Translate

piątek, 26 lutego 2016

(Temat 40) Historia jednego gola, czyli...

Akcja produkcji rumuńskiej

To był piękny mecz. Być może najlepszy jaki miał miejsce na pamiętnych amerykańskich mistrzostwach z 1994 roku. Przyznam się, że w stosunkowo nieodległej przeszłości całe to spotkanie obejrzałem w internecie i rzeczywiście był to niezwykły spektakl. Zespoły niczym dwaj wytrawni i ambitni bokserzy, chcący głównie znokautować swego przeciwnika. Emocje były od pierwszej do ostatniej minuty. Tempo spotkania szalone, zwłaszcza uwzględniając lejący się z kalifornijskiego słońca żar (pierwszy gwizdek sędziego miał miejsce już o 13:30 miejscowego czasu!). Akcje mnożyły się tak po jednej, jak i po drugiej stronie. Gole, strzały, kontry, poświęcenie w obronie...tego nie brakowało. W tym wyjątkowym starciu było coś jeszcze wspanialszego. Sytuacja z 18 minuty dla koneserów tematu może pełnić rolę wzorca zespołowości. Coś pięknego - kto nie widział, niech nadrobi braki.
Puchar Świata rozgrywany w Stanach Zjednoczonych był nietuzinkowy. Nie da się ukryć, iż piłka nożna dla ówczesnego społeczeństwa amerykańskiego była czymś egzotycznym. Nie przeszkadzało to w zapełnianiu stadionów po brzegi (bodaj ustanowiony wtedy rekord łącznej frekwencji jest niepobity do dnia dzisiejszego). Impreza paradoksu. Wśród "dziwactw" były oryginalne terminy rozgrywania spotkań. Godziny rzędu 12-13 były "chlebem powszednim". Oczywiście wynikało to z różnicy czasowej pomiędzy Europą i Ameryką Północną oraz priorytetowym traktowaniu kibiców z naszego kontynentu. Wszystko fajnie, tylko kosztem piłkarzy. Nikogo nie radowała rywalizacja w najgorętszy upał. Tym bardziej robi wrażenie konfrontacja Rumunów z Argentyńczykami. Wola zwycięstwa, ambicja oraz samozaparcie przechyliły szalę. Pomimo niesprzyjających warunków termicznych i trzech meczów "w nogach", grali jakby spędzili miesiąc w uzdrowisku - nabierając przy tym głodu do futbolu. Datą, którą należy zapamiętać jest 3 lipca 1994 roku. Świadkiem opisywanych wydarzeń była Pasadena, miasto nieopodal Los Angeles. Drużyna "Albicelestes" nie rozpieszczała swoją grą. Klęska z Bułgarią (0:2) pokazywała, iż brakuje im trochę do drużyn z lat: 1978, 1986 oraz 1990. Przyłapanie Maradony na dopingu i kontuzja Caniggii nie napawało optymizmem. Po drugiej stronie zaś ekipa Rumunii, będąca na fali i łaknąca sukcesów. Jednak zaskakujący pogrom w meczu ze Szwajcarią (1:4) mógł napełnić serca jej fanów niepewnością. Zanim o "złotej akcji", nakreślę teraz przebieg pierwszych minut. Znamienny okazał się telewizyjny obrazek, kiedy tuż przed rozpoczęciem pojedynku 1/8, Gheorghe Hagi obejmuje się z Ilie Dumitrescu. Jak się okaże, ci dwaj zostaną "ojcami wiktorii". Pierwsze odsłony jednak należały do Argentyna, która jakby chciała stłamsić sportowego adwersarza. Już w 1 minucie strzał celny Balbo. W 8 minucie kąśliwie uderzył słynny Batistuta, zaś jakieś 100 sekund później Balbo zachował się jak nowicjusz, nie wykorzystując 100 % sytuacji "sam na sam" z bramkarzem. Oblicze meczu odmienił faul Cáceresa na Munteanu. Do piłki podszedł Dumitrescu i uderzył bezpośrednio na bramkę. Wyszedł z tego przepiękny gol, choć przy pomocy błędu zaskoczonego golkipera, Islalasa. Na graczy z pasiastych koszulach, podziałało to jak "płachta na byka". Dopiero od tej pory zrobiło się wielkie widowisko! Ledwo kilka minut później, Batistuta zachował się w polu karnym przeciwnika niczym "cwany lis", dając się sfaulować. Arbiter nie miał wątpliwości i ku rozpaczy Prodana - zarządził "karniaka". Sam poszkodowany podszedł do piłki i na tablicy wyników było już 1:1. To było jednak tylko preludium do późniejszych wydarzeń.
Na zegarze dogorywała 17 minuta, gdy w środku pola piłkę przechwytuje Redondo. Metą jego kilkunastometrowego rajdu okazał się Belodedici. Rumun czysto wyłuskuje mu futbolówkę wślizgiem, po czym kopie ją do stojącego naprzeciw Lupescu. Następnie do piłki odbitej od pomocnika Bayer Leverkusen dopada znany nad Wisłą Petrescu, który nie zastanawiając się zbytnio, podaje do lidera zespołu - Hagiego. I w tym momencie cały kunszt Reprezentacji Rumunii unaocznił się w całej swej okazałości. Po krótkim holowaniu futbolówki wzdłuż linii bocznej, genialnie obsługuje biegnącego za akcją Lupescu. Ten z kolei decyduje się na podanie zwrotne, zagrywając na wolne pole. Hagi będący w doskonałej dyspozycji robi coś, za co jego nazwisko złotymi zgłoskami zapisze się w dziejach światowego futbolu. Kieruje się w kierunku pola karnego, wyczekując wchodzących w nie swoich kolegów z drużyny, po czym robi zwód na lewą nogę i lekko podnosząc piłkę adresuje ją do świetnie ustawionego Dumitrescu. Ten tylko lekko zmienia kierunek piłki, która majestatycznie toczy się obok lewego słupka bramki. Argentyńczycy niemal ogłupieli. Cała sytuacja aż biła precyzją oraz wyczuciem, każdy z graczy jakby świetnie wiedział co ma zrobić. Owacje. Choć oglądałem tego gola już wiele razy, to nadal nie przestaje on wzbudzać we mnie naturalnego zachwytu. Był to pokaz przeogromnego potencjału ówczesnego pokolenia rumuńskich piłkarzy.
Gwoli rzetelności, w drugiej połowie padły jeszcze dwie bramki. Punktem rozstrzygającym rywalizację była nadzwyczaj efektowna kontra z 58 minuty. Zgadnijcie kto w niej brał udział? Zgadza się, ponownie byli to Hagi i Dumitrescu. Tym razem za asystenta robił Dumitrescu. W odpowiedzi Argentyna trafiła na 2:3, jednak nie uzyskali nic więcej prócz estetycznej zmiany wyniku. Był to koniec wybitnego okresu "Albicelestes", zaś Rumunii prognozowano wielkie rzeczy. Awans do najlepszej ósemki nie zaspokajał ich nabrzmiałych już oczekiwań. Niestety w zwariowanych okolicznościach przegrali po serii rzutów karnych ze Szwecją (po 120 minutach było 2:2) i musieli z niesmakiem wracać do domu. Nic to, pamięć ich wspaniałych wyczynów na amerykańskiej ziemi bynajmniej nie umarła. Sytuacja jak u nas, z sentymentem do "Orłów Górskiego". Dodatkowo, warto przytoczyć pomeczowe słowa Hagiego. Legendarny gracz tak skomentował wydarzenia z pasadeńskiego stadionu: „Pokazaliśmy, że nie jesteśmy grupą indywidualistów, lecz wszyscy gramy jak jeden zespół - o co w piłce nożnej chodzi. Dzisiaj to Dumitrescu miał swój dzień, ale jutro na jego miejscu może być ktoś inny. Powiedziano mi, że zwycięstwo nad Argentyną było niczym "Druga rewolucja rumuńska", po tej związanej z obaleniem władzy Ceauşescu. Nie ma wątpliwości, iż mówimy o największej wiktorii w całej historii rumuńskiego futbolu”. Trudno rozszerzyć o coś jego wypowiedź. Bardzo fajnie zachował się rumuński trener (Anghel Iordănescu), który w ostatnich minutach ściągnął z placu rywalizacji obu bohaterów, ażeby zgromadzonym na miejscu kibicom dać sposobność nagrodzenia ich brawami. Było mi miło. Czołem! :-D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz