Translate

poniedziałek, 28 lipca 2014

(Temat 3) Podsumowanie Mundialu 2014

Część I: Faza grupowa

Ten post wcześniej czy później musiał po prostu nadejść. Nie mogę się wręcz powstrzymać, by nie streścić nie tak dawno zakończonego brazylijskiego Mundialu. Cóż to była za impreza! Niesamowite mecze, grad bramek, głupie czerwone kartki, nieuznane gole, szał na trybunach, narodziny nowych legend i upadek mitów...działo się i to wiele. Po ponad dwóch tygodniach od meczu finałowego, gdy już emocje opadły, czas "skreślić" parę słów o brazylijskiej imprezie.
Turniej chyba nie mógł zacząć się lepiej – od razu od piłkarskiego "trzęsienia ziemi". Ledwie na zegarku sędziego Nishimury skończyła się 10 minuta meczu otwarcia, a tu "klopsik" Marcelo, który ładuje piłkę do własnej bramki. Trybuny w szoku. Nie tak to miało wyglądać. Cały futbolowy świat zastanawiał się przed rozpoczęciem turnieju na co stać ekipę z "Kraju Samby". Sami rodzimi Brazylijczycy byli podzieleni. Nastroje wahały się od huraoptymizmu po nieuchronną klęskę i brak wiary w tę generację swoich piłkarzy. Jednak ekipa w żółtych koszulkach tym razem uciekła spod topora. Wystarczył błysk geniuszu Neymara i "ręka" sędziego, by przejść pierwszą przeszkodę, jaką była Reprezentacja Chorwacji. Było wiadomo, że w grupie outsiderem będzie Kamerun (tradycyjne kłótnie między afrykańskimi graczami oraz walka o kasę z rodzimym związkiem piłkarskim) i tak też było. Rewelacyjnie radził sobie za to Meksyk (dominacja z Kamerunem i Chorwacją) przeciwstawiając się nawet zespołowi Canarinhos. Ekipa Miguela Herrery przed startem zawodów była jednak wielką niewiadomą. Wiedziano, że potencjał zespół ma bardzo duży, ale ostatnio wyników było brak. Różne afery wewnątrz kadry i częste zmiany na stanowisku selekcjonera powodowały obawy o ich postawę – niesłusznie, jak się okazało później. Ostatecznie po przyzwoitej grze (wyniki lepsze niż gra) grupę A wygrała Brazylia przed dzielnymi Meksykanami. 
W grupie B działy się "piłkarskie cuda"! Oto mamy aktualnych mistrzów świata na deskach. Najpierw kompromitacja z Holandią (1-5), a później bezsilność z Chile (0-2). Marzenia o tytule ekipa "La Furia Roja" może przełożyć najwcześniej za 4 lata. Więcej o ekipie prowadzonej przez Vincente del Bosque na tych mistrzostwach opisałem we wcześniejszym poście (tytuł: "(Temat 2) Czy to koniec tiki taki?"). W grupie ogólny podziw budzili Chilijczycy. Zostawiali serce na murawie, po prostu zabiegali przeciwników. Jak się okazało o zwycięstwo w grupie miał zadecydować ich mecz z zespołem "Oranje". Musieli go wygrać. Mimo przyzwoitej postawy to Luis van Gaal i spółka podnieśli ręce do góry w geście triumfu (2-0). Zadecydowała końcówka, a mecz był jednym z tych, gdzie to zespół strzelający pierwszy gola później wygrywa. Skazywani na pożarcie Australijczycy pokazali się z dobrej strony. "Socceroos" co prawda wszystkie mecze przegrali (zgodnie z przewidywaniami) i mieli bilans bramek -6, aczkolwiek ich gra z Chilijczykami (jak równy z równym) i Holandią (prowadzili w 54 minucie meczu!) rodziła szacunek. To dobry prognostyk przez przyszłorocznym Pucharem Azji, gdzie Australia będzie gospodarzem.
W grupie C był jeden hegemon – Kolumbia. Zespół José Pekermana sprostał przedmundialowym przewidywaniom, że będą jednym z "czarnych koni" turnieju. Grał porywająco, kombinacyjnie i do przodu, a James Rodríguez zszokował swoją wyborną dyspozycją cały piłkarski glob. Pojawiły się opinie, że wszystko ładnie, ale tak naprawdę pozostali grupowi rywale prezentowali słabą dyspozycję. Prawda, ale nie obniżajmy poziomu kolumbijskiej reprezentacji, który potwierdzili w fazie pucharowej – ale o tym później. O drugie miejsce w rywalizowali Grecy, Iworyjczycy (Wybrzeże Kości Słoniowej) i Japończycy. "Samuraje" mnie bardzo negatywnie zaskoczyli. Oczekiwałem ich awansu do 1/8 a tu występ graniczący z kompromitacją. Ledwo jeden punkt, bo beznadziejnym bezbramkowym meczu z Grecją. Dodam, że Hellada grała przez większą część meczu w "10-tkę". Wydawało się, że WKS spokojnie wyjdzie z grupy zwłaszcza, że wystarczał im remis. Jednak koledzy Didiera Drogby zanotowali słaby mecz z Grecją (1-2), grając jakby myślami byli na słonecznej plaży pośród pań odzianych w skąpym bikini. Przeczłapali to spotkanie, a Grecy powinni dziękować niebiosom, bo wygrali po "karniaku" w doliczonym czasie gry. Następna grupa i następna sensacja. 
W grupie D jedno wydawało się pewne, że Kostaryka będzie w niej przysłowiową "czerwoną latarnią"...wydawało się to dobre słowo. Zamiast oglądać plecy rywali Kostarykanie zrobili prawdziwą furorę zdobywając 7 punktów i tracąc tylko jedną bramkę! Choć wydawało się to niemożliwe to jednak zwyciężyli "grupę śmierci" (część znawców tak ją określała). Kto drugi do awansu do 1/8? Urugwajczycy. Potomkowie wojowniczego ludu Charrúas nieco szczęśliwie przeszli dalej, choć to nie był już ten widowiskowy zespół z afrykańskiego Mundialu. Tak naprawdę, awans zawdzięczają geniuszowi Luisowi Suárezowi w meczu z Anglikami (ledwo się wykurował na mistrzostwa). No cóż, mimo zachęcającego widowiska pomiędzy Anglią i Włochami w początkowej fazie gier grupowych, to jednak te obie ekipy pojechały przedwcześnie do domu. Anglicy tradycyjnie "na tarczy", ledwo z punkcikiem w tabeli, chociaż z Włochami i Urugwajem ich gra całkiem przyjemna dla oka, tylko nieskuteczna. A włosi? Przyznam, że nie darzę sympatią piłkarzy z Półwyspu Apenińskiego. W meczy z Kostaryką wyraźnie brakowało im "paliwa". Jednak to przez kunktatorską grę z Urugwajem musieli spakować walizki i polecieć do Rzymu. Tak to jest jak gra się na 0-0. Wspomnienie defensywnego catenaccio powróciło. Cesare Prandelli zrobił krok do tyłu z zespołem Italii, w porównaniu do ofensywnej gry na Euro 2012 i honorowo podał się do dymisji. 
Nieoczekiwanie w grupie E sporo się działo. Co prawda końcowa klasyfikacja nie dziwi: Francja-Szwajcaria-Ekwador-Honduras, to jednak było sporo emocji. Francuzi rozbili "Helwetów" 5-2 (a powinno być więcej!) i wpakowali "trójkę" do bramki Hondurasu i w cuglach wygrali grupę. Wreszcie w kadrze przebudził się Karim Benzema i grał aż miło. Szwajcarska ekipa awansowała do dalszej fazy tak naprawdę, dzięki szczęśliwej końcówce meczu z Ekwadorczykami (gol w doliczonym czasie meczu). Gdyby padł tam remis to zapewne w kibice ekwadorscy świętowaliby do białego rana awans w Quito, stolicy kraju. Teraz to dywagacje, ale 0-0 z "Trójkolorowymi" to dużo mówiący wynik. Honduras...po prostu był w tej grupie. Choć były dwa polskie akcenty związane z drużyną ze strefy CONCACAF. Pierwszy to strzelec jedynej bramki dla Hondurasu na Mundialu 2014 – Carlos Costly (kiedyś gracz GKS Bełchatów), a drugi to ich zawodnik pola - Óscar Boniek García (imię zawdzięcza swojemu ojcu...domyślacie się zapewne czyim był fanem :-)). 
Grupa F bez historii. Argentyna wygrała bo wygrać musiał, choć ich gra nie rozpieszczała fanów "Albicelestes". Wyróżniał się Lionel Messi. Geniusz futbol wreszcie strzelał w kadrze, w każdym meczu miał błysk geniuszu i 3-krotnie został wybierany graczem meczu w grupie (co jest bodajże rekordem w historii Mundiali - nikt wcześniej tego nie dokonał). Za plecami Messiego i spółki uplasowała się Nigeria (mimo tradycyjnych przepychanek o kasę na linii piłkarze-związek). Żal bośniackiej reprezentacji. Tak naprawdę sędzia ukradł im awans nie uznając prawidłowo zdobytej bramki przeciwko Nigeryjczykom. Grupa "zasłynęła" też pierwszą "lornetą" (wynik bezbramkowy) na turnieju. Doprawdy, mecz Nigeria-Iran mówiąc delikatnie nie rozpieszczał kibiców. Prawie zasnąłem przy jego oglądaniu. Ok, mogą nie padać bramki i mecz może porywać – dobrym przykładem jest mecz Meksyku z Brazylią, ale tu były flaki z olejem. Nic się nie działo. Obie ekipy były z osiągniętego rezultatu zadowolone, co jeszcze bardziej irytuje. Musze powiedzieć parę dobrych słów o Iranie. Ekipa portugalskiego selekcjonera Carlosa Queiroza, zwanej przez ich kibiców "Książętami Persji", udało się Zdobyć punkt i mieli szansę nawet ograć samą Argentynę. Mieli pewien potencjał ofensywny i mogę tu wymienić ich napastnika, Rezę. 
Czas teraz na grupę G. Niektórzy nawet mianowali właśnie ją "grupą śmierci". Tradycyjnie - można rzec - zespół zza naszej zachodniej granicy przebrnął wstępną fazę turnieju bezproblemowo. Wygrali i zaprezentowali dobry poziom, znaczy genialnie przeciwko Portugalii (4-0), a później było słabiej. Wydarzeniem był mundialowy gol nr 15 Miroslava Klose. Zawodnik urodzony w Opolu tym samym został najlepszym strzelcem tej imprezy w historii (ex aequo z brazylijskim Ronaldo). "Szalał" Thomas Müller ustrzelając hat-tricka w jednym meczu i łącznie zdobywając 4 bramki, w tym "majstersztyk" przeciwko "Jankesom" (gol poniżej).
To właśnie zespół USA okazał się (nieco nieoczekiwanie) drugim zespołem z awansem. To z pewnością ucieszyło amerykańskich fanów, których według danych było najwięcej wtedy w Brazylii (nie licząc oczywiście samych Brazylijczyków). Pokonali zespół Ghany 2-1 (gol już w 1 minucie spotkania!) co w rezultacie okazało się krokiem milowym ku 1/8. W ogóle ciężko mi mówić o piłkarzach z "Czarnego Lądu". Selekcjoner James Kwesi Appiah miał naprawdę wybitnych piłkarzy pod swoją wodzą. Być może to Ghana jest teraz najlepszą ekipą afrykańską. Niestety czegoś jej zabrakło na tych mistrzostwach. Bez cienia przesady mówię, że to najlepszy zespół, który nie przebrnął w Brazylii do strefy pucharowej. Szczególnie mecz z Niemcami zostanie w naszej pamięci. Gracze afrykańscy momentami porywali swoją grą i prawie "łyknęli" ekipę Joachima Löwa (2-2) - skończyło się na "nadgryzieniu". Za dużo było chaosu i braku koncentracji w grze, ale potencjał do wielkiego grania naprawdę był. Została jeszcze Portugalia. Sąsiad Hiszpanii wcale nie zagrał lepiej niż byli już mistrzowie świata, a może i gorzej. Cristiano Ronaldo był przemęczony i w nieoptymalnej dyspozycji fizycznej. Starał się, ale niewiele to przyniosło. Portugalia pozostawiła po sobie smutne wrażenie. Bardzo kulała obrona zespołu (3 mecze – 7 bramek), było beznadziejnie porównując ją z Mundialem 2010 (4 mecze – 1 bramka) i Euro 2012 (5 meczów – 4 bramki). Niestety dla tego zespołu, do wszystkiego doszła również plaga kontuzji. 
Wreszcie czas na ostatnią grupę w ramach piłkarskich Mistrzostw Świata FIFA 2014 – grupę H. W niej zgodnie z przewidywaniami najlepsza okazała się drużyna Belgii. Zespół prowadzony przez Marca Wilmotsa wygrał wszystkie mecze, tracąc tylko jedną. Prawdziwą siłą zespołu była szeroka, silna i wyrównana ławka. Regularnie rezerwowi gracze zdobywali bramki. Jedna rozmiar zwycięstw był nikły – każde spotkanie wygrane różnicą 1 gola. Do tego wszystkie gole padały od 70 minuty meczu, co może świadczyć o dobrym przygotowaniu motorycznym zespołu. Walka toczyło się o drugie premiowane awansem miejsce w grupie. Tu kolejna sensacja (nie bójmy się tego stwierdzenia). Zespół Algierii okazał się prawdziwą sensacją i jak przystało na ich miano (przydomek Reprezentacji Algierii to "Lisy Pustyni") sprytnie wykiwali piłkarsko Koreańczyków z południa i Rosjan (kolejno 4-2 i 1-0). Koreańczycy byli słabo przygotowani do turnieju, a to jak grali pierwszą połowę z Algierczykami to lepiej nie mówić. Rosjanie wiele nie odstawali od Azjatów. Strzelili jedną bramkę, nie wygrali spotkania, a w meczu o awans mimo iż porażka z Algierią definitywnie przekreślał ich marzenia o awansie to nie zrobili prawie nic by zwyciężyć to spotkanie (0-1).
To koniec części pierwszej, zatytułowanej "Faza grupowa". Niebawem zamieszczona zostanie część druga ("Faza pucharowa"), gdzie pochylę się nad tym co było na mistrzostwach po rozegraniu meczów grupowych. Omówione zostaną wszystkie mecze, począwszy od 1/8, a kończąc na spotkaniu najważniejszym - finałem Mundialu 2014. Dziękuję. Czołem :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz