(Temat 15) "Polska mistrzem świata!"
Kłaniam się moi drodzy.
Dzisiejszy temat będzie bardzo miły, bo będę pisał o
specyficznych sukcesach Biało-czerwonych. Już uprzedzam was,
że nasi gracze jak do tej pory nigdy nie dostąpili zaszczytu
zdobycia Pucharu Świata, więc siłą rzeczy nie nad tym będziemy
toczyć dysputy. Nie chodzi też o popularną przyśpiewkę naszych
kibiców, która leci jakoś tak: "Już za 4 lata! Już za 4
lata! Polska będzie mistrzem świata!" (wybaczcie jeśli
fałszuję :D). Zanim powiem o co chodzi, to przyznam że idea
pisania właśnie o tym, powziąłem po wyczynie Polaków w meczu z
Niemcami. Miało tam miejsce bardzo ważne wydarzenie, które
niektórym chyba umyka. Polacy "pobili" aktualnych mistrzów
świata! Dzisiaj przedstawię wam inne przypadki, kiedy nasi piłkarze
w przegranym polu pozostawili najlepsze reprezentacje świata. Błędem
jest sądzić, że do czasu triumfu nad drużyną Joachima Löwa
nigdy przedtem nie zwyciężyliśmy zespół, który byłby zwycięzcą
ostatniego Mundialu (mówiąc wprost drużyny aktualnych
mistrzów świata). Takie zdarzenie miało miejsce w historii
4-krotnie. Jak łatwo jest się domyślić, większość tych
sukcesów miało miejsce w najlepszym okresie gry naszej
Reprezentacji, a więc w latach 70-tych i 80-tych. Omówię te
historyczne spotkania. Ostatni z Niemcami to raczej kurtuazyjnie, bo
już swego czasu się o nim rozpisałem, ale o 3 pozostałych warto
skreślić parę zdań na ich temat i próbować ukazać rozmiary
tych sukcesów. Zgodnie z wcześniejszymi założeniami post ten ma
być względnie krótki, aczkolwiek istnieje możliwość iż się
"nie wyrobię":))) Gramy...znaczy, zaczynamy! :)))
Pierwsza konfrontacja z
"reprezentacją mistrzów" nastąpiła w 1974 roku. Na
Mundialu w Niemczech, który do dziś jest wspominany nad
Wisłą z sentymentem i nostalgią, piłkarze w biało-czerwonych
strojach stanęli naprzeciwko Reprezentacji Brazylii. Był to ostatni
mecz obu ekip na tej imprezie, a stawka nie była błaha - miano 3
zespołu na świecie. Tak się złożyło, że drużyna Canarinhos
wówczas formalnie była jeszcze mistrzem świata, którego zdobyła
4 lata wcześniej na meksykańskich boiskach. Oczywiście, finał
Mundialu 1974 był już
wcześniej dobrze znany (RFN-Holandia) i wiadomo było, że
praktycznie ten tytuł stracili po klęsce z Holendrami (0:2) 3 dni
wcześniej. Dopóki jednak sędzia nie zagwiżdże ostatni raz we
wspomnianym finale, to piłkarze z Kraju Samby
mogą przez jeszcze 1 dzień szczycić się z bycia najlepszą
drużyną na całym globie. Mecz wygrali Polacy wynikiem 1:0, po
legendarnym rajdzie Grzegorza Lato z 76 minuty meczu. Nasi zawodnicy
ubrali się w jednolite czerwone stroje, natomiast ich rywali z
Ameryki Południowej przywdziali żółte koszulki i białe spodenki.
Na trybunach zasiadło niemal 75 tysięcy widzów, którzy byli
świadkami niewątpliwie jednego z najważniejszych spotkań
piłkarskich w historii Polski. W ogóle Grzegorz Lato miał "patent"
na defensywę Brazylii. Otóż, popularny Bolek
strzelił im aż 3 bramki w 4 oficjalnych meczach ( +2 mecze
nieoficjalne - bez zdobyczy bramkowej). Dobrze, teraz przeanalizujmy
jak wielkie było osiągnięcie "ekipy Górskiego" z tego
meczu o 3 miejsce. Wygraliśmy mecz na najważniejszej imprezie
futbolowej, ze słynnym zespołem i do tego mecz miał konkretną
stawkę. Co prawda, wyjątkowo tamta edycja Mistrzostw
Świata nie wyszła naszym
rywalom. W jej składzie nie było już geniusza piłki nożnej, a
mianowicie Pelé. Jednak sądząc, że Brazylia była w jakiejś
totalnej przebudowie to wielka przesada. Porównując jej skład z
finału Mundialu 1970
ze składem przeciwko Polsce parę lat później wynajdziemy 2
powtarzające się nazwiska (Jairzinho i Rivellino), a patrząc na
pełne składy to odpowiednio 8 nazwisk. Canarinhos
wystąpiło we wszystkich 20 edycjach Mistrzostw Świata,
rozgrywając w nich 104 spotkania. Wyobraźcie
sobie, że bodajże tylko w 15 meczach nie udało im się strzelić
chociażby jedną bramkę rywalowi, a w tylko 6 meczach doznawali
porażki "do zera". Teraz już widzicie, że polskie
zwycięstwo 1:0 jest wydarzeniem niecodziennym. Gwoli uczciwości
trzeba przyznać, że w niemieckich Mundialu
aż w 4 spotkaniach nie zdobyli ani jednego gola (kolejno 0:0, 0:0.
0:2 i 0:1), co jest pod tym względem ich najgorszym występem w
dziejach. Nie umniejsza to jednak chwały Polaków. Prześledźmy
teraz wyniki Brazylijczyków na przestrzeni czterolecia (1970-74, od
finału Mundialu
1974
do spotkania z Polską). Rozegrali wtedy w sumie 38 meczów
(oficjalne). Ich bilans wynosi: 23 zwycięstw - 12 remisów - 3
porażki (wszystkie "do zera"). Tak więc 60,5% triumfów
przy 7,9% klęsk. Nie wliczając ich porażki z naszymi Orłami,
zostali pokonani 3-krotnie: Włochy, Szwecję i Holandię. Widać, że
przesadnie słabo nie grali, jednak byli w małym "dołku".
Swych kibiców nie rozpieszczali, gdyż w 23,7% meczów nie trafiali
do siatki rywali w ogóle, a w 36,8% udało im się to tylko raz.
Oczywiście, należy uwzględnić fakt iż głównie były to mecze
towarzyskie, a w sparingach gra się przecież różnie (chociażby
wystawia się "alternatywny" skład), jednakże takie
statystyki chlubą dla nich nie są. Nie potrafili pokonać m.in.
zespołu Austrii (3 remisy, z czego 2 mecze rozegrali u
siebie/austriacki team
co prawda miał etykietkę solidnego, aczkolwiek potęgą nie byli),
zespołu Meksyku (remis u siebie sławy im nie przynosi, a zespół
ten w tamtym okresie był przeciętny, znacznie słabszy niż
obecnie) czy Grecji (bezbramkowy remis, hmmm...słabiutko). Wśród
wartościowych wyników należy wspomnieć dwa wyjazdowe remisy z
Argentyną oraz cenne zwycięstwo nad drużyną RFN, na terenie
rywala.
Następnie
pokonaliśmy mistrzów Mundialu
1978,
czyli Argentynę. Przyznam, że chyba tamten bój miał największy
wymiar. Oczywista oczywistość, iż nie mógł się równać rangą
ze wspomnianym wyżej meczu z Brazylią, bo z Albicelestes
Polacy grali wyłącznie towarzysko. Nie mniej jednak Reprezentacja
Polski, trenowana wówczas przez Ryszarda Kuleszę, ograła rywala na
ich terenie i mimo przegranej pierwszej połowy! Argentyńczycy nie
zwykli doznawać klęsk na własnym "podwórku", tym
bardziej że tytuł mistrzów świata zdobyli na własnym terenie,
więc przyjezdnym reprezentacjom było tam niezwykle ciężko. Proszę
sobie wyobrazić, że od przegranej z Polską aż do dnia
dzisiejszego Argentyna u siebie bodajże rozegrała 182 oficjalnych
meczów międzynarodowych, z czego przegrała tylko 8 razy (jedno po
serii rzutów karnych)! Po klęsce z Polską musieli "czekać"
aż 10 lat na kolejną "lekcje futbolu" przed argentyńskimi
trybunami. Co jednak z naszym triumfem? Mecz rozegrano pod koniec
października 1981 roku w stolicy Argentyny, Buenos Aires. Miejscem
spotkania był Estadio
Monumental
(ten sam, gdzie odbył się finał Mistrzostw
Świata
i Argentyńscy gracze wznieśli nad swoimi głowami puchar dla
najlepszej drużyny imprezy). W tamtym okresie Biało-czerwoni
rywalizowali często z tym rywalem. W 1978 roku, podczas wspomnianego
Mundialu,
obie ekipy rozegrały mecz. Na obiekcie w Rosario (rodzinne strony
Lionela Messi) przegraliśmy 0:2 i tym samym straciliśmy definitywne
szanse gry o medale. Mecz miał niezwykły przebieg, gdyż jeden z
obrońców argentyńskich wybił ręką piłkę z własnej bramki.
Sędzia zarządził "wapno". Właśnie wtedy Kazimierz Deyna
zmarnował "jedenastkę". Później zagraliśmy jeszcze raz
z nimi, znów przegrywając (tym razem 2:1). Rok po tym spotkaniu i
dokładnie na tym samym stadionie, Polacy udanie się zrewanżowali -
i ten mecz jest niwą naszych rozważań. Kiedy pod koniec pierwszej
połowy Argentyńczycy zdobyli gola z rzutu wolnego, wydawało się
że znowu będziemy tylko tłem dla gospodarzy. Jednak parę minut po
wznowieniu drugiej części gry, udało się naszym graczom wpakować
piłkę do bramki przeciwników. W 70 minucie natomiast wyszliśmy na
prowadzenie, które utrzymaliśmy do końca meczu. Świetnym
uderzeniem z rzutu wolnego popisał się wówczas Zbigniew Boniek.
Popularny Zibi
umieścił futbolówkę w samym okienku bramki. Stadiony świata! Gol
podobny i prawie tak piękny jak ten, którego trafił zespołowi RFN
z maja 1980 roku (niestety nic nie dał Biało-czerwonym,
gdyż przegraliśmy wtedy 1:3). Gacze w biało-błękitnych pasach na
koszulkach między finałem Mundialu
1978,
a przegraną z nami rozegrali 23 oficjalne mecze (jeden
"półoficjalny" z Irlandią). Oprócz 4 spotkań w ramach
Copa América
1979,
resztę można uznać za sparingi (trzeba pamiętać, że wtedy
jeszcze mistrz świata nie grał w kwalifikacjach do Mundialu,
lecz miał udział zapewniony "z urzędu"). Argentyńczycy
nie radzili sobie idealnie, doznając kilku porażek. Jednak przed
własnymi kibicami co najmniej remisowali. Doznali porażek z
(kolejno): Boliwią, Brazylią, RFN, Jugosławią i Anglią. Ich
łączne osiągnięcia to: 11 zwycięstw - 7 remisów - 5 porażek.
Pora
na trzeci mecz. Tym razem będzie to drużyna Italii. Przyznam, że
to zwycięstwo najmniej cenię spośród tych 4 czterech. Odnieśliśmy
je u siebie, a więc przewaga była po naszej stronie. Niemniej
jednak zwycięstwo smakuje wyjątkowo, gdy dokonuje się go przy
własnych kibicach. Po kolei jednak. W listopadzie 1985 roku
podejmowaliśmy w meczu towarzyskim Reprezentację Włoch. Przy
zimowej aurze (widać pierzynę ze śniegu poza boiskiem)
Biało-czerwoni
z kwitkiem odprawili znacznie bardziej utytułowaną od siebie drużynę. Co
prawda wynik skromny, bo 1:0, ale jednak zwycięstwo. Historycznego
gola zdobył pod koniec meczu strzałem zza "16-stki"
Dariusz Dziekanowski (wówczas już gracz Legii Warszawa). Gracze z
Półwyspu Apenińskiego byli wtenczas aktualnymi mistrzami globu,
które wywalczyli na hiszpańskich boiskach podczas Mundialu
1982.
Polacy już wtedy dobrze znali tego rywala, gdyż na tej imprezie
grali aż dwukrotnie z popularnymi Azzurri.
Najpierw w fazie grupowej obie ekipy zagrały na 0:0, by później
toczyć bój o finał imprezy. Niestety Polacy (w tym meczu z powodu
kartek nie zagrał najlepszy wówczas polski zawodnik - Zbigniew
Boniek) nie dali rady i polegli 0:2. Z kolei 8 lat wcześniej na
Mundialu 1974
obie ekipy spotkały się w grupie i Reprezentacja Polski zagrała
jeden z najlepszych spotkań w swej historii wygrywając 2:1
(skutkiem czego włoska drużyna pożegnała się z imprezą).
Wracając do "naszego" meczu. Nie darzę go nadmierną
estymą. Dlaczego? Jest kilka powodów. Pierwszy - termin. Mecz
rozegrano w listopadzie i zapewne chłód doskwierał zawodnikom.
"Południowcy", co nie powinno dziwić, gorzej znoszą
rześkie warunki. Niewątpliwie był to dla naszych Orłów
w tym spotkaniu znaczący handikap.
Może niektórzy z was moi mili pamiętacie pojedynek obu ekip z 2003
roku. Tamten towarzyski pojedynek, który rozegrano w Warszawie,
również odbył się w listopadzie. Jaki wynik? 3:1 dla naszych. Do
dziś pamiętam z tamtego meczu oprócz gola Jacka Krzynówka
również...rękawiczki. Było na tyle chłodno, że gracze
poubierali sobie je na dłonie, nawet polscy (no cóż, nie każdy ma
werwę jak Sławek Peszko :D). Drugi - miejsce. Nie ma co się
rozwodzić dłużej nad tym, bo wiadomo że "lżej" się
gra, gdy trybuny Ci dopingują. Oczywiście, gra się w różnych
miejscach i ten powód proszę traktować raczej kurtuazyjnie :)
Trzeci - forma przeciwników. Włosi nie odnosili "specjalnych"
rezultatów od czasu sięgnięcia po Puchar Świata. Już w pierwszym
swoim meczu po pamiętnym finale z RFN na Estadio
Santiago Bernabéu
(przypomnijmy, było wtedy 3:1 dla Italii) doznali porażki. Było to
w październiku 1982 roku grając na własnym terenie przeciwko
Szwajcarii (0:1). Rok 1983 to ogromna niemoc tego zespołu i włoscy
kibice woleliby o tym nie pamiętać. Rozegrali wtedy 7 spotkań i
bez jednego towarzyskiego reszta w ramach eliminacji EURO
1984.
Wygrali 2 razy, 1 zremisowali i aż 4 razy schodzili z boiska ze
spuszczonymi głowami (m.in. bolesna klęska u siebie ze Szwecją
0:3). Rok 1984 był już znacznie lepszy - przegrali tylko z RFN 0:1
(u siebie, ale wstydu nie ma) czy bezbramkowo zremisowali z USA. Na
samym końcu jeszcze odprawili nasz zespół (0:2). No i wreszcie
pamiętny rok 1985. Zanim przegrali z Polską, musieli uznać
wyższość Norwegi (1:2) i słabo radzili sobie na wyjazdach (z 3
spotkań aż 2 były na remis). Łącznie rozegrali wtedy 25 spotkań (10 zwycięstw/8 remisów/7 przegranych). Aż 28,0% meczów przegranych i puścili bodajże 22 bramki - co jak na ten zespół jest o wiele za dużo. Jak widać, zespół ten nie był w
tamtym czasie w szczytowej dyspozycji. Zresztą Włosi tak mają, że
w ich grze na przestrzeni lat widać taką amplitudę jakości -
przeplatają świetne wyniki na imprezach docelowych z wstydliwymi
występami. No dobrze, nasi też nie byli wtedy topowym zespołem i
tamto zwycięstwo było jednym z nie tak licznych, o których możemy po
latach wspominać z dumą.
Nie
będę w zasadzie rozważał zwycięstwa z Niemcami, bo jak już
mówiłem, jego analiza nastąpiła w jednym ze wcześniejszych
postów. Dodam tylko, że po Mundialu
2014 - zanim przyjechali do Warszawy - rozegrali tylko 2 mecze (porażka i
zwycięstwo). Mamy sporo szczęścia, bo Niemcy nieco "obniżyli
loty", pewnie w wyniku zdziesiątkowanego składu (rezygnacje z
gry w kadrze bądź plaga kontuzji). Nie zamierzam oczywiście
deprecjonować zwycięstwa Polski, ani myślę! Ograliśmy Niemców i
cieszmy się :))) I tak dojechaliśmy do dzisiejszej mety. Mam
nadzieję, że nasze zwycięskie potyczki z mistrzami świata to
nie katalog zamknięty i w przyszłości uda nam się dokonać tego
nie raz. Najbliższa okazja już w przyszłym roku - rewanż z
Niemcami. Moi drodzy miłego dnia czy wieczoru i do następnego razu.
Czołem! :-)