Translate

piątek, 31 października 2014

(Temat 15) "Polska mistrzem świata!"

Kłaniam się moi drodzy. Dzisiejszy temat będzie bardzo miły, bo będę pisał o specyficznych sukcesach Biało-czerwonych. Już uprzedzam was, że nasi gracze jak do tej pory nigdy nie dostąpili zaszczytu zdobycia Pucharu Świata, więc siłą rzeczy nie nad tym będziemy toczyć dysputy. Nie chodzi też o popularną przyśpiewkę naszych kibiców, która leci jakoś tak: "Już za 4 lata! Już za 4 lata! Polska będzie mistrzem świata!" (wybaczcie jeśli fałszuję :D). Zanim powiem o co chodzi, to przyznam że idea pisania właśnie o tym, powziąłem po wyczynie Polaków w meczu z Niemcami. Miało tam miejsce bardzo ważne wydarzenie, które niektórym chyba umyka. Polacy "pobili" aktualnych mistrzów świata! Dzisiaj przedstawię wam inne przypadki, kiedy nasi piłkarze w przegranym polu pozostawili najlepsze reprezentacje świata. Błędem jest sądzić, że do czasu triumfu nad drużyną Joachima Löwa nigdy przedtem nie zwyciężyliśmy zespół, który byłby zwycięzcą ostatniego Mundialu (mówiąc wprost drużyny aktualnych mistrzów świata). Takie zdarzenie miało miejsce w historii 4-krotnie. Jak łatwo jest się domyślić, większość tych sukcesów miało miejsce w najlepszym okresie gry naszej Reprezentacji, a więc w latach 70-tych i 80-tych. Omówię te historyczne spotkania. Ostatni z Niemcami to raczej kurtuazyjnie, bo już swego czasu się o nim rozpisałem, ale o 3 pozostałych warto skreślić parę zdań na ich temat i próbować ukazać rozmiary tych sukcesów. Zgodnie z wcześniejszymi założeniami post ten ma być względnie krótki, aczkolwiek istnieje możliwość iż się "nie wyrobię":))) Gramy...znaczy, zaczynamy! :)))
Pierwsza konfrontacja z "reprezentacją mistrzów" nastąpiła w 1974 roku. Na Mundialu w Niemczech, który do dziś jest wspominany nad Wisłą z sentymentem i nostalgią, piłkarze w biało-czerwonych strojach stanęli naprzeciwko Reprezentacji Brazylii. Był to ostatni mecz obu ekip na tej imprezie, a stawka nie była błaha - miano 3 zespołu na świecie. Tak się złożyło, że drużyna Canarinhos wówczas formalnie była jeszcze mistrzem świata, którego zdobyła 4 lata wcześniej na meksykańskich boiskach. Oczywiście, finał Mundialu 1974 był już wcześniej dobrze znany (RFN-Holandia) i wiadomo było, że praktycznie ten tytuł stracili po klęsce z Holendrami (0:2) 3 dni wcześniej. Dopóki jednak sędzia nie zagwiżdże ostatni raz we wspomnianym finale, to piłkarze z Kraju Samby mogą przez jeszcze 1 dzień szczycić się z bycia najlepszą drużyną na całym globie. Mecz wygrali Polacy wynikiem 1:0, po legendarnym rajdzie Grzegorza Lato z 76 minuty meczu. Nasi zawodnicy ubrali się w jednolite czerwone stroje, natomiast ich rywali z Ameryki Południowej przywdziali żółte koszulki i białe spodenki. Na trybunach zasiadło niemal 75 tysięcy widzów, którzy byli świadkami niewątpliwie jednego z najważniejszych spotkań piłkarskich w historii Polski. W ogóle Grzegorz Lato miał "patent" na defensywę Brazylii. Otóż, popularny Bolek strzelił im aż 3 bramki w 4 oficjalnych meczach ( +2 mecze nieoficjalne - bez zdobyczy bramkowej). Dobrze, teraz przeanalizujmy jak wielkie było osiągnięcie "ekipy Górskiego" z tego meczu o 3 miejsce. Wygraliśmy mecz na najważniejszej imprezie futbolowej, ze słynnym zespołem i do tego mecz miał konkretną stawkę. Co prawda, wyjątkowo tamta edycja Mistrzostw Świata nie wyszła naszym rywalom. W jej składzie nie było już geniusza piłki nożnej, a mianowicie Pelé. Jednak sądząc, że Brazylia była w jakiejś totalnej przebudowie to wielka przesada. Porównując jej skład z finału Mundialu 1970 ze składem przeciwko Polsce parę lat później wynajdziemy 2 powtarzające się nazwiska (Jairzinho i Rivellino), a patrząc na pełne składy to odpowiednio 8 nazwisk. Canarinhos wystąpiło we wszystkich 20 edycjach Mistrzostw Świata, rozgrywając w nich 104 spotkania. Wyobraźcie sobie, że bodajże tylko w 15 meczach nie udało im się strzelić chociażby jedną bramkę rywalowi, a w tylko 6 meczach doznawali porażki "do zera". Teraz już widzicie, że polskie zwycięstwo 1:0 jest wydarzeniem niecodziennym. Gwoli uczciwości trzeba przyznać, że w niemieckich Mundialu aż w 4 spotkaniach nie zdobyli ani jednego gola (kolejno 0:0, 0:0. 0:2 i 0:1), co jest pod tym względem ich najgorszym występem w dziejach. Nie umniejsza to jednak chwały Polaków. Prześledźmy teraz wyniki Brazylijczyków na przestrzeni czterolecia (1970-74, od finału Mundialu 1974 do spotkania z Polską). Rozegrali wtedy w sumie 38 meczów (oficjalne). Ich bilans wynosi: 23 zwycięstw - 12 remisów - 3 porażki (wszystkie "do zera"). Tak więc 60,5% triumfów przy 7,9% klęsk. Nie wliczając ich porażki z naszymi Orłami, zostali pokonani 3-krotnie: Włochy, Szwecję i Holandię. Widać, że przesadnie słabo nie grali, jednak byli w małym "dołku". Swych kibiców nie rozpieszczali, gdyż w 23,7% meczów nie trafiali do siatki rywali w ogóle, a w 36,8% udało im się to tylko raz. Oczywiście, należy uwzględnić fakt iż głównie były to mecze towarzyskie, a w sparingach gra się przecież różnie (chociażby wystawia się "alternatywny" skład), jednakże takie statystyki chlubą dla nich nie są. Nie potrafili pokonać m.in. zespołu Austrii (3 remisy, z czego 2 mecze rozegrali u siebie/austriacki team co prawda miał etykietkę solidnego, aczkolwiek potęgą nie byli), zespołu Meksyku (remis u siebie sławy im nie przynosi, a zespół ten w tamtym okresie był przeciętny, znacznie słabszy niż obecnie) czy Grecji (bezbramkowy remis, hmmm...słabiutko). Wśród wartościowych wyników należy wspomnieć dwa wyjazdowe remisy z Argentyną oraz cenne zwycięstwo nad drużyną RFN, na terenie rywala.
Następnie pokonaliśmy mistrzów Mundialu 1978, czyli Argentynę. Przyznam, że chyba tamten bój miał największy wymiar. Oczywista oczywistość, iż nie mógł się równać rangą ze wspomnianym wyżej meczu z Brazylią, bo z Albicelestes Polacy grali wyłącznie towarzysko. Nie mniej jednak Reprezentacja Polski, trenowana wówczas przez Ryszarda Kuleszę, ograła rywala na ich terenie i mimo przegranej pierwszej połowy! Argentyńczycy nie zwykli doznawać klęsk na własnym "podwórku", tym bardziej że tytuł mistrzów świata zdobyli na własnym terenie, więc przyjezdnym reprezentacjom było tam niezwykle ciężko. Proszę sobie wyobrazić, że od przegranej z Polską aż do dnia dzisiejszego Argentyna u siebie bodajże rozegrała 182 oficjalnych meczów międzynarodowych, z czego przegrała tylko 8 razy (jedno po serii rzutów karnych)! Po klęsce z Polską musieli "czekać" aż 10 lat na kolejną "lekcje futbolu" przed argentyńskimi trybunami. Co jednak z naszym triumfem? Mecz rozegrano pod koniec października 1981 roku w stolicy Argentyny, Buenos Aires. Miejscem spotkania był Estadio Monumental (ten sam, gdzie odbył się finał Mistrzostw Świata i Argentyńscy gracze wznieśli nad swoimi głowami puchar dla najlepszej drużyny imprezy). W tamtym okresie Biało-czerwoni rywalizowali często z tym rywalem. W 1978 roku, podczas wspomnianego Mundialu, obie ekipy rozegrały mecz. Na obiekcie w Rosario (rodzinne strony Lionela Messi) przegraliśmy 0:2 i tym samym straciliśmy definitywne szanse gry o medale. Mecz miał niezwykły przebieg, gdyż jeden z obrońców argentyńskich wybił ręką piłkę z własnej bramki. Sędzia zarządził "wapno". Właśnie wtedy Kazimierz Deyna zmarnował "jedenastkę". Później zagraliśmy jeszcze raz z nimi, znów przegrywając (tym razem 2:1). Rok po tym spotkaniu i dokładnie na tym samym stadionie, Polacy udanie się zrewanżowali - i ten mecz jest niwą naszych rozważań. Kiedy pod koniec pierwszej połowy Argentyńczycy zdobyli gola z rzutu wolnego, wydawało się że znowu będziemy tylko tłem dla gospodarzy. Jednak parę minut po wznowieniu drugiej części gry, udało się naszym graczom wpakować piłkę do bramki przeciwników. W 70 minucie natomiast wyszliśmy na prowadzenie, które utrzymaliśmy do końca meczu. Świetnym uderzeniem z rzutu wolnego popisał się wówczas Zbigniew Boniek. Popularny Zibi umieścił futbolówkę w samym okienku bramki. Stadiony świata! Gol podobny i prawie tak piękny jak ten, którego trafił zespołowi RFN z maja 1980 roku (niestety nic nie dał Biało-czerwonym, gdyż przegraliśmy wtedy 1:3). Gacze w biało-błękitnych pasach na koszulkach między finałem Mundialu 1978, a przegraną z nami rozegrali 23 oficjalne mecze (jeden "półoficjalny" z Irlandią). Oprócz 4 spotkań w ramach Copa América 1979, resztę można uznać za sparingi (trzeba pamiętać, że wtedy jeszcze mistrz świata nie grał w kwalifikacjach do Mundialu, lecz miał udział zapewniony "z urzędu"). Argentyńczycy nie radzili sobie idealnie, doznając kilku porażek. Jednak przed własnymi kibicami co najmniej remisowali. Doznali porażek z (kolejno): Boliwią, Brazylią, RFN, Jugosławią i Anglią. Ich łączne osiągnięcia to: 11 zwycięstw - 7 remisów - 5 porażek.
Pora na trzeci mecz. Tym razem będzie to drużyna Italii. Przyznam, że to zwycięstwo najmniej cenię spośród tych 4 czterech. Odnieśliśmy je u siebie, a więc przewaga była po naszej stronie. Niemniej jednak zwycięstwo smakuje wyjątkowo, gdy dokonuje się go przy własnych kibicach. Po kolei jednak. W listopadzie 1985 roku podejmowaliśmy w meczu towarzyskim Reprezentację Włoch. Przy zimowej aurze (widać pierzynę ze śniegu poza boiskiem) Biało-czerwoni z kwitkiem odprawili znacznie bardziej utytułowaną od siebie drużynę. Co prawda wynik skromny, bo 1:0, ale jednak zwycięstwo. Historycznego gola zdobył pod koniec meczu strzałem zza "16-stki" Dariusz Dziekanowski (wówczas już gracz Legii Warszawa). Gracze z Półwyspu Apenińskiego byli wtenczas aktualnymi mistrzami globu, które wywalczyli na hiszpańskich boiskach podczas Mundialu 1982. Polacy już wtedy dobrze znali tego rywala, gdyż na tej imprezie grali aż dwukrotnie z popularnymi Azzurri. Najpierw w fazie grupowej obie ekipy zagrały na 0:0, by później toczyć bój o finał imprezy. Niestety Polacy (w tym meczu z powodu kartek nie zagrał najlepszy wówczas polski zawodnik - Zbigniew Boniek) nie dali rady i polegli 0:2. Z kolei 8 lat wcześniej na Mundialu 1974 obie ekipy spotkały się w grupie i Reprezentacja Polski zagrała jeden z najlepszych spotkań w swej historii wygrywając 2:1 (skutkiem czego włoska drużyna pożegnała się z imprezą). Wracając do "naszego" meczu. Nie darzę go nadmierną estymą. Dlaczego? Jest kilka powodów. Pierwszy - termin. Mecz rozegrano w listopadzie i zapewne chłód doskwierał zawodnikom. "Południowcy", co nie powinno dziwić, gorzej znoszą rześkie warunki. Niewątpliwie był to dla naszych Orłów w tym spotkaniu znaczący handikap. Może niektórzy z was moi mili pamiętacie pojedynek obu ekip z 2003 roku. Tamten towarzyski pojedynek, który rozegrano w Warszawie, również odbył się w listopadzie. Jaki wynik? 3:1 dla naszych. Do dziś pamiętam z tamtego meczu oprócz gola Jacka Krzynówka również...rękawiczki. Było na tyle chłodno, że gracze poubierali sobie je na dłonie, nawet polscy (no cóż, nie każdy ma werwę jak Sławek Peszko :D). Drugi - miejsce. Nie ma co się rozwodzić dłużej nad tym, bo wiadomo że "lżej" się gra, gdy trybuny Ci dopingują. Oczywiście, gra się w różnych miejscach i ten powód proszę traktować raczej kurtuazyjnie :) Trzeci - forma przeciwników. Włosi nie odnosili "specjalnych" rezultatów od czasu sięgnięcia po Puchar Świata. Już w pierwszym swoim meczu po pamiętnym finale z RFN na Estadio Santiago Bernabéu (przypomnijmy, było wtedy 3:1 dla Italii) doznali porażki. Było to w październiku 1982 roku grając na własnym terenie przeciwko Szwajcarii (0:1). Rok 1983 to ogromna niemoc tego zespołu i włoscy kibice woleliby o tym nie pamiętać. Rozegrali wtedy 7 spotkań i bez jednego towarzyskiego reszta w ramach eliminacji EURO 1984. Wygrali 2 razy, 1 zremisowali i aż 4 razy schodzili z boiska ze spuszczonymi głowami (m.in. bolesna klęska u siebie ze Szwecją 0:3). Rok 1984 był już znacznie lepszy - przegrali tylko z RFN 0:1 (u siebie, ale wstydu nie ma) czy bezbramkowo zremisowali z USA. Na samym końcu jeszcze odprawili nasz zespół (0:2). No i wreszcie pamiętny rok 1985. Zanim przegrali z Polską, musieli uznać wyższość Norwegi (1:2) i słabo radzili sobie na wyjazdach (z 3 spotkań aż 2 były na remis). Łącznie rozegrali wtedy 25 spotkań (10 zwycięstw/8 remisów/7 przegranych). Aż 28,0% meczów przegranych i puścili bodajże 22 bramki - co jak na ten zespół jest o wiele za dużo. Jak widać, zespół ten nie był w tamtym czasie w szczytowej dyspozycji. Zresztą Włosi tak mają, że w ich grze na przestrzeni lat widać taką amplitudę jakości - przeplatają świetne wyniki na imprezach docelowych z wstydliwymi występami. No dobrze, nasi też nie byli wtedy topowym zespołem i tamto zwycięstwo było jednym z nie tak licznych, o których możemy po latach wspominać z dumą.
Nie będę w zasadzie rozważał zwycięstwa z Niemcami, bo jak już mówiłem, jego analiza nastąpiła w jednym ze wcześniejszych postów. Dodam tylko, że po Mundialu 2014 - zanim przyjechali do Warszawy - rozegrali tylko 2 mecze (porażka i zwycięstwo). Mamy sporo szczęścia, bo Niemcy nieco "obniżyli loty", pewnie w wyniku zdziesiątkowanego składu (rezygnacje z gry w kadrze bądź plaga kontuzji). Nie zamierzam oczywiście deprecjonować zwycięstwa Polski, ani myślę! Ograliśmy Niemców i cieszmy się :))) I tak dojechaliśmy do dzisiejszej mety. Mam nadzieję, że nasze zwycięskie potyczki z mistrzami świata to nie katalog zamknięty i w przyszłości uda nam się dokonać tego nie raz. Najbliższa okazja już w przyszłym roku - rewanż z Niemcami. Moi drodzy miłego dnia czy wieczoru i do następnego razu. Czołem! :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz