Translate

sobota, 12 marca 2016

(zapis 41) Mała monografia o pewnym dobrym Niemcu


"Śliska" tematyka. Obym tylko się nie wywrócił na niej i pobrudził. Zdaję sobie sprawę z ciężaru zajmowania się zagadnieniem dotykającym sfery moralnej. O dokonywanych przez poszczególne jednostki czynów oraz ich skutków. Dramatyczne wybory, presja zewnętrzna i wewnętrzna, strach, ryzyko, gdzie stawką bywa nawet ludzkie życie. Samoistnie ciśnie się na usta - trochę górnolotnie - termin "człowieczeństwo". Może dzisiejszy post wielu odstraszy, gdyż cofam się w nim do okresu sprzed, w trakcie i po Drugiej Wojnie Światowej. Dzisiaj wszyscy pędza do przodu nie oglądając się za siebie. Zajmujemy się codziennymi ("realnymi") sprawami i nie rozmyślamy o tym, co działo się jakieś 70 lat wstecz. Mój pogląd na to wszystko jest zgoła odmienny - to jest ważne, a nawet potrzebne. Polacy, którzy w sposób szczególny mają przykre doświadczenia z ostatniego wielkiego konfliktu zbrojnego, powinni otwarcie rozmawiać o swojej przeszłości. Ta przykra dziejowa zawierucha dotknęła ludzi ze wszystkich grup społecznych, nie omijając piłkarzy. Dochodziło do paradoksalnych sytuacji, że koledzy z jednego boiska stawali po dwóch stronach barykady. Pośród niezliczonych historii i żywotów ludzkich, natrafiłem na interesującą postać. Jest nią Fryderyk Scherfke. Ten nietuzinkowy człowiek wydaje się być w naszym kraju zapomniany (pewnie dla kibiców poznańskiej Warty nie jest totalną niewiadomą), a szkoda. Choć nie znamy wszystkich faktów z jego życia, to najprawdopodobniej jest on wart dużego uznania. Pikanterii całej sprawie daje fakt, że ten nieżyjący już reprezentant Polski był de facto...Niemcem! Wiem, że łatwo można mnie będzie po dzisiejszej lekturze wyzywać od najgorszych. Zarzuty o rzekome uprawianie przeze mnie relatywizmu moralnego i historycznego rewizjonizmu można łatwo wytoczyć. Nic to. Moim celem nie jest usprawiedliwianie (tu "odbrunatnianie") kogokolwiek. Postaram się po prostu przedstawić sylwetkę, według mnie przyzwoitego człowieka, który przy okazji nieźle kopał piłkę. Możliwie bez emocji, przedstawię moje zdanie w materii zawiłości okresu, w jakim przyszło mu żyć oraz podejmować bynajmniej nie błahe decyzje. Palety odcieni szarości nie chcę. Etyka w gruncie rzeczy opiera się na "zerojedynkowej" skali (albo dany uczynek jest właściwy, albo nie jest), acz nie jestem znawcą tej dziedziny i nie uzurpuję sobie takich rzeczy. Wybaczcie mi to stanowczo zbyt obszerne "słowo wstępne", ale czułem potrzebę wyjaśnienia kilku kwestii od razu. Owocnego czytania.
Fryderyk Egon Scherfke przyszedł na świat 7 września 1909 roku w Poznaniu. Współczesna stolica Wielkopolski wtenczas należała do Cesarstwa Niemieckiego. Był dzieckiem Gustawa Fryderyka i Albertyny (nazwisko rodowe Krenz), familii etnicznie całkowicie niemieckiej (pruskiej) wyznania protestanckiego. Jego rodzice zdecydowali się po zakończeniu Pierwszej Wojny Światowej nie opuszczać swego domostwa - Polska odrodziła się z wieloletniej niewoli i ziemie te wróciły do pierwotnej macierzy. W młodości Fryderyk uczęszczał do największej w mieście szkole przeznaczonej dla mniejszości niemieckiej (w tym budynku obecnie mieści się Liceum Ogólnokształcące nr 6). Następnie podjął pracę w rodzinnym biznesie, w ramach którego produkowano maszyny rolniczy oraz prowadzono warsztat samochodowy. Trzeba podkreślić, że w tamtych realiach piłka nożna (sport) miała zupełnie odmienny status od dzisiejszego. Już chyba wspominałem na swoim blogu, że miała ona charakter amatorski, a nie zawodowy. Z samej gry w zasadzie nie dało się materialnie utrzymać i można ją traktować w kategorii pasji. Nasz bohater "połknął futbolowego bakcyla" i w wieku szesnastu lat wstąpił w szeregi klubu Warta Poznań. Szybko wywalczył sobie pewne miejsce w zespole. Popularny "Fryc" podczas meczów występował na pozycji napastnika/pomocnika. Oprócz wrodzonego daru strzeleckiego, charakteryzował się dość wysokim wzrostem (mierzył 182 cm) oraz siłą. Cieszył się uznaniem lokalnej społeczności, co nie powinno dziwić, gdy prześledzi się pokaźne sukcesy "Zielono-Białych" w skali ogólnokrajowej.
Okres do wybuchu Drugiej Wojny Światowej był dla Warty Poznań "czasem żniw". Jako jedna z czołowych polskich ekip, nierzadko lądowała na podium mistrzowskich rozgrywek. Raz nawet udało jej się wygrać całą imprezę (1929 rok). To historyczne wydarzenie było także udziałem Scherfke. Co prawda, jego dorobek bramkowy nie imponuje (tylko jedno trafienie), lecz w częstych występach dla drużyny widać jak ważnym był jej "ogniwem". Trener Béla Fürst darzył go zaufaniem, wystawiając w niemal wszystkich meczach. Na 24 rundy spotkań opuścił ledwo dwie. Trzy lata później kolejny ważny moment w dziejach klubu, kiedy Warta posiada w swym składzie Króla Strzelców całej edycji - nigdy wcześniej ani później, nic podobnego nie wydarzyło się. Radość jest podwójna, ponieważ to miano przypadło jej dwóm graczom: Kajetanowi Kryszkiewiczowi i właśnie Scherfke, którzy uzbierali po 15 bramek. W 1938 roku kolejny wielki wyczyn "Fryca" i jego kolegów. Tytuł wicemistrzowski i "utarcie nosa" ówczesnemu hegemonowi, Ruchowi Chorzów (Ruch Hajduki Wielkie). Na własnym stadionie zwyciężyli aż 6:0, a dla śląskich graczy była to najwyższa porażka i jedyny mecz bez strzelonego gola w całym sezonie. Do Ruchu to mieli zresztą szczęście. 20 sierpnia 1939 roku ponownie pokonali ich, tym razem 5:2. Jednak nie tyle zwycięstwo jest tu istotne, co czas toczenia się spotkania. Tak się złożyło, że był to ostatni ich ligowy bój, zanim germańskie wojska przekroczyły granice Rzeczypospolitej... Łącznie w barwach poznańskiej ekipy zagrał w 235 meczach I ligi, strzelając aż 134 bramki. Daje mu to świetną dziesiątą lokatę w tzw. "Klubie 100", a więc zestawieniu piłkarzy z przynajmniej stoma zdobytymi golami. Jedynie Teodor Peterek jest pod tymże względem skuteczniejszy od niego (piąta lokata/156 bramek). Nazwisko Fryderyka Scherfke w klubowych annałach zajmuje wiekopomne miejsce - również ze statystycznego punktu widzenia. Jest legendą Warty Poznań.
Postawa Scherfke na "ekstraklasowych" boiskach nie mogła ujść uwadze sztabu trenerskiego Reprezentacji Polski. Zadebiutował w niej 2 października 1932 roku w meczu towarzyskim z Łotwą. W Warszawie nasi wygrali 2:1. Historia zatoczyła koło 25 września 1938 roku, kiedy również w spotkaniu z Łotwą Scherfke zagrał w narodowym trykocie po raz ostatni. Był to wyjątkowy dzień dla niego, gdyż dostąpił zaszczytu noszenia kapitańskiej opaski. Niestety tym razem to nasi rywale czuli słodki smak zwycięstwa (1:2). Spośród swych dwunastu występów, dwukrotnie stanął naprzeciw drużynie swych przodków - Niemców. Jednak nie te potyczki są clou jego kariery. Sporym sukcesem Polski było zakwalifikowanie się do Mistrzostw Świata 1938. Jej pierwszą przeszkodą była, już wówczas doceniana, Brazylia. Czerwcowe starcie w Strasburgu uważane jest za jedno z najbardziej niezwykłych w historii tej imprezy. Szalone widowisko, okraszone mnóstwem bramek ("Orły" nieznacznie poległy po dogrywce 5:6). U Latynosów legendarny Leonidas - u nas młody i ogromnie utalentowany Wilimowski. Nieco w cieniu tej rywalizacji przemyka się również "Fryc". Jego wkład nie ograniczał się jedynie do samego przebywania na murawie. Wykazał się on bowiem spokojem podczas wykonywania rzutu karnego (na 1:1, po faulu na Wilimowskim) i dzięki temu stał się autorem pierwszego gola dla "Biało-Czerwonych" na wielkim turnieju mistrzowskim! Historia jak wiadomo bywa przewrotna. Niewielu zapewne wie, że analogiczną rolę pełni u Niemców niejaki Stanislaus Kobierski. Tak się składa, iż ten urodzony w 1910 roku w Düsseldorfie futbolista ma polskie pochodzenie. Jego rodzice pochodzą z Wielkopolski, a dokładniej ze wsi Leonów. Powodem ich emigracji na zachód były sprawy egzystencjalne oraz rodzinny konflikt, ale...to opowieść na ewentualnie oddzielny artykuł. Kilka słów jeszcze o olimpijskiej przygodzie z 1936 roku. Budzące kontrowersje berlińskie widowisko sportowe, naszym piłkarzom powinno się dobrze kojarzyć. Czwarta lokata, co prawda medalu nie dała, ale wymaga dużej pochwały. Scherfke zaliczył dwa występy, w których nie uzyskał żadnej zdobyczy bramkowej. Zagrał przeciwko Węgrom (3:0) oraz Wielkiej Brytanii (5:4).
„A więc wojna. Z dniem dzisiejszym wszelkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze życie publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory. Weszliśmy w okres wojny, cały wysiłek narodu musi iść w jednym kierunku. Wszyscy jesteśmy żołnierzami, musimy myśleć o jednym. Walka aż do zwycięstwa”. Pamiętne słowa Stefana Starzyńskiego, legendarnego Prezydenta Warszawy, doskonale ukazują powagę wydarzeń z 1 września 1939 roku. Nazistowskie Niemcy zbrojnie napadły na Polskę i nasza Ojczyzna weszła w "dziejowy zakręt" (nie pierwszy raz zresztą). Nowa rzeczywistość była wyzwaniem tak dla państwowych władz, jak i obywateli. Twarda weryfikacja ludzkich charakterów, sumień i postaw. Heroizm, odwaga, bierność po tchórzostwo i jawną zdradę. Wszystko to było "chlebem powszednim" naszych dziadów, w słusznie już minionej epoce. "Fryc" mający niemieckie pochodzenie, acz dojrzewający w wielokulturowym otoczeniu oraz zaprzyjaźniony z wieloma Polakami, musiał skonfrontować się z trudną sytuacją. Bycie bohaterem jednej strony, oznaczało jednocześnie zdradę drugiej strony i na odwrót. Nie uszlachetniam - staram się pokazać skomplikowany kontekst sytuacyjny. Pięć tygodni wojennej kampanii kończy się kapitulacją polskiej armii. Nastąpiła okupacja. Trzydziestoletni już Scherfke, z uwagi na swój rodowód posiadał pewne przywileje. Nie doświadczał tak jak "podludzie" głodu, poniżania, niewolniczej pracy czy w skrajnych przypadkach - śmierci w obozach zagłady. Jego status ostatecznie usankcjonowało podpisanie przezeń Folklisty (niemiecka lista narodowościowa), będąca formalną deklaracją niemieckości. Scherfke wcielono do niemieckich sił zbrojnych (Wehrmacht) w październiku 1939 roku. Ledwo nie "opadł kurz" pierwszych walk, a przed mieszkańcami Poznania przykry widok, urastający do rangi symbolu. Oto ich piłkarski idol przechadza się ulicami miasta w niemieckim mundurze. Są głosy, że afera tyczy się nawet stroju SS. W podziemnym obiegu wydawniczym nazywano go zdrajcą...
Granie piłki w erze okupacyjnej wbrew pozorom nie było żadną błahostką. Naziści - twórcy współczesnej propagandy - zdawali sobie świetnie sprawę z tego, jaka siła drzemie w sporcie. Sukcesy w tej niby "lekkiej" dziedzinie życia, mogą pozytywnie wpływać na morale określonej wspólnoty (narodu, społeczności). Zdelegalizowano więc polskie zespoły i zakazano podbitej ludności braniu udziału w meczach. Nie było żartów. Zdarzało się, iż przyłapanych na tym incydencie skazywano nawet na śmierć. Zresztą nt. zbrodniczych działań Trzeciej Rzeszy na polskiej ziemi można by wydać encyklopedię. Polacy nie ugięli się i mimo grożącego ryzyka potajemnie rozgrywali spotkania piłkarskie. Kawałek w miarę równego pola, patyki robiące za słupki oraz "szmacianka" - to wystarczało. Można wręcz mówić o podziemnych rozgrywkach. Z drugiej zaś strony funkcjonowały kluby oficjalne, w których mogli grać jedynie niemieccy gracze. Dane nie są jednoznaczne, lecz ich ilość w rejonie Poznania szacuje się na 8-12. W jednym z nich (1. FC Posen) występował Scherfke. Ciężko coś powiedzieć o pojedynkach czy golach w barwach nowej drużyny, jednak pewne jest, że powstała w 1940 roku i z bohaterem aktualnego posta ma silny związek. "Fryc" inicjował tworzenie klubu, prezesował mu, pełnił rolę kapitana oraz czynnie grał. Kariera szybko uzyskała metę, gdy w końcu października 1940 roku Luftwaffe (lotnictwo niemieckie) wzięło klub "pod swe skrzydła". Przypuszczalnie wtedy Scherfke opuścił zespół. Domniemywano, iż na tym zakończył swoją poważną przygodę z futbolem, ale było inaczej. W latach 1941-42 jest zawodnikiem SG SS Posen. Jak zdradza nazwa klubu, jego włodarzem było niesławne SS. Był w tym zespole do czasu jego rozwiązania, a więc lutego 1942 roku, po czym zakończył swoją karierę. Wartym odnotowania jest jego udział w historycznym meczu pomiędzy Krajem Warty i Śląskiem (1:2). Starcie to odbyło się na poznańskim boisku na początku października 1940 roku, a Scherfke pełnił rolę kapitania Kraju Warty. Oryginalność wydarzenia implikowana jest faktem, że w drużynie przeciwnej znajdowali się m.in. Leonard Piątek i Erwin Nyc. Wymienieni piłkarze niedawno "hasali" po murawie w koszulkach Reprezentacji Polski, zaś obecnie jako przedstawiciele Wasserpolen grają w niemieckich rozgrywkach.
Akurat działalność w okresie wojennym bynajmniej nie ograniczała się do kopania piłki przez Scherfke. Jego historia jest w tym aspekcie całkiem bogata. W lutym 1940 roku otrzymał od Niemców pewne zadanie: "wskrzeszanie niemieckiego futbolu w Poznaniu". W tym celu, jako urzędnik państwowy, został tymczasowym kierownikiem sekcji piłki nożnej w Kraju Warty. Taką nazwę nadano nowo powstałemu regionowi, obejmującego zaanektowane przez Trzecią Rzeszę zachodnie terytoria Polski. Posadę tę pełnił krótko, bo ok. dwa miesiące (zastąpił go oficer Wehrmachtu, niejaki Wullf). Jego warsztat samochodowy świadczył usługi Gestapo, a później mowa o SS. W Gestapo także wykonywał pracę kierowcy. W 1941 roku zawarł związek małżeński - niestety nie znalazłem wzmianki o imieniu małżonki. W tym samym roku para wydała na świat Michaela Thomasa. W lutym 1943 roku zostaje powołany do czynnej służby wojskowej. Pewnie duży wpływ na to ma załamujący się Front Wschodni. Niemcy zaczynają przegrywać wojnę (zasada: "wszystkie ręce na pokład"). Najpierw wysłany na wschód, później zaś na teren Jugosławii. W armii pełnił swe powinności w randze podoficerskiej w stopniu sierżanta. Bałkany nie okazały się dla niego zbyt "gościnne". W styczniu 1945 roku zraniony w trakcie walk. Zostaje odesłany do kraju na leczenie, ale wbrew swoim przełożonym nie jedzie do Kilonii. Kieruje się za to do Poznania, w trosce o byt swej młodej żony oraz synka. Wojna wydaje się być rozstrzygnięta. Kontrofensywa Armii Czerwonej postępuje w szybkim tempie. Strach przed Rosjanami wydaje się być uzasadniony - "towarzysze" nie oszczędzają ludności cywilnej, a gwałty są na porządku dziennym. Misja Scherfke kończy się pełnym sukcesem. Uchodzi z miasta przed wkroczeniem wrogiej armii, ale musi pozostawić cały swój dobytek na miejscu. Jak pokaże przyszłość, do rodzinnych stron nie wróci już nigdy. Azyl dla najbliższych znajduje u krewnych zamieszkałych na obszarze Meklemburgii. Mógł teraz rehabilitować się w spokoju. W kwietniu trafia do brytyjskiej niewoli (podczas pobytu w wojskowym szpitalu w Szlezwik-Holsztynie). W lipcu wychodzi na wolność, a w międzyczasie Trzecia Rzesza ogłasza kapitulację. "Fryc" z rodziną przemieszcza się do Senftenbergu w Brandenburgii. Niebawem musi poradzić sobie ze śmiercią żony i następnie emigruje z Radzieckiej Strefy Okupacyjnej. Przyjeżdża ze synem do Berlina Zachodniego w 1947 roku oraz zakłada tam sklep meblowy. Ma z tego tytułu duże profity finansowe. Na początku lat 80-tych zamyka biznes i przenosi się do Eschborn (blisko Frankfurtu n. Menem w Hesji). Umiera po ciężkiej chorobie 15 września 1983 roku na terenie szpitala w Bad Soden. Miał 74 lata.
Po dotychczasowych dawkach informacji Scherfke jawi się jako "koniunkturator", zdrajca, trochę tchórz, ale nie bandyta oraz uznany piłkarz i odpowiedzialna głowa rodziny. Zaraz przedstawię fakty (także domysły bazujące na realnych podstawach), które znacznie ocieplą jego wizerunek. Po pierwsze, jest oskarżany o pracę dla Gestapo i SS, ale dane z poznańskiego IPN dają temu kłam. Jedynie zajmował się pojazdami drogowymi tych służb oraz graniem w klubie. Po drugie: "wojaczka". Nie ma informacji, aby dopuszczał się wtedy jakiś haniebnych czynów (czyt. udział w zbrodniach wojennych). Jeśli chodzi o to, że będąc reprezentantem kraju przywdziewa mundur wrogiego państwa i bije się dla niego wojnie, to ciężko coś powiedzieć. Gdyby był "stuprocentowym Polakiem" to zdrada byłaby chyba jednoznaczna, a tak jest nieco inaczej. To sprawy delikatne. Trudno jest mi się do nich odnieść. Jednak jego bezsprzeczne akty odwagi względem polskich kolegów stawiają go na zupełnie innej pozycji. Najbardziej spektakularna wydaje się być akcja uwolnienia Mariana Fontowicza. Bramkarz Warty Poznań czynnie angażował się w Kampanii Wrześniowej i pewnego dnia "słuch po nim zaginął". Tę smutną informacji Scherfke usłyszał od żony swego przyjaciela, Łucji. „Witaj Lusiu. Co u Ciebie słychać? To ja, Fryc Scherfke” - przywitał się z nią czule, przypadkowo spotkawszy w okolicy dworca kolejowego. Po krótkim dialogu umundurowany pożegnał się, całując w dłoń swoją rozmówczynię. "Fryc" postanowił interweniować. Dowiedział się, że Marian został pojmany przez Niemców i wraz z innymi jeńcami wojennymi był wieziony pociągiem w głąb Trzeciej Rzeszy. Scherfke wszedł do rzeczonego pociągu, mówiąc: „Jesteś w Poznaniu. Nie chcesz iść do domu?”. Adresatem komunikatu był właśnie Fontowicz. Także inny golkiper "Zielono-Białych" - Zbigniew Szulc - przekonał się osobiście o dobroci "Fryca". Pomógł jego małżonce, która miała zostać wywieziona na roboty przymusowe. Kolejnym przykładem jest inny kolega klubowy, Michał Flieger (mistrzowska drużyna z 1929 roku). Aż dwukrotnie ostrzegł go przed aresztowaniem. I jeszcze casus Bolesława Gendery. Wyciągnął go z więzienia, w którym znalazł się za udział w nielegalnym meczu. Pewnie dzięki swoim poczynaniom uratował go przed śmiercią.
Rok 1942 jest przełomowy, gdyż "charytatywna" aktywność skończyła się. Fryderyk unikał ludzi, sporadycznie pojawiał się na ulicy. Jak się okazało, jego czyny zwróciły uwagę Gestapo. Tu nie ma żartów -> groziła mu śmierć za zdradę państwa. Na szczęście dla niego, służby nie posiadały wystarczających dowodów. Przestraszył się jednak ogromnie "zaproszeniami" na przesłuchania. Istnieje możliwość, iż pójście Scherfke w wojenne kamasze, było pokłosiem podejrzewań o współpracę z polskim podziemiem. Ten "zarzut" wydaje się bezpodstawnym nie być. Z dużą dozą prawdopodobieństwa "Fryc" podjął współpracę z Armią Krajową (AK). Zważywszy relacje z Gestapo i SS, nadawał się do tego idealnie - w końcu jako kierowca mógł np. usłyszeć wiele cennych rozmów. Jest jeszcze jeden ważny wątek w tych rozważaniach. Chodzi o jego brata, Gintera. Niby rodzeństwo, lecz mentalnie na wskroś różni. Ginter był zagorzałym nazistą oraz "polakożercą". Jako piłkarz znacznie słabszy od Fryderyka. Widocznie jego kompleksy i frustracja dały w czasie okupacji swój upust, w postaci dopuszczania się niegodziwości. Niech o drzemiącej w nim nienawiści świadczy fakt, iż jeden z graczy Warty zdecydował się opuścić Poznań, aby tylko nie trafić na Gintera. Powód był wręcz banalny, bo osobiste niesnaski między obu panami. Nie dziwi więc, że AK wydało na na Gintera wyrok śmierci. Co jednak zaskakujące, nigdy nawet nie podjęto próby jego wykonania. Dlaczego? Można tylko snuć teorie. Bardziej optymistyczna wiąże to z chwalebną działalnością "Fryca". Może za Ginterem przemawiało zbrodnicze prawo niemieckich najeźdźców. W tej tematyce z pewnością ekspertem nie jestem, lecz jest mi znana wiedza o krwawych odwetach nazistów. Nie były rzadkością zbiorowe mordy na polskich cywilach, będące konsekwencją zamachów, realizowanych na ważnych dla Trzeciej Rzeszy osobach. Czy tak było w przypadku Gintera? Ów folksdojcz był aż tak bardzo cenny?
Władze PRL nie pozostawiły "suchej nitki" na Scherfke. Uznały go za zdrajcę, gestapowca i skazały na zapomnienie. Nawet posunięto się do usunięciu jego nazwiska ze sportowych kronik, tak jakby nigdy nie istniał. Przypomina się tu obraz stworzony przez Georga Orwella w jego słynnym dziele "Rok 1984". Propaganda w całej swej okazałości. Najgorsze jest to, że "Fryc" umierał właśnie w aurze infamii. Wydaje się to być wielką niesprawiedliwością. Nie stawiam go pośród bohaterów, którzy emanowali niepodważalnym heroizmem. Z pewnością są lepsi kandydaci na patrona szkół i wartych pomnika. Niemniej, widzę w nim człowieka, który przebrnął ciężki okres nie plamiąc swego imienia. Przyzwoitość. Lojalność. Przyjaźń. Jak na człowieka "w rozkroku" zachował się "nie najgorzej". Trochę mi głupio, że artykuł ten powstał niedługo po obchodach Święta Żołnierzy Wyklętych - o prowokacji nie może być mowy. Może Scherfke nie jest osobą pokroju gen. Władysława Andersa (był z pochodzenia Niemcem Bałtyckim), ale i tak warty jest on pamięci, nie tylko tej sportowej. Wreszcie ulgę odczuwa jego syn Michael Thomas. Jak sam przyznaje, ojciec nie rozmawiał z nim o wojnie i myślał, że przez to chce ukryć swą niechlubną przeszłość. Na szczęście było w znacznej mierze inaczej, a rehabilitacja jego nazwiska dzieje się na naszych oczach. Dziękuję za obecność. Czołem! :-D

Naród, który nie zna swojej przeszłości, umiera i nie buduje przyszłości
[Jan Paweł Drugi]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz