(Temat 26) Rumunia - pokolenie zmarnowane?
Złota era - tak
oto przyjęło się metaforycznie opisywać wybitny okres czasowy dla
jakiejś dziedziny. Nic nie stoi na przeszkodzie by swobodnie używać
tego terminu do opisu piłkarskiej rzeczywistości. Są tacy
szczęściarze (czyt. Niemcy, Włosi, Hiszpanie i inni), których
piłkarskie pokolenia płynnie zdobywają futbolowe szczyty. Dla
wielu, tak naprawdę nigdy nie udało się osiągnąć wymiernych
sukcesów. Są też tacy, którym historia sporadycznie dawała
szansę, aby spełnili swe ambitne sny i marzenia. Tak mieli
chociażby w przeszłości Węgrzy, Polacy czy Chorwaci. Wspomniana
trójka z różnym skutkiem swój czas wykorzystała. Zdobyli co
prawda medale Mistrzostw Świata, jednak mogliby głośno
westchnąć, gdyż możliwości posiadali znacznie większe. Są
wreszcie tacy, o których z perspektywy czasu można powiedzieć, iż
wypuścili potencjalny sukces ze swych rąk. Dzisiaj porozmawiamy o
jednym z takich właśnie przypadków. Przyjrzymy się Złotej
Erze Reprezentacji Rumunii z lat 90-tych. Z mojej strony Was
witam i zapraszam do owocnej lektury.
Jak to jest z tą Rumunią?
Kraj
ten można zakwalifikować do grona "solidnych", lecz nie
"silnych". To chyba trafne usytuowanie, zwłaszcza kiedy
prześledzi się ich drogę w różnych turniejach, a głównie w
kontekście meczów eliminacyjnych. Niewątpliwie warte odnotowania
jest to, iż Rumunia wystąpiła w trzech pierwszych edycjach
Mistrzostw Świata
(1930, 1934 i 1938 rok). To o tyle ważne, gdyż łącznie tylko 4
kraje mogą pochwalić się takim wyczynem. Oprócz Rumunii, mowa tu
o: Belgii, Brazylii i Francji. Nie przeceniajmy jednak tego.
Pomijając mniejszą niż dziś popularność futbolu w Europie i
wynikającego z tego małej liczbie "poważnych"
reprezentacji, warto wiedzieć że eliminacji Mundialu 1930
wcale nie było. Światowa organizacja piłkarska wręcz prosiła
poszczególne zespoły, aby zdecydowały się na udział w imprezie.
Należy pamiętać, że w tamtym czasie na świecie panował głęboki
kryzys gospodarczy, który nie ominął również kontynentu
europejskiego. Wszystko kosztowało, zwłaszcza że turniej miał być
rozegrany daleko od Europy - w Urugwaju (Ameryka Południowa).
Dochodzi też amatorstwo. Dla graczy piłka nożna była co do zasady
pasją i zarabiali na życie podejmując pracę w innej branży.
Dobrym przykładem są tu właśnie Rumuni. Piłkarzom groziły zwolnienia z pracy i wybrali się na mistrzostwa tylko dzięki
ówczesnemu "młodemu" królowi - Karolowi II. Władca
Rumunii osobiście zaangażował się w rozmowy z pracodawcami, aby
gracze mieli gwarancję utrzymania swoich miejsc pracy (Karol II ponadto ingerował w
selekcję zespołu). Wreszcie Reprezentacja Rumunii wyruszyła z
włoskiej Genui w długi rejs statkiem pasażerskim do Urugwaju.
Wielkiej kariery tam nie zrobili - odpadli w fazie grupowej.
Decydujący był mecz z gospodarzami, który przegrali 0:4. To nie
wstyd, wszakże ich rywale byli jedną ze światowych potęg i niedługo później zostali mistrzami globu. Cztery lata później
odpadli już po pierwszym meczu z Czechosłowacją (1:2) - ich rywale
14 dni później sięgnęli po tytuły wicemistrzowskie. Najmniej
udany był Mundial 1938.
Tu już wstydzić się mogą, gdyż wyeliminowali ich Kubańczycy.
Mecz z tym rywalem zremisowali 3:3 (po dogrywce) i zgodnie z
ówczesnymi przepisami zarządzono dodatkowe spotkanie. W nim mimo
prowadzenia do połowy przegrali 1:2 i musieli wracać do domu. O
"sile" Reprezentacji Kuby wiele mówi ich następna
potyczka, w której Szwecja rozgromiła ich 8:0.
W
późniejszych dekadach Rumuni notorycznie omijali wielkie imprezy.
Byli jednak zespołem z tych "niewygodnych" i raczej
niewielu chciało z nimi rywalizować w eliminacjach. Stadiony w
Rumunii były "gorącym terenem" i potrafili tam odbierać
punkty uznanym piłkarskim markom. Dopiero eliminacje meksykańskich
mistrzostw (Mundial 1970)
okazały się dla nich sukcesem. Rywalizowali w grupie z niezłymi
zespołami (Grecja, Portugalia i Szwajcaria) i dzięki remisowi w
ostatnim meczu z Grecją u siebie, uzyskali awans. Sam turniej mogą
raczej uznać za udany, pomimo odpadnięcia już na poziomie
rywalizacji grupowej - wiem jak to brzmi :) Rywalizowali jednak z
wybitnie silnymi reprezentacjami. Już w pierwszym meczu zagrali z
obrońcami tytułu - Anglią. Minimalna porażka 0:1 wielkiej ujmy im
nie przynosi. Następnie przyszło zwycięstwo z silną
Czechosłowacją (wicemistrzowie świata z 1962 roku), mimo iż
przegrywali z nimi do połowy. Wreszcie w ostatnim spotkaniu dzielnie
bojowali z gigantami piłki - Brazylią. Z późniejszymi mistrzami
świata (mieli też tytuły z 1958 i 1962 roku) pokazali charakter,
ulegając im tylko 2:3. Do 1990 roku jeszcze tylko w jednej poważnej
imprezie - EURO 1984.
Należą się im ogromne słowa uznania zwłaszcza za postawę w
eliminacjach. W 8 meczach puścili tylko 3 bramki i tylko raz
przegrali. Co najistotniejsze - okazali się najlepsi, mimo naprawdę
zacnych przeciwników. Nie licząc słabego Cypru, wyprzedzili
Szwecję, Czechosłowację i Włochy. Co prawda, Italia była wtedy w
głębokim kryzysie, jednak to aktualni mistrzowie świata sprzed
dwóch lat! Na EURO
nie było jednak rumuńskiej sielanki i zakończyli zmagania w grupie
na ostatnim, 4 miejscu (zremisowali tylko z Hiszpanią 1:1, ponadto
minimalnie polegli z RFN i Portugalią). Mimo "odbicia się od
ściany", ich gra dawała nadzieję na optymistyczną
przyszłość...
Pierwsze sygnały
Tak,
francuska impreza pokazała, że w rumuńskiej piłce znajdują się
spore złoża talentu. Co warto zauważyć, przeciwnicy niezbyt
często wówczas trafiali im gole, a przecież dobra gra zaczyna się
właśnie od obrony. Wkrótce Rumuni pokazali światu, że trzeba się
poważnie z nimi liczyć. Wielu przecierało oczy ze zdumienia, jak
klub z Bukaresztu wygrał w sezonie 1985/86 Puchar Europy
(dzisiaj to Liga Mistrzów). Sukces tym większy, iż klub
bazował na rodzimych zawodnikach. Wisienką na torcie był finał z
FC Barceloną, rozgrywany zresztą na hiszpańskiej ziemi - w
Sewilli. W całym meczu (wraz z dogrywką) zebrani na stadionie
kibice nie zaznali radości z goli i seria rzutów karnych
zadecydowała komu przypadnie główna nagroda. Ku rozpaczy Barçy,
trafiła ona do rąk graczy rumuńskich (głównie dzięki swemu
bramkarzowi, który obronił...cztery "jedenastki"!).
Niecały rok później, klub sięgnął po Superpuchar Europy.
W następnych latach znów pokazał, że ich gra to żaden przypadek.
W sezonie 1987/88 doszli do półfinału Pucharu Europy
(przegrali dwumecz z Benfica Lizbona, 0:2), a sezon później po raz
drugi zagrali w finale tych rozgrywek. Tym razem nie było radości,
gdyż polegli z AC Milan aż 0:4. Potencjał piłki klubowej musiał
dać i dał upust w piłce reprezentacyjnej. Zawsze przy tego typu
zagadnieniu, przypominam sobie analogiczne sytuacje w innych krajach.
W Polsce na europejskiej arenie popisywały się zespoły Górnika
Zabrze oraz Legii Warszawa i to zaowocowało sukcesami polskiej piłki
w latach 70-tych. Innym dobitnym przykładem jest tu np. Turcja.
Galatasaray Stambuł wygrał Puchar UEFA w 2000 roku i Turcja
zajęła 3 miejsce na Mundialu 2002.
Jeszcze
EURO 1988 nie dało oczekiwanych owoców. Rumunów zastopowano
już w eliminacjach. Znaleźli się "za plecami" Hiszpanów,
ale awans mieli na "wyciągnięcie ręki". Zdecydował tak
naprawdę ostatni mecz, na który wybrali się do Austrii i tam
bezbramkowo podzielili się punktami - gdyby ten mecz wygrali, to
piłkarze La Furia Roja oglądaliby turniej co najwyżej z
perspektywy kibica. Spokojnie, następne lata były dla kibiców
rumuńskich słodkie jak miód (łyżeczki dziegciu też były).
Mistrzostwa Świata z 1990 roku były pierwszym sygnałem, iż
Rumunia ma spore piłkarskie aspiracje. W eliminacjach pozostawili w
pokonanym polu m.in. Danię (za niedługo wiodącą europejską
reprezentację) i z nadziejami wyruszyli na rozgrywany w Italii
turniej. Już pierwsze ich spotkanie miało swoją pikanterię.
Rywalizacja z drużyną ZSRR miała silny podtekst
społeczno-polityczny. Wszakże, jakieś pół roku temu Rumuni krwawo obalili komunistycznego dyktatora - Nicolae Ceaușescu (on i
jego żona zostali rozstrzelani po "sądowniczej parodii").
Jak łatwo się domyśleć, ewentualne zwycięstwo nad "wschodnimi
towarzyszami" miało ogromną wartość dla rumuńskiej
społeczności. Piłkarze sprostali temu wyzwaniu i pokonali
radziecki zespół 2:0. Następnie zagrali ze zgoła odmienną,
"barwną" i prezentującą "radosny futbol"
Reprezentacją Kamerunu. Decydujący był ostatni kwadrans spotkania,
gdzie padły wszystkie trzy bramki (z czego tylko jedna dla Rumunów).
No i wreszcie mecz z obrońcami tytułu - Argentyną. Tricolorii
nie sparaliżowała renoma przeciwników, z którymi zdołali zremisować 1:1. Rumunia zajęła drugie miejsce w tabeli i uzyskała promocję
do 1/8. Teraz przyszło im rywalizować z Irlandią. Zespół z
niezwykle szczelną defensywą i sercem do gry (zremisowali m.in. z
Anglia i Holandią) i wynik 0:0 można było przewidzieć. Niestety
dla Rumunii seria rzutów karnych nie zakończyła się pomyślnie
(nie trafili jednego "karniaka"). Rumunia powróciła
przedwcześnie do domu i plany o swym "panowaniu" musiała
odłożyć na później...
Rumuńska
eksplozja!
W
krajach komunistycznych panował proceder, polegający na zakazie gry
rodzimych graczy w klubach zagranicznych - z dużym naciskiem na tzw.
"kraje zachodnie". Jak widać "zimna wojna"
obowiązywała również w futbolu. Podobnie było w przypadku
Rumunii. Ich piłkarstwo jednak przy tym wszystkim trafiło na dobry
czas. Boom z połowy lat 80-tych mógł się dalej rozwijać,
dzięki zmianom ustrojowym z przełomu 1989/90 roku. W 1990 roku
rynek piłkarski nie był już dla rumuńskich graczy tylko sferą
marzeń. Teraz bez większych utrudnień mogli oni szukać pracy poza
swoim rodzinnym krajem. To skutkowało nie tylko wzrostem ich
dochodów finansowych, ale też piłkarskiej jakości. Ówczesne
utalentowane pokolenie dojrzewało bowiem w rywalizacji z najlepszymi
zawodnikami, którymi "napakowane" były europejskie ligi.
Żal, że w polskim przypadku końcówka lat 80-tych to wyraźny
kryzys, po niezwykle owocnych latach 70-tych i początku 80-tych.
Tak naprawdę nie odbudowaliśmy swojej piłki aż do dnia
dzisiejszego. Osiągaliśmy tylko epizodyczne sukcesy (drużyna
olimpijska z 1992 roku, Legia Warszawa i Widzew Łódź w Lidze
Mistrzów czy 3 awanse naszej Reprezentacji na wielkie turnieje).
Zwłaszcza w latach 90-tych mieliśmy wielu zdolnych młodych
zawodników, którzy jednak nie potrafili "rozwinąć skrzydeł".
Rumunom w tym kontekście poszła zdecydowanie lepiej. Po 1990 roku
trafili do takich klubów jak np. Real Madryt, Bayer 04 Leverkusen
czy PSV Eindhoven. Nie zapominajmy też o rumuńskich klubach, które
prezentowały fajny poziom. Metaforycznie mówiąc - "z tej mąki
musiał powstać dobry chleb"!
Jeszcze
eliminacje EURO 1992 odbiły się im czkawką. Na
usprawiedliwienie trzeba kategorycznie powiedzieć, że w grupie
rywalizowali z silnymi zespołami. Tak naprawdę, liczyły się tu aż
4 reprezentacje, z których na turniej mogła pojechać wyłącznie
najlepsza z nich. W tabeli wspomniana czwórka była punktowo bardzo
blisko siebie. Przeliczając na dzisiejszą punktację, zwycięzca
grupy miał nad 4 drużyną w klasyfikacji miał tylko 3 punkty
przewagi! A z kim Rumunia rywalizowała? Grali ze Szkocją (oni
pojechali na szwedzką imprezę), Szwajcarią, Bułgarią oraz
"kelnerami" z San Marino. Rumuni zajęli 3 miejsce i w
dużej mierze ich marzenia zakończyli sąsiedzi, Bułgarzy. Obie
nacje silnie ze sobą konkurują - może nie są to aż tak zażarte
boje jak te polsko-niemieckie, ale i tak mocno elektryzują. U
siebie zostali upokorzeni wynikiem 0:3, a w ostatnim pojedynku na
bułgarskim terenie padł wynik 1:1 - ewentualne zwycięstwo w tym
spotkaniu najprawdopodobniej pozwoliłoby Rumunii awansować. Acha,
warto jeszcze wspomnieć o wyjazdowym pojedynku z San Marino - tak
dla otuchy Biało-czerwonym. Pokonali co prawda San Marino,
ale rezultat 3:1 raczej należy uznać za "wstydliwy" (do
połowy było 1:1 po dwóch rzutach karnych!).
No i
wreszcie doszliśmy to amerykańskiej imprezy z 1994 roku. Fani
rumuńscy pewnie wspominają go z rozrzewnieniem i nie ma co się im
dziwić. Naprawdę ich ulubieńcy prezentowali wtedy znakomitą
dyspozycję. Po kolei jednak i zacznijmy od eliminacji. W nich
rywalizowali z pięcioma drużynami, z których tak naprawdę liczyły
się tylko dwa - Belgia i Czechosłowacja. Dwie pierwsze pozycja
gwarantowały awans. Początek był obiecujący: 2 zwycięstwa i 12
zdobytych bramek (tylko 1 zaaplikowali im rywale). Jednak później
przytrafiła się im mała "zadyszka". Przegrali wtedy z
Belgią 0:1 (wyjazd), później zremisowali z Czechosłowacją 1:1,
następnie rozegrali dwa mecze z Cyprem (w drugim spotkaniu ledwo
wygrali u siebie 2:1) i wreszcie "nokaut" w postaci porażki
2:5 z Czechosłowacją. To było zbyt dużo i dotychczasowy
selekcjoner został zdymisjonowany. Zastąpił go były utalentowany
piłkarz, a od paru lat uznany trener - Anghel Iordănescu. To był
odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie!
Piłkarze zaczęli grać lepiej i ostatnie 3 mecze wygrali (w tym
bardzo ważny z Belgią, 2:1 u siebie) i z pierwszego miejsca
awansowali na Mundial 1992! W zespole wyróżniało się
przede wszystkim 3 graczy: Gheorghe Hagi, Ilie Dumitrescu i Florin
Răducioiu. Pierwszy z nich to prawdziwy wódz drużyny, mający
kapitańską opaskę na ramieniu, napędzający grę i posiadający wspaniały strzał z dystansu. Skutecznością za to popisywał się
Răducioiu, który ustrzelił 9 goli (bodajże najskuteczniejszy
europejski gracz w eliminacjach). Rumuńska paczka miała jednak
spory problem - obrona. Rzadko "grali na czysto w tyłach"
i wygrywali dzięki niezwykle efektywnej grze graczy ofensywnych. Jak
się okaże, braki w formacjach obronnych będą mieć bolesne skutki
podczas ich mundialowej przygody, ale...do tego odniosę się w swoim
czasie.
A
więc ekipa Iordănescu awansowała na trzeci Mundial w
historii swej federacji. Co zabawne, każdy z nich odbył się na innym
kontynencie. Tym razem padło na Amerykę Północną, a ściślej
mówią na Stany Zjednoczone. Kraj bynajmniej nie kojarzony z piłką
nożną, otrzymał organizację imprezy aby właśnie ją rozpromować
wśród amerykańskiego społeczeństwa. Rumunia trafiła do Grupy
A i przyszło im toczyć boje o awans do 1/8 z gospodarzami - USA
oraz Kolumbią i Szwajcarią. Rywale wymagający, ale na
Mistrzostwach Świata łatwo po prostu nie jest. Należy
pamiętać, ze wówczas na turnieju były 24 reprezentacje i z grupy
mogły wyjść nawet 3 ekipy. Oczywiście awans do strefy pucharowej
to był - z perspektywy rumuńskiej reprezentacji - plan minimum.
Pierwszy mecz zespół Iordănescu zagrał 18 czerwca z Kolumbią.
Rywal niezwykle groźny i przed turniejem typowany na tego, który
może sporo "namieszać" w całej imprezie. Nie ma co się
dziwić, wszakże rok wcześniej pokonali w eliminacjach dwukrotnie
Argentynę. Zwłaszcza mecz na terenie przeciwnika miał sporą
wymowę. Otóż, w Buenos Aires wynikiem 0:5 po prostu upokorzyli
Albicelestes. To jedna z najwyższych porażek w historii
Argentyny, a na swoim obiekcie tylko raz przegrali w podobnych
rozmiarach - klęska 0:5 z Urugwajem w 1959 roku! Ten wyczyn musiał
budzić podziw i nie ma się co dziwić, iż sam Pelé uznam Kolumbię
za jednego z głównych faworytów do zdobycia tytułu
mistrzowskiego. Na tezy Króla Futbolu trzeba patrzeć nieco z
przymrużeniem oka, często zdarza mu się mówić "mało
poważne rzeczy" i zazwyczaj jego prognozy "spalają się
na panewce" (kiedyś Romário dał mu wyraźnie do zrozumienie,
że lepiej jest jak nic nie mówi :D). Ojoj...znowu zbaczam z
głównego tematu. No dobrze...Rumuni wiedzą, iż czeka ich
niezwykle ważny i zarazem trudny mecz. Arena zmagań niezwykle
prestiżowa, bo w Pasadenie. To dziewiczy mecz na tamtejszym obiekcie
w tym turnieju, na którym zresztą 17 lipca odbędzie się wielki
finał. Publika dopisała w liczbie ponad 91 500 widzów, co jest
ogromną liczbą zważywszy na to, że nie grają Amerykanie czy
uznane reprezentacje (zresztą frekwencja na całych mistrzostwach
była niezwykle wysoka). Na szczęście piłkarze nie zawiedli i
stworzyli duże widowisko okraszone bramkami. To był świetny mecz
europejskiej drużyny. Nie dali szans swym rywalom, pokonując ich
3:1. Ozdobą meczu był piękny lob z ponad 25 metrów autorstwa
Gheorghe Hagi, nad którym zresztą rozpływała się później
amerykańska prasa. Formę z eliminacji powtórzył Răducioiu, który
strzelił pozostałe gole. Martwić może postawa w obronie, gdyż
Latynosi dochodzili nierzadko do pozycji strzeleckich. Cztery dni
później następny mecz. Przeciwnik: Szwajcaria. Piłkarze z Alp w
eliminacjach postawili się dwukrotnie Włochom, z którymi potrafili
wygrać i zremisować (2:2, ale długo prowadzili 2:0). No cóż, tym
razem Tricolorii musieli "przełknąć gorzką pigułkę".
Szwajcarzy sprowadzili ich twardo na ziemię, pokonując aż 4:1.
Zwłaszcza słaba była druga połowa meczu, w której Rumuni
3-krotnie wyciągali piłkę ze swojej siatki - formacje obronne były
niezwykle nieporadne i ten mecz unaocznił wszystkim, że ten element
piłkarskiego rzemiosła muszą poprawić. Na szczęście dla nich
przydarzyło się to w fazie grupowej - lepiej doświadczyć kryzysu
właśnie teraz, niż później kiedy każdy błąd boleśnie
skutkuje. Znów swój popis dał Hagi, który doprowadził do remisu
pięknym uderzeniem z dystansu. W trzecim meczu nieznacznie pokonali
USA 1:0. Ostatecznie wygrali grupę (nie wyszła tylko Kolumbia) i ze
sporymi apetytami oczekiwali na dalsze spotkania. Tu chyba nie
trafili najlepiej, bo w 1/8 zmierzą się z Argentyną. Mimo, że
Albicelestes nie prezentowali specjalnie wysokiej formy w
ostatnich miesiącach, to jednak są aktualnymi wicemistrzami świata
i zwycięzcami ostatniej edycji Copa América (1993 rok).
Mecz
rozegrano 3 lipca w Pasadenie. Miejsce najlepsze z możliwych -
oprócz Kolumbii, Rumunia ograła tu również USA. Argentyna
przystępowała do meczu zraniona brakiem Diego Maradony
(zdyskwalifikowany za doping). Sam mecz miał zwariowany przebieg i
przez swą dramaturgię śmiało znajduje się wśród najlepszych
spotkań tamtego turnieju. Tempo gry było niezwykle wysokie,
zwłaszcza że odbywało się przy słonecznej aurze (początek meczu
od godz. 13:35 czasu lokalnego). Mecz ten można ująć w
bokserskim slangu jako "pojedynek na wyniszczenie" czy
"cios za cios". Do rzeczy jednak. [1:0] Dorinel Munteanu
zostaje faulowany w bocznej strefie boiska, przy polu karnym
Argentyńczyków. Do piłki podchodzi Ilie Dumitrescu i technicznym
uderzeniem umieszcza piłkę blisko lewego słupka bramki rywali.
Było wtedy niewiele ponad 10 minut tego spotkania. [1:1] Ledwo 5
minut później mamy już remis. Gabriel Batistuta wykorzystuje
zdobyty przez siebie rzut karny. Popularny Batigol otrzymał
piłkę w polu karnym Rumunów i asysta dwóch rywali wypchała
Argentyńczyka na jego obrzeża. Batistuta wówczas decyduje się na
zwód z piłką i gdy biegnie przy linii bramkowej czuje, że jest
przytrzymywany i "nurkuje". W mojej opinii "karniak"
nieco "naciągany", ale wielkiej pomyłki arbiter spotkania
nie zrobił. [2:1] Nie minęło 3 minuty, a Rumuni ponownie objęli
prowadzenie. To była przepiękna zespołowa akcja! Prawdziwy kunszt
piłkarski. Argentyńczyk Fernando Redondo pozwala sobie odebrać piłkę na 25 metrze przed
rumuńską bramką i Rumuni rozpoczynają kontrę. Piłkę otrzymuje
Hagi, który znajduje się przy prawej linii bocznej w okolicach linii środkowej. Przytrzymuje futbolówkę i podaje do Ioana Lupescu, który
nadbiega zza pleców Argentyńczyków. Przyjmuje piłkę i oddaje ją do biegnącego prawą
stroną Hagiego. Ten nieco zwalnia i przekłada piłkę na swoją
lewą nogę. W tempo zagrywa za plecy przeciwników, w polu karnym
przejmuje piłkę Dumitrescu i nie zastanawiając się bez przyjęcia
kopie po ziemi przy bezradnym golkiperze drużyny przeciwnej.
Dumitrescu podążał za tą akcją od ok. 25 metra sprzed własnej
bramki! Naprawdę wyborny gol Rumunów! W pierwszej połowie bramki
już nie padły, choć okazji ku temu nie brakowało. [3:1] Ale
kontra! Argentyńczycy mają rzut rożny, który katastrofalnie
egzekwują. Piłkę przejmuje Dumitrescu, który decyduje się
holować ją przez ok. 50 metrów. Dobiega przed "16-stkę"
rywali, czeka na nadbiegającego z prawej strony Hagiego i precyzyjnie
mu zagrywa - a ten pewnie posyła piłkę do siatki. [3:2] Argentyna
w szoku, ale nie poddaje się. Kwadrans przed końcem jeden z
Argentyńczyków decyduje się na strzał ze znacznej odległości.
Bramkarz rumuński (Florin Prunea) nie popisuje się i odbija piłkę
przed siebie. Dobiega do niej Abel Balbo i mocno uderza
piłkę-prezent. Ta po odbiciu się od bramkowej poprzeczki trafia do
siatki. Więcej goli już nie było i Rumunia po znakomitym meczu "z
hukiem" melduje się w ćwierćfinale Mistrzostw Świata!
To już wtedy był największy wyczyn w dziejach rumuńskiej piłki!
Niewątpliwie bohaterami tego pojedynku był Dumitrescu i Hagi.
Zwłaszcza pierwszy z nich, który rozegrał "mecz zycia".
Do tej pory był nieco "uśpiony" w tej imprezie, ale z
nawiązką zastąpił pauzującego za kartki Răducioiu. Sukces
wywołał euforię nie tylko w rumuńskiej drużynie, ale też
tysiące kilometrów dalej, w ich kraju. Niezliczone tysiące ludzi
wyległo na ulice rumuńskich miast, aby świętować awans
Tricolorii do grona najlepszych 8 reprezentacji świata!
W 1/4
czekała na nich już Szwecja. Organizatorzy ostatnich Mistrzostw
Starego Kontynentu (EURO 1992) w pierwszym meczu fazy
pucharowej mieli łatwe zadanie - ich rywalem była Arabia Saudyjska.
Bardziej miarodajnym wyznacznikiem potencjału zespołu Trzech
Koron była ich postawa w fazie grupowej. Tam dzielnie zagrali z
Brazylią, z którą zremisowali 1:1. Mecz ćwierćfinałowy odbył się 10 lipca. Oba
zespoły nie chciały się nadmiernie "odsłoniać", co
przełożyło się na wynik 0:0 do połowy. Druga część meczu to
już inna historia. Wynik spotkania otworzył słynny Tomas Brolin,
który wykończył wspaniale rozegrany rzut wolny. Była to 78 minuta
meczu. Później rozgrywający świetny turniej Hagi miał swoją
okazję z rzutu wolnego, ale szwedzki bramkarz stanął na wysokości
zadania. Gdy mecz zbliżał się do końca Rumuni pokazali charakter
i doprowadzili do remisu. W 88 minucie wykonywali rzut wolny ze
sporej odległości. Piłka została źle uderzona, jednak po
rykoszecie trafiła w polu karnym pod nogi Răducioiu, który
zachował zimną krew, podniósł piłkę i uderzył nie do obrony.
Sędzia zarządził dogrywkę. W 101 minucie znów naszym bohaterom
dopisało szczęście. Jeden ze Szwedów chcąc wybić piłkę z
własnej "16-stki" skiksował i na bramkę bez przyjęcia
uderzył Răducioiu. Ku rozpaczy szwedzkich kibiców piłka znów po
jego strzale znalazła drogę do bramki. Rumuński napastnik niczym
mityczny Midas - "co nie dotknął to zamieniało się w złoto".
Gdy wydawało się, że Tricolorii przejdą kolejną
przeszkodę w drodze do finału, w 115 minucie czekał ich zimny
prysznic. Będący pod ścianą Szwedzi, dośrodkowują długą piłkę
w pole karne przeciwników. Do zawieszonej w powietrzu piłki
doskoczył jeden ze szwedzkich napastników i uprzedzając
rumuńskiego bramkarza wpakował piłkę do jego bramki. Szok. To już
ich 9 puszczona bramka w turnieju...w 5 meczu. Niedługo później
Szwedzi mogli ich dobić, ale rezerwowy Henrik Larsson (wszedł w
drugiej części dogrywki) nie wykorzystał dogodnej sytuacji. Po
prawdziwej huśtawce nastrojów dla obu ekip, sędzia spotkania
zarządził serię rzutów karnych. Jak pamiętacie, na ostatnim
Mundialu Rumuni pożegnali się z zawodami właśnie
przegrywając w rzutach karnych (z Irlandią). Już w pierwszym
"karniaku" jeden ze Szwedów posłał piłkę nad
poprzeczką. Do 4 rundy oba zespoły zgodnie trafiały. Wtedy pomyłkę
zaliczył jeden z Rumunów i oba zespoły miały teraz po 50% szans
na końcowy triumf. Niestety Rumuni nie wytrzymali presji i to
Szwecja przeszła dalej (w półfinale zagrali z ekipą Canarinhos).
Szczęście było bardzo blisko, ale znów się nie udało.
Zdecydowanie zabrakło jakości "w tyłach" i trochę
zimnej krwi. Rumuni zostawili po sobie wspaniałe wrażenie - "gra
na tak", emocjonujący przebieg spotkań i bramki wyjątkowej
urody. Dobra postawa graczy Tricolorii zaowocowała ich angażami w
znanych klubach. Zacznijmy od kapitana - Gheorghe Hagi. Zawodnik
porównywany do Maradony, rozegrał na tyle wspaniały turniej, iż
wybrano go do najlepszej "jedenastki" mistrzostw. Autor 3
pięknych bramek został zatrudniony przez FC Barcelonę. Ponadto
Ilie Dumitrescu trafił do Tottenhamu, a Florin Răducioiu zawitał
do innego katalońskiego klubu - Espanyolu Barcelona. Poprzestańmy
tylko na tych trzech przykładach. Rumuńska piłka była "w
gazie"!
Drugi oddech i
rozpacz "Synów Albionu"
Gdy
wydawało się, iż przed Tricolorii rozpościera się obraz
idyllicznej przyszłości, to trafiają na przysłowiowy "dzwon".
Zaraz po amerykańskiej przygodzie rozpoczęli zmagania w
eliminacjach EURO 1996. Jakoś zmagania na Starym
Kontynencie wyjątkowo nie wychodziły do tej pory Rumunom. Tym
razem jednak przebrnęli selekcję wzorowo i z pierwszego miejsca w
grupie otrzymali promocję uczestniczenia w kolejnej wielkiej
imprezie. Tak naprawdę wraz z Francją mieli ogromną przewagę nad
resztą zespołów i raczej ewentualne niepowodzenie nie wchodziło w
grę. Jednym z ich rywali byli Polacy. Nasi graczy w pierwszym meczu
(na wyjeździe) prowadzili nawet 1:0 po skutecznym rzucie karnym
Andrzeja Juskowiaka, jednak na wiele to się nie zdało -
przegraliśmy 1:2. W rewanżu u siebie padł wynik bezbramkowy. Na
Mistrzostwach Europy trafili do fajnej geograficznie grupy. Z
jednej strony była Hiszpania i Francja - z drugiej zaś Rumunia i
Bułgaria. Jak się okaże, po fazie grupowej pakować walizki
musiała dwójka znad Morza Czarnego. Już w pierwszym meczu Rumuni
zagrali z dobrym znajomym z eliminacji - Francuzami. Przegrali 0:1.
Następna porażka oznaczałaby brak możliwości gry w ćwierćfinale.
Rywal bardzo dobrze znany, bo Bułgarzy. W pojedynku Hagi-Stoiczkow
górą był ten drugi. Lider bułgarskiej reprezentacji zdobył
jedynego gola w tym meczu (na samym początku). Ostatni mecz z
Hiszpanią był "o pietruszkę" dla nich, jednakże dla ich
rywale to był bardzo ważny pojedynek (potrzebowali zwycięstwa, aby przedłużyć swoją bytność w
turnieju). I znowu Rumuni dają sobie wbić bramkę w pierwszych 30
minutach spotkania, jednak wreszcie przełamują się w ataku i do
przerwy na tablicy wyników widnieje rezultat 1:1 (gola zdobył
Răducioiu). W końcówce meczu ich boiskowi przeciwnicy znów
wpakowali im goli i Rumuni ze wstydem wrócili do domu.
"Hagi
i spółka" zacisnęli zęby, czego efektem były świetne eliminacje
Mundialu 1998. Rumuni "rozjechali" swych
przeciwników. Statystycznie zostali najlepszą drużyną eliminacji
(w 10 meczach tylko 1 remis, a reszta to ich zwycięstwa!). Zdobyli
najwięcej bramek (37) i w obronie też było pozytywnie (4). Będąc
uczciwym, ich rywale nie byli "najwyższych lotów". O ile zespół Irlandii śmiało można uznać za godnego przeciwnika, to
taką Litwę czy Macedonię to już raczej nie. Tak czy siak
Tricolorii znów byli na "fali wznoszącej". W
porównaniu do lat poprzednich w składzie nie było Răducioiu czy
Lupescu. I tak skład Rumunów był dość "stary".
Najmłodszy zawodnik (Radu Niculescu) miał ukończone 23 lata, a
30-latków nie brakowało (Hagi miał już 33 wiosny na karku). Z
"młodszego pokolenia" z dobrej strony prezentował się
zwłaszcza Viorel Moldovan (rocznik 1972). Przygodę we Francji
zaczęli od meczu z Kolumbią. W Lyonie wygrali nasi bohaterowie,
dzięki golowi tuż przed końcem pierwszej połowy. Kolumbijczykom
nie udał się rewanż za porażkę sprzed lat 4. Tydzień później
czekał ich w Tuluzie niezwykle prestiżowy pojedynek z Anglikami.
Synowie Albionu w eliminacjach uporali się m.in. z naszą
reprezentacją, więc chyba nikt w naszym kraju nie płakałby z ich
porażki. Po emocjonującej końcówce Rumuni "pomścili"
nas, wygrywając 2:1. Dzięki temu zwycięstwu byli już pewni gry w
1/8 Mistrzostw Świata (trzeci raz z rzędu). W ostatnim meczu
zremisowali z najsłabszą w grupie Tunezją 1:1 (Moldovan zdobył
swoją drugą bramkę w imprezie). O ćwierćfinał przyszło im się
bić z nieobliczalną Chorwacją. Zespół, który na tym tym
turnieju zostanie trzecią reprezentacją na świecie, wysłał
Rumunów do domu dzięki wykorzystaniu rzutu karnego z doliczonego
czasu pierwszej połowy - dodajmy, że podyktowanie go jest rzeczą
sporną. Rumuni na tym turnieju promowali fajne zjawisko - można powiedzieć, że socjologiczne. Mianowicie
podczas rywalizacji z najlepszymi, gracze Tricolorii
solidarnie...przefarbowali sobie włosy na blond :D Idealnie ta ekscentryczna fryzura komponowała się z żółtymi strojami Reprezentacji Rumunii. Gest ten manifestował rywalom siłę i jedność drużyny, a jednocześnie "nakręcał" on rumuńskich piłkarze. No cóż, morale to niezwykle ważna rzecz :)
Rumuni
nie zwalniali tempa. Po niezwykle owocnych eliminacjach (bez
przegranej, pierwsze miejsce w grupie, tylko 3 puszczone bramki i
cenny wyjazdowy triumf z Portugalią) jadą na EURO 2000. Jak
się później okaże, zakończy ono dekadę Złotego Pokolenia
w rumuńskim futbolu. Na turnieju wylosowali Anglię, Niemcy i
Portugalię. Mimo zacnego grona przeciwników, udaje im się wejść
do ćwierćfinału (ich najlepszy wynik na EURO). Co prawda,
po raz kolejny zostają zastopowani przed strefą medalową, jednak
pozytywnie wryli się w pamięć piłkarskich kibiców. Niesamowity
przebieg miał ich pojedynek z Anglikami. Prawdziwa emocjonalna
huśtawka. Świetnie zaczęli Rumuni, którzy w 22 minucie zdobyli
przepiękną bramkę. Jej autorem był Cristian Chivu. Synowie
Albionu jednak ich "brutalnie sprowadzili na ziemię"
trafiając w ostatnich 5 minutach pierwszej połowy dwie bramki. To
nie podłamało Rumunów. Z animuszem wyszli na drugą połowę, bo
już w po 3 minutach dzięki pięknym strzale zza "16-stki"
Munteanu wlał nadzieję w serca swoich kolegów i fanom, którzy im
dopingowali. Gdy już wydawało się, że mecz zakończy się remisem
(dawał on Anglii wyjście z grupy) do Rumunii "uśmiechnęło
się szczęście" w postaci przyznanej "jedenastki" w
samej końcówce spotkania. Nie zmarnowali swojej szansy i dzięki
pozytywnego wyniku w meczu Portugalia-Niemcy, nieco niespodziewanie
są w ósemce najlepszych europejskich drużyn. Jak już wcześniej
zostało napomknięte - to jak do tej pory, był niestety ostatni
wielki wyczyn tej reprezentacji.
Prosta pochyła
oraz poprawa
Niewątpliwie
XXI wiek dla Rumunów to "chudy okres". Nie dość
powiedzieć, że do teraz tylko raz wybrali się na wielką imprezę.
W tym czasie aż 7-krotnie próbowali szczęścia w eliminacjach
Mistrzostw Świata czy Europy. Wynik marny, a w oczach
pokolenia Hagiego - nawet wstydliwy. Czas tych niemal 15 lat, które
nastały po EURO 2000 śmiało można podzielić na trzy
etapy. Pierwszy z nich, względnie udany, uwieńczony udziałem Tricolorii na EURO 2008. Drugi to już prawdziwy krach,
objawiający się postawą piłkarzy w latach 2008-2012. No i 3 faza,
z którą mamy do czynienia obecnie. Można ja zatytułować jako:
"Nadzieja", "Poprawa" czy
"Odrodzenie". Oczywiście nie ma co przesadzać, bo
co prawda od nieudanych eliminacji Mundialu 2010 jest widoczny
postęp, ale jednak ciężko byłoby zagrać gorzej niż wtedy. I tak
pokrótce jak Rumuni radzili sobie w danych eliminacjach. Zaczynając
od Mistrzostw Świata. Wszystkie próby zakwalifikowania się
na ten turniej spełzły na niczym. Dwa razy udało im się znaleźć
w barażach, ale tam wiele nie pokazali (przegrali dwumecze ze
Słowenią i Grecją). O eliminacjach Mundialu 2010 chyba
rumuńscy kibice chcieliby "wyczyścić" ze swej pamięci.
Rywalizowali wtedy z Austrią, Francją, Litwą, Serbią i Wyspami
Owczymi. W tabeli uplasowali się dopiero na 5 miejscu, wyprzedzając
tylko słabiutkich "wyspiarzy". Zdołali wygrać tylko
3-krotnie (dwa razy z Wyspami Owczymi i raz z Litwą). Tylko w dwóch
spotkania zagrali "na zero" w obronie. Upokorzyli ich
Serbowie, z którymi w Belgradzie ponieśli bolesną klęskę 0:5.
Jedynymi wartymi uwagi rezultatami były dwa remisy z Francją (2:2 i
1:1). W meczach w ramach eliminacji EURO ogólnie prezentowali
się lepiej. Do Portugalii nie pojechali w 2004 roku, ale wstydu swym
fanom nie przysporzyli. Toczyli wyrównane "wojenki" z
Duńczykami, Norwegami i Bośniakami, zajmując w grupie 3 miejsce
(najlepsza Dania miała 15 punktów, a czwarta Bośnia i Hercegowina
13 punktów). Być może gdyby nie puścili z Duńczykami gola w
doliczonym czasie, to awansowaliby - przynajmniej zagraliby w
barażach. Następne eliminacje to ich wielki sukces. Wygrali swą
grupę, w której mieli m.in. Holandię i Bułgarię. Zespół Oranje
nie potrafił im w obu meczach strzelić bramki! Trzeba pochwalić tu
ich formacje obronne, bo 7 puszczonych goli w 12 meczach to wynik
przynajmniej zadowalający. Na EURO nie mogli trafić chyba
gorzej - czekały ich potyczki z Francją, Włochami i...Holandią.
To zabawne, bo na trzecim z rzędu EURO są w grupie z
zespołem, z którymi rywalizowali w eliminacjach - z którymi na
imprezie głównej przegrywają. Zresztą do piłkarzy z Niderlandów
mają "szczęście", gdyż w ostatnich latach często z
nimi "biją się o punkty" i dostawali od nich "mocno
po pupie". Niemiłosiernie Holendrzy pokazywali im miejsce w
szeregu, wygrywając 4:1, 4:0 i dwa razy po 2:0. No cóż, na
boiskach w Szwajcarii też musieli uznać ich wyższość, ale 0:2 z
rewelacyjnie grającym zespołem trenowanym przez Marco van Bastena
jest przyzwoitym rezultatem. Zresztą Rumuni zajęli 3 miejsce w tej
niezwykle silnej grupie (przed Francją) i remisy z Francuzami i
Włochami to naprawdę więcej, niż można było po nich oczekiwać.
Ówczesny skład Tricolorii mógł budzić respekt. Oprócz
graczy z rodzimych lig i przywdziewającego wtedy kapitańską opaskę
Cristiana Chivu, należy wyróżnić jedno nazwisko - Adrian Mutu.
Obecny "emeryt", który grał chociażby w Interze
Mediolan, to naprawdę "talent czystej wody". Drzemał w
nim ogromny talent i osiągnąłby znacznie więcej, gdyby nie jego
pociąg do używek czy problematyczny charakter. Mimo to jest obecnie
najskuteczniejszym strzelcem Reprezentacji Rumunii (ex aequo z
Gheorghe Hagi - obaj zdobyli po 35 bramek) i na omawianym EURO
jako jedyny zdobył dla swojej drużyny gola (wykorzystał błąd
Włochów).
Ostatnio
Rumuni bardzo dobrze pokazują się w eliminacjach EURO 2016.
Prowadzą w swojej grupie, mając po 4 meczach 10 punktów. Grają
niezwykle czujnie "w tyłach" i stawiają na defensywę -
można tak wnioskować po "szczupłym" bilansie bramkowym (6:1). Być może rumuńska piłka obecnie "chwyta ożywczy oddech w swe płuca". Co do awansu, to ten wydaje
się być niezwykle realny. Nie dość, że awans uzyskają dwa
pierwsze miejsca (a nawet trzecie), to
jeszcze potencjalnie najgroźniejsza Grecja jest w katastrofalnej sytuacji (ledwo
punkt po 4 meczach!). Zresztą mają stosunkowo łatwych rywali. Może francuski turniej będzie przełomowy dla
Tricolorii. Zespołowi przewodzi Ciprian Marica i może
zawodnik ten, w przeszłości grywający w lidze niemieckiej, choć w
jakiejś mierze upodobni się do legendarnego już Hagiego. Chyba dobrą decyzją jest ponowne zatrudnienia Anghel
Iordănescu. Ten legendarny trener od 2014 roku po raz trzeci objął
stanowisko selekcjonera tej reprezentacji i jak widać, pod jego
wodzą piłkarze dzielnie sobie poczynają. Rumunom ciężko będzie
stworzyć równie udaną generację, jaką mieli w latach 90-tych.
Nadzieja jednak zawsze jest. Skoro już kiedyś udało się im poczuć
woń chwały, to czemu znowu nie mieliby tego zaznać? Myślę, że
Złoci Chłopcy w sercach rumuńskich kibiców już mają
wyjątkowe i nieulotne miejsce. Wszakże byli piersi, dzięki którym
ich rodacy poczuli dumę z tego kim są. Ci piłkarze nie tylko są
symbolami sukcesu w historii rumuńskiej piłkę, ale wręcz te
historię stworzyli. Gdzieś obok tej dumy i radości, pojawiać się
będzie drobinka goryczy. Złote Pokolenie osiągnęło wiele,
jednak nie tyle, ile mogłoby.
Słowa
uznania dla Was, że znowu przyszliście tutaj i poświęcając swój
cenny czas przeczytaliście moje "wypociny". Tyle
przymilania się z mojej strony :D Jak spoglądałem nie tak dawno na
świat przez okno swego domu, to byłem nieco zmieszany - prawie
luty, a aura zimowa bynajmniej nie była. Mówiąc metaforycznie,
chciałoby się ażeby "wiosna" była w naszej "kopanej"
(nie tylko w pojedynczych meczach). Wiem, że się powtarzam :D
Wybaczcie mi, ale mam spore oczekiwania na ten i następny rok co do
postawy Biało-czerwonych. W dużej mierze jest to "winą"
samych piłkarzy, którzy narobili apetyty polskim kibicom tym, jaką
mieli formę w ostatnim kwartale 2014 roku. Chłopaki, nie
"pękajcie"! Tymczasem miłego dnia/wieczoru. Czołem! :-)
„Rumunia mogła pokonać każdego”
(Gheorghe Hagi)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz