Translate

środa, 4 lutego 2015

(Temat 26) Rumunia - pokolenie zmarnowane?

Złota era - tak oto przyjęło się metaforycznie opisywać wybitny okres czasowy dla jakiejś dziedziny. Nic nie stoi na przeszkodzie by swobodnie używać tego terminu do opisu piłkarskiej rzeczywistości. Są tacy szczęściarze (czyt. Niemcy, Włosi, Hiszpanie i inni), których piłkarskie pokolenia płynnie zdobywają futbolowe szczyty. Dla wielu, tak naprawdę nigdy nie udało się osiągnąć wymiernych sukcesów. Są też tacy, którym historia sporadycznie dawała szansę, aby spełnili swe ambitne sny i marzenia. Tak mieli chociażby w przeszłości Węgrzy, Polacy czy Chorwaci. Wspomniana trójka z różnym skutkiem swój czas wykorzystała. Zdobyli co prawda medale Mistrzostw Świata, jednak mogliby głośno westchnąć, gdyż możliwości posiadali znacznie większe. Są wreszcie tacy, o których z perspektywy czasu można powiedzieć, iż wypuścili potencjalny sukces ze swych rąk. Dzisiaj porozmawiamy o jednym z takich właśnie przypadków. Przyjrzymy się Złotej Erze Reprezentacji Rumunii z lat 90-tych. Z mojej strony Was witam i zapraszam do owocnej lektury.
Jak to jest z tą Rumunią?
Kraj ten można zakwalifikować do grona "solidnych", lecz nie "silnych". To chyba trafne usytuowanie, zwłaszcza kiedy prześledzi się ich drogę w różnych turniejach, a głównie w kontekście meczów eliminacyjnych. Niewątpliwie warte odnotowania jest to, iż Rumunia wystąpiła w trzech pierwszych edycjach Mistrzostw Świata (1930, 1934 i 1938 rok). To o tyle ważne, gdyż łącznie tylko 4 kraje mogą pochwalić się takim wyczynem. Oprócz Rumunii, mowa tu o: Belgii, Brazylii i Francji. Nie przeceniajmy jednak tego. Pomijając mniejszą niż dziś popularność futbolu w Europie i wynikającego z tego małej liczbie "poważnych" reprezentacji, warto wiedzieć że eliminacji Mundialu 1930 wcale nie było. Światowa organizacja piłkarska wręcz prosiła poszczególne zespoły, aby zdecydowały się na udział w imprezie. Należy pamiętać, że w tamtym czasie na świecie panował głęboki kryzys gospodarczy, który nie ominął również kontynentu europejskiego. Wszystko kosztowało, zwłaszcza że turniej miał być rozegrany daleko od Europy - w Urugwaju (Ameryka Południowa). Dochodzi też amatorstwo. Dla graczy piłka nożna była co do zasady pasją i zarabiali na życie podejmując pracę w innej branży. Dobrym przykładem są tu właśnie Rumuni. Piłkarzom groziły zwolnienia z pracy i wybrali się na mistrzostwa tylko dzięki ówczesnemu "młodemu" królowi - Karolowi II. Władca Rumunii osobiście zaangażował się w rozmowy z pracodawcami, aby gracze mieli gwarancję utrzymania swoich miejsc pracy (Karol II ponadto ingerował w selekcję zespołu). Wreszcie Reprezentacja Rumunii wyruszyła z włoskiej Genui w długi rejs statkiem pasażerskim do Urugwaju. Wielkiej kariery tam nie zrobili - odpadli w fazie grupowej. Decydujący był mecz z gospodarzami, który przegrali 0:4. To nie wstyd, wszakże ich rywale byli jedną ze światowych potęg i niedługo później zostali mistrzami globu. Cztery lata później odpadli już po pierwszym meczu z Czechosłowacją (1:2) - ich rywale 14 dni później sięgnęli po tytuły wicemistrzowskie. Najmniej udany był Mundial 1938. Tu już wstydzić się mogą, gdyż wyeliminowali ich Kubańczycy. Mecz z tym rywalem zremisowali 3:3 (po dogrywce) i zgodnie z ówczesnymi przepisami zarządzono dodatkowe spotkanie. W nim mimo prowadzenia do połowy przegrali 1:2 i musieli wracać do domu. O "sile" Reprezentacji Kuby wiele mówi ich następna potyczka, w której Szwecja rozgromiła ich 8:0.
W późniejszych dekadach Rumuni notorycznie omijali wielkie imprezy. Byli jednak zespołem z tych "niewygodnych" i raczej niewielu chciało z nimi rywalizować w eliminacjach. Stadiony w Rumunii były "gorącym terenem" i potrafili tam odbierać punkty uznanym piłkarskim markom. Dopiero eliminacje meksykańskich mistrzostw (Mundial 1970) okazały się dla nich sukcesem. Rywalizowali w grupie z niezłymi zespołami (Grecja, Portugalia i Szwajcaria) i dzięki remisowi w ostatnim meczu z Grecją u siebie, uzyskali awans. Sam turniej mogą raczej uznać za udany, pomimo odpadnięcia już na poziomie rywalizacji grupowej - wiem jak to brzmi :) Rywalizowali jednak z wybitnie silnymi reprezentacjami. Już w pierwszym meczu zagrali z obrońcami tytułu - Anglią. Minimalna porażka 0:1 wielkiej ujmy im nie przynosi. Następnie przyszło zwycięstwo z silną Czechosłowacją (wicemistrzowie świata z 1962 roku), mimo iż przegrywali z nimi do połowy. Wreszcie w ostatnim spotkaniu dzielnie bojowali z gigantami piłki - Brazylią. Z późniejszymi mistrzami świata (mieli też tytuły z 1958 i 1962 roku) pokazali charakter, ulegając im tylko 2:3. Do 1990 roku jeszcze tylko w jednej poważnej imprezie - EURO 1984. Należą się im ogromne słowa uznania zwłaszcza za postawę w eliminacjach. W 8 meczach puścili tylko 3 bramki i tylko raz przegrali. Co najistotniejsze - okazali się najlepsi, mimo naprawdę zacnych przeciwników. Nie licząc słabego Cypru, wyprzedzili Szwecję, Czechosłowację i Włochy. Co prawda, Italia była wtedy w głębokim kryzysie, jednak to aktualni mistrzowie świata sprzed dwóch lat! Na EURO nie było jednak rumuńskiej sielanki i zakończyli zmagania w grupie na ostatnim, 4 miejscu (zremisowali tylko z Hiszpanią 1:1, ponadto minimalnie polegli z RFN i Portugalią). Mimo "odbicia się od ściany", ich gra dawała nadzieję na optymistyczną przyszłość...
Pierwsze sygnały
Tak, francuska impreza pokazała, że w rumuńskiej piłce znajdują się spore złoża talentu. Co warto zauważyć, przeciwnicy niezbyt często wówczas trafiali im gole, a przecież dobra gra zaczyna się właśnie od obrony. Wkrótce Rumuni pokazali światu, że trzeba się poważnie z nimi liczyć. Wielu przecierało oczy ze zdumienia, jak klub z Bukaresztu wygrał w sezonie 1985/86 Puchar Europy (dzisiaj to Liga Mistrzów). Sukces tym większy, iż klub bazował na rodzimych zawodnikach. Wisienką na torcie był finał z FC Barceloną, rozgrywany zresztą na hiszpańskiej ziemi - w Sewilli. W całym meczu (wraz z dogrywką) zebrani na stadionie kibice nie zaznali radości z goli i seria rzutów karnych zadecydowała komu przypadnie główna nagroda. Ku rozpaczy Barçy, trafiła ona do rąk graczy rumuńskich (głównie dzięki swemu bramkarzowi, który obronił...cztery "jedenastki"!). Niecały rok później, klub sięgnął po Superpuchar Europy. W następnych latach znów pokazał, że ich gra to żaden przypadek. W sezonie 1987/88 doszli do półfinału Pucharu Europy (przegrali dwumecz z Benfica Lizbona, 0:2), a sezon później po raz drugi zagrali w finale tych rozgrywek. Tym razem nie było radości, gdyż polegli z AC Milan aż 0:4. Potencjał piłki klubowej musiał dać i dał upust w piłce reprezentacyjnej. Zawsze przy tego typu zagadnieniu, przypominam sobie analogiczne sytuacje w innych krajach. W Polsce na europejskiej arenie popisywały się zespoły Górnika Zabrze oraz Legii Warszawa i to zaowocowało sukcesami polskiej piłki w latach 70-tych. Innym dobitnym przykładem jest tu np. Turcja. Galatasaray Stambuł wygrał Puchar UEFA w 2000 roku i Turcja zajęła 3 miejsce na Mundialu 2002.
Jeszcze EURO 1988 nie dało oczekiwanych owoców. Rumunów zastopowano już w eliminacjach. Znaleźli się "za plecami" Hiszpanów, ale awans mieli na "wyciągnięcie ręki". Zdecydował tak naprawdę ostatni mecz, na który wybrali się do Austrii i tam bezbramkowo podzielili się punktami - gdyby ten mecz wygrali, to piłkarze La Furia Roja oglądaliby turniej co najwyżej z perspektywy kibica. Spokojnie, następne lata były dla kibiców rumuńskich słodkie jak miód (łyżeczki dziegciu też były). Mistrzostwa Świata z 1990 roku były pierwszym sygnałem, iż Rumunia ma spore piłkarskie aspiracje. W eliminacjach pozostawili w pokonanym polu m.in. Danię (za niedługo wiodącą europejską reprezentację) i z nadziejami wyruszyli na rozgrywany w Italii turniej. Już pierwsze ich spotkanie miało swoją pikanterię. Rywalizacja z drużyną ZSRR miała silny podtekst społeczno-polityczny. Wszakże, jakieś pół roku temu Rumuni krwawo obalili komunistycznego dyktatora - Nicolae Ceaușescu (on i jego żona zostali rozstrzelani po "sądowniczej parodii"). Jak łatwo się domyśleć, ewentualne zwycięstwo nad "wschodnimi towarzyszami" miało ogromną wartość dla rumuńskiej społeczności. Piłkarze sprostali temu wyzwaniu i pokonali radziecki zespół 2:0. Następnie zagrali ze zgoła odmienną, "barwną" i prezentującą "radosny futbol" Reprezentacją Kamerunu. Decydujący był ostatni kwadrans spotkania, gdzie padły wszystkie trzy bramki (z czego tylko jedna dla Rumunów). No i wreszcie mecz z obrońcami tytułu - Argentyną. Tricolorii nie sparaliżowała renoma przeciwników, z którymi zdołali zremisować 1:1. Rumunia zajęła drugie miejsce w tabeli i uzyskała promocję do 1/8. Teraz przyszło im rywalizować z Irlandią. Zespół z niezwykle szczelną defensywą i sercem do gry (zremisowali m.in. z Anglia i Holandią) i wynik 0:0 można było przewidzieć. Niestety dla Rumunii seria rzutów karnych nie zakończyła się pomyślnie (nie trafili jednego "karniaka"). Rumunia powróciła przedwcześnie do domu i plany o swym "panowaniu" musiała odłożyć na później...
Rumuńska eksplozja!
W krajach komunistycznych panował proceder, polegający na zakazie gry rodzimych graczy w klubach zagranicznych - z dużym naciskiem na tzw. "kraje zachodnie". Jak widać "zimna wojna" obowiązywała również w futbolu. Podobnie było w przypadku Rumunii. Ich piłkarstwo jednak przy tym wszystkim trafiło na dobry czas. Boom z połowy lat 80-tych mógł się dalej rozwijać, dzięki zmianom ustrojowym z przełomu 1989/90 roku. W 1990 roku rynek piłkarski nie był już dla rumuńskich graczy tylko sferą marzeń. Teraz bez większych utrudnień mogli oni szukać pracy poza swoim rodzinnym krajem. To skutkowało nie tylko wzrostem ich dochodów finansowych, ale też piłkarskiej jakości. Ówczesne utalentowane pokolenie dojrzewało bowiem w rywalizacji z najlepszymi zawodnikami, którymi "napakowane" były europejskie ligi. Żal, że w polskim przypadku końcówka lat 80-tych to wyraźny kryzys, po niezwykle owocnych latach 70-tych i początku 80-tych. Tak naprawdę nie odbudowaliśmy swojej piłki aż do dnia dzisiejszego. Osiągaliśmy tylko epizodyczne sukcesy (drużyna olimpijska z 1992 roku, Legia Warszawa i Widzew Łódź w Lidze Mistrzów czy 3 awanse naszej Reprezentacji na wielkie turnieje). Zwłaszcza w latach 90-tych mieliśmy wielu zdolnych młodych zawodników, którzy jednak nie potrafili "rozwinąć skrzydeł". Rumunom w tym kontekście poszła zdecydowanie lepiej. Po 1990 roku trafili do takich klubów jak np. Real Madryt, Bayer 04 Leverkusen czy PSV Eindhoven. Nie zapominajmy też o rumuńskich klubach, które prezentowały fajny poziom. Metaforycznie mówiąc - "z tej mąki musiał powstać dobry chleb"!
Jeszcze eliminacje EURO 1992 odbiły się im czkawką. Na usprawiedliwienie trzeba kategorycznie powiedzieć, że w grupie rywalizowali z silnymi zespołami. Tak naprawdę, liczyły się tu aż 4 reprezentacje, z których na turniej mogła pojechać wyłącznie najlepsza z nich. W tabeli wspomniana czwórka była punktowo bardzo blisko siebie. Przeliczając na dzisiejszą punktację, zwycięzca grupy miał nad 4 drużyną w klasyfikacji miał tylko 3 punkty przewagi! A z kim Rumunia rywalizowała? Grali ze Szkocją (oni pojechali na szwedzką imprezę), Szwajcarią, Bułgarią oraz "kelnerami" z San Marino. Rumuni zajęli 3 miejsce i w dużej mierze ich marzenia zakończyli sąsiedzi, Bułgarzy. Obie nacje silnie ze sobą konkurują - może nie są to aż tak zażarte boje jak te polsko-niemieckie, ale i tak mocno elektryzują. U siebie zostali upokorzeni wynikiem 0:3, a w ostatnim pojedynku na bułgarskim terenie padł wynik 1:1 - ewentualne zwycięstwo w tym spotkaniu najprawdopodobniej pozwoliłoby Rumunii awansować. Acha, warto jeszcze wspomnieć o wyjazdowym pojedynku z San Marino - tak dla otuchy Biało-czerwonym. Pokonali co prawda San Marino, ale rezultat 3:1 raczej należy uznać za "wstydliwy" (do połowy było 1:1 po dwóch rzutach karnych!).
No i wreszcie doszliśmy to amerykańskiej imprezy z 1994 roku. Fani rumuńscy pewnie wspominają go z rozrzewnieniem i nie ma co się im dziwić. Naprawdę ich ulubieńcy prezentowali wtedy znakomitą dyspozycję. Po kolei jednak i zacznijmy od eliminacji. W nich rywalizowali z pięcioma drużynami, z których tak naprawdę liczyły się tylko dwa - Belgia i Czechosłowacja. Dwie pierwsze pozycja gwarantowały awans. Początek był obiecujący: 2 zwycięstwa i 12 zdobytych bramek (tylko 1 zaaplikowali im rywale). Jednak później przytrafiła się im mała "zadyszka". Przegrali wtedy z Belgią 0:1 (wyjazd), później zremisowali z Czechosłowacją 1:1, następnie rozegrali dwa mecze z Cyprem (w drugim spotkaniu ledwo wygrali u siebie 2:1) i wreszcie "nokaut" w postaci porażki 2:5 z Czechosłowacją. To było zbyt dużo i dotychczasowy selekcjoner został zdymisjonowany. Zastąpił go były utalentowany piłkarz, a od paru lat uznany trener - Anghel Iordănescu. To był odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie! Piłkarze zaczęli grać lepiej i ostatnie 3 mecze wygrali (w tym bardzo ważny z Belgią, 2:1 u siebie) i z pierwszego miejsca awansowali na Mundial 1992! W zespole wyróżniało się przede wszystkim 3 graczy: Gheorghe Hagi, Ilie Dumitrescu i Florin Răducioiu. Pierwszy z nich to prawdziwy wódz drużyny, mający kapitańską opaskę na ramieniu, napędzający grę i posiadający wspaniały strzał z dystansu. Skutecznością za to popisywał się Răducioiu, który ustrzelił 9 goli (bodajże najskuteczniejszy europejski gracz w eliminacjach). Rumuńska paczka miała jednak spory problem - obrona. Rzadko "grali na czysto w tyłach" i wygrywali dzięki niezwykle efektywnej grze graczy ofensywnych. Jak się okaże, braki w formacjach obronnych będą mieć bolesne skutki podczas ich mundialowej przygody, ale...do tego odniosę się w swoim czasie.
A więc ekipa Iordănescu awansowała na trzeci Mundial w historii swej federacji. Co zabawne, każdy z nich odbył się na innym kontynencie. Tym razem padło na Amerykę Północną, a ściślej mówią na Stany Zjednoczone. Kraj bynajmniej nie kojarzony z piłką nożną, otrzymał organizację imprezy aby właśnie ją rozpromować wśród amerykańskiego społeczeństwa. Rumunia trafiła do Grupy A i przyszło im toczyć boje o awans do 1/8 z gospodarzami - USA oraz Kolumbią i Szwajcarią. Rywale wymagający, ale na Mistrzostwach Świata łatwo po prostu nie jest. Należy pamiętać, ze wówczas na turnieju były 24 reprezentacje i z grupy mogły wyjść nawet 3 ekipy. Oczywiście awans do strefy pucharowej to był - z perspektywy rumuńskiej reprezentacji - plan minimum. Pierwszy mecz zespół Iordănescu zagrał 18 czerwca z Kolumbią. Rywal niezwykle groźny i przed turniejem typowany na tego, który może sporo "namieszać" w całej imprezie. Nie ma co się dziwić, wszakże rok wcześniej pokonali w eliminacjach dwukrotnie Argentynę. Zwłaszcza mecz na terenie przeciwnika miał sporą wymowę. Otóż, w Buenos Aires wynikiem 0:5 po prostu upokorzyli Albicelestes. To jedna z najwyższych porażek w historii Argentyny, a na swoim obiekcie tylko raz przegrali w podobnych rozmiarach - klęska 0:5 z Urugwajem w 1959 roku! Ten wyczyn musiał budzić podziw i nie ma się co dziwić, iż sam Pelé uznam Kolumbię za jednego z głównych faworytów do zdobycia tytułu mistrzowskiego. Na tezy Króla Futbolu trzeba patrzeć nieco z przymrużeniem oka, często zdarza mu się mówić "mało poważne rzeczy" i zazwyczaj jego prognozy "spalają się na panewce" (kiedyś Romário dał mu wyraźnie do zrozumienie, że lepiej jest jak nic nie mówi :D). Ojoj...znowu zbaczam z głównego tematu. No dobrze...Rumuni wiedzą, iż czeka ich niezwykle ważny i zarazem trudny mecz. Arena zmagań niezwykle prestiżowa, bo w Pasadenie. To dziewiczy mecz na tamtejszym obiekcie w tym turnieju, na którym zresztą 17 lipca odbędzie się wielki finał. Publika dopisała w liczbie ponad 91 500 widzów, co jest ogromną liczbą zważywszy na to, że nie grają Amerykanie czy uznane reprezentacje (zresztą frekwencja na całych mistrzostwach była niezwykle wysoka). Na szczęście piłkarze nie zawiedli i stworzyli duże widowisko okraszone bramkami. To był świetny mecz europejskiej drużyny. Nie dali szans swym rywalom, pokonując ich 3:1. Ozdobą meczu był piękny lob z ponad 25 metrów autorstwa Gheorghe Hagi, nad którym zresztą rozpływała się później amerykańska prasa. Formę z eliminacji powtórzył Răducioiu, który strzelił pozostałe gole. Martwić może postawa w obronie, gdyż Latynosi dochodzili nierzadko do pozycji strzeleckich. Cztery dni później następny mecz. Przeciwnik: Szwajcaria. Piłkarze z Alp w eliminacjach postawili się dwukrotnie Włochom, z którymi potrafili wygrać i zremisować (2:2, ale długo prowadzili 2:0). No cóż, tym razem Tricolorii musieli "przełknąć gorzką pigułkę". Szwajcarzy sprowadzili ich twardo na ziemię, pokonując aż 4:1. Zwłaszcza słaba była druga połowa meczu, w której Rumuni 3-krotnie wyciągali piłkę ze swojej siatki - formacje obronne były niezwykle nieporadne i ten mecz unaocznił wszystkim, że ten element piłkarskiego rzemiosła muszą poprawić. Na szczęście dla nich przydarzyło się to w fazie grupowej - lepiej doświadczyć kryzysu właśnie teraz, niż później kiedy każdy błąd boleśnie skutkuje. Znów swój popis dał Hagi, który doprowadził do remisu pięknym uderzeniem z dystansu. W trzecim meczu nieznacznie pokonali USA 1:0. Ostatecznie wygrali grupę (nie wyszła tylko Kolumbia) i ze sporymi apetytami oczekiwali na dalsze spotkania. Tu chyba nie trafili najlepiej, bo w 1/8 zmierzą się z Argentyną. Mimo, że Albicelestes nie prezentowali specjalnie wysokiej formy w ostatnich miesiącach, to jednak są aktualnymi wicemistrzami świata i zwycięzcami ostatniej edycji Copa América (1993 rok).
Mecz rozegrano 3 lipca w Pasadenie. Miejsce najlepsze z możliwych - oprócz Kolumbii, Rumunia ograła tu również USA. Argentyna przystępowała do meczu zraniona brakiem Diego Maradony (zdyskwalifikowany za doping). Sam mecz miał zwariowany przebieg i przez swą dramaturgię śmiało znajduje się wśród najlepszych spotkań tamtego turnieju. Tempo gry było niezwykle wysokie, zwłaszcza że odbywało się przy słonecznej aurze (początek meczu od godz. 13:35 czasu lokalnego). Mecz ten można ująć w bokserskim slangu jako "pojedynek na wyniszczenie" czy "cios za cios". Do rzeczy jednak. [1:0] Dorinel Munteanu zostaje faulowany w bocznej strefie boiska, przy polu karnym Argentyńczyków. Do piłki podchodzi Ilie Dumitrescu i technicznym uderzeniem umieszcza piłkę blisko lewego słupka bramki rywali. Było wtedy niewiele ponad 10 minut tego spotkania. [1:1] Ledwo 5 minut później mamy już remis. Gabriel Batistuta wykorzystuje zdobyty przez siebie rzut karny. Popularny Batigol otrzymał piłkę w polu karnym Rumunów i asysta dwóch rywali wypchała Argentyńczyka na jego obrzeża. Batistuta wówczas decyduje się na zwód z piłką i gdy biegnie przy linii bramkowej czuje, że jest przytrzymywany i "nurkuje". W mojej opinii "karniak" nieco "naciągany", ale wielkiej pomyłki arbiter spotkania nie zrobił. [2:1] Nie minęło 3 minuty, a Rumuni ponownie objęli prowadzenie. To była przepiękna zespołowa akcja! Prawdziwy kunszt piłkarski. Argentyńczyk Fernando Redondo pozwala sobie odebrać piłkę na 25 metrze przed rumuńską bramką i Rumuni rozpoczynają kontrę. Piłkę otrzymuje Hagi, który znajduje się przy prawej linii bocznej w okolicach linii środkowej. Przytrzymuje futbolówkę i podaje do Ioana Lupescu, który nadbiega zza pleców Argentyńczyków. Przyjmuje piłkę i oddaje ją do biegnącego prawą stroną Hagiego. Ten nieco zwalnia i przekłada piłkę na swoją lewą nogę. W tempo zagrywa za plecy przeciwników, w polu karnym przejmuje piłkę Dumitrescu i nie zastanawiając się bez przyjęcia kopie po ziemi przy bezradnym golkiperze drużyny przeciwnej. Dumitrescu podążał za tą akcją od ok. 25 metra sprzed własnej bramki! Naprawdę wyborny gol Rumunów! W pierwszej połowie bramki już nie padły, choć okazji ku temu nie brakowało. [3:1] Ale kontra! Argentyńczycy mają rzut rożny, który katastrofalnie egzekwują. Piłkę przejmuje Dumitrescu, który decyduje się holować ją przez ok. 50 metrów. Dobiega przed "16-stkę" rywali, czeka na nadbiegającego z prawej strony Hagiego i precyzyjnie mu zagrywa - a ten pewnie posyła piłkę do siatki. [3:2] Argentyna w szoku, ale nie poddaje się. Kwadrans przed końcem jeden z Argentyńczyków decyduje się na strzał ze znacznej odległości. Bramkarz rumuński (Florin Prunea) nie popisuje się i odbija piłkę przed siebie. Dobiega do niej Abel Balbo i mocno uderza piłkę-prezent. Ta po odbiciu się od bramkowej poprzeczki trafia do siatki. Więcej goli już nie było i Rumunia po znakomitym meczu "z hukiem" melduje się w ćwierćfinale Mistrzostw Świata! To już wtedy był największy wyczyn w dziejach rumuńskiej piłki! Niewątpliwie bohaterami tego pojedynku był Dumitrescu i Hagi. Zwłaszcza pierwszy z nich, który rozegrał "mecz zycia". Do tej pory był nieco "uśpiony" w tej imprezie, ale z nawiązką zastąpił pauzującego za kartki Răducioiu. Sukces wywołał euforię nie tylko w rumuńskiej drużynie, ale też tysiące kilometrów dalej, w ich kraju. Niezliczone tysiące ludzi wyległo na ulice rumuńskich miast, aby świętować awans Tricolorii do grona najlepszych 8 reprezentacji świata!
W 1/4 czekała na nich już Szwecja. Organizatorzy ostatnich Mistrzostw Starego Kontynentu (EURO 1992) w pierwszym meczu fazy pucharowej mieli łatwe zadanie - ich rywalem była Arabia Saudyjska. Bardziej miarodajnym wyznacznikiem potencjału zespołu Trzech Koron była ich postawa w fazie grupowej. Tam dzielnie zagrali z Brazylią, z którą zremisowali 1:1. Mecz ćwierćfinałowy odbył się 10 lipca. Oba zespoły nie chciały się nadmiernie "odsłoniać", co przełożyło się na wynik 0:0 do połowy. Druga część meczu to już inna historia. Wynik spotkania otworzył słynny Tomas Brolin, który wykończył wspaniale rozegrany rzut wolny. Była to 78 minuta meczu. Później rozgrywający świetny turniej Hagi miał swoją okazję z rzutu wolnego, ale szwedzki bramkarz stanął na wysokości zadania. Gdy mecz zbliżał się do końca Rumuni pokazali charakter i doprowadzili do remisu. W 88 minucie wykonywali rzut wolny ze sporej odległości. Piłka została źle uderzona, jednak po rykoszecie trafiła w polu karnym pod nogi Răducioiu, który zachował zimną krew, podniósł piłkę i uderzył nie do obrony. Sędzia zarządził dogrywkę. W 101 minucie znów naszym bohaterom dopisało szczęście. Jeden ze Szwedów chcąc wybić piłkę z własnej "16-stki" skiksował i na bramkę bez przyjęcia uderzył Răducioiu. Ku rozpaczy szwedzkich kibiców piłka znów po jego strzale znalazła drogę do bramki. Rumuński napastnik niczym mityczny Midas - "co nie dotknął to zamieniało się w złoto". Gdy wydawało się, że Tricolorii przejdą kolejną przeszkodę w drodze do finału, w 115 minucie czekał ich zimny prysznic. Będący pod ścianą Szwedzi, dośrodkowują długą piłkę w pole karne przeciwników. Do zawieszonej w powietrzu piłki doskoczył jeden ze szwedzkich napastników i uprzedzając rumuńskiego bramkarza wpakował piłkę do jego bramki. Szok. To już ich 9 puszczona bramka w turnieju...w 5 meczu. Niedługo później Szwedzi mogli ich dobić, ale rezerwowy Henrik Larsson (wszedł w drugiej części dogrywki) nie wykorzystał dogodnej sytuacji. Po prawdziwej huśtawce nastrojów dla obu ekip, sędzia spotkania zarządził serię rzutów karnych. Jak pamiętacie, na ostatnim Mundialu Rumuni pożegnali się z zawodami właśnie przegrywając w rzutach karnych (z Irlandią). Już w pierwszym "karniaku" jeden ze Szwedów posłał piłkę nad poprzeczką. Do 4 rundy oba zespoły zgodnie trafiały. Wtedy pomyłkę zaliczył jeden z Rumunów i oba zespoły miały teraz po 50% szans na końcowy triumf. Niestety Rumuni nie wytrzymali presji i to Szwecja przeszła dalej (w półfinale zagrali z ekipą Canarinhos). Szczęście było bardzo blisko, ale znów się nie udało. Zdecydowanie zabrakło jakości "w tyłach" i trochę zimnej krwi. Rumuni zostawili po sobie wspaniałe wrażenie - "gra na tak", emocjonujący przebieg spotkań i bramki wyjątkowej urody. Dobra postawa graczy Tricolorii zaowocowała ich angażami w znanych klubach. Zacznijmy od kapitana - Gheorghe Hagi. Zawodnik porównywany do Maradony, rozegrał na tyle wspaniały turniej, iż wybrano go do najlepszej "jedenastki" mistrzostw. Autor 3 pięknych bramek został zatrudniony przez FC Barcelonę. Ponadto Ilie Dumitrescu trafił do Tottenhamu, a Florin Răducioiu zawitał do innego katalońskiego klubu - Espanyolu Barcelona. Poprzestańmy tylko na tych trzech przykładach. Rumuńska piłka była "w gazie"!
Drugi oddech i rozpacz "Synów Albionu"
Gdy wydawało się, iż przed Tricolorii rozpościera się obraz idyllicznej przyszłości, to trafiają na przysłowiowy "dzwon". Zaraz po amerykańskiej przygodzie rozpoczęli zmagania w eliminacjach EURO 1996. Jakoś zmagania na Starym Kontynencie wyjątkowo nie wychodziły do tej pory Rumunom. Tym razem jednak przebrnęli selekcję wzorowo i z pierwszego miejsca w grupie otrzymali promocję uczestniczenia w kolejnej wielkiej imprezie. Tak naprawdę wraz z Francją mieli ogromną przewagę nad resztą zespołów i raczej ewentualne niepowodzenie nie wchodziło w grę. Jednym z ich rywali byli Polacy. Nasi graczy w pierwszym meczu (na wyjeździe) prowadzili nawet 1:0 po skutecznym rzucie karnym Andrzeja Juskowiaka, jednak na wiele to się nie zdało - przegraliśmy 1:2. W rewanżu u siebie padł wynik bezbramkowy. Na Mistrzostwach Europy trafili do fajnej geograficznie grupy. Z jednej strony była Hiszpania i Francja - z drugiej zaś Rumunia i Bułgaria. Jak się okaże, po fazie grupowej pakować walizki musiała dwójka znad Morza Czarnego. Już w pierwszym meczu Rumuni zagrali z dobrym znajomym z eliminacji - Francuzami. Przegrali 0:1. Następna porażka oznaczałaby brak możliwości gry w ćwierćfinale. Rywal bardzo dobrze znany, bo Bułgarzy. W pojedynku Hagi-Stoiczkow górą był ten drugi. Lider bułgarskiej reprezentacji zdobył jedynego gola w tym meczu (na samym początku). Ostatni mecz z Hiszpanią był "o pietruszkę" dla nich, jednakże dla ich rywale to był bardzo ważny pojedynek (potrzebowali zwycięstwa, aby przedłużyć swoją bytność w turnieju). I znowu Rumuni dają sobie wbić bramkę w pierwszych 30 minutach spotkania, jednak wreszcie przełamują się w ataku i do przerwy na tablicy wyników widnieje rezultat 1:1 (gola zdobył Răducioiu). W końcówce meczu ich boiskowi przeciwnicy znów wpakowali im goli i Rumuni ze wstydem wrócili do domu.
"Hagi i spółka" zacisnęli zęby, czego efektem były świetne eliminacje Mundialu 1998. Rumuni "rozjechali" swych przeciwników. Statystycznie zostali najlepszą drużyną eliminacji (w 10 meczach tylko 1 remis, a reszta to ich zwycięstwa!). Zdobyli najwięcej bramek (37) i w obronie też było pozytywnie (4). Będąc uczciwym, ich rywale nie byli "najwyższych lotów". O ile zespół Irlandii śmiało można uznać za godnego przeciwnika, to taką Litwę czy Macedonię to już raczej nie. Tak czy siak Tricolorii znów byli na "fali wznoszącej". W porównaniu do lat poprzednich w składzie nie było Răducioiu czy Lupescu. I tak skład Rumunów był dość "stary". Najmłodszy zawodnik (Radu Niculescu) miał ukończone 23 lata, a 30-latków nie brakowało (Hagi miał już 33 wiosny na karku). Z "młodszego pokolenia" z dobrej strony prezentował się zwłaszcza Viorel Moldovan (rocznik 1972). Przygodę we Francji zaczęli od meczu z Kolumbią. W Lyonie wygrali nasi bohaterowie, dzięki golowi tuż przed końcem pierwszej połowy. Kolumbijczykom nie udał się rewanż za porażkę sprzed lat 4. Tydzień później czekał ich w Tuluzie niezwykle prestiżowy pojedynek z Anglikami. Synowie Albionu w eliminacjach uporali się m.in. z naszą reprezentacją, więc chyba nikt w naszym kraju nie płakałby z ich porażki. Po emocjonującej końcówce Rumuni "pomścili" nas, wygrywając 2:1. Dzięki temu zwycięstwu byli już pewni gry w 1/8 Mistrzostw Świata (trzeci raz z rzędu). W ostatnim meczu zremisowali z najsłabszą w grupie Tunezją 1:1 (Moldovan zdobył swoją drugą bramkę w imprezie). O ćwierćfinał przyszło im się bić z nieobliczalną Chorwacją. Zespół, który na tym tym turnieju zostanie trzecią reprezentacją na świecie, wysłał Rumunów do domu dzięki wykorzystaniu rzutu karnego z doliczonego czasu pierwszej połowy - dodajmy, że podyktowanie go jest rzeczą sporną. Rumuni na tym turnieju promowali fajne zjawisko - można powiedzieć, że socjologiczne. Mianowicie podczas rywalizacji z najlepszymi, gracze Tricolorii solidarnie...przefarbowali sobie włosy na blond :D Idealnie ta ekscentryczna fryzura komponowała się z żółtymi strojami Reprezentacji Rumunii. Gest ten manifestował rywalom siłę i jedność drużyny, a jednocześnie "nakręcał" on rumuńskich piłkarze. No cóż, morale to niezwykle ważna rzecz :)
Rumuni nie zwalniali tempa. Po niezwykle owocnych eliminacjach (bez przegranej, pierwsze miejsce w grupie, tylko 3 puszczone bramki i cenny wyjazdowy triumf z Portugalią) jadą na EURO 2000. Jak się później okaże, zakończy ono dekadę Złotego Pokolenia w rumuńskim futbolu. Na turnieju wylosowali Anglię, Niemcy i Portugalię. Mimo zacnego grona przeciwników, udaje im się wejść do ćwierćfinału (ich najlepszy wynik na EURO). Co prawda, po raz kolejny zostają zastopowani przed strefą medalową, jednak pozytywnie wryli się w pamięć piłkarskich kibiców. Niesamowity przebieg miał ich pojedynek z Anglikami. Prawdziwa emocjonalna huśtawka. Świetnie zaczęli Rumuni, którzy w 22 minucie zdobyli przepiękną bramkę. Jej autorem był Cristian Chivu. Synowie Albionu jednak ich "brutalnie sprowadzili na ziemię" trafiając w ostatnich 5 minutach pierwszej połowy dwie bramki. To nie podłamało Rumunów. Z animuszem wyszli na drugą połowę, bo już w po 3 minutach dzięki pięknym strzale zza "16-stki" Munteanu wlał nadzieję w serca swoich kolegów i fanom, którzy im dopingowali. Gdy już wydawało się, że mecz zakończy się remisem (dawał on Anglii wyjście z grupy) do Rumunii "uśmiechnęło się szczęście" w postaci przyznanej "jedenastki" w samej końcówce spotkania. Nie zmarnowali swojej szansy i dzięki pozytywnego wyniku w meczu Portugalia-Niemcy, nieco niespodziewanie są w ósemce najlepszych europejskich drużyn. Jak już wcześniej zostało napomknięte - to jak do tej pory, był niestety ostatni wielki wyczyn tej reprezentacji.
Prosta pochyła oraz poprawa
Niewątpliwie XXI wiek dla Rumunów to "chudy okres". Nie dość powiedzieć, że do teraz tylko raz wybrali się na wielką imprezę. W tym czasie aż 7-krotnie próbowali szczęścia w eliminacjach Mistrzostw Świata czy Europy. Wynik marny, a w oczach pokolenia Hagiego - nawet wstydliwy. Czas tych niemal 15 lat, które nastały po EURO 2000 śmiało można podzielić na trzy etapy. Pierwszy z nich, względnie udany, uwieńczony udziałem Tricolorii na EURO 2008. Drugi to już prawdziwy krach, objawiający się postawą piłkarzy w latach 2008-2012. No i 3 faza, z którą mamy do czynienia obecnie. Można ja zatytułować jako: "Nadzieja", "Poprawa" czy "Odrodzenie". Oczywiście nie ma co przesadzać, bo co prawda od nieudanych eliminacji Mundialu 2010 jest widoczny postęp, ale jednak ciężko byłoby zagrać gorzej niż wtedy. I tak pokrótce jak Rumuni radzili sobie w danych eliminacjach. Zaczynając od Mistrzostw Świata. Wszystkie próby zakwalifikowania się na ten turniej spełzły na niczym. Dwa razy udało im się znaleźć w barażach, ale tam wiele nie pokazali (przegrali dwumecze ze Słowenią i Grecją). O eliminacjach Mundialu 2010 chyba rumuńscy kibice chcieliby "wyczyścić" ze swej pamięci. Rywalizowali wtedy z Austrią, Francją, Litwą, Serbią i Wyspami Owczymi. W tabeli uplasowali się dopiero na 5 miejscu, wyprzedzając tylko słabiutkich "wyspiarzy". Zdołali wygrać tylko 3-krotnie (dwa razy z Wyspami Owczymi i raz z Litwą). Tylko w dwóch spotkania zagrali "na zero" w obronie. Upokorzyli ich Serbowie, z którymi w Belgradzie ponieśli bolesną klęskę 0:5. Jedynymi wartymi uwagi rezultatami były dwa remisy z Francją (2:2 i 1:1). W meczach w ramach eliminacji EURO ogólnie prezentowali się lepiej. Do Portugalii nie pojechali w 2004 roku, ale wstydu swym fanom nie przysporzyli. Toczyli wyrównane "wojenki" z Duńczykami, Norwegami i Bośniakami, zajmując w grupie 3 miejsce (najlepsza Dania miała 15 punktów, a czwarta Bośnia i Hercegowina 13 punktów). Być może gdyby nie puścili z Duńczykami gola w doliczonym czasie, to awansowaliby - przynajmniej zagraliby w barażach. Następne eliminacje to ich wielki sukces. Wygrali swą grupę, w której mieli m.in. Holandię i Bułgarię. Zespół Oranje nie potrafił im w obu meczach strzelić bramki! Trzeba pochwalić tu ich formacje obronne, bo 7 puszczonych goli w 12 meczach to wynik przynajmniej zadowalający. Na EURO nie mogli trafić chyba gorzej - czekały ich potyczki z Francją, Włochami i...Holandią. To zabawne, bo na trzecim z rzędu EURO są w grupie z zespołem, z którymi rywalizowali w eliminacjach - z którymi na imprezie głównej przegrywają. Zresztą do piłkarzy z Niderlandów mają "szczęście", gdyż w ostatnich latach często z nimi "biją się o punkty" i dostawali od nich "mocno po pupie". Niemiłosiernie Holendrzy pokazywali im miejsce w szeregu, wygrywając 4:1, 4:0 i dwa razy po 2:0. No cóż, na boiskach w Szwajcarii też musieli uznać ich wyższość, ale 0:2 z rewelacyjnie grającym zespołem trenowanym przez Marco van Bastena jest przyzwoitym rezultatem. Zresztą Rumuni zajęli 3 miejsce w tej niezwykle silnej grupie (przed Francją) i remisy z Francuzami i Włochami to naprawdę więcej, niż można było po nich oczekiwać. Ówczesny skład Tricolorii mógł budzić respekt. Oprócz graczy z rodzimych lig i przywdziewającego wtedy kapitańską opaskę Cristiana Chivu, należy wyróżnić jedno nazwisko - Adrian Mutu. Obecny "emeryt", który grał chociażby w Interze Mediolan, to naprawdę "talent czystej wody". Drzemał w nim ogromny talent i osiągnąłby znacznie więcej, gdyby nie jego pociąg do używek czy problematyczny charakter. Mimo to jest obecnie najskuteczniejszym strzelcem Reprezentacji Rumunii (ex aequo z Gheorghe Hagi - obaj zdobyli po 35 bramek) i na omawianym EURO jako jedyny zdobył dla swojej drużyny gola (wykorzystał błąd Włochów).
Ostatnio Rumuni bardzo dobrze pokazują się w eliminacjach EURO 2016. Prowadzą w swojej grupie, mając po 4 meczach 10 punktów. Grają niezwykle czujnie "w tyłach" i stawiają na defensywę - można tak wnioskować po "szczupłym" bilansie bramkowym (6:1). Być może rumuńska piłka obecnie "chwyta ożywczy oddech w swe płuca". Co do awansu, to ten wydaje się być niezwykle realny. Nie dość, że awans uzyskają dwa pierwsze miejsca (a nawet trzecie), to jeszcze potencjalnie najgroźniejsza Grecja jest w katastrofalnej sytuacji (ledwo punkt po 4 meczach!). Zresztą mają stosunkowo łatwych rywali. Może francuski turniej będzie przełomowy dla Tricolorii. Zespołowi przewodzi Ciprian Marica i może zawodnik ten, w przeszłości grywający w lidze niemieckiej, choć w jakiejś mierze upodobni się do legendarnego już Hagiego. Chyba dobrą decyzją jest ponowne zatrudnienia Anghel Iordănescu. Ten legendarny trener od 2014 roku po raz trzeci objął stanowisko selekcjonera tej reprezentacji i jak widać, pod jego wodzą piłkarze dzielnie sobie poczynają. Rumunom ciężko będzie stworzyć równie udaną generację, jaką mieli w latach 90-tych. Nadzieja jednak zawsze jest. Skoro już kiedyś udało się im poczuć woń chwały, to czemu znowu nie mieliby tego zaznać? Myślę, że Złoci Chłopcy w sercach rumuńskich kibiców już mają wyjątkowe i nieulotne miejsce. Wszakże byli piersi, dzięki którym ich rodacy poczuli dumę z tego kim są. Ci piłkarze nie tylko są symbolami sukcesu w historii rumuńskiej piłkę, ale wręcz te historię stworzyli. Gdzieś obok tej dumy i radości, pojawiać się będzie drobinka goryczy. Złote Pokolenie osiągnęło wiele, jednak nie tyle, ile mogłoby.
Słowa uznania dla Was, że znowu przyszliście tutaj i poświęcając swój cenny czas przeczytaliście moje "wypociny". Tyle przymilania się z mojej strony :D Jak spoglądałem nie tak dawno na świat przez okno swego domu, to byłem nieco zmieszany - prawie luty, a aura zimowa bynajmniej nie była. Mówiąc metaforycznie, chciałoby się ażeby "wiosna" była w naszej "kopanej" (nie tylko w pojedynczych meczach). Wiem, że się powtarzam :D Wybaczcie mi, ale mam spore oczekiwania na ten i następny rok co do postawy Biało-czerwonych. W dużej mierze jest to "winą" samych piłkarzy, którzy narobili apetyty polskim kibicom tym, jaką mieli formę w ostatnim kwartale 2014 roku. Chłopaki, nie "pękajcie"! Tymczasem miłego dnia/wieczoru. Czołem! :-)

„Rumunia mogła pokonać każdego”
(Gheorghe Hagi)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz