Translate

piątek, 31 października 2014

(Temat 15) "Polska mistrzem świata!"

Kłaniam się moi drodzy. Dzisiejszy temat będzie bardzo miły, bo będę pisał o specyficznych sukcesach Biało-czerwonych. Już uprzedzam was, że nasi gracze jak do tej pory nigdy nie dostąpili zaszczytu zdobycia Pucharu Świata, więc siłą rzeczy nie nad tym będziemy toczyć dysputy. Nie chodzi też o popularną przyśpiewkę naszych kibiców, która leci jakoś tak: "Już za 4 lata! Już za 4 lata! Polska będzie mistrzem świata!" (wybaczcie jeśli fałszuję :D). Zanim powiem o co chodzi, to przyznam że idea pisania właśnie o tym, powziąłem po wyczynie Polaków w meczu z Niemcami. Miało tam miejsce bardzo ważne wydarzenie, które niektórym chyba umyka. Polacy "pobili" aktualnych mistrzów świata! Dzisiaj przedstawię wam inne przypadki, kiedy nasi piłkarze w przegranym polu pozostawili najlepsze reprezentacje świata. Błędem jest sądzić, że do czasu triumfu nad drużyną Joachima Löwa nigdy przedtem nie zwyciężyliśmy zespół, który byłby zwycięzcą ostatniego Mundialu (mówiąc wprost drużyny aktualnych mistrzów świata). Takie zdarzenie miało miejsce w historii 4-krotnie. Jak łatwo jest się domyślić, większość tych sukcesów miało miejsce w najlepszym okresie gry naszej Reprezentacji, a więc w latach 70-tych i 80-tych. Omówię te historyczne spotkania. Ostatni z Niemcami to raczej kurtuazyjnie, bo już swego czasu się o nim rozpisałem, ale o 3 pozostałych warto skreślić parę zdań na ich temat i próbować ukazać rozmiary tych sukcesów. Zgodnie z wcześniejszymi założeniami post ten ma być względnie krótki, aczkolwiek istnieje możliwość iż się "nie wyrobię":))) Gramy...znaczy, zaczynamy! :)))
Pierwsza konfrontacja z "reprezentacją mistrzów" nastąpiła w 1974 roku. Na Mundialu w Niemczech, który do dziś jest wspominany nad Wisłą z sentymentem i nostalgią, piłkarze w biało-czerwonych strojach stanęli naprzeciwko Reprezentacji Brazylii. Był to ostatni mecz obu ekip na tej imprezie, a stawka nie była błaha - miano 3 zespołu na świecie. Tak się złożyło, że drużyna Canarinhos wówczas formalnie była jeszcze mistrzem świata, którego zdobyła 4 lata wcześniej na meksykańskich boiskach. Oczywiście, finał Mundialu 1974 był już wcześniej dobrze znany (RFN-Holandia) i wiadomo było, że praktycznie ten tytuł stracili po klęsce z Holendrami (0:2) 3 dni wcześniej. Dopóki jednak sędzia nie zagwiżdże ostatni raz we wspomnianym finale, to piłkarze z Kraju Samby mogą przez jeszcze 1 dzień szczycić się z bycia najlepszą drużyną na całym globie. Mecz wygrali Polacy wynikiem 1:0, po legendarnym rajdzie Grzegorza Lato z 76 minuty meczu. Nasi zawodnicy ubrali się w jednolite czerwone stroje, natomiast ich rywali z Ameryki Południowej przywdziali żółte koszulki i białe spodenki. Na trybunach zasiadło niemal 75 tysięcy widzów, którzy byli świadkami niewątpliwie jednego z najważniejszych spotkań piłkarskich w historii Polski. W ogóle Grzegorz Lato miał "patent" na defensywę Brazylii. Otóż, popularny Bolek strzelił im aż 3 bramki w 4 oficjalnych meczach ( +2 mecze nieoficjalne - bez zdobyczy bramkowej). Dobrze, teraz przeanalizujmy jak wielkie było osiągnięcie "ekipy Górskiego" z tego meczu o 3 miejsce. Wygraliśmy mecz na najważniejszej imprezie futbolowej, ze słynnym zespołem i do tego mecz miał konkretną stawkę. Co prawda, wyjątkowo tamta edycja Mistrzostw Świata nie wyszła naszym rywalom. W jej składzie nie było już geniusza piłki nożnej, a mianowicie Pelé. Jednak sądząc, że Brazylia była w jakiejś totalnej przebudowie to wielka przesada. Porównując jej skład z finału Mundialu 1970 ze składem przeciwko Polsce parę lat później wynajdziemy 2 powtarzające się nazwiska (Jairzinho i Rivellino), a patrząc na pełne składy to odpowiednio 8 nazwisk. Canarinhos wystąpiło we wszystkich 20 edycjach Mistrzostw Świata, rozgrywając w nich 104 spotkania. Wyobraźcie sobie, że bodajże tylko w 15 meczach nie udało im się strzelić chociażby jedną bramkę rywalowi, a w tylko 6 meczach doznawali porażki "do zera". Teraz już widzicie, że polskie zwycięstwo 1:0 jest wydarzeniem niecodziennym. Gwoli uczciwości trzeba przyznać, że w niemieckich Mundialu aż w 4 spotkaniach nie zdobyli ani jednego gola (kolejno 0:0, 0:0. 0:2 i 0:1), co jest pod tym względem ich najgorszym występem w dziejach. Nie umniejsza to jednak chwały Polaków. Prześledźmy teraz wyniki Brazylijczyków na przestrzeni czterolecia (1970-74, od finału Mundialu 1974 do spotkania z Polską). Rozegrali wtedy w sumie 38 meczów (oficjalne). Ich bilans wynosi: 23 zwycięstw - 12 remisów - 3 porażki (wszystkie "do zera"). Tak więc 60,5% triumfów przy 7,9% klęsk. Nie wliczając ich porażki z naszymi Orłami, zostali pokonani 3-krotnie: Włochy, Szwecję i Holandię. Widać, że przesadnie słabo nie grali, jednak byli w małym "dołku". Swych kibiców nie rozpieszczali, gdyż w 23,7% meczów nie trafiali do siatki rywali w ogóle, a w 36,8% udało im się to tylko raz. Oczywiście, należy uwzględnić fakt iż głównie były to mecze towarzyskie, a w sparingach gra się przecież różnie (chociażby wystawia się "alternatywny" skład), jednakże takie statystyki chlubą dla nich nie są. Nie potrafili pokonać m.in. zespołu Austrii (3 remisy, z czego 2 mecze rozegrali u siebie/austriacki team co prawda miał etykietkę solidnego, aczkolwiek potęgą nie byli), zespołu Meksyku (remis u siebie sławy im nie przynosi, a zespół ten w tamtym okresie był przeciętny, znacznie słabszy niż obecnie) czy Grecji (bezbramkowy remis, hmmm...słabiutko). Wśród wartościowych wyników należy wspomnieć dwa wyjazdowe remisy z Argentyną oraz cenne zwycięstwo nad drużyną RFN, na terenie rywala.
Następnie pokonaliśmy mistrzów Mundialu 1978, czyli Argentynę. Przyznam, że chyba tamten bój miał największy wymiar. Oczywista oczywistość, iż nie mógł się równać rangą ze wspomnianym wyżej meczu z Brazylią, bo z Albicelestes Polacy grali wyłącznie towarzysko. Nie mniej jednak Reprezentacja Polski, trenowana wówczas przez Ryszarda Kuleszę, ograła rywala na ich terenie i mimo przegranej pierwszej połowy! Argentyńczycy nie zwykli doznawać klęsk na własnym "podwórku", tym bardziej że tytuł mistrzów świata zdobyli na własnym terenie, więc przyjezdnym reprezentacjom było tam niezwykle ciężko. Proszę sobie wyobrazić, że od przegranej z Polską aż do dnia dzisiejszego Argentyna u siebie bodajże rozegrała 182 oficjalnych meczów międzynarodowych, z czego przegrała tylko 8 razy (jedno po serii rzutów karnych)! Po klęsce z Polską musieli "czekać" aż 10 lat na kolejną "lekcje futbolu" przed argentyńskimi trybunami. Co jednak z naszym triumfem? Mecz rozegrano pod koniec października 1981 roku w stolicy Argentyny, Buenos Aires. Miejscem spotkania był Estadio Monumental (ten sam, gdzie odbył się finał Mistrzostw Świata i Argentyńscy gracze wznieśli nad swoimi głowami puchar dla najlepszej drużyny imprezy). W tamtym okresie Biało-czerwoni rywalizowali często z tym rywalem. W 1978 roku, podczas wspomnianego Mundialu, obie ekipy rozegrały mecz. Na obiekcie w Rosario (rodzinne strony Lionela Messi) przegraliśmy 0:2 i tym samym straciliśmy definitywne szanse gry o medale. Mecz miał niezwykły przebieg, gdyż jeden z obrońców argentyńskich wybił ręką piłkę z własnej bramki. Sędzia zarządził "wapno". Właśnie wtedy Kazimierz Deyna zmarnował "jedenastkę". Później zagraliśmy jeszcze raz z nimi, znów przegrywając (tym razem 2:1). Rok po tym spotkaniu i dokładnie na tym samym stadionie, Polacy udanie się zrewanżowali - i ten mecz jest niwą naszych rozważań. Kiedy pod koniec pierwszej połowy Argentyńczycy zdobyli gola z rzutu wolnego, wydawało się że znowu będziemy tylko tłem dla gospodarzy. Jednak parę minut po wznowieniu drugiej części gry, udało się naszym graczom wpakować piłkę do bramki przeciwników. W 70 minucie natomiast wyszliśmy na prowadzenie, które utrzymaliśmy do końca meczu. Świetnym uderzeniem z rzutu wolnego popisał się wówczas Zbigniew Boniek. Popularny Zibi umieścił futbolówkę w samym okienku bramki. Stadiony świata! Gol podobny i prawie tak piękny jak ten, którego trafił zespołowi RFN z maja 1980 roku (niestety nic nie dał Biało-czerwonym, gdyż przegraliśmy wtedy 1:3). Gacze w biało-błękitnych pasach na koszulkach między finałem Mundialu 1978, a przegraną z nami rozegrali 23 oficjalne mecze (jeden "półoficjalny" z Irlandią). Oprócz 4 spotkań w ramach Copa América 1979, resztę można uznać za sparingi (trzeba pamiętać, że wtedy jeszcze mistrz świata nie grał w kwalifikacjach do Mundialu, lecz miał udział zapewniony "z urzędu"). Argentyńczycy nie radzili sobie idealnie, doznając kilku porażek. Jednak przed własnymi kibicami co najmniej remisowali. Doznali porażek z (kolejno): Boliwią, Brazylią, RFN, Jugosławią i Anglią. Ich łączne osiągnięcia to: 11 zwycięstw - 7 remisów - 5 porażek.
Pora na trzeci mecz. Tym razem będzie to drużyna Italii. Przyznam, że to zwycięstwo najmniej cenię spośród tych 4 czterech. Odnieśliśmy je u siebie, a więc przewaga była po naszej stronie. Niemniej jednak zwycięstwo smakuje wyjątkowo, gdy dokonuje się go przy własnych kibicach. Po kolei jednak. W listopadzie 1985 roku podejmowaliśmy w meczu towarzyskim Reprezentację Włoch. Przy zimowej aurze (widać pierzynę ze śniegu poza boiskiem) Biało-czerwoni z kwitkiem odprawili znacznie bardziej utytułowaną od siebie drużynę. Co prawda wynik skromny, bo 1:0, ale jednak zwycięstwo. Historycznego gola zdobył pod koniec meczu strzałem zza "16-stki" Dariusz Dziekanowski (wówczas już gracz Legii Warszawa). Gracze z Półwyspu Apenińskiego byli wtenczas aktualnymi mistrzami globu, które wywalczyli na hiszpańskich boiskach podczas Mundialu 1982. Polacy już wtedy dobrze znali tego rywala, gdyż na tej imprezie grali aż dwukrotnie z popularnymi Azzurri. Najpierw w fazie grupowej obie ekipy zagrały na 0:0, by później toczyć bój o finał imprezy. Niestety Polacy (w tym meczu z powodu kartek nie zagrał najlepszy wówczas polski zawodnik - Zbigniew Boniek) nie dali rady i polegli 0:2. Z kolei 8 lat wcześniej na Mundialu 1974 obie ekipy spotkały się w grupie i Reprezentacja Polski zagrała jeden z najlepszych spotkań w swej historii wygrywając 2:1 (skutkiem czego włoska drużyna pożegnała się z imprezą). Wracając do "naszego" meczu. Nie darzę go nadmierną estymą. Dlaczego? Jest kilka powodów. Pierwszy - termin. Mecz rozegrano w listopadzie i zapewne chłód doskwierał zawodnikom. "Południowcy", co nie powinno dziwić, gorzej znoszą rześkie warunki. Niewątpliwie był to dla naszych Orłów w tym spotkaniu znaczący handikap. Może niektórzy z was moi mili pamiętacie pojedynek obu ekip z 2003 roku. Tamten towarzyski pojedynek, który rozegrano w Warszawie, również odbył się w listopadzie. Jaki wynik? 3:1 dla naszych. Do dziś pamiętam z tamtego meczu oprócz gola Jacka Krzynówka również...rękawiczki. Było na tyle chłodno, że gracze poubierali sobie je na dłonie, nawet polscy (no cóż, nie każdy ma werwę jak Sławek Peszko :D). Drugi - miejsce. Nie ma co się rozwodzić dłużej nad tym, bo wiadomo że "lżej" się gra, gdy trybuny Ci dopingują. Oczywiście, gra się w różnych miejscach i ten powód proszę traktować raczej kurtuazyjnie :) Trzeci - forma przeciwników. Włosi nie odnosili "specjalnych" rezultatów od czasu sięgnięcia po Puchar Świata. Już w pierwszym swoim meczu po pamiętnym finale z RFN na Estadio Santiago Bernabéu (przypomnijmy, było wtedy 3:1 dla Italii) doznali porażki. Było to w październiku 1982 roku grając na własnym terenie przeciwko Szwajcarii (0:1). Rok 1983 to ogromna niemoc tego zespołu i włoscy kibice woleliby o tym nie pamiętać. Rozegrali wtedy 7 spotkań i bez jednego towarzyskiego reszta w ramach eliminacji EURO 1984. Wygrali 2 razy, 1 zremisowali i aż 4 razy schodzili z boiska ze spuszczonymi głowami (m.in. bolesna klęska u siebie ze Szwecją 0:3). Rok 1984 był już znacznie lepszy - przegrali tylko z RFN 0:1 (u siebie, ale wstydu nie ma) czy bezbramkowo zremisowali z USA. Na samym końcu jeszcze odprawili nasz zespół (0:2). No i wreszcie pamiętny rok 1985. Zanim przegrali z Polską, musieli uznać wyższość Norwegi (1:2) i słabo radzili sobie na wyjazdach (z 3 spotkań aż 2 były na remis). Łącznie rozegrali wtedy 25 spotkań (10 zwycięstw/8 remisów/7 przegranych). Aż 28,0% meczów przegranych i puścili bodajże 22 bramki - co jak na ten zespół jest o wiele za dużo. Jak widać, zespół ten nie był w tamtym czasie w szczytowej dyspozycji. Zresztą Włosi tak mają, że w ich grze na przestrzeni lat widać taką amplitudę jakości - przeplatają świetne wyniki na imprezach docelowych z wstydliwymi występami. No dobrze, nasi też nie byli wtedy topowym zespołem i tamto zwycięstwo było jednym z nie tak licznych, o których możemy po latach wspominać z dumą.
Nie będę w zasadzie rozważał zwycięstwa z Niemcami, bo jak już mówiłem, jego analiza nastąpiła w jednym ze wcześniejszych postów. Dodam tylko, że po Mundialu 2014 - zanim przyjechali do Warszawy - rozegrali tylko 2 mecze (porażka i zwycięstwo). Mamy sporo szczęścia, bo Niemcy nieco "obniżyli loty", pewnie w wyniku zdziesiątkowanego składu (rezygnacje z gry w kadrze bądź plaga kontuzji). Nie zamierzam oczywiście deprecjonować zwycięstwa Polski, ani myślę! Ograliśmy Niemców i cieszmy się :))) I tak dojechaliśmy do dzisiejszej mety. Mam nadzieję, że nasze zwycięskie potyczki z mistrzami świata to nie katalog zamknięty i w przyszłości uda nam się dokonać tego nie raz. Najbliższa okazja już w przyszłym roku - rewanż z Niemcami. Moi drodzy miłego dnia czy wieczoru i do następnego razu. Czołem! :-)

czwartek, 23 października 2014

(Temat 14) Europejskie puchary w sezonie 2014/15 (2)

Kiedyś w jednym z postów napisałem, że wrócę do tematyki europejskich klubowych pucharów - co teraz czynię. Akurat jestem stosunkowo niedawno po oglądnięciu spotkania Metalist Charków-Legia Warszawa, tak więc mam wiele "świeżych" przemyśleń w głowie. Miło się pisze o piłce zwłaszcza wtedy, gdy nasze kluby odnoszą sukcesy. Oczywiście będą też uwagi krytyczne, bo ich gra ma naprawdę sporo mankamentów. Zaczynamy więc.
Poprzestaliśmy omawianie poczynań naszych zespołów na przedostatniej rundzie kwalifikacyjnej (czy eliminacyjnej). Na placu boju pozostały wtenczas tylko dwa kluby - chorzowski Ruch i stołeczna Legia. Zwłaszcza gracze Ruchu zaskoczyli nas (pozytywnie) swoją postawą i pozwólcie, że wystartuję z analizą właśnie tego zespołu. Jak do tej pory Ruch Chorzów przeszedł dwie poprzednie fazy bez "skazy porażki" (zwycięstwo i 3 remisy). Bardzo dobrym prognostykiem na dalszą rywalizację były potyczki z duńskim Esbjerg fB. Nie będę się pochylał rzecz jasna nad tamtym dwumeczem, bo już to zrobiłem wcześniej, ale napomknę tylko iż polski klub odprawił swoich rywali "z kwitkiem", a bynajmniej faworytami do zwycięstwa nie byli. O awans do fazy grupowej Ligi Europy przyszło im rywalizować z ukraińskim Metalistem Charków. I tym razem, Chorzowianie nie byli stawiani w roli faworyta. Pierwsze spotkanie rozegrano w Polsce. Tu jednak warte podkreślenia, że nie rozegrano go na domowym obiekcie klubu w Chorzowie, lecz w niedalekich Gliwicach. Dlaczego? Coś tam w eterze przewija się temat kiepskiej jakości murawy chorzowskiej areny. Jednakże ów obiekt ma w tym roku problemów co nie miara. Swego czasu wojewoda śląski zamknął część stadionu (ponoć z powodów zachowań fanów), a nie tak dawno również policja wnosiła o zamknięcie go, kiedy wykryto "bombę"... Przejdźmy jednak do samego meczu. Mecz miał dwa oblicza. Do połowy przeważali "gospodarze" i nawet strzelili gola...nieuznanego. Powód prozaiczny: spalony. Druga połowa to już dominacja przyjezdnych. Jednak w drugiej części spotkania, tak jak w pierwszej, również żadna ze stron nie zdobyła gola (uznanego dodajmy). Spójrzy na statystyki strzałów. W ich liczbie minimalną przewagę mają gracze Metalista (8-7). Za to w strzałach w światło bramki nieznacznie lepsi okazali się zawodnicy Ruchu (2-1). Nie był to "wielki" mecz. Mimo to z dużą nadzieją patrzono w przyszłóść w Chorzowie. Wszakże bezbramkowy remis to wartościowy wynik.
Do rewanżu doszło tydzień po pierwszym spotkaniu, a więc 28 sierpnia. Zabawne, bo i w tym drugim meczu grano de facto na neutralnym terenie. Charków leży na wschodzie Ukrainy, toteż z uwagi na napiętą sytuację polityczną w tej części kraju postanowiono (decyzja UEFA) rozegrać ten mecz na Stadionie Olimpijskim w Kijowie. Zapewne znaczący wpływ na taki obrót sprawy miała polska strona, która nie chciała grać w Charkowie, tłumacząc że jest tam niebezpiecznie i grożąc przy tym swoim bojkotem. Metalist miał przewagę jednak w regulaminowym czasie bramki nie padły. Ekipy powtórzyły swój "wyczyn" z pierwszego meczu. Sędzia zarządził dogrywkę, w której emocji nie brakowało. Było już ponad 100 minut tego spotkania kiedy sytuacyjnie wybił przed siebie piłkę bramkarz Ruchu, Krzysztof Kamiński. Piłkę z niemal połowy boiska bez zastanowienia wstrzelił ponownie w jego pole karne jeden z graczy Metalistu. Doskoczył do niej Wołodymyr Homeniuk, który chciał "główką" skierować ją do bramki. Przeszkodził mu Kamiński, jednak uczynił to tak niefortunnie, że "piąstkując" futbolówkę znokautował rywala. Sędzia pokazał mu "czerwień" i musiał opuścić plac gry, a do tego został odgwizdany rzut karny. Na szczęście Ruchowi przysługiwała jeszcze jedna zmiana, bo w w innym przypadku któryś z jego kolegów grających na boisku musiałby ubrać bramkarski trykot. Z boiska delegowano Marka Zieńczuka i do bramki mógł wejść rezerwowy golkiper Niebieskich - Kamil Lech. Młody zawodnik (rocznik 1994) nie pomógł jednak swojej ekipie. Gol padł w 105 minucie meczu. W drugiej części dogrywki polskiemu teamu nie udało się jednak doprowadzić chociażby do remisu i mecz zakończył się ich porażką 0:1. Taki rezultat oznaczał ich definitywne pożegnanie z tą edycją Ligi Europy. Myślę, że zasłużenie odpadli. Nie byli znacząco słabsi w dwumeczu z Metalistem, jednakże w rewanżowym spotkaniu ich przeciwnicy byli aktywniejsi i efektywniejsi. W strzałach na bramkę wyraźnie wygrali wynikiem 23-7 (w strzałach celnych również, 8-4). Nie musimy się jednak wstydzić, lecz bić brawa graczom Ruchu Chorzów. Dokonali więcej, niż od nich oczekiwano i "prawie" awansowali do fazy grupowej.
Przejdźmy teraz do Legii Warszawa. Po odpadnięciu w dość kontrowersyjnych okolicznościach z kwalifikacji do Ligi Mistrzów, przyszło im rywalizować w IV rundzie (umownie) Ligi Europy. Tym razem na ich drodze stanęli Kazachowie - FK Aktöbe. Wyniki losowania przyjęto "nad Wisłą" z zadowoleniem, aczkolwiek podkreślano, by zachować koncentrację zwłaszcza w wyjazdowym spotkaniu. Na "wschodzie" często "idzie jak po grudzie". I właśnie rywalizację z tym rywalem rozpoczęli w Kazachstanie. Mecz zakończył się wynikiem 1:0 i ku radości fanów Wojskowych to ich gracze odnieśli zwycięstwo. Bramkę strzelił w 48 minucie Ondrej Duda, który wykorzystał gapiostwo gospodarzy (rzut wolny pośredni). W rewanżu na Pepsi Arena w Warszawie zwycięstwo było jeszcze bardziej okazałe. Tym razem zwyciężyli w stosunku 2:0. Na liscie strzelców byli Michał Kucharczyk i Ivica Vrdoljak. Chorwat strzelił gola z karnego, co w jego przypadku nie jest tak oczywiste :))) Legia była po prostu lepsza w tej rywalizacji i zasłużenie awansowała do grupy Ligi Europy (w dwumeczu w strzałach celnych na bramkę wygrali 14-5).
Losowanie grup odbyło się 29 sierpnia w Monako. Wśród losujących był chociażby nasz wybitny bramkarz - Jerzy Dudek. Wyniki losowania trzeba uznać za bardzo pomyślne. Chyba nie było osób, które narzekałyby na "ciężkich" rywali. Ba! Nawet przed losowaniem trener i piłkarze Legii Warszawa mówili, że chcą trafić na możliwie trudnych rywali (w eterze pojawiał się np. Inter Mediolan), więc chyba...nie byli zadowoleni :))) Muszę przyznać, że nieco mnie zaskoczyły głosy dochodzące z warszawskiej drużyny. Otóż, po optymistycznej grze w ramach kwalifikacji do Ligi Mistrzów morale ekipy na tyle wzrosły, że już futurystycznie oznajmiano, iż zagrają w ścisłym finale (w tym roku na naszym Stadionie Narodowym w Warszawie). Hmmm...myślę, że to zbyt buńczuczne deklaracje. Zobaczymy jednak jak będzie - obym się w tej kwestii mylił. Wróćmy do rezultatu losowania. Legia trafiła (Grupa L) na Trabzonspor (Turcja), Metalist Charków (Ukraina) oraz KSC Lokeren (Belgia). Z tej trójki wydaje się być najsilniejszy zespół z Turcji, a pozostałe są raczej słabsze niż Legia. Terminarz tej grupy tak się ułożył, że pierwsze spotkanie Wojskowi rozegrali u siebie z Belgami. Mecz nie był wybitnym widowiskiem. Pierwsza połowa bez goli i z przewagą Legii. Po zmianie stron padła tylko jedna bramka. Kibice Elki byli uszczęśliwieni w 58 minucie tegoż spotkania, kiedy to Miroslav Radović zachował spokój i "plasem" wpakował piłkę do siatki. Druga połowa miała zgoła inny przebieg - KSC Lokeren przejął inicjatywę. Na nic się zdała ambicja przyjezdnych, bo wynik już nie uległ zmianie. Dodam tylko, że popularny Miro swoim golem zapisał się w historii Legii, gdyż został najskuteczniejszym jej strzelcem w międzynarodowych pucharach (w sumie ma 15 trafień).
Drugi mecz grupowy rozegrali dwa tygodnie później (2 października) na wyjeździe z Turkami. Chyba nie muszę podkreślać jak arcyważny był to mecz dla końcowego układu w tabeli. Mecz z najsilniejszym rywalem i do tego na jego terenie. Co prawda, Turcy ostatnio nie najlepsze notują wyniki, lecz "puchary" to "puchary". Mecz był też okazją do swoistego rewanżu za ubiegłoroczną edycję Ligi Europy. Wtedy to Legia również grała w grupie z Trabzonsporem i zanotowała dwie porażki (0:2 i 0:2). Mecz zaczął się świetnie dla Wojskowych, bowiem w 16 minucie już prowadzili. Michał Kucharczyk dostał długie podanie, "włączył drugi bieg" i mając dużo miejsca "poszedł na prawą nogę" i uderzył na bramkę. Na nic zdała się ambitna postawa obrońcy i bramkarza drużyny przeciwnej, bo piłka zatrzepotała w siatce koło lewego słupka golkipera. Legioniści kontrolowali mecz, a gospodarze przysłowiowo "bili głową o ścianę". Dodatkowo mieli przewagę mentalną, kiedy szkoleniowiec gospodarzy powędrował na trybuny. Krewki Vahid Halilhodzić (pamiętacie go zapewne z Mundialu 2014, na którym prowadził Reprezentację Algierii) za krytykę sędziego (padły "żołnierskie słowa") został ukarany przez sędziego. Zresztą już po bramce Kucharczyk manifestował, że polski napastnik był wtedy na pozycji spalonej. Trener, mający bośniackie pochodzenie, już zdążył w tym sezonie być wyrzucony na kibicowskie krzesełka w lidze tureckiej. Ta "barwna" postać już nawet w przeszłości prowadziła Trabzonspor, a teraz próbuje znów swoich sił w tym klubie. Dość o tej sprawie. W drugiej połowie to gospodarzy narzucili swój styl gry. Im bliżej końcowego gwizdka tym częstotliwość ich ataków była większa. Powiedzmy, że od 70 minuty tego meczu (umownie) koło "16-stki" Legii Warszawa była istna "turecka nawałnica". W nieprawdopodobnych okolicznościach piłka jednak nie wpadała do "polskiej" bramki. Świetnie spisywał się bramkarz Legii, który miał też szczęście (Turcy nawet raz trafili w poprzeczkę jego bramki). Przede wszystkim jednak, u graczy w bordowo-niebieskich pasach na koszulkach bardzo raziła w oczy indolencja strzelecka. "Cudem" Legia "dowiozła" rezultat 1:0 do końca meczu. Przyznam, że po tym spotkaniu przypomniałem sobie deklarację Legionistów o podboju Ligi Europy i uzmysłowiłem sobie, że to tylko mrzonki (obym się mylił jednak :D).
Sytuacja po dwóch kolejkach była wyśmienita dla Warszawian. Mają oni dwa zwycięstwa i przewodzą w swojej grupie. Teraz czekała ich potyczka z Metalistem, który był w zupełnie odmiennych nastrojach (zanotowali 2 klęski). Mecz rozegrano wczoraj o 18:00 polskiego czasu w Kijowie. W zasadzie Legia grała "u siebie", bo kibiców było niecałe 2,5 tysiąca i jak mniemam w przewadze byli fani "znad Wisły". Gracze Legii, którzy w tym spotkaniu grali w zielonych trykotach, pokazali w pierwszej połowie większą kulturę gry niż ich przeciwnicy. Stwarzali sobie więcej sytuacji bramkowych, co zaowocowało zdobyciem bramki w 28 minucie. Bramkarza rywali pokonał po indywidualnej akcji Ondrej Duda. W okolicach "16-stki", z boku boiska przejął piłkę, minął rajdem dwóch czy trzech graczy (jednemu założył tzw. "siatkę"!) i strzelił pod poprzeczkę. Bramkarz był bez szans. No cóż...stadiony świata moi mili! W drugiej połowie emocji było chyba jeszcze więcej. Optycznie lepiej prezentowali się gracze z Charkowa. Nie mniej jednak Michał Kucharczyk już na początku drugiej części spotkania zdecydował się na indywidualny rajd w pole karne i obrońca przeciwnej drużyny spóźnionym wślizgiem powalił go na murawę. Decyzja: rzut karny. Do piłki podszedł kapitan drużyny, Ivica Vrdoljak. Uderzył niezbyt mocno, nisko koło lewego słupka bramkarza. Niestety dla niego i drużyny bramkarz obronił jego strzał. Chorwat aż przykląkł po swoim "wyczynie". W tym sezonie w europejskich pucharach podchodził już bodajże 4 razy do piłki ustawionej na 11 metrze i...3 razy nie udawało mu się pokonać bramkarza! Może czas pomyśleć o zmianie egzekutora "jedenastek"? To nie koniec. Ledwo Legia zmarnowała "karniaka", a ich bramkarz wyciągał piłkę z siatki. Ukraińcy zdobyli bramkę głową z bliskiej odległości, jednak w obozie Legii pojawiła się ulga, gdy sędzia liniowy uniósł chorągiewkę do góry - pozycja spalona. Legia oddała pole "gospodarzom", którzy mimo przewagi nie potrafili udokumentować ją strzeleniem gola. W 69 minucie meczu Ivica Vrdoljak zagrywa piłkę ręką we własnym polu karnym. Około 17 minut po tym jak sam zmarnował swojego "karniaka" daje się wykazać w tym elemencie piłkarskiego rzemiosła swoim przeciwnikom. Do piłki podchodzi Jajá i...marnuje swoją szansę. Vrdoljak tym samym unika totalnego blamażu. Trzeba tu pochwalić bramkarza Legii, który nie dał się pokonać mocnym strzałem pod tzw. "rękawicę". Wynik się już nie zmienił. Ostatecznie Legia pokonuje Metalist 1:0 i już bardzo się przybliża do awansu z grupy i to z pierwszego miejsca.
Moim skromny zdaniem gra Legii w każdym kolejnym meczu grupowym ma tendencję zniżkującą. Na początku przygody z Europą byli "w gazie", który teraz z czasem nieco "zszedł". Może moją opinię zakrzywia ostatni mecz. Wiecie, Legia nie grała tam optymalnym składem (Tomasz Brzyski i Miroslav Radowić pauzują z powodu kontuzji czy Michał Żyro, który ma przerwę za "czerwień" z Trabzonsporem), jednak ponoć Legia ma szeroką ławkę rezerwowych i dwie "równorzędne" jedenastki. Spostrzegłem też "asymetryczne" połowy. W pierwszej Legia gra spokojnie, neutralizuje swoich rywali, utrzymuje się przy piłce i ma sytuacje bramkowe. W drugiej zaś sytuacja się zmienia, oddają pole i częściej gra toczy się na ich połowie. Ja wiem, że często to jest spowodowane tym, że mają korzystny wynik i się cofają, jednak najlepszą obroną jest atak, a nie wycofywanie się. Zresztą czy przystoi takiej drużynie jak Legia by przeciętny Metalist dyktował przebieg gry? Wszakże to zespół z problemami, najlepszy ich zawodnik wrócił do kraju, a właściciel chce ponoć klub odsprzedać. Drużyna bez gwiazd w składzie. Co do zawodników Legii Warszawa, to Michałowie Kucharczyk i Żyro są w formie i myślę, że pan Adam Nawałka powinien się im bliżej przyjrzeć odnośnie Reprezentacji Polski. Nie podoba mi się Jakub Kosecki. Serce do gry ma (chyba geny po tacie :D), ale ma problemy z jakością gry. W meczu z Metalistem był jakiś "roztargniony", "nie czuł piłki", w zasadzie tylko początek miał fajny. No i tracił piłkę na swojej połowie - Jakub, tak nie wolno! I jeszcze coś o Orlando Sá. Jak dla mnie to "przepłacony" piłkarz. Nic nie pokazał w Kijowie. Oczywiście go nie skreślam, ale jeśli ktoś mi powie że to niezbędny zawodnik dla drużyny, to okraszę takie tezy tylko uśmiechem. Teraz coś pozytywnego - Legia gra "na czysto". Zespół nie traci goli, choć mówiąc, że defensywa jest monolitem to bym "koloryzował" rzeczywistość. Robią błędy, jednak mają przy tym dużo szczęścia. Wreszcie polski zespół umie grać "na wynik", nawet jeśli ich gra nie jest porywająca. Wracając do bramek, i jeśli dobrze liczę to stracili tylko 2 bramki w 9 meczach pucharowych (liczę słynny walkower jak 2:0 dla Wojskowych). Za dwa tygodnie rewanż z Metalistem na Pepsi Arena i jeśli nie padnie tam zaskakujący wynik, to już po 4 kolejce mogą zapewnić sobie play-off Ligi Europy w sezonie 2014/15.
Moi drodzy na razie to tyle. Jeszcze macie powyżej w tabelce ujęte 10 emocjonujących dwumeczów z IV rundy kwalifikacyjnej. Może jeszcze kiedyś napiszę coś o sytuacjach w innych grupach. Sprawą pewniejszą jest, że wrócimy jeszcze do europejskich poczynań Legionistów. Tymczasem dziękuję wam, że i tym razem zdecydowaliście się poświęcić swój cenny czas, by tu zajrzeć i przeczytać zawartość. Żywię gorącą nadzieję, że fajnie się wam czytało. Jeśli macie inne zdanie odnośnie tego co jest w postach, to zawsze możecie skomentować to w komentarzach na dole strony. Nie przedłużając, trzymajcie się ciepło i zakupcie szaliki bo będzie coraz chłodniej :D Miłego dnia i do zobaczenia. Czołem! :-)

piątek, 17 października 2014

(Temat 13) Piłkarski cud

Marzenie się ziściło. Dokonaliśmy czegoś, co wydawało się niemal niemożliwe. Ach, aż teraz nie mogę w to uwierzyć. Szok pomieszany z radością. Pokonaliśmy Niemców! Jupi! :D Dla nas, Polaków, są pewne potyczki sportowe, które wykraczają poza sport. Tak to już jest z nami, że gdy po drugiej stronie barykady stoją Niemcy czy Rosjanie, to zwiększa się u nas mobilizacja i ekscytacja. Nie będę wam tu mówił czemu akurat te dwie nacje działają na nas jak ta przysłowiowa "czerwona płachta". Przecież wszyscy wiemy dlaczego tak jest, a jakbym zajął się genezą i analizą tego zagadnienia, to "posądzono" by ten blog mianem historycznego a nie sportowego :))) Tak więc czas wrócić do sportu, a jak nieco "odchylę się" na inne perspektywy to...no cóż, to jedna z moich rozlicznych wad i musicie mi wybaczyć :)))
Dobrze, pośmialiśmy się, ale już wracam do meritum tegoż postu. Jak widać kipię od dobrego humoru, co chyba nie dziwi po tym co zobaczyłem 11 października 2014 roku na Stadionie Narodowym. Oczywiście nie miałem zaszczytu, by moje pośladeczki zaznały krzesełek warszawskiego "gniazda", ale i tak oglądanie tego spotkania online dostarczyło mi taką dawkę szczęścia i euforii, że jeszcze jestem na "kacu". Ludzie, powiem to jeszcze raz, bo nie wierzę - ograliśmy Niemców! Uszczypnijcie mnie, bo może to piękny, ale jednak sen...ałaaa! Nie tak mocno :D No dobrze, przynajmniej wiem, że jestem na jawie. Ach, jest pięknie. O ile Rosjan często pokonujemy to z Niemcami już tak łatwo nam nie jest. Oczywiście mowa o futbolu. Na innych niwach sportowej rywalizacji jest bardziej różowo. Tak, że napomknę o fakcie, iż w tym roku kalendarzowym nasze zespoły drużynowe "biły" Niemców aż miło. Do tego nie były to jakieś tam sparingi, lecz mecze o punkty. Kanonadę rozpoczęli szczypiorniści, którzy dwukrotnie jedną bramką pozostawili Niemców w przegranym polu. Nasi "Gladiatorzy" jak zwykle dostarczyli nam spory zastrzyk wielkich emocji, a przebieg wyjazdowego rewanżu miał swoją dramaturgię - na szczęście w końcowym rozrachunku była salwa radości po polskiej stronie. Później przedstawiciele basketu (chyba nieoczekiwanie - wybaczcie nie jestem fanem koszykówki) okazali się dwukrotnie lepsi nad naszym zachodnim sąsiadem w eliminacjach do europejskiego czempionatu. No i gloria naszych "złotych" siatkarzy w półfinale tegorocznego mundialu, rozgrywanego zresztą na polskiej ziemi. Brakowało tylko sukcesu naszych piłkarzy...ale i Ci dołączyli do chwały naszego sportowego "oręża".
Trzeba być uczciwym i powiedzieć, że najtrudniejsze zadanie mieli właśnie futboliści i zwłaszcza ten triumf ma największą wagę. Wszakże, rywal ten był dla nas nieosiągalny - do października tego roku nigdy z nimi nie wygraliśmy. Około 80 lat rywalizacji, około 20 spotkań i...nic. Co najwyżej parę "remisików" i goli tyle co na lekarstwo. Z ekipą Die Mannschaft wyjątkowo było nam nie po drodze, szło nam jak krew z nosa. Pikanterii dodaje fakt, iż nie tak dawno zespół Niemiec okazał się najlepszy na świecie, gromiąc po drodze chociażby drużynę Canarinhos. Państwo, które ma bodajże drugą co do wielkości liczbę zarejestrowanych piłkarze. Kraj z wielką piłkarską tradycją, który tylko w w ostatniej dekadzie zdobyli 5 medali w Mundialach i Euro! Robi wrażenie? No ja myślę. Jak gdyby nic przyjeżdżają do Warszawy z pewnością zwycięstwa i obchodzą się wyłącznie smakiem. No wiem, że od teraz nie staliśmy się piłkarską potęgą. Spokojnie, jeszcze nam brakuje dużo, więc Ci co sądzą inaczej to są proszeni o zejście na ziemie. Nie chcę się chwalić, ale przewidywałem nasze zwycięstwo (we wcześniejszym poście). Tak tylko mówię :))) Nie ma co dokonywać szerokiej analizy przyczyn tego wielkiego zwycięstwa, ale parę zdań na ten temat wręcz trzeba skreślić. Zacznę od...Reprezentacji Niemiec. Na pewno ich problemy kadrowe czy "zachłyśnięcie się" zwycięstwem brazylijskiego Mundialu ułatwił nam zadanie. To samo z ich porażającym brakiem skuteczności. Jednak nie ma co ujmować chwały naszym piłkarzom. Mieli dobry dzień, ogromne zaangażowanie w grę, kupę szczęścia i wspaniałą publikę, która ich poniosła. Wiecie, kocham taką grę. Nie chodzi o samą grę, bo nasi piłkarze w tym meczu pokazali, że wirtuozami wielkimi nie są, Chodzi natomiast o ogromną ambicję oraz "serducho" do gry. Czułem dumę, jak nasi gracze rzucali się na piłkę, aby ją zablokować. Dawno tego nie czułem. To żaden przytyk w kierunku naszych Orłów, bo pewnie rzadko kiedy nie zaangażowali się w mecz kadry. Jednak w meczu z Niemcami widziałem, że "gryzą murawę". Aż chce się powiedzieć, że były krew, pot i łzy. Kibic zrozumieć potrafią wiele. Porażki też. Kibic nie zrozumie jednak tego, gdy gracze grają "na pół gwizdka". Wiec już za samą postawę na boisku "chłopaki Nawałki" mają szacunek fanów. Jednak za odniesiony wynik w meczu o punkty przechodzą do historii polskiej piłki. Tak, zostali legendami polskiej "kopanej". Kiedyś powiedziałem nawet, iż jeśli "przydarzy" nam się zwycięstwo nad piłkarzami z kraju Angeli Merkel, to autorzy sukcesu będą w chwale na długie lata - chyba się nie pomylę.
Wszystkim piłkarzom owacje na stojąco. Za "serducho" i wynik. Bez wyjątku, dla każdego z osobno jak i całej ekipę, piłkarzom na murawie i rezerwowym. Jednak paru osobom trzeba wystawić specjalną laurkę. Zacznę od człowieka, o którym wydaje się, iż mówi się chyba zbyt mało. Mowa o Adamie Nawałce - "ojcu sukcesu". Człowiek, za którym do tej pory wyniki bynajmniej "nie szły". Bardzo dobrze, że taki "kop-mecz" się udał chłopakom. Da to spokój Nawałce poprzez przychylność publiki. Może się skupić na pracy, a nie na obawie, że każdy kolejny mecz może być ostatnim. Oczywiście, należy się liczyć z pewną presją kontynuacji dobrych wyników, ale przecież stres to "chleb powszedni" każdego selekcjonera. Wracając do "kop-meczu" z Niemcami myślę, iż obrazowo sprawa wygląda jak z żaglowcem na pełnym morzu. Płynie pełna naprzód, gdy zacznie wiać wiatr w żagle. Tak też jest z naszą Reprezentacją. Zwycięstwo to napędzi ich "żagle", iż dopłyną aż do Francji w 2016 roku. Miejmy taką gorącą nadzieję. Pojawi się wewnątrz zespołu pozytywne myślenie i jedność - to tylko może wyjść jej na dobre. Wracając do zasłużonych, to nie sposób ominąć nazwisko Szczęsnego. Wojtek zagrał bardzo dobrze. Przypomina mi się jego postawa z meczu z Niemcami z...2011 roku z Gdańska. Tam też bronił wyśmienicie, nawet wyciągał trudniejsze piłki. Trzeba go pochwalić. Co do jego przyszłości i tym czy może zostać liderem kadry to będę ostrożny. Niby jest spokojny i pewny siebie, ale czasem "spala się" w meczu o stawkę (chociażby jego postawa z Grecją na EURO 2012). Ogromne słowa uznania dla Sebastiana Mili. Faceta nie da się nie lubić. Jak słuchało się jego pomeczowych wywiadów to usta same się uśmiechały. Nie jest on już młodzieniaszkiem (mam nadzieję, że Sebastian się nie obrazi) i emanuje mądrością oraz pewnością na boisku. Sam twierdzi, że zostało mu jeszcze kilka lat dobrej gry, więc jemu bardzo zależy by awansować z kadrą do finałów EURO - będzie to dla niego wisienką na torcie jego piłkarskiej kariery. A jego historia, spora nadwaga to wręcz niewiarygodne. "Szacun" dla niego. Kto jeszcze? Może Arkadiusz Milik. Chłopak ma papiery na genialnego gracza. Chociażby przez datę urodzenia (28 luty), czyli dokładnie wtedy kiedy wybitny polski snajper, Włodzimierz Lubański. Ba! Arek również poważną piłkę zaczął od gry w Górniku Zabrze, gdzie już pokazywał swój nieprzeciętny talent. Młody Tyszanin wyjechał na Zachód i długo nie mógł się odnaleźć, ale ostatnio pokazuje formę w Ajaxie Amsterdam i miejmy nadzieję, że będzie częściej grał w holenderskim klubie. Reasumując: brawo wszystkim chłopakom!
A teraz nieco o 3 meczu naszej kadry. Szkoci przyjechali do Warszawy, aby "napsuć krwi" naszym graczom. Wiadomo było, że będzie to piłkarski bój. Przyznam, że inaczej wyobrażałem sobie ten wynik i przebieg samego meczu. O ile przewidywałem zwycięstwo naszych Orłów nad z Niemcami, to już mecz następny mnie nieco zaskoczył. Trochę szkoda, że nie udało się wygrać. Jednak nie narzekam, gdyż 7 punktów po 3 pierwszych meczach trzeba uznać za sukces. Co mnie zaskoczyło? Po pierwsze wynik. Spodziewałem się niskiego rezultatu - "mecz o jedną bramkę". A tu aż 4 bramki, a mogłoby być i więcej. Niestety znów ukazała się nasza niemoc w grze defensywnej. Łukasze Szukała i Piszczek wybitnie słabo się prezentowali. Nader dużo zamieszania w naszych szykach obronnych robili szkoccy piłkarze. To mnie dziwi, bo wirtuozami nigdy oni nie byli i nie są. No dobrze, nasi rywali poczynili pewne postępy (zagrali lepiej niż w meczu z nami z marca tego roku), jednak nie przesadzajmy. Bardzo łatwo odrobili straty i przeważali w grze. Po drugie, właśnie wspomniany przebieg gry. Moi mili, Szkoci mieli zdecydowanie częściej piłkę przy nodze i wiedli prym w pojedynku z Biało-czerwonymi. To mnie dziwi. Jeżeliby szukać przyczyn takiej sytuacji to można upierać się nad brakiem sił naszych zawodników. Wiele kosztowało nas spotkanie z Niemcami. Nasi rywale grali "tylko" z Gruzinami u siebie. No, ale...skąd ten zryw naszych graczy po 70 minucie meczu? Wydaje się, że taktyka była taka by spokojnie wejść w mecz i czekać co zrobi rywal. Zwłaszcza, że obie ekipy nie preferują gry pozycyjnej. Jednak czy przystoi, by Polacy grając u siebie z takim rywalem jak ten we wtorkowy wieczór oddali im pole i cofnęli się pod własną bramkę? Odpowiedź jest oczywista. Wielka szkoda, że po strzelonej bramce nie "rzuciliśmy się" na przeciwnika. Przyznam, że w 12 minucie tamtego meczu mówiłem w myślach "jest świetnie" i jakby ktoś powiedziałby mi, że ten mecz skończy się wtedy 2:2 to byłbym wielce zdenerwowany. Jednakże biorąc pod uwagę, że przegrywaliśmy 1:2 i mogło być nawet 1:3, to należy cieszyć się podziałem punktów.
Znowu muszę pochwalić pana Sebastiana. Moi mili, od jego wejścia na boisko ożywiła nasze poczynania na boisku, coś działo się w środku pola gry. I to genialne dogranie piłki do Kamila Grosickiego i jego strzał w słupek - coś wspaniałego. Mila ma to "dotknięcie" piłki. Nie jestem jednak za tym by grał on od "pierwszego gwizdka". Myślę, że może on pełnić rolę typowego "asa z rękawa". Zawodnik, który wchodzi w pełni sił na podmęczonego rywala i ma nieco więcej pola do gry, gdy u rywala zmęczenie powoduje rozluźnienie dyscypliny taktycznej i współpracy między formacjami. Coś na kształt Tomasza Frankowskiego za ery Pawła Janasa na stołku selekcjonera. Brawo Krzysztof Mączyński, Arkadiusz Milik i Robert Lewandowski. Brawo Kamil Glik. Akurat nasz stoper nie zagrał tak dobrze jak z Niemcami, jednak harował na boisku, a "rozwalony" łuk brwiowy jest bardzo wymowny. Wreszcie Kamil Grosika Grosicki, które jestem bardzo wielkim zwolennikiem w kadrze. To jak robi przysłowiowy "szum" na murawie jest nader pożyteczne. I ta jego akcja w drugiej połowie - rajd i dośrodkowanie w pole karne. Lewandowski nieco przygaszony - zwłaszcza faulem w 10 minucie gry (atak wyprostowaną nogą bez kartki!), jednak walczył zastawiał się i mimo bólu i kulejącej nogi dograł do końca spotkania. Brawo Lewy. A Arkadiusz Milik? Trochę marnował sytuacji, z tą nieskuteczną główką z bliskiej odległości. Jednak znów zdobył gola, chłopak coś ma. Myślę, że jeśli zgra się z Robertem Lewandowski to będą oni bardzo groźni dla kolejnych rywali naszych Reprezentantów. Bardzo trafnie ujął Arek to ile daje Lewy dla kadry w jednym z wywiadów. Stwierdził on, że obrońcy głównie skupiają się nad kryciem naszego najlepszego napastnika, przez co on ma więcej miejsca. Myślę, że to świetnie. Nawet jeśli Lewandowski nie strzela goli i asystuje, to samą swoją obecnością na murawie pomaga zespołowi skupiając na swojej osobie uwagę defensorów. Kto jest zawodem meczu? Sędzia meczu - Alberto Undiano Mallenco. Myślałem, że jako Hiszpan nie pozwoli na ostrą grę. Było wiele fauli, które były bez odzewu z jego strony. A faul na Robercie Lewandowskim to już kompromitacja. Ten hiszpański rozjemca piłkarski miał etykietkę "kartkowicza", jednakże chyba "zgubił" owe kartki, gdyż rzadko kiedy ich używał. Słabiutko panie Alberto. Sam mecz mógł się jednak podobać. Miał dramaturgię, gole i zwroty akcji. Do końca nie było wiadomo jak mecz się zakończy. Do rangi symbolu urasta lejąca się krew z głowy Kamila Glika, dziura w ochraniaczu Lewandowskiego, słupek Grosickiego. Do tego te zrywy w grze Biało-czerwonych. Po prostu mecz był wielkim widowiskiem (chodzi oczywiście o emocje, bo gra pozostawiła wiele do życzenia).
Acha...skleroza nie boli. Przecież jestem winien wam paru słów o zawodniku, który pokazał się z bardzo dobrej strony w tym spotkaniu. Mowa o Arturze Jędrzejczyku. Piłkarz grający w rosyjskiej ekstraklasie jest w ewidentnym "gazie". Zagrał bardzo pozytywnie, nie bał się ofensywnej gry, a idealnym podsumowaniem jego gry była bramkowa asysta do Arkadiusza Milika. Zagrał zdecydowanie lepiej niż jego kolega z drugiej strony boiska (Łukasz Piszczek). Myślę, że Adam Nawałka ma pozytywny ból głowy na kogo postawić na tej pozycji - w alternatywie jest Jakub Wawrzyniak i Sebastian Boenisch.
Dobrze, słowem podsumowania, gratuluje chłopakom tych 4 punktów i liczę na więcej. Teraz arcyważny pojedynek w Tibilisi z ekipą Gruzji. Będzie ciężko, ale musimy tam pojechać jak po "swoje". Jeżeli zagramy przynajmniej tak jak w ostatnim meczu i polepszymy grę w "tyłach" to będzie świetnie. Myślę, że będziemy blisko awans, jeśli wygramy oba mecze z Gruzją i Gibraltarem i pokonamy na Stadionie Narodowym zespół z kraju św. Patryka, czyli Irlandię. Trzeba też coś ugrać na wyjazdach z groźnymi rywalami (Niemcy, Irlandia i Szkocja) i będzie pięknie. Paradoksalnie, gdy zajmiemy 3 miejsce w grupie to nie będzie za łatwo awansować - trudniej niż w rywalizacji z zespołami naszej grupy. Jest wiele niespodzianek i bardzo uznane marki mogą zagrać w barażach, np. Portugalia, Czechy, Holandia, Bośnia i Hercegowina, Grecja, Norwegia... Łatwo z takimi rywalami bynajmniej nie będzie. Zobaczymy jednak jak będzie. Nie pękać chłopaki! :)
A teraz czas, chce się rzec tradycyjnie :), na przegląd tego co działo się na innych stadionach. Tym razem 2 i 3 kolejka eliminacji. Działo się bardzo wiele, wszakże to jednej z najbardziej emocjonujących eliminacji EURO w ogóle w historii tychże rozgrywek. Wybrałem dla was 10 spotkań (+mecze w "polskiej" grupy), które są warte szczególnej uwagi. Zapraszam na wspólną i owocną analizę poniższych meczów.
Zaczynamy od "polskiej" grupy (grupa D). Kiedy odnieśliśmy spektakularne zwycięstwo nad Niemcami to Szkocja rywalizowała z Gruzją, a Irlandia podejmowała słabiutki Gibraltar. Jeśli chodzi o pierwszy pojedynek to wynik nie zaskakuje. Szkoci odprawili rywala z Kaukazu rezultatem 1:0 ("samobój" Gruzina Akaki Chubutii). Gospodarze przeważali i zasłużenie wygrali. Obie ekipy mają solidną obronę, więc minimalne zwycięstwo gospodarzy było najbardziej prawdopodobne. Większe widowisko było za to w Irlandii. Uprzedzam, że wybitnie jednostronne. "Robbie Keane i spółka" pokazali miejsce w szeregu Gibraltarczykom. Nawet nie minęło 20 minut tego spotkania, a Irlandia...prowadziła 3:0! Hat-tricka ustrzelił wspomniany wcześniej kapitan zespołu, Robbie Keane. Więcej goli w pierwszej połowie nie padło. Jednak w drugiej części gry piłkarze w zielonych trykotach dołożyli kolejne 4 bramki. Wszystkie padły...w pierwszych 10 minutach! Wyspiarze urządzili sobie kanonadę goli i powtórzyli wyczyn naszych graczy (7:0). Chyba pomyliłem się co do Reprezentacji Gibraltaru. Myślałem, że pokażą większą jakość a tu "klops". Często zespoły debiutujące na arenie międzynarodowej grają wyjątkowo efektywnie (jak na swoje umiejętności rzecz jasna). Gibraltar jednak gra na dużej tremie jak widać, bo biją ich wszyscy jak leci. "Ozdobą" meczu była bramka samobójcza bramkarza przyjezdnych, Jordana Pereza. Kolega z drużyny "nastrzelił go" piłką, która z kolei trafiła do strzeżonej przez niego bramki :) W 3 kolejce Niemcy, po porażce z Polską, chcieli się zrehabilitować w meczu z Irlandią. Mecz rozegrano w Gelsenkirchen przy 52-tysięcznej widowni. Ogólnie mecz przypominał nasz pojedynek z Niemcami (Niemcy zdecydowanie przeważali). Gospodarze mieli przewagę w statystykach, jednak nie potrafili trafić do siatki swoich przeciwników. Dopiero Toni Kroos w 71 minucie meczu zdobył bramkę dla swojego zespołu i gdy wydawało się, że odniosą minimalne zwycięstwo to Irlandczycy sprawili sensację. Zaatakowali w samej końcówce i udało im się pokonać Manuela Neuera. No cóż, zdobyli bramkę sekundy przed końcowym gwizdkiem, a więc tak..."po niemiecku". W ostatnim meczu w naszej grupie Gibraltar przegrał w Faro z Gruzją 0:3 (0:2).
Dużo się działo w innych spotkaniach eliminacyjnych. W grupie A wspomnę 2 spotkania. Najpierw o Czechach, którzy udowodnili swoją dobrą dyspozycję w tych eliminacjach. Pojechali do Stambułu i ku rozpaczy gospodarzy wywieźli komplet punktów. Pokazuje to ogromny kryzys w tureckiej piłce. Turcja-Czechy 1:2. W 3 kolejce doszło do sensacji. W Rejkiawiku tamtejsza drużyna Islandii nie dała złudzeń Holandii. Zespołowi Oranje przyszło grać z naprawdę świetnie poukładanym zespołem. Widać fachową rękę szwedzkiego szkoleniowca islandzkiego teamu - Larsa Lagerbäcka. Ich przygotowanie fizycznie budzi wręcz zachwyt. Dochodzi do tego naprawdę solidna gra defensywna, która zachowuje po 3 meczach czyste konto (rywale: Turcja, Łotwa i Holandia). Ponadto są efektywni w przednich formacjach (8 goli). Narodził się naprawdę bardzo dobry średniak europejskiej piłki. Mamy brać z kogo przykład, bo przecież to malutkie państewko. Po dwóch golach G. Sigurðssona Islandia odniosła wiktorię nad zespołem Holandii! W grupie B doszło do pojedynku gigantów tej grupy: Bośnia i Hercegowina-Belgia. Bośniacy są w ewidentnym "dołku". Po dwóch meczach mieli tylko jeden punkcik i ewentualna przegrana w 3 kolejce sprawiłaby, że znaleźliby się w bardzo trudnej sytuacji. Mecz był otwarty i czysty (łącznie tylko 17 fauli). Przeważali przyjezdni. Dłużej utrzymywali się przy piłce, oddali więcej strzałów na bramkę i w światło bramki, mieli dwa razy więcej celnych podań niż ich oponenci boiskowi. Mecz zakończył się jednak wynikiem 1:1, z którego chyba żadna ze stron nie jest specjalnie szczęśliwa. W grupie C doszło do sensacji - nie pierwszej w tych eliminacjach. Tym razem w Bratysławie polegli Hiszpanie. Zespół Vincente del Bosque został pobity przez ekipę Słowacji. Duża w tym zasługa Ikera Casillasa. Ewidentnie golkiper La Furia Roja ma gorszy okres w swej karierze. Puścił kuriozalną bramkę z rzutu wolnego. Piłka zakręciła i wpadła w środek bramki, ku rozpaczy Casillasa. Jego przyszłość w kadrze stoi pod znakiem zapytania. Hiszpanie co prawda zdołali doprowadzić do wyrównania w ostatniej części spotkania, ale gospodarze nie zrazili się tym i 5 minut później zdobyli gola i wygrali cały mecz w stosunku 2:1. Jak na razie oba te zespoły przewodzą w tej grupie i chyba tylko Ukraina (obecnie zajmuje 3 miejsce) jest realnym rywalem tej dwójki do bezpośredniego awansu.
W grupie E odbył się ważny mecz w słoweńskim Mariborze. Słowenia podejmowała Szwajcarię. Gospodarze po porażce z Estonią byli w małym stresie, bo każda kolejna strata punktów może skutkować ich brakiem wyjazdu na finały EURO we Francji. Szwajcarzy też nie byli "w skowronkach", bo mieli 0 punktów na koncie po porażce z Anglią (jednak z Anglią raczej wszyscy rywale Szwajcarów z tej grupy przegrają). Mimo wyraźnej przewagi przyjezdnych, Słoweńcy po rzucie karnym wygrali ten mecz 1:0. Zabawne, gdyż oddali na bramkę rywali...1 strzał w światło w bramki! To się nazywa skuteczność :))) W grupie F Grecja znowu zawiodła. Poległa u siebie z nader dobrze spisującymi się w tej edycji eliminacji EURO, zespołem Irlandii Północnej. Irlandczycy odnieśli 3 kolejne zwycięstwo i ich awans jest bardzo realny. Piłkarze z kraju z Atenami są na drugim "biegunie" samopoczucia. W następnym meczu co prawda zagrają z Wyspami Owczymi (raczej "pewny" komplet punktów), jednak po nim przyjdzie im wyjazd na Węgry. Ewentualna porażka sprawi, że nawet 3 miejsce w tej grupie może okazać się nieosiągalne dla Greków. Co do samego meczu z Irlandią Północną, to przegrali 0:2 i mimo optycznej przewagi, nie przełożyli to na efektywność pod bramką rywali. Irlandczycy za to dokonali niezwykłej rzeczy. Zdobyli dwie bramki (+raz obili bramkę Greków) mimo...słuchajcie, bo to naprawdę fajna sprawa...31% czasu przy piłce, oddania 4 strzałów na bramkę i stworzeniu 97 podań (z czego tylko 74 było celnych!)! Dodam, że nawet San Marino grając na wyjeździe z Anglią (0:5) miało większą częstotliwość podań - o Gibraltarze nawet nie mówiąc. Skuteczność mają na wysokim poziomie :D Grupa G miała zaskakujący rezultat. W 3 kolejce Rosja podejmowała bardzo średnią Mołdawię (mecz z podtekstem politycznym). Rosjanie przeważali, ale goli było brak aż do 70-tych minut tego spotkania. Gdy gracze rosyjscy po rzucie karnym objęli prowadzenie, to wydawało się, że 3 punkty pojawią się na ich kontach. Nic z tych rzeczy. Minutę później kapitan mołdawskiej drużyny doprowadził do remisu, który utrzymał się już do ostatniego gwizdka sędziego. To drugi remis Rosjan w październikowych meczach w ramach eliminacji do francuskiego czempionatu (wcześniej na wyjeździe podzieli się punktami ze Szwedami). Jak na razie pierwsze miejsce w tej grupie ma drużyna Austrii.
W grupie H Włosi "męczyli" się z Azerami. Mecz miał epicki przebieg. W zasadzie można go nazwać mianem "Giorgio Chiellini Show". Włoski obrońca najpierw zdobył bramkę "otwierającą" wynik spotkania. Długo utrzymywał się ten rezultat na stadionie w Palermo. Dopiero w 76 minucie padła druga bramka...dla Azerbejdżanu, autorstwa...Giorgio Chielliniego :))) Ale to nie wszystko, bo Włochom udało się wygrać to spotkanie 2:1 po golu...a jak myślicie, kogo? :P Tak, chodzi o Giorgio Chielliniego :) Włochom słabo idą te eliminacje, bo z Maltą wygrali zaledwie 1:0. Jednak są skuteczni "do bólu", gdyż po 3 meczach mają komplet 9 punktów i wraz z Chorwacją przewodzą w tej grupie. No i na sam koniec grupa I. Analizie zostaną poddane dwa mecze z 3 kolejki: Dania-Portugalia i Serbia-Albania. Dla "Ronaldo i Spółka" mecz na duńskiej ziemi był arcytrudny i arcyważny. Po porażce w pierwszym meczu z Albanią, Portugalczycy przy ewentualnej klęsce (Dania to ciężki teren) ich awans wcale nie byłby taki pewny. Trzeba przyznać, że kamień portugalskim kibicom spadł z serca, aż w kraju nad Wisłą było słychać :))) Mecz zakończył się zwycięstwem Iberyjczyków 1:0. Gola zdobył (a jak) Cristiano Ronaldo. Okoliczności tej bramki były niecodzienne...gracz Realu Madryt trafił do duńskiej siatki w 95 minucie meczu. W drugim meczu tej grupy, a więc Serbia-Albania (Armenia "pauzowała", grając "odgórnie" sparing z Francją) mecz zakończył się...przed końcem pierwszej połowy! Tak, dobrze czytacie. Otóż, przy rezultacie 0:0, gdy kończyła się pierwsza część tego meczu rozgrywanego w Belgradzie, doszło do prowokacji ze strony Albańczyków. Ponoć brat premiera Albanii (był VIP-em podczas meczu) sterował dronem nad boiskiem, który miał flagę odnoszącą się do spraw wolnościowych i zjednoczeniowych Albańczyków. Doszło do przepychanek. Piłkarze zeszli z płyty boiska, a później gracze Albanii odmówili wznowienia gry. Na razie nie podjęto decyzji co zrobić z tym meczem. Najprawdopodobniej mecz zostanie powtórzony, bądź przyzna się walkower na korzyść serbskiego teamu. Byłoby szkoda, bo Albańczycy mieli 4 punkty po dwóch meczach (zwycięstwo nad Portugalią i remis z Danią) i mogliby realnie myśleć o minimum 3 miejscu w tej grupie. Jeśli chodzi o animozje serbsko-albańskie to mieliśmy ich pokaz w tym przerwanym meczu. Warto przypomnieć o Kosowie (rejon autonomiczny, zamieszkany głównie przez Albańczyków), o które toczyła wojnę Jugosławia (Serbia). Smutne to. Miejmy nadzieję, że pokój zagości w tym rejonie świata.
Na razie tyle o tych eliminacjach EURO. Dalsze emocje będą w listopadzie. Wtedy to nasz zespół zagra bardzo ważny mecz z Gruzją na wyjeździe. Ponadto Niemcy będą mieć u siebie "spacerek" z Gibraltarem oraz Szkocja podejmie na własnym terenie Irlandię (bardzo istotny mecz o układzie sił w tej grupie, myślę że satysfakcjonujący będzie rezultat remisowy bądź zwycięstwo drużyny przyjezdnej). Ponadto czeka naszą Reprezentację wartościowy mecz towarzyski z bardzo dobrą drużyną Szwajcarii. Tymczasem to wszystko. Trzymajcie się ciepło moi drodzy. Do zobaczenia. Czołem! :-)

środa, 1 października 2014

(Temat 12) Euro 2016, czyli...nie awansować nie sposób

Kocham tego typu tematy. Reprezentacja Polski zawsze wywołuje dreszczyk podekscytowania. Niezależnie jak gra i jakie wyniki osiąga, to niezliczone masy wstrzymują oddech i gorąco dopingują, gdy Biało-czerwoni stają w szranki z kolejnym rywalem. Wszakże, to najważniejszy team najważniejszego sportu w naszym pięknym kraju. No i właśnie nie tak dawno zaczęła się nowa przygoda naszego "skarbu narodowego" – eliminacje Mistrzostw Europy Francja 2016. Nie ma to jak gra o punkty. Te emocje, dywagacje czy awansujemy dalej i (coraz częstsze) liczenie brakujących punkcików. Tyle słowem wstępu i czas skreślić parę zdań o nadchodzących nas emocjach!
Po prawdzie, karuzela EURO 2016 zaczęła się kręcić już 7 września (kiedy rozpoczęła się 1 kolejka eliminacji), ale nasi gracze wtedy de facto mieli...rozgrzewkę. Bo jak inaczej traktować mecz przeciwko Gibraltarowi? Nie zrozumcie mnie źle, bo szanuję ten zespół a nawet podziwiam grających tam piłkarzy, ale traktowanie go jako "realnego" rywala to gruba przesada. Przecież mówimy o terytorium ( bo nawet nie jest to państwo niezależne), która ma powierzchnię niecałych...7 km²! Liczba ludności bynajmniej nie powala (niecałe 30 000 mieszkańców) jest mniejsza niż takich polskich miast jak np. Łowicz, Piaseczno czy Suwałki – nawet San Marino jest większe i ludniejsze. Więc nie ma co się dziwić, że zespół ten będzie głównie rozdawał punkty pozostałym uczestnikom tej grupy. A więc nasze Orły wybrały się do portugalskiego Faro (tam rozegrano mecz, gdyż Gibraltar nie ma żadnego stadionu z prawdziwego zdarzenia) i zrobiły to co zrobić musiały, a więc wyraźnie wygrały z tym półamatorskim zespołem. Pierwsza połowa nie zachwyciła. Szybko nasza Reprezentacja objęła co prawda prowadzenie 1:0 (Kamil Grosicki uderzył z dystansu), ale później było marnie. Bramek nie było, a gra pozostawała wiele do życzenia. Na szczęście w drugiej połowie rozwiązał się worek z golami. Jak strzela się bramki pokazał Robert Lewandowski. Popularny Lewy ustrzelił aż 4 i jak do tej pory jest najlepszym strzelcem całych eliminacji. Drugiego gola dołożył Grosik, który naprawdę zagrał fajne spotkanie, rwał do przodu, był aktywny i grał futbol "na tak". Na listę strzelców wpisał się jeszcze Łukasz Szukała po strzale głową i Polacy rozbili Gibraltar aż 7:0. Przyznam, że ja obstawiałem coś koło 4:0. Nie, że narzekam :D Nie ma co rajcować się za bardzo tym meczem, choć sądzę jednak, że Gibraltar nie jest aż tak słaby jak można sądzić po rozmiarach porażki z Polską. Zespół wydaje się być lepszym niż San Marino i jak trochę "ostygną" w nowej dla siebie rzeczywistości (są najmłodszym "dzieckiem" UEFA, która przyjęła to terytorium do swych struktur w 2013 roku) to mogą parę niespodzianek zdziałać. Tyle o tym zespole.
Śmiem twierdzić, że nasz zespół trafił do fajnej grupy. Uważam nawet (z czym staję w opozycji do niektórych ekspertów), iż mamy fajny terminarz meczów. Na samym początku mamy "spacerek" z ekipą Gibraltaru. Następnie mecz typu: "możemy, a nie musimy", z Niemcami. A po nim spotkanie ze Szkocją u siebie. No dobrze, Polacy mają problem by zagrać dwa dobre mecze na przestrzeni paru dni (złośliwi twierdzą, że nawet jeden takowy mecz :P), ale to są eliminacje i tak się po prostu gra. Ponadto gramy oba spotkania u siebie, więc nie ma problemów z podróżowaniem. Zawsze można zagrać "na 90%" z mistrzami świata, lecz mam gorącą nadzieję, że zagramy na "full". A ostatnim spotkanie w tym roku będzie wyjazd do Tibilisi. Myślę, że w listopadzie klimat tam łagodniejszy, a do tego jest wtedy tylko jeden mecz o punkty (nasi mają jeszcze ponoć zagrać towarzysko z mocną Szwajcarią), więc cała energia zostanie skompresowana na mecz z Gruzją – bardzo ważny dodam, 3 punkty tam są na wagę złota. Wreszcie stawiam tezę o tym, że nasi musieliby się bardzo "postarać" ażeby nie awansować. Sprawa wygląda tak: w eliminacjach wystartowało 53 kraje, aż 23 z nich awansuje do Mistrzostw Europy – to jest prawie połowa. Patrząc na powierzchnię i ludność naszego państwa, historię naszego futbolu i wreszcie obecnych zawodników, którzy grają w topowych klubach to...powiedzenie, że jest ich obowiązkiem zagrać na boiskach Francji w 2016 roku jest z mojej strony nadużyciem? Nie wydaje mi się. Z tych 53 należy odliczyć tak około 10 reprezentacji, które mówiąc delikatnie...są piłkarskimi "kelnerami" i z reguły będą dostarczać punkty silniejszym zespołom. Tylko grać i awansować.
Spójrzmy wprzódy z kim de facto przyszło grać naszym Orłom. Zaczynając od dołu. Omówiony wcześniej Gibraltar oraz Gruzja. Zespół półamatorski, jeżdżący na dużej ambicji, ale umiejętności za nimi nie przemawiają. Część piłkarzy na co dzień pracuje w innych zawodach, np. bramkarz jest strażakiem. Grając z takim zespołem wystarczy zachować koncentrację i spokój a wynik (przekonywujące zwycięstwo) samo przyjdzie. Gruzja to już inna para kaloszy. O tak, nasz bratni naród. Gorący kraj, piękne góry i wino gruzińskie, ponoć wyśmienite i najstarsze na świecie...ale wróćmy do rzeczywistości futbolu. Ten zespół jest półkę niżej niż my. Najbardziej znany ich piłkarz to Kacha Kaladze, który reprezentował barwy m.in. AC Milan i Dynamo Kijów. Jednak on już zawiesił korki na kołku. Najgroźniejszy wydaje się być...trener. Charyzmatyczny Temur Kecbaja potrafi zmobilizować swoich podopiecznych. Myślę, że arcyważny będzie pojedynek z tym zespołem na ich terenie. Na szczęście gramy w listopadzie tego roku, a więc wielkich upałów nie będzie. Gruziny to zdecydowanie tzw. "drużyna swego podwórka". Tak jak inni przedstawiciele Kaukazu (Armenia, Azerbejdżan) podchodzą bardzo ambicjonalnie do meczów, zwłaszcza przed własną publiką. Ich fani to przysłowiowy 12 zawodnik, potrafią "stłamsić" rywala. Będzie słabo, gdy stracimy pierwsi gola. Raz – Gruzja ma dobrze poukładane szyki obronne. Dwa – piłkarze nakręceni przez swoich kibiców, trenera i samych siebie mogą być bardzo trudni do pokonania. Ostatni nasz mecz z nimi zakończył się skromnym 1:0. Oprócz tego graliśmy z tym zespołem dwukrotnie w 1997 roku w ramach eliminacji Mundialu 1998...we Francji. U siebie było 4:1, ale na wyjeździe Biało-czerwoni zeszli na ziemie po wyniku 0:3. Trzeba na nich uważać, ale konsekwentna gra naszych obrońców da sukces, bo "Lewandowski i spółka" coś zawsze strzelą.
Dalej czeka na nas Szkocja i Irlandia. Typowe "wyspiarskie" zespoły, bazujące na twardej grze i nie koniecznie ich mecze są piękne. Wiele bramek im nie strzelimy, ale też i nie stracimy. Jak zobaczyłem, że z drugiego "koszyka" wylosowaliśmy Irlandię to byłem mega radosny – lepiej być nie mogło. Zespół ten dobrze znamy bo trochę meczów z nimi w ostatnich latach rozegraliśmy (wszystkie towarzyskie). Wyniki co prawda w kratkę i myślę, że najistotniejsze będzie strzelenie pierwszej bramki – broń Panie Boże jakbyśmy musieli gonić wynik. Wszakże tego robić nie umiemy. Do tego dochodzi "mizeria" w naszych osiągnięciach w meczach wyjazdowych, gdzie z zespołami nawet "średnimi" nie potrafimy wygrać. Poziom irlandzkiej piłki dobitnie pokazuje EURO 2012. Co prawda awansowali do ich finałów, ale w grupie byli przysłowiową "czerwoną latarnią". Jedynie ich kibice sprostali, którzy okazali się królami dopingu. Wesoła, rozśpiewana i skora do żartów (pani policjantka coś o tym wie :D) "banda", którą wszyscy w naszym kraju polubili. Obok Gruzinów to kolejny nasz "bratni" naród – jednak na boisku nie bądźmy dla nich zbyt "przyjacielscy" w rozdawaniu punktów i bramek. Szkocja...och, nie jest dobrze moi mili. Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie, ale jak dla mnie oni są mocniejsi niż Irlandia. Myślę, że w porównaniu do nich mają tendencję zwyżkującą (Irlandia osiągnęła swój "top" w latach 90-tych XX wieku). Przez wiele lat Szkocja "cienko przędła" w europejskim i światowym futbolu. Ostatnio jednak coś drgnęło. Myślę, że widać rękę szkoleniowca, Gordona Strachana, który poukładał zespół. Zagrali bardzo dobrze z Niemcami (na wyjeździe 1:2), a i z nami wygrali na Stadionie Narodowym 1:0. Gdy zobaczyłem, że właśnie z czwartego "koszyka" przyjdzie nam grać z tym zespołem to byłem pełny obaw. Nie rozumiem powszechnego optymizmu, że to łatwy rywal. 14 października czeka nas niezwykle ważny mecz w Warszawie. Przy porażce nasz awans bardzo się oddali. A wracając do Irlandczyków, to pokrótce warto powiedzieć o ich wyjazdowym meczu z Gruzją. Odnieśli kluczowe zwycięstwo (2:1) na "gorącym terenie" strzelając gola w samej końcówce. Dla nas najlepiej byłoby jakby padł tam remis, ale nie narzekajmy i patrzmy przede wszystkim na własne poczynania.
A na koniec zostawiłem sobie wisienkę – zespół mistrzów świata. No cóż, drużyna Niemiec jest najlepsza na świecie. Niezwykły zespół, którego pokonać niemal niemożność. Jednak i on ma słabe punkty. Pozwólcie, że dłużej pochylę się nad reprezentacją naszych zachodnich sąsiadów i postaram się również wskazać, w czym możemy upatrywać naszych szans na dobry wynik. Ja się niezwykle cieszę, że właśnie z nimi rywalizujemy w tych eliminacjach. Jak słusznie stwierdził Wojtek Kowalczyk, że oni i tak wygrają wszystkie mecze i przynajmniej nikt z naszych rywali o awans nie zdobędzie z nimi bardzo ważnych punktów. Z byłym graczem m.in. Legii Warszawa nie zgodzę się jedynie w tym, że z góry przypisujemy sobie z nimi porażkę. Wszakże dopóki piłka w grze... Ja wiem, że posądzicie mnie o bujanie w obłokach itd., ale nie takie sensacje "widziała" piłkarska murawa. Z niezwykłą ekscytacją czekam na mecze z Die Mannschaft. Nie tylko, że gramy z najlepszą obecnie reprezentacją narodową na świecie czy patrząc na aspekt historyczny, a jak wiemy nasze relacje były "burzliwe". Jest dodatkowy smaczek – nigdy z nimi nie wygraliśmy oficjalnego meczu (nie liczę ich zespołu olimpijskiego czy NRD). Nawet "Deyna&Spółka" czy "Boniek&Spółka" nie sprostali temu rywalowi. Może uda się "Lewandowski&Spółka"? Zobaczymy.
Szukając słabszych stron Niemiec w oczy rzuca się strefa obronna. Tracą dużo bramek i nie jest to formacja stanowiąca jakiś monolit. U naszych zachodnich sąsiadów dokonała się swoista rewolucja, rozpoczęta od XXI wieku. Dotychczas bazowali oni głównie na twardej obronie w tyłach i dyscyplinie taktycznej. A że mieli wybitnych graczy ofensywnych to strzelali bramki i sukcesy przychodziły w hurtowych ilościach. Jednak dwa ćwierćfinały w Mundialach (1994 i 1998) oraz kompromitacje w EURO, gdzie nie wyszli z grupy (2000 i 2004) sprawiły obrót o 180° w kierunku "futbolu pozytywnego". I o dziwo bardzo dobrze im wychodzi ten system. Strzelają aż miło i odnoszą efektowne zwycięstwa (np. 7-1 z Brazylią). Jednakże efektem ubocznym są częste straty bramkowe. Przeanalizowałem ich mecze począwszy od 2005 roku i jak widać tracą sporo goli, nawet z rywalami z nie najwyższej półki. Owszem, dużo w meczach towarzyskich, gdzie zapewne eksperymentuje się taktycznie i personalnie, ale jednak. Inny aspekt nam sprzyjający to stadion. Pierwszy mecz zagramy u siebie. Nie od dziś wiadomo, że kibice to 12 zawodnik i zwłaszcza na Niemcy nasi fani nie będą żałować gardeł. Co prawda od czasu, gdy tzw. "kibole" (sądzę, że jest też nagonka na te środowiska i wszystkich wrzucono nie słusznie do jednego worka), to jakość dopingu nieco "zsiadła", ale i tak będzie na tyle duży, iż da naszym Orłom swoistego "kopa". Widzę też szansę w nasyceniu zespołu Niemiec. Zdobyli oni wszystko. Może im brakować motywacji, a wtedy o niespodziankę łatwiej. Apropos motywacji, widzę nadzieję w formacie rozgrywek (duża liczba zespołów awansujących, nawet 3 zespól w grupie), co może wpływać demobilizująco na ich zespół. W zasadzie mogą grać na pół gwizdka a i tak z łatwością awansują do finałów EURO 2016. Dalej – kontuzje piłkarzy i "emerytura" zawodników. To duża szansa dla naszych zawodników. Co prawda u nas (niestety) Błaszczykowski znowu doznał kontuzji, a Grosik nie jest w reżimie meczowym, ale nie jest jakoś dramatycznie. Nawet Arkadiusz Milik zaczął strzelać bramki dla Ajaxu Amsterdam. Kto wie, może wyjdziemy dwoma napastnikami przeciwko Niemcom? Wracając do problemów kadrowych naszych przeciwników to mają dużo ubytków na mecz z nami. Oczywiście, może być i tak, że zmiennicy wniosą większą jakość niż postawowi gracze, ale bardziej prawdopodobny jest scenariusz, że poziom gry się obniży. Karierę zakończył Miroslav Klose i (co istotniejsze) filar zespołu oraz kapitan - Philipp Lahm. Spajał on obronę i ich współpracę z drugą linią. To poważny problem dla Joachima Löwa (trener Niemców). Co bardzo ważne, bo obrona będzie jeszcze słabsza. Kontuzje dopadły m.in. Bastiana Schweinsteigera i  Marco Reusa, a także Mario Gómeza. Nie wiadomo także co z Łukaszem Podolskim. Ja wiem, że to formacja ofensywna i tam Niemcy mają wielu znakomitych graczy, ale zwłaszcza tych dwóch pierwszych prezentowało bardzo wysoki poziom. Jest jeszcze inny aspekty – forma dnia, szczęście czy "ułożenie się meczu". Może się tak zdarzyć, że Niemcy będą mieć słabszy dzień, a nasz zespół wręcz przeciwnie (choć Löw twierdzi, że jego podopieczni najlepiej grają w październiku...my też bardzo dobrze gramy na jesień). Może zdarzyć się samobój, "karniak" czy czerwona kartka i już mamy przewagę. Wreszcie możemy pierwsi strzelić gola, a wtedy spotkanie może być pod nasze dyktando. A na koniec coś co daje nadzieję – ostatnie wyniki naszego zespołu z tym rywalem, 2:2 i 0:0. Dobrze, koloryzuję rzeczywistość moi mili :))) Jedynie pozytywny jest rezultat, bo wiemy, że te mecze nie są miarodajne. W pierwszym Niemcy nas "tarmosili" niemiłosiernie i gdyby nie znakomita postawa Wojtka Szczęsnego to do przerwy nie byłoby 0:0, a 0:5. Po prawdzie było tam wielu zmienników i gdyby wystawili najmocniejszy skład to wynik mógłby być dla nas znacznie miej korzystny. A co do ostatniego bezbramkowego spotkania...graliśmy z "trzecim garniturem" zespołu niemieckiego, a i tak nie potrafiliśmy zdobyć nawet jednej bramki. Fakt, nie grał Lewandowski, Błaszczykowski i Piszczek, ale reszta graczy była (powiedzmy) podstawowa.
Ja już się nie mogę doczekać 11 października. Pewnie cały dzień będę chodził w nerwach, a w wieczornej porze meczu będę się pocił jak jakiś prosiak w upalny dzień :D Emocje będą przeogromne. Pozwólcie mi na małą dygresję. Mam przed oczyma te słynne mecze Polaków na inaugurację wielkich imprez (m.in. z Niemcami na EURO 2008) i pamiętam tą ekscytację. Obawa połączona z nadzieją i okraszona endorfinami. Zobaczymy czy skończy się "jak zawsze" czy będziemy wreszcie świadkami wielkiej wiktorii. Pamiętajcie moi mili, 11 października odbędzie się mecz z Niemcami i gorąco dopingujcie naszym. Powodzenia chłopaki!
Jeszcze słów "kilka" o tym, co działo się w innych grupach eliminacyjnych. Było wiele niespodziewanych rezultatów, które śmiało można zdefiniować nawet jako sensację. Do tego parę bardzo wartościowych wyników. Już na samym starcie, uprzedzając fakty, powiem że największą "bombą" była porażka na własnym stadionie Portugalii z Albanią. Sensacja z "grubej rury" bez dwóch zdań. A teraz już zapraszam na analizę wybranych spotkań. Zacznę od grupy A. Odbyły się tam dwa intrygujące mecze. W pierwszym meczu doszło do sensacji. Malutka Islandia pokonała u siebie Turcję aż 3:0. W głowach się nie mieści co piłkarze z "Kraju Lodu" wyprawiają. Nie będę pisał kto strzelił bramki, bo można połamać sobie język :D Ostatnio Islandczycy mają dobry okres. Pamiętacie zapewne jak w eliminacjach do ostatniego Mundialu w Brazylii odpadli dopiero w barażach. Wydaje się, że mają spore szanse na awans do EURO 2016. Turcy natomiast to nie porozumienie. Od paru dobrych lat szybują ostro w dół – tak ich reprezentacja jak i kluby. To zaskakujące, bo wydaje się, że potencjał mają spory. Także w tej grupie zagrały przeciwko sobie Czechy i Holandia. Zespół Oranje to obecnie 3 drużyna na świecie i wydawało się, że to ona zgarnie 3 punkty. Czesi natomiast mają od dobrych paru lat piłkarską "mizerię". To już nie ta generacja co sięgała po wicemistrzostwo Europy (1996 rok) czy za kadencji "czeskiego Górskiego" Karela Brücknera dotarła do fazy półfinałowej (2004 rok). W kadrze Pavela Nedvěda, Jana Kollera, Vladimíra Šmicera czy Karela Poborský już nie ma. Co prawda jest jeszcze Tomáš Rosický, ale on...już ma 34 lata. Nowe pokolenie za to czeskich fanów nie rozpieszcza. Czesi jednak przyzwoicie (na przestrzeni wielu lat) poczynają sobie w eliminacjach i finałach EURO, znacznie lepiej niż w analogicznej sytuacji do światowego czempionatu (Mundial). Dawało to nadzieję, że dzielnie będą się spisywać przeciwko Holandii. Zresztą ostatnio piłkarze  Niderlandów nie przeszli eliminacji wielkiej imprezy w 2002, grając w grupie m.in. z...Czechami. Przejdźmy do meczu. Do samego końca spotkania utrzymywał się remis 1:1. W doliczonym czasie zebranych na stadionie w Pradze kibiców uradował Václav Pilař i to nasi południowi sąsiedzi zwyciężyli 2:1. Może to nie sensacja, ale spora niespodzianka.
W grupie B doszło do niewytłumaczalnego dla mnie wyniku meczu. Faworyzowani piłkarze Bośnii i Hercegowiny nie sprostali Cyprowi. Ja wiem, że gracze z "Wyspy Afrodyty" potrafią zrobić psikusa silniejszym (kiedyś zremisowali z Portugalią 4:4), a ostatnio spisują się słabo, w odróżnieniu do ich bałkańskiego przeciwnika. Mecz w bośniackiej Zenicy był dramatem miejscowych. Ich pupile szybko objęli prowadzenie (autor bramki Vedad Ibišević), ale widocznie to ich uśpiło, gdyż stracili dwie bramki, nie strzelając przy tym żadnej. Bohaterem Cypryjczyków został Dimitris Christofi. Były zawodnik m.in. Omonii Nikozja był autorem obu bramek. Badrzo duża niespodzianka. W "sąsiedniej" grupie C chciałbym skupić się nad jednym tylko meczem. Nie z uwagi na jakiś rewelacyjny rezultat (bo takowego raczej nie było), ale nad głośnym komunikatem zwycięskiej ekipy: "Jesteśmy mocni!". Chodzi o Hiszpanów. Rozbili oni u siebie Macedonię 5:1 i to pokazuje, że z ekipą La Furia Roja trzeba się liczyć. To chyba nie dziwi, bo potencjał ludzki (także wielu utalentowanych młodych graczy) ta nacja posiada. Zresztą "piałem" nad tym w jednym z wcześniejszych postów i nieskromnie powiem, że miałem rację :))) A jak! :D Oczywiście żartuję sobie, zobaczymy jakie rezultaty będą osiągać Iberyjczycy w następnych latach, ale mniemam, że kryzysu w ich grze nie będzie. Cieszę się, że decydenci hiszpańskiej piłki pozostawili w roli selekcjonera Vincente del Bosque, to naprawdę odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Co do zespołu Macedonii, jeśli się go nie doceni, to potrafi użądlić. Ostatni pojedynek obu ekip (w 2009 roku w Skopje) zakończył się minimalnym triumfem Hiszpanów 3:2.
Czas na kolejne spotkania. W grupie E przeanalizujemy dwa spotkania: Estonii przeciwko Słowenii oraz Szwajcarii przeciwko Anglii. Zaczniemy od meczu w Tallinnie. Ja mam duży respekt do Estonii. Malutki zespół znad Bałtyku pokazuje, że można osiągać bardzo dobre wyniki, można rzec iż ponad możliwości. Paradoks polega na tym, że spotkali się z innym "małym", którego bodaj cenię chyba jeszcze wyżej – Słowenia. O tak. Z obiema tymi reprezentacjami dostaliśmy w ostatnich latach mocno "po pupie". Zwłaszcza mecz o punkty ze Słowenią dał nam mocno się we znaki (0:3). Pozwolę teraz sobie a małą dygresję. Bo powiedzcie mi jak to możliwe, że to małe alpejskie państewko ma tak dobrych piłkarzy nożnych, szczypiornistów, koszykarzy (nawet siatkarzy, którzy potrafili nam urywać pojedyncze partie) i sportowców "zimowych". Państwo, które ma mniej mieszkańców niż aglomeracja Warszawy. Naprawdę "szacun". Wracając do meritum, spotkanie wygrała Słowenia 1:0 (gol autorstwa Atsa Purje w końcówce meczu) i ekipa ta z roku na rok robi postępy. Jak na razie jest to główny kandydat do zajęcia 3 miejsca w grupie (raczej dwa pierwsze lokaty są zarezerwowane dla Anglii i Szwajcarii), co daje im szansę gry w barażach. Acha...ale gapa ze mnie, spotkanie to sędziował nasz sędzia międzynarodowy Szymon Marciniak. Co do wspomnianych hegemonów grupy to Helweci i Synowie Albionu rozegrali mecz już w pierwszej kolejce. Miejsce spotkania: stadion St. Jakob-Park w Bazylei. Szalę zwycięstwa przeciągnęli na swoją stronę goście. Dzięki efektywnej drugiej połowie tego meczu wygrali 2:0 i to sprawia, że Anglicy z dużą dozą prawdopodobieństwa wygrają tę grupę. Druga powinna być Szwajcaria. O miejsca 3-4 rywalizować będą Estończycy i Słowenia (arcyważny mecz rewanżowy w Słowenii), dalej Litwa i zapewne bez punktów w tej grupie będzie San Marino.
Grupa F, skądinąd bardzo wyrównana, przyniosła sporą niespodziankę. Otóż, Węgry grające na własnym "podwórku" uległy zespołowi Irlandii Północnej 1:2. W zasadzie wszystkie gole padły w ostatniej części meczu. Nawet pierwsi gola zdobyli gospodarze, jednak ich rywale nie poddali się i wywieźli cenne dla siebie 3 punkty. Nie wiem czy mimo to Irlandczycy z północy ogromnie zwiększyli swoje szansę na awans, jednak mniemam, iż Węgrzy bardzo się od niego oddalili. To dopiero 1 kolejka i zobaczymy jak sytuacja się dalej rozwinie. A na samiuśki koniec "petarda". W grupie I, moi drodzy czytelnicy, Albania pojechała do Portugalii i "zbiła" swych przeciwników. Bramkę strzelił nie tak dawno grający w Jagielonii Białystok (na wypożyczeniu) Bekim Balaj. Zwycięstwo co prawda skromne, bo tylko 1:0. Nie chodzi o rozmiary, chodzi o sam fakt – Portugalczycy na kolanach. Z drugiej strony nie dziwmy się. W ostatnich latach sąsiad Hiszpanii często zawodził grając w eliminacjach, było wiele słabych wyników, ale mimo to udawało mu się awansować. Delikatnym usprawiedliwieniem tej klęski jest fakt, iż Cristiano Ronaldo nie zagrał w tym spotkaniu. Trener "ponoć" nie wysłał mu powołania z powodów zdrowotnych. Mniejsza o to. Rezultat tego meczu nie pozostał bez konsekwencji, gdyż trener Paulo Bento wyleciał niczym z procy ze swojego stanowiska. Warto dodać, że miejscem "hańby" był stadion w mieście Aveiro. Teraz przed Portugalią i jej nowym szkoleniowcem jeszcze dwa tegoroczne spotkania o punkty: wyjazd z silną Danią (październik) i u siebie z wymagającą Armenią (listopad). Jeśli w tych spotkaniach nie wygrają chociażby jednego meczu to będą nerwy. Na szczęście to nie nasz problem :)))
Na tym zakończę ten post. Już nie mogę się doczekać 2 i 3 kolejki tych eliminacji. Startujemy już za 10 dni. Na pewno jakieś daleko idące przewidywania na końcowe rozstrzygnięcia eliminacji można już wysnuwać po meczach listopadowych. Tak więc najbliższe 3 mecze naszych Orłów pokażą nam naszą realną siłę i przekonamy się czy 2 miejsce w tej grupie (a może nawet pierwsze!) to tylko radosne mrzonki. Moi mili trzymajcie się ciepło, bo za oknem pogoda w kratkę. Dziękuję za przyjście na tą stronę i przeczytanie jej zawartości. Następny post wkrótce (a jak będzie zobaczymy :D). Do zobaczenia. Czołem! :-)