Translate

środa, 20 stycznia 2016

(Temat 38) Ofiara i jej kat

Futbol jest sportem kontaktowym. Istnieją dyscypliny "twardszego kalibru" (szczypiorniak, boks itd.), ale na to miano w pełni zasługuje. Naczelne zasady są proste: dwie grupy ludzi rywalizując na kawałku trawy kopie wypełnioną powietrzem piłkę, w celu umieszczenia jej w bramce przeciwników i mające do dyspozycji przede wszystkim jedno narzędzie...własne nogi. W tym idyllicznym opisie trudno spostrzec chociażby cień niebezpieczeństwa. A jednak ono istnieje i co jakiś czas przynosi swe brutalne żniwo. Pot, krew oraz łzy - na boisku nie należą do wielkiej rzadkości. Czasem jednak waleczność zawodników przekracza cienką granicę. Jakby ta oryginalna zabawa dla dorosłych wymykała się spod kontroli. W skrajnych przypadkach stadionowa publiczność była obserwatorem mrożących krew w żyłach scen, które kończyły się nawet zgonem piłkarza. Śpieszę oświadczyć, iż nie mam zamiaru kalać majestatu śmierci. Niemniej, osoby o słabych nerwach proszone są o opuszczenie monitorów, bo przedstawione tym razem historię są dość drastyczne. Oto 10 przykładów na to, jak jeden gracz potrafi drugiemu graczowi wyrządzić fizyczną krzywdę. W zestawieniu nie ujęto największych "przestępstw". Trudno także wszędzie dopatrywać się 100% perfidii i skutki tych zdarzeń nie zawsze miały smutny koniec (obyło się bez poważnej kontuzji oraz żmudnej rehabilitacji). Z pewnością jednak mają zalety dydaktyczne - przestroga, że czasem warto zastopować własną ambicję, aby uszanować swoje i cudze zdrowie.
--  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --
van Basten  -  Boli   (1993)
Zaczynam od nieco naciąganego przypadku, ale nie mogłem się powstrzymać. Marco van Basten był ikoną przełomu lat 80-tych i 90-tych. W ogóle jest on jednym z najznakomitszych napastników w dziejach futbolu. Jednak stwierdzenie, że w 100 % wykorzystał swój talent byłoby sporym nadużyciem... Główną tego przyczyną były problemy z kostkami. W pojedynku ligowym z Anconą Calcio doznał urazu, przez który wylądował na stole chirurgicznym. Udało mu się powrócić na końcówkę sezonu oraz jego "wisienkę" - finał Ligi Mistrzów (Olympique Marsylia - AC Milan, 1:0). Niepowodzenie w historycznym (pierwsza edycja rozgrywek) meczu nie było jego największym zmartwieniem. Po starciu z Bolim w ostatnich minutach spotkania van Basten doznał poważnej kontuzji. To jedynie w pewnej części jest wina rywala. Decyzja o powrocie genialnego Holendra do gry okazała się przedwczesna, brakowało zdrowia i podjęte ryzyko nie opłaciło się. Przez ponad dwa lata był wyłączony z gry. Długą batalię o powrót na boisko przegrał z kretesem i ostatecznie, nie mając nawet 29 lat, zdecydował się ogłosić zakończenie kariery zawodniczej.
--  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --
Battiston  -  Schumacher   (1982)
Zdarzenie to bulwersuje do dnia dzisiejszego. Jedno z największych dramatów oraz infamii jakie w ogóle uświadczyły Mistrzostwa Świata. Kluczowa była akcja z 60 minuty spotkania, kiedy Battiston otrzymuje długie podanie na przedpole bramki przeciwników. Zaraz po oddaniu (niecelnego) strzału został bezpardonowo zaatakowany przez Schumachera. Ów bramkarz energicznie skoczył w kierunku Francuza i z pełnym impetem uderzył biodrem w jego głowę. Gracz klubu z Saint-Étienne pada bezwładnie na murawę. Przerażony Platini nawet sądził, że jego kolega nie żyje (miał niewyczuwalny puls i był blady). Bilans tej kolizji jest dla Battistona porażający: półgodzinny brak przytomności (podawano mu tlen, a później miał zapaść w śpiączkę), trzy pęknięte żebra, utrata dwóch zębów oraz uszkodzony kręgosłup. Co spotkało Schumachera za akt brutalizmu? Nic, bo holenderski arbiter nie dopatrzył się tu żadnego przewinienia! Brak komentarza. Niemiec wydawał się nie interesować stanem swojej ofiary, a jakiś czas potem miał zadeklarować, że sfinansuje jej wstawienie nowych zębów (cynizm?). Co gorsza, zespół RFN wygrał tamto starcie (po serii rzutów karnych) i awansował do wielkiego finału mistrzostw. We Francji wybuchło poruszenie, które załagadzali przywódcy obu państw wspólnym oświadczeniem oraz sami piłkarze (u Francuzów żywe są historyczne animozje względem Niemców).
--  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --
Čech  -  Hunt   (2006)
Czeski bramkarz na bardzo długo zapamięta ligowy pojedynek z Reading. Już na samym jego początku miał dramatyczny kontakt z pomocnikiem rywali, Huntem. Podczas interwencji został trafiony kolanem w głowę, w wyniku czego doznał złamania podstawy czaszki. Niestety, sędzia ponownie nie stanął na wysokości zadania, ponieważ nie pokazał żadnej kartki. Jak przekonuje agresor, był to zwykły wypadek i nie chciał graczowi "The Blues" zrobić krzywdy. Petra Čecha przetransportowano do Oxfordu i poddano operacji. Szpital opuścił po 10 dniach, zaś wznowić rywalizację sportową mógł po ok. 90 dniach. Poszkodowany uskarżał się na silne bóle oraz twierdzi, iż nie pamięta rozpatrywanego incydentu. Ponoć uraz zagrażał nawet życiu piłkarza. Od tamtej pory dla ochrony Čech nosi "szykowną czapeczkę" (kask).
--  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --
Cissé  -  Zhi   (2006)
Cissé to barwna i kontrowersyjna postać. Ekstrawaganckie fryzury, afery obyczajowe, krewki charakter, rola w popularnym filmie...cały on. Tę listę trzeba jeszcze rozszerzyć o koszmarne kontuzje, które nie omijały jego kariery. Wpierw w 2004 roku na Wyspach Brytyjskich doznał złamania nogi, które wyłączyło go z rywalizacji na ponad pół roku (najbardziej pesymistyczne prognozy mówiły o półtorarocznym rozbracie z futbolem). Skończyło się dla niego względnie szczęśliwie - podobno Francuzowi groziła nawet amputacja części nogi! Jeśli myślicie, że tym zdarzeniem wyczerpał swój limit krzywd, to jesteście w ogromnym błędzie. Niecałe dwa lata później znów ucierpiała goleń piłkarza (dla odmiany nie wytrzymała kość prawej nogi). Za "kata" robił kapitan Reprezentacji Chin, Zhi. Obaj zawodnicy wdali się w pojedynek biegowy i w pewnym momencie Chińczyk pociągnął za sobą nogę przeciwnika. Powstało z tego otwarte złamanie piszczela. Jak dla mnie, bardziej jest to rezultat splotu niepomyślnych okoliczności, niż boiskowego chuligaństwa. Poszkodowany mógł czuć dwojaką gorycz: niełatwa procedura leczenia oraz świadomość niemożności wyjazdu na globalny czempionat.
--  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --
Lienen  -  Siegmann   (1981)
Makabra. Lekarze mówią, że istnieją urazy groźniejsze dla sportowca niż ten (m.in. zerwanie więzadeł stawu kolanowego), jednak mało który jest tak wielce "widowiskowy". Głęboka rana odsłaniająca kość działa na wyobraźnię i potrafi zapaść w pamięć niejednego obserwatora. Na własnym ciele przekonał się o tym Lienen. W meczu Werderu Brema z Arminią Bielefeld (1:0) w pewnym momencie został zaciekle zaatakowany wślizgiem przez defensora gospodarzy, Siegmanna. Zszokowany piłkarz padł z krzykiem na murawę, wstał, po czym położył się, aż wreszcie kulejącym krokiem udał się w kierunku ławek rezerwowych. Celem tej "wędrówki" był Rehhagel. „Ty kazałeś mu mnie kopnąć!” - tak w przybliżeniu zwrócił się do ówczesnego trenera Werderu, wymownie przy tym gestykulując (ponoć miał podżegać do brutalnej gry). Faulujący otrzymał żółtą kartkę i uniknął wyrzucenia z murawy, gdyż boiskowy rozjemca chyba nie widział kolizji zbyt dokładnie. Prawda jest jednak taka, iż ówczesny niemiecki futbol nie troszczył się przesadnie o bezpieczeństwo zawodników. Lienen szukał sprawiedliwości w sądzie (pozwał Siegmanna i Rehhagela), ale bez większego efektu. W rewanżowym spotkaniu Rehhagel przywdział kamizelkę kuloodporną, a Siegmanna ochraniała policja (grożono mu śmiercią). Główny winowajca, do którego przylgnął przydomek "Rozpruwacz", wysłał piękny list z przeprosinami oraz zapewnieniami o braku premedytacji w jego działaniu. Obaj panowie spotkali się po 31 latach i podali sobie ręce. Obrażenie Lienena to rozcięcie na udzie o długości 25 cm a głębokości 5 cm, przy szyciu którego użyto 23 szwów. Jego absencja trwała, bagatela, siedemnaście dni. Faul ten uchodzi za najsłynniejszy w całej erze Bundesligi.
--  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --
Lubański  -  MacFarland   (1973)
Jeden z najważniejszych meczów polskiego piłkarstwa. "Biało-czerwoni" pokonali Anglików (2:0), znacząco przybliżając się do Mistrzostw Świata. Mimo historycznego triumfu (jedyna wygrana nad tym rywalem), polski kibic ma ambiwalentne odczucia wobec tego spotkania. Gdy w pierwszych minutach drugiej połowy Włodzimierz Lubański wykazując się sprytem strzelił bramkę, wszystko układało się dla nas pięknie. Niestety, ten błogi stan nie trwał zbyt długo, brutalnie zakończony starciem pana Włodka z MacFarlandem. Nasz napastnik upadł na ziemię, łapiąc się za prawe kolano. Diagnoza: zerwane więzadła i odprysk kości. Lubański nie widzi tu winy swego rywala, lecz traktuje to jako przypadek oraz nieodzowny element sportowego życia. Były gracz Górnika Zabrze miał z głowy ok. dwa lata, podczas których toczył twardy bój o swój powrót. Ponoć, wiele jest w tym winy lekarzy, którzy źle ocenili obrażenia oraz późno podjęli decyzję o operacji. Lubański po wznowieniu kariery nie był już tym samym zawodnikiem. Trykot reprezentacyjny założył po prawie 41 miesiącach pauzy, zaś w 1980 roku wystąpił w nim po raz ostatni - zdobywając zresztą gola.
--  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --
Nilis  -  Wright   (2000)
Bramkarze to są wariaci. Tę płynącą od środowiska piłkarskiego prawdę zdaje się potwierdzać incydent z meczu Ipswich Town - Aston Villa (1-2). Próbujący wpakować piłkę do siatki Nilis, został staranowany przez golkipera gospodarzy (Wright). Dla tego pierwszego skończyło się to fatalnie. Jego prawa noga złamała się w dwóch miejscach, owijając się o interweniującego agresora. Nilisa zniesiono z boiska na noszach i przewieziono do szpitala. Na tym nie koniec przeciwności bramkostrzelnego Belga. W ranę wdała się infekcja i dopuszczano możliwość częściowej amputacji kończyny (ostatecznie udało się tego uniknąć). Z pewnością ostatek ubiegłego tysiąclecia - naznaczony bólem fizycznym oraz strachem - zapamięta na długo. Nilis nie ukrywa, że był to najgorszy okres jego życia, w którym zdarzały mu się łzy. Przeszedł dwie operacje, a po kilku miesiącach od doznania kontuzji zakończył swoją karierę. Miał wtedy 33 lata. Nie uprzedził się jednak do futbolu i aktualnie jest zatrudniony na stanowisku trenera napastników w holenderskim PSV Eindhoven.
--  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --
Ramos  -  Leonardo   (1994)
Pamiętna sytuacja z pamiętnego Pucharu Świata. Amerykanie bardzo dzielnie stawiali czoła faworyzowanym Brazylijczykom w meczu o najlepszą ósemkę turnieju. Przy końcu pierwszej połowy, nie wytrzymał nerwowo jeden z graczy "Canarinhos" - Leonardo. W pojedynku z Tab Ramosem i ciągnięty przez gracza gospodarzy za koszulkę, brutalnie uderza go łokciem w twarz. Chamstwo w czystej postaci, na które nie ma wytłumaczenia. Faulujący otrzymał salwę gwizdów z trybun oraz błyskawiczny czerwony kartonik od arbitra Quiniou. Wobec Leonardo zastosowano dalsze sankcje, w wyniku czego musiał pożegnać się z imprezą. Kara czterech spotkań zawieszenie jest sroga, jeśli spojrzy się na historię Mistrzostw Świata (tylko w jednym przypadku wydano dłuższy zakaz gry). Brazylia uporała się z ekipą USA (1:0), a że w dalszych fazach nie znalazła swego pogromcy, to sięgnęła po najcenniejszy laur. Pytacie się o Ramosa? Biedak spędził w szpitalu ok. 100 dni, a badania wykazały złamanie czaszki (kość policzkowa). Otrzymywał od lekarzy różne opinie, nawet pojawiła się groźba jakiegoś paraliżu, gdyby w to samo miejsce został ponownie trafiony. Nie przestraszył się i dalej profesjonalnie uprawiał piłkę nożną, acz unikał stawania w murze... Leżąc w szpitalnym łóżku odwiedzony został przez swego szkodnika (przepraszał go ze łzami w oczach). Zdaniem Ramosa czyn był zamierzony, lecz nie ma o to żalu do przeciwnika.
--  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --
da Silva  -  Taylor   (2008)
I znowu wizyta w Anglii. Widać, że ostra gra jest tam pielęgnowana. Jedna z najsłynniejszych kontuzji z ostatnich lat, której obraz wywołuje szczękościsk. Miejscem akcji jest stadion w Birmingham i spotkanie tamtejszej drużyny z Arsenalem Londyn (2:2). Już na samym jego początku kibice mieli nadmiar emocji. Niestety nie wynikały one ze sportowego widowiska. Eduardo da Silva został agresywnie zaatakowany wślizgiem (cios wyprostowaną nogą w lewe podudzie) przez Taylora. Skutek był opłakany. Piłkarz złamał kość strzałkową oraz zwichnął (otwarte wypadnięcie kości ze stawu) kostkę, naruszeniu uległy naczynia krwionośne. Uraz skomplikowany i wielce niebezpieczny. Brazylijczykowi z chorwackim paszportem udzielono natychmiastowej pomocy już na miejscu (7-8 minut), następnie zoperowano go w pobliskim szpitalu a dzień później był już w Londynie. Gdyby nie szybka interwencja lekarzy, realne było nawet usunięcie stopy. Zdarzenie było na tyle ekstremalne, iż pewna telewizja zrezygnowała w relacji na żywo z powtórek faulu. Oburzony Wenger (trener gości) nawoływał do dożywotniej dyskwalifikacji winowajcy, ale później wycofał się ze swoich słów. Broniący Taylora twierdzą, że jego zachowanie nie miało na celu wyrządzenia krzywdy rywalowi i był to jednorazowy incydent. Ostatecznie zawodnik dostał "czerwień", jak też standardową w takich przypadkach karę - trzy mecze zawieszenia. Podobno swoją ofiarę odwiedził w szpitalu i przeprosił, ale sam rekonwalescent...tego nie pamięta. Z przyczyn oczywistych da Silva nie pojechał z Chorwacją na Mistrzostwa Europy, zaś po roku absencji ponownie wystąpił w meczu.
--  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --
Wasilewski  -  Witsel   (2009)
Kończę znaną nad Wisłą historią. Widok brutalnie deptanego Marcina Wasilewskiego przez młodego Witsela, utkwił polskiemu kibicowi w pamięci. Starcie Anderlecht - Standard Liège (1:1) było prestiżowe i elektryzowało kibiców w Belgii. Oba kluby były wówczas hegomonami tamtejszej ligi i między sobą decydowały o mistrzostwie. Być może w tym należy upatrywać głównego czynnika późniejszych dramatycznych zdarzeń, jakie miały miejsce na obiekcie w Brukseli. Nasz reprezentant zdecydował się na wślizg (zresztą skuteczny) i wspomniany Witsel chamsko na niego skoczył. Popularny "Wasyl" aż zawył z bólu oraz sugestywnie chwycił się za głowę. Całkiem niezrozumiałe jest tu zachowanie agresora, który zdawał się protestować, gdy sędzia wyrzucał go z boiska. Prawa noga nie wytrzymała - otwarte złamanie kości piszczelowej i strzałkowej. Dalsza kariera wychowanka Hutnika Kraków była wielką niewiadomą, wszakże do młodych futbolistów nie należał (29 lat). Udało mu się jednak stawić opór przeciwnościom i piłkarska emerytura musi poczekać. Ba, wyszedł z tego silniejszy! Jego pauza trwała jakieś osiem miesięcy, a swój powrót do rywalizacji miał wprost wymarzony: zdobyty gol, wygrana zespołu oraz symboliczna data -> 8 maja jest rocznicą zakończenia Drugiej wojny światowej. Nawet pojechał na "polskie" EURO, występując w każdym z trzech spotkań (nie opuścił ani minuty). Jego "kata" wykluczono na osiem spotkań. Myślał o pozwaniu Witsela i uzyskaniu odszkodowania, jednak nie zdecydował się na ten krok. Dwie strony spotkały się w 2012 roku podczas meczu grupowego Ligi Mistrzów i podały sobie ręce. Jakkolwiek legenda "Fiołków" przyznała wcześniej, że żywi niechęć do przeciwnika.
--  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --  --
Aj, boli od samego patrzenia na niektóre faule. Dla rozładowania napięcia przywołam poza listą jeszcze pewne "zabawne" zdarzenie z ligi francuskiej. Mecz Stade Rennais-Olympique Marsylia z lutego ubiegłego roku pozostawił po sobie szeroki niesmak. Haniebny incydent zaistniał w 82 minucie wspomnianego spotkania, w starciu Mario Leminy z Ola Toivonenem. Toivonen aż tak uporczywie chciał odebrać futbolówkę Gabończykowi, że skopał leżącego na murawie rywala. Lemina nie pozostał mu dłużny i gdy jego oprawca nachylił się nad nim, to dosłownie wymierzył mu cios poniżej pasa! Szwed, co nie może dziwić, padł na murawę "jak rażony piorunem". Dla jego dziewczyny (para wzięła ślub w czerwcu 2015 roku) sytuacja ta nie ma prawa radować :) Arbiter wyciągnął konsekwencje wobec obu graczy - Lemina musiał nawet opuścić plac gry. To dobitny przykład tego, że sprawiedliwość bywa jednak "rychliwa". Dziękuję za obecność i do następnego razu. Czołem! :-D

Postępuj wobec innych tak, jak chciałbyś aby wobec ciebie postępowano
[Jezus Chrystus]

niedziela, 10 stycznia 2016

(Temat 37) Historia jednego gola, czyli...

Błysk geniuszu Zidane

Pogimnastykuję wasze umysły pytaniem. Czy może kojarzycie z czymś datę 15 maja 2002 roku? Brak u mnie złudzeń na ochoczo wyrywający się ku górze "las rąk" z odpowiedzią twierdzącą. Pewnie liczba takich "rodzynków" zbytnio nie odbiega od - że tak zażartuję - ilości niedźwiedzi polarnych penetrujących piaszczyste wydmy Sahary :D Poważniej jednak. Dzień ten nie przywołuję bynajmniej przypadkowo, gdyż wydarzenia z nim związane natchnęły mnie do dzisiejszego pisania. Z grubsza cała sprawa ogranicza się do pewnego niepozornego człowieka i jego nietuzinkowego talentu. Zinédine Zidane - oto przyczyna całego rabanu. Każdy szanujący się fan sportu zna doskonale nazwisko tego piłkarskiego maestro, którego korki już od dawna wiszą na kołku. W jego karierze zawodniczej nie brakowało błyskotliwych zagrań, zwodów i bramek, lecz to co zrobił w ów majowy wieczór sprzed niemal 14 laty było czymś wyjątkowym. Pochwalę się, doskonale pamiętam wydarzenia ze stadionu w Glasgow, kiedy to będąc w domowych pieleszach oglądałem w telewizji relację na żywo z meczu. Niech o mojej reakcji na popis słynnego Francuza świadczą rozdziawione usta ("rybka"), głupkowaty uśmiech i niedowierzające kręcenie głową. Usiądźcie wygodnie w fotelach. Czeka was krótka opowieść o golu wręcz wyjętym ze sfery marzeń!
Zaprzeczam. Przy doborze tematów nie kieruję się koniunkturalizmem - przynajmniej nie w tym przypadku...wersja oficjalna ;) Nie ma zatem znaczenia informacja, że "Zizou" został trenerem Realu Madryt. Ona aczkolwiek jest wartością dodaną oraz okazją do komentarza, którą z pełną premedytacją wykorzystam. Zwolenników decyzji Florentino Péreza zasmucę, bo w osobie Zidane nie widzę skutecznej recepty na bolączki "Królewskich". Nie mam do niego jakiś obiekcji typu ad personam, lecz wręcz przeciwnie - bardzo go lubię. Także jako aktywny piłkarz budził u mnie podziw i w mojej prywatnej klasyfikacji lokowałem go w ścisłej światowej czołówce. Rozdzielam to jednak. Bycie piłkarzem, a bycie trenerem to dwa zupełnie odrębne światy. Sukcesy odnoszone na piłkarskiej murawie nijak się mają do "trenerki". Oczywiście może to pomóc w nowej pracy, lecz ścisłej zależności nie ma. Osobom nieprzekonanym polecam np. prześledzenie poczynań Zbigniewa Bońka po 1988 roku. Tak więc Zidane na stołku madryckiego klubu zbyt długo nie widzę, ale...nie mam nic przeciwko abym się pomylił. Kto wie, może pójdzie w ślady swych kolegów z Reprezentacji Francji, Didiera Deschamps i Laurenta Blanc? Akurat ci dwaj "jegomości" dowodzą, że da się oba zajęcia skutecznie połączyć. Szkopuł w tym, że to byli defensorzy, którzy jak pokazuje życie najczęściej w tej materii odnoszą sukces. Kończąc ten pasjonujący wątek, kibicuję "Zizou" ażeby sprostał niełatwemu wyzwaniu oraz wyrażam pragnienie: pozytywnie mnie zaskocz. Akurat w tym drugim czynił tak już niejednokrotnie...
Przenieśmy się do pamiętnego meczu z wiosny 2002 roku. Powszechnie lubiany Roberto Carlos był "kołem zamachowym" całej akcji. Przyjął on piłkę przy samej linii bocznej (lewa strona) w okolicy połowy płyty boiska, a następnie zagrywa do nieopodal stojącego Solariego i biegnie w kierunku strefy obronnej przeciwników. Solari prędko oddaje futbolówkę koledze, podnosząc ją. Brazylijczykowi po długim rajdzie (jakieś 40 m) udaje się dojść do podania zwrotnego - ku rozpaczy Sebescena, którego ogrywa w pojedynku biegowym. Już tu powinny zabrzmieć fanfary. Roberto Carlos bez przyjęcia kopie odbitą od murawy piłkę i wychodzi z tego taka "zawiesinka" zaadresowana do, będącego na 16-stym metrze przed bramką, Zidane. Nie wiem ile w tej akcji było przypadku, a ile pełnej intencjonalności, ale zrodziła się z tego asysta "palce lizać". Zagranie było precyzyjne i w tempo, dzięki czemu Francuz uderzył futbolówkę niemal z miejsca. "Uderzył" jest zanadto trywialnym określeniem tego, co wtedy uczynił. Po prostu "genialne dotknięcie"! Zidane strzelił swoją lewą stopą, kopiąc piłkę "z powietrza". Wyglądało to majestatycznie: uderzenie "z biodra", gdzie nogi piłkarza tworzą niemal kąt 90°. Piłka robiąc niewielki łuk wleciała ze znaczną prędkością do bramki, niemalże w samo jej "okienko" (prawy górny róg z perspektywy bramkarza). Wspaniały moment. Pozostaje tylko gromko zaklaskać z zachwytu. Fani zgromadzeni na obiekcie w Glasgow mogą czuć pełnię satysfakcji. Bramka Zidane oprócz walorów estetycznych, miała również skutki czysto wymierne. Realowi Madryt dała ponowne prowadzenie (2:1) w finale Ligi Mistrzów i to tuż przed gwizdkiem kończącym pierwszą część spotkania. Typowy "gol do szatni", który często przesądza o dobrym rezultacie. Więcej bramek już nie było, a "Zizou" został bohaterem i dołożył kolejną "cegiełkę" w budowaniu swej legendy.
Bez pierwiastka epickości się nie obędzie. „Iście deserowe delicje dopełniające piłkarską ucztę, zaspokajające nawet najbardziej wybredne kibicowskie podniebienie, których woń pieści nozdrza a słodki smak pozostaje jeszcze długo po konsumpcji ostatniego kęsku... - pompatyczne mowy same klecą się w głowie. Czy pokaz Zidane zasługuję na tytuł "Gola wszech czasów"? Raczej nie, ale to właśnie jemu poświęcam cały post (pierwszy tego rodzaju zresztą). Dlaczego tak? Moja nieukrywana sympatia do osoby strzelca wszystkiego nie tłumaczy. Historia futbolu zna multum pięknych bramek i pewnie część z nich swą urodą przewyższa dzisiejszą "pięknotkę". Ocena ich jakości jednak nie ogranicza się wyłącznie do technicznego kunsztu autora, dystansu do bramki rywali i precyzji strzału. Być może stanowi to clou, lecz problematyka jest bardziej złożona. Otóż, dopełnieniem wyjątkowości jakiegoś trafienia jest ranga pojedynku (także przeciwnika). Finały wielkich turniejów i rozgrywek same z siebie wytwarzają ogromny prestiż. Kiedy naprzeciwko sobie stają bodaj najlepsze drużyny z najlepszymi graczami, to o każde udane zagranie (a już bez wątpienia piękną bramkę) niezwykle trudno. Dochodzi jeszcze stres, wywoływany przez kibiców i historię. Myśl, że jeden mecz decyduje o zostaniu mistrzem może zdemobilizować nawet ludzi z mocną psychiką. Zidane spełnia wszystkie wymogi. Pojedynek z Bayerem Leverkusen był niczym innym jak decydującym starciem Ligi Mistrzów sezonu 2001/02. Zrobić tak piękną rzecz i w tak bardzo ważnym czasie - tandem idealny. Analizując finały Mistrzostw Świata i Mistrzostw Europy (reprezentacja) oraz Ligi Mistrzów (klub) z ostatnich dekad, nie przypominam sobie akcji, będącej konkurencją dla wyczynu francuskiego pomocnika. Sam gol jest kwestią gustu, ale już fakty tu przedstawione są bezsporne.
Pomijając bramkę, mecz z przedstawicielem niemieckiej Bundesligi był dla niego nad wyraz udany. Mam przed oczami jego "siatki" i "rolety", którymi zawstydzał rywali. Jego gra wręcz emanowała luzem i finezyją. Spotkanie, z grona tych topowych w kontekście całej kariery. Postura Zidane zawsze budziła u mnie szacunek. Zastanawiało mnie jak to możliwe, że ten łysiejący oraz obdarzony "żyrafimi kończynami" piłkarz tak świetnie panuje nad piłką. A wówczas niczym mityczny Midas czego się nie tknął zamieniało się w złoto. Mistrz świata, mistrz Europy, gracz najlepszego klubu na kontynencie i najdroższy futbolista świata (aż do ery Cristiano Ronaldo) - wpływa na wyobraźnię. Tym bardziej smutna i paradoksalna jest sytuacja z Mistrzostw Świata 2002. Kilka tygodni po spektaklu w Glasgow, broniąca tytułu Reprezentacja Francji okazała się być obrazem nędzy i rozpaczy - ostatnie miejsce w grupie, nawet bez jakiejkolwiek zdobyczy bramkowej! Dzierżący kapitańską opaskę "Zizou" niestety dopasował się do poziomu swoich kolegów. Do rangi symbolu urósł widok jak przewraca się w meczu z Danią (zaś czterech zawodników klubu z Leverkusen dostąpiło zaszczytu występu w wielkim finale imprezy). Takie nielicznie łyżeczki dziegciu w dzbanie miodu. Facet mimo niewybitnie licznej kolekcji bramek, w ich pięknie oraz wadze miał rzadki dar. Sądzę, że esencję jego możliwości pokazał tekst, którego - mam taką nieukrywaną nadzieję - fajnie wam się dzisiaj czytało. Mam pomysł, aby okresowo zamieszczać podobne posty i w ten sposób stworzyć swoisty cykl. Skoncentrowanie się na jednej akcji przypuszczalnie jest atrakcyjne. Tymczasem będę już powoli "leciał". Czołem! :-D