) O pewnym pustym miejscu w gablocie

Brazylia gigantem piłki jest i basta! Tego obrazu nie zacierają nawet ostatnie lata, które trudno uznać dla nich za udane. Ewidentnie piłkarze "Canarinhos" od dłuższego już czasu zbierają ostre cięgi. Niewyobrażalna klęska z Niemcami (1:7) na "swoich" Mistrzostwach Świata, urasta wręcz do rangi symbolu ich rozkładu. Upokorzenie, hańba i niedowierzanie. Niemniej jednak to właśnie Brazylijczycy są numerem jeden na świecie. Tą szacowną pozycję przyznaje im historia. Sukces gonił sukces, z czego najcenniejszymi są liczne (5) mistrzostwa globu (najwięcej w dziejach). Raczej nikt nie dorównuje im kroku, nawet Niemcy. Fani "samby na boisku" mogą spać spokojnie - mistrzowie powrócą na szczyt. To nie "pragnieniowe gadanie", a teza oparta na faktografii. Wszakże w przeszłości przytrafiały się im podobne kryzysy (słabe lata 70-te czy pomimo świetnej generacji piłkarzy niezadowalające lata 80-te), lecz udawało im się je przezwyciężać. Nic nie stoi na przeszkodzie aby teraz też tak było. To zbyt wielki kraj, zbyt zaawansowany piłkarsko, ze zbyt dużą liczbą graczy i ogromną miłością do futbolu, ażeby długo był poza głównym nurtem. Ach...chyba po raz kolejny zdarza mi się odchodzić od centrum wybranej tematyki - dzisiaj o diagnozie i leczeniu brazylijskiej piłki w zasadzie nie będzie. Tak więc biję się w pierś i wchodzę na właściwą ścieżkę. Tym razem refleksji zostanie poddana piłkarska niemoc. Nie ogólna i nie byle jaka, gdyż brazylijska. Pomimo licznych osiągnięć "Canarinhos" nie posiadają w swej kolekcji pewnej istotnej zdobyczy...
Jak się okazuje, prawdziwą "piętą achillesową" Brazylijczyków są Igrzyska Olimpijskie. Wielokrotni mistrzowie świata, posiadacze 8 pucharów Copa América czy zwycięzcy 4 edycji Pucharu Konfederacji nie zaznali nigdy radości z olimpijskiego złota. "Suche dane" są dla latynoskich piłkarzy bezlitosne. Jak dotąd odbyło się aż 25 piłkarskich turniejów olimpijskich i żaden z nich nie zakończył dla Brazylijczyków pełną satysfakcją. Gdy spojrzeć na sprawę przez pryzmat czasu, to aż włos się jeży na głowie. W tym roku mija bowiem 115 lat od debiutu futbolu na największej sportowej imprezie świata! Doszło?! No ja myślę :) Spokojnie jednak - informacje te muszą być okraszone odpowiednim komentarzem, który nieco usprawiedliwia rodaków Pelégo. Po pierwsze, od 1930 roku olimpijski prestiż piłki nożnej znacząco się obniżył. Od tamtego czasu prym wiodą już Mistrzostwa Świata, które organizuje FIFA. Trzeba zdawać sobie sprawę, że piłka wówczas żwawo się rozwijała i generowała coraz większą uwagę w społeczeństwach wielu państw. W parze z modą szły pieniądze i piłkarstwo stało się zawodem. Najlepsi zawodnicy byli finansowani. Mniejsza czy o to właściwe czy nie, ale to godziło z ideą olimpizmu (ówczesna rywalizacja sportowa miała być "czysta" i nie opierać się na "forsie") i tacy piłkarze mieli zakaz gry podczas Igrzysk Olimpijskich. O Więcej o amatorach będzie później. Drugą kwestią jest procedura uczestnictwa w zawodach. Eliminacje (w "klasycznym" tego słowa znaczeniu) wprowadzono po raz pierwszy dopiero na Igrzyskach Olimpijskich 1956 w australijskim Melbourne. Sytuację wcześniejszą trudno komentować, lecz można wnioskować, iż decydujące było samo wyrażenie woli udziału. Chyba Brazylijczycy długo traktowali Turnieje Olimpijskie "z przymrużeniem oka", ponieważ ich dziewiczy występ miał miejsce późno, bo w 1952 roku. Wreszcie trzeci i chyba najważniejszy aspekt, a mianowicie amatorski charakter turnieju. W wyniku przyjęcia takiej a nie innej koncepcji, wielu genialnych zawodników nigdy nie dostąpiło zaszczytu zagrania na "olimpiadzie". Wśród nich byli tacy brazylijscy giganci jak np. Pelé, Carlos Alberto, Zico, Sócrates... Z dużą dozą prawdopodobieństwa można domniemywać, iż gdyby Brazylia mogła wystawić swe "najcięższe działa" to swych rywali obróciłaby w pył. Przez szereg lat występowało też pewne negatywne zjawisko, które ograniczało szanse piłkarzy "Canarinhos". Europejskie państwa komunistyczne wystawiały zespoły złożone z graczy, którzy de facto byli zawodowcami. Dlatego właśnie reprezentacje z tej części świata swego czasu hurtowo sięgały po olimpijskie laury (dobrym przykładem są tu "Biało-czerwoni", którzy zwyciężyli w 1972 roku). W związku z tym można śmiało postawić tezę o występowaniu nierówności szans, co chyba z olimpijskim etosem nie ma wiele wspólnego - jednak MKOl jakoś tego widział. Tej problematyki nie ma sensu bliżej podejmować, bo nie ma na to po prostu czasu. Być może zostanie ona wykorzystana w odrębnym artykule.
Na przyzwoite lokaty brazylijscy kibice czekali długo, bo aż do lat 80-tych. Wówczas dwa razy z rzędu ich pupile doszli do finału. W 1984 roku mieli niebywałą wręcz szansę, gdyż część państw "demokracji ludowej" w ogóle zbojkotowała Igrzyska Olimpijskie. Jakby nie było, wśród nich znajdowali się kandydaci do wygranej. W 1988 roku było bardzo blisko, a morale wysokie. W końcu wygrane z Argentyną i - co nie zdarza się często - po konkursie rzutów karnych z Niemcami, dawało podstawy do optymizmu. No cóż, na ZSRR brakło już argumentów. Tamta kadra "Canarinhos" z perspektywy czasu robi niemałe wrażenie. Wszakże Cláudio Taffarel, Bebeto i legendarny Romário to mistrzowie świata z 1994 roku! Zresztą wspomniany Romário został z 7 bramkami królem strzelców olimpijskiej imprezy. Prawdziwa rewolucja miała miejsce w 1992 roku. Ostatecznie zrezygnowano z amatorstwa i od tej pory Turniej Olimpijski należał już do młodzieży (zawodnicy, którzy nie ukończyli 23 roku życia). Niewątpliwie ten zabieg był korzystny dla piłkarskich potęg. Kiedy zaś w następnej edycji zawodów pozwolono grać starszym piłkarzom (maksymalnie 3 na każdą reprezentację) - dla Brazylii było to jak "podanie ręki". Do USA wybrali się z takimi brylantami jak Dida, Flávio Conceição, Roberto Carlos i wielki Ronaldo. Za "starszaków" robili za to Bebeto i Rivaldo. Cel mieli tylko jeden - wygrać. Szło im "tak sobie", ale w 1/2 się znaleźli. Tam zastopowali ich Nigeryjczycy, z którymi w dramatycznych okolicznościach ulegli 3:4 (mimo, iż do 78 minuty meczu prowadzili 3:1!). O ich mocy przekonała się za to Portugalia, którą w meczu o brązowe krążki rozgromili 5:0. Następne dwa podejścia to wyraźna "wtopa". Najpierw w 2000 roku swą przygodę zakończyli na ćwierćfinale, a w 2004 roku mecze mogli oglądać co najwyżej w roli widza, bo nie przebrnęli nawet olimpijskich eliminacji. Po wiktorię na chińskich Igrzyskach Olimpijskich "Canarinhos" miał poprowadzić sam Ronaldinho. W pierwszych pięciu meczach prezentowali się znakomicie: same zwycięstwa, mnóstwo zdobytych bramek i "na czysto" w obronie. Nic to jednak, gdyż polegli w prestiżowym boju z Argentyną (0:3). Lionel Messi, Sergio Agüero, Ángel Di María, Juan Román Riquelme i pozostali gracze "Albicelestes" byli zbyt mocni. Brąz co najwyżej otarł im łzy. Wreszcie ostatnie olimpijskie zawody z 2012 roku. Chyba najlepszy turniej w ich wykonaniu w historii mimo, iż do tej pory europejska ziemia była dla nich nieprzyjazna. Przyszło im się "bić" o najwyższe laury z Meksykiem. Nawet nie minęło 30 sekund i cała Brazylia przeżywała koszmar. "Katem" był Oribe Peralta. Kiedy ten sam zawodnik podwyższył w 75 minucie spotkania na 2:0 było wiadomo, że znowu się nie uda. Nawet 20-letni wówczas Neymar nie pomógł.
Jak nie idzie to nie idzie. Mądrość ta objawia się również w poczynaniach piłkarek. Otóż, od prawie 20 lat panie również mają możliwość stawania w olimpijskie szranki. Co prawda, ich sukces nie raduje aż tak jak w przypadku "menów" (taki mały szowinizm :P), ale zawsze to duma i okazja do ulgi. No cóż...nie w przypadku Brazylii! Nawet udało im się zajść 2-krotnie do wielkiego finału, ale zawsze kończyło się na 2 miejscu. W obu przypadkach ulegały Amerykankom. W sumie stoczyły 4 batalie z USA i za każdym razem było "w plecy". A jakie prognozy na przyszłość? Słodko-gorzkie. Za rok obie płcie na pewno zaprezentują się na Igrzyskach Olimpijskich, gdyż ich organizatorem będzie Rio de Janeiro. Niby sytuacja "handikapowa", lecz stwarzająca dodatkową presję. Czasem ona nosi - czasem ciąży. Ostatni okres nie wlewa w zielono-niebiesko-żółte umysły za dużo wiary. Pomijając infamię Mistrzostw Świata 2014, "Canarinhos" zawiedli na tegorocznej Copa América. Ćwierćfinał to stanowczo za mało. Do tego nie sprostali Paragwajowi. Drużyna to solidna, lecz w półfinale została zmieciona przez Argentynę 6:1! Dobrze nie jest. W niedawno zakończony Mistrzostwach Świata U-20 młodzi brazylijscy zawodnicy osiągnęli znakomite 2 miejsce, lecz tamtejsze oczekiwania są jeszcze większe. Na koniec o paniach. W mistrzostwach globu odpadły już na etapie 1/8. Co gorsza, to nie Amerykanki, Niemki czy Japonki pokazały im miejsce w szeregu, lecz Australijki. Jedno jest pewne - za rok czekają nas wszystkich wielkie emocje. Pora na mnie. Trzymajcie się ciepło, uważajcie na kąpieliskach i przestrzegajcie zasady "jadę - nie piję". No cóż, piłkarski blog również może prowadzić misję społeczną :D Czołem! :)

sobota, 4 lipca 2015

(Temat 33) Morten Olsen - trener XXI wieku

W ostatnim okresie w piłce działo się bardzo wiele. Ewentualne głosy zdziwienia (oby nie oburzenia) ukierunkowane na temat dzisiejszego posta nie będą mojej osoby dziwić. "Perfidnie" szerokim łukiem omija on aktualne wydarzenia. Nie mniej jednak na swej atrakcyjności bynajmniej nie traci, chociaż jego materia raczej z rzadka jest opisywana. Chodzi z grubsza o instytucję trenera, a mówiąc ściślej - selekcjonera reprezentacji narodowej. Nie będzie wywodu o trudach tej pracy i predyspozycjach do jej wykonywania. Również nie należy się spodziewać rozprawy o ewolucji czy nowinkach w taktyce. Tym razem analiza dotyczyć będzie przede wszystkim pewnego wycinka tego zagadnienia. Wszystko wyjaśnią dalsze akapity.
Nazwisko Mortena Olsena wśród zagorzałych piłkarskich fanów jest doskonale znane. U osób "mniej uświadomionych" pewnie wiele ono nie mówi, tak więc nadarza się świetna okazja, aby poszerzyć swe horyzonty myślowe. Pan Olsen w świecie wielkiej piłki to człowiek nietuzinkowy. Jego niezwykłość nie dotyka jednak sfery zawodniczej, chociaż wstydzić się tu nie musi. Już jego staż reprezentacyjny budzi szacunek. Dla Reprezentacji Danii grał przez 19 lat i dla której wyszedł na murawę w ponad 100 spotkaniach (do dzisiaj tylko 8 piłkarzy mogą się poszczycić takim wyczynem). We wrześniu 1970 roku rozpoczął swoją przygodę poprzez występ w meczu drużyny młodzieżowej (2:2 z Polską). W późniejszym czasie wywalczył awans na Igrzyska Olimpijskie, zagrał na dwóch Mistrzostwach Europy (zdobył brązowy medal) i wraz z zespołem zaznał udziału w Mistrzostwach Świata. Jego ostatni mecz dla Danii to wielka klasa. W wieku prawie 40 lat zdobył bramkę w towarzyskim spotkaniu z Brazylią, a zespół którego był kapitanem wygrał 4:0. Ponadto w 1983 roku jako gracz klubowy sięgnął po Puchar Europy (dzisiaj to Liga Europy). Imponująca kariera, aczkolwiek "na emeryturze" nie próżnował.
Czas po zawieszeniu korków na kołku jest tu sednem. Olsen postanowił pozostać w piłce (dość częste postępowanie u postpiłkarzy) i spełniać się jako szkoleniowiec. Na początek pracował w rodzimej lidze (dwa mistrzostwa), następnie został zatrudniony w Niemczech (utrzymał klub przed spadkiem) i wreszcie obrał kierunek na Holandię, w której jego podopieczni ugrali mistrzostwo i krajowy puchar. W lipcu 2000 roku otrzymał zaś posadę trenera Danii, która wcześniej została "zraniona" na Mistrzostwach Europy 2000 (w grupie z Holandią, Francją i Czechami nie ugrali nawet punktu oraz nie ustrzelili bramki). Właśnie to stanowisko przynosi bohaterowi tego artykułu sławę i podziw. Dlaczego? Trener Olsen nieprzerwanie do dnia dzisiejszego pełni swoją funkcję! Jakby nie było, w lipcu tego roku będzie obchodził rocznicę swej pracy, a mowa o 15-leciu. Naprawdę ta liczba działa na wyobraźnię. W rankingu długości pracy w roli reprezentacyjnego selekcjonera jest obecnie zdecydowanym liderem (skala globalna). Aby przybliżyć wielkość tego wyczynu można spróbować porównać to z działaniami "PZPN". W "erze Olsena" Polska miała aż ośmiu trenerów! W jakiejś mierze swoją "długowieczność" zawdzięcza długoterminowej polityce tamtejszego związku. To zdroworozsądkowe podejście wydaje się być trafniejsze, aniżeli dokonywanie częstych zmian trenerów. Zresztą to świadczy o profesjonaliźmie, a nie emocjonalnym podejściu do problemu - Skandynawowie znani są z "chłodnego charakteru", który i tu się przejawia.
Morten Olsen cieszy się dużym zaufaniem, które jednak chodzi w parze z zadowalającą grą drużyny. W sumie brał udział w 8 eliminacjach (licząc obecne) i jak do tej pory ma 50% skuteczności (z dużym prawdopodobieństwem Dania zakwalifikuje się na Mistrzostwa Europy 2016). Uzyskał 2 razy awans na globalne mistrzostwa (raz wyszedł z grupy) i tyle samo razy pojechał na mistrzostwa "Starego Kontynentu" (raz wyszedł z grupy). Może te osiągnięcia "nie powalają na kolana", ale zachowajmy proporcje. Trzeba pamiętać, że Dania liczy niewiele ponad 5 i pół miliona mieszkańców - jest to mały kraj. Do tego mają przeciętną ligę, która wydaje się być słabsza niż jeszcze 15-20 lat temu. Po prostu Olsen efektywnie wykorzystuje prawie zasoby swojej ekipy, które przekładają się na co najmniej solidne rezultaty. Dla "Biało-czerwonych" jest to zresztą rywal niewygodny. W tym tysiącleciu Polacy grali z nimi wyłącznie towarzyskie spotkania, których bilans z perspektywy "piłkarzy znad Wisły" jest mało radosny. Polacy tylko raz wygrali (w ostatnim pojedynku), raz zremisowali i aż 4 razy polegli (w tym zawstydzająco 1:5). Praca Olsena nacechowana jest jakością i głównie stąd nazbierały się te imponujące 15 lat.
To może wydać się nieprawdopodobne, ale Olsen nie znajduje się nawet na podium, pośród najdłużej dowodzących trenerów reprezentacyjnych. Kiedyś Josef Herberger trenował Niemcy przez prawie 27 lat! Jeśli chodzi o ilość prowadzonych spotkań to ten niemiecki szkoleniowiec również jest rekordzistą (ponad 160!). Oczywiście chodzi o selekcjonerów, którzy daną reprezentacje prowadzili nieprzerwanie. Pan Olsen w najbliższej przyszłości może jednak pobić osiągnięcie Herbergera, do którego brakuje mu ledwo 5-10 meczów (na razie ma ich 157). Rekord jest niemal faktem, gdyż ma pracować do zakończenia przyszłorocznych mistrzostw. Będzie to piękny prezent dla niego. Dziękuję za czas tu spędzony. Do zobaczenia. Czołem! :-)