(Temat 31) Mecze piłkarskie z polityką w tle
Część II
...
Piłkarskie embargo
Eliminacje
EURO 1992 okazały się wielkim
sportowym sukcesem Jugosławii. Nikt nie strzelił więcej bramek od
nich (24 w 8 meczach) i obok Francji pozostawili po sobie najlepsze
wrażenie. Nic to jednak, bo na krótko przed rozpoczęciem docelowej
imprezy Jugosłowian z hukiem pozbawiono możliwości sportowej
rywalizacji. Absencję na szwedzkich stadionach zawdzięczają
pośrednio ONZ, które
uchwaliło rezolucję ws. wojny w Bośni i Hercegowinie (1992-1995).
W niej prawnie zdyscyplinowano państwo jugosłowiańskie, które
było czynnie zaangażowane w konflikt. FIFA
nie zastanawiając się zbytnio podjęła decyzję o zawieszeniu
bałkańskiej reprezentacji. Na jej miejsce zaproszono Danię, która
(o ironio!) sięgnęła po tytuł mistrzowski. Dramat Jugosławii zaś
rósł. Przez 2,5 roku nie zagrali ani jednego międzynarodowego
spotkania, aż do Eliminacji Mistrzostw Świata 1998
nie mieli prawa uczestniczenia w żadnym wielkim turnieju i wreszcie
najważniejsze - kraj rozpadł się. Abstrahując od zasadności
kroków podjętych przez ONZ
i FIFA, to powstaje
niemały dysonans poznawczy. Bowiem taka np. Rosja najeżdża w
ostatniej dekadzie dwa inne państwa (Gruzja i Ukraina) i mimo to jej
piłkarski zespół nie doświadczył niemiłych konsekwencji. Widać
są równi i "równiejsi".
Gniew
dyktatora
Jest
to jeden z najsłynniejszych rzutów wolnych w historii piłki.
Impreza: Mistrzostwa Świata 1974.
Miejsce: Gelsenkirchen. Mecz: Zair-Brazylia. W 85 minucie prowadzący
3:0 piłkarze "Canarinhos"
wykonują rzut wolny. Sytuacja nabiera znamion absurdu, kiedy z muru
wybiega afrykański zawodnik - niejaki Mwepu Ilunga - i wykopuje
futbolówkę (filmik powyżej). Czyni to przed gwizdkiem arbitra
(żółta kartka), czym nie jeden kibic mógł pukać się w czoło.
Odebrano to jako ignorancję przepisów. W rzeczywistości miała być
to świadoma manifestacja pewnego sprzeciwu (swoje też mogła zrobić
presja i piłkarska indolencja). Cała afera dotyczyła Mobutu Sese
Seko - ekstrawaganckiego dyktatora Zairu. Był to człowiek hojny,
aczkolwiek mający zmienne nastroje. Sam awans na mistrzostwa był
już ogromnym sukcesem "Panter",
które zostały pierwszym "czarnym" zespołem z Afryki,
który doświadczył takiego zaszczytu. Mobutu w nagrodę "sypnął"
graczom mieszkania i samochody, a jeszcze w perspektywie miały być
wielkie pieniądze. Jego pupile jednak przegrały pierwsze spotkanie
i przed potyczką z Jugosławią poszedł sygnał, iż "kasy"
nie będzie. Zniechęceni piłkarze polegli aż 0:9, co Mobutu
spodobać się nie mogło. Pojawiła się groźba, że w przypadku
porażki z Brazylią (wyżej niż 0:3) mogą mieć problem z
zobaczeniem jeszcze swych rodzin. Piłkarzom udało się zmieścić w
"limicie", zaś Ilunga za swój wybryk chciał otrzymać
czerwoną kartkę - swoisty "prztyczek w nos" zairskiego
przywódcy.
Rewolucja
Już
chociażby w okresie II Wojny Światowej
węgierska piłka nożna służyła jako polityczne narzędzie. Węgry
rozgrywały mecze aż do 1943 roku, zresztą 5 pojedynków stoczyły
z głównym agresorem wojny - Niemcami. Były z nimi w sojuszu, a
ponadto łączyła je podobna doktryna państwowa. Spotkania
piłkarskie miały ostentacyjnie pokazywać solidarność krajów,
pomagającym niemieckim aspiracjom podboju świata. I tak mecze z
Italią, Chorwacją czy Rumunią były na porządku dziennym. Po
wojnie nastał czas rządu komunistycznego, który sport
wykorzystywał do wzmacniania swego reżimu. Węgrzy wówczas
dochowali się wspaniałej drużyny, która w pewnej mierze
utrzymywała niezadowolenie społeczne w ryzach. Spektakularna klęska
w finale Mistrzostw Świata 1954
(2:3 z RFN) dokonała "naruszenia fundamentów". Wreszcie w październiku 1956
doszło do wojny domowej. Ludzie mieli m.in. dość poziomu jakości
życia i wzięli sprawy w swoje ręce. Wiele wigoru i wiary dał
społeczeństwu rezultat towarzyskiego meczu ich drużyny z graczami
ZSRR. W Moskwie "główny wróg" został pokonany 1:0.
Ostatecznie rewolucję krwawo stłumiły czołgi radzieckie, które
przybyły z "bratnią pomocą" swym towarzyszom.
Równoleżnik
38
Chyba
mało kto nie słyszał o Korei Północnej. Kraj permanentnej komunistycznej indoktrynacji, "ruchomych obrazów",
wielkiej armii i głodu. W takiej atmosferze futbol musi mieć swoją
"specyfikę". Dla Azjatów losowanie Mistrzostw
Świata 2010 najszczęśliwsze
nie było. Brazylia, Portugalia i WKS to "egzekucja".
Północnokoreańscy gracze pomimo braków w umiejętnościach mogli
jednak budzić podziw, gdyż emanowała z nich ogromna determinacja -
wszakże nie wolno zawieść narodu i "umiłowanego przywódcy".
Władze zachęcone udanym występem w pierwszym meczu (1:2 z
"Canarinhos"),
postanowiły potyczkę z Portugalią transmitować "na żywo".
Piłkarze nie wytrzymali "ciśnienia" i polegli aż 0:7
(ich "rekord"). Najwyższym dygnitarzom państwowym to się
nie spodobało i ponoć po powrocie do domu zawodnicy trafili do
ciężkich obozów pracy (informacje nie potwierdzone, ale możliwe).
W przeszłości już takie "rewelacje" się pojawiły.
Powodem była porażka z...Portugalią (3:5, przy prowadzeniu 3:0).
Nie pomogło nawet wcześniejsze zwycięstwo nad Włochami (1:0).
Ech...taki kraj. Żaden piłkarz i nikt z delegacji nawet nie
pomyślał w RPA o ewentualnej "dezercji". Dlaczego? "Na
roboty" poszłyby ich rodziny (podobno sankcje nakładane są
nawet na potomków i dalszych krewnych "zdrajców"!).
Wielka żenada związana była z ich "kibicami". W Afryce
dopingowali im...Chińczycy, poprzebierani w barwy swych "idoli".
Mecze z "braćmi z południa" wychodzą z ram stricte
sportowej rywalizacji. Tego rodzaju rywalizacja tylko raz miała
miejsce na terytorium Korei Północnej. Było to w 1990 roku i przy
150 000 widzach gospodarze wygrali 2:1 (to ich jedyny triumf nad tym
przeciwnikiem).
Dron
Życie rodzi niezwykłe historie. Jeden z nich miał miejsce w
październiku 2014 roku. Mecz Serbia-Albania (Eliminacje EURO
2016) to mieszanka wybuchowa. Obie nacje są od dawna są
zwaśnione, gdzie o Kosowo (parapaństwo, zamieszkane głównie przez
Albańczyków i które Serbia uważa za swoje terytorium) zażarcie
się kłócą. Niemal do końca pierwszej połowy atmosfera była
znośna. Jednak gdy albański gracz przygotowywał się do
wykonywania stałego fragmentu gry, w jego kierunku pofrunęły
petardy serbskich "kibiców". To jednak była tylko
"przystawka" do "dania głównego". Nad stadionem
pojawił się dron z przyczepioną flagą tzw. "Wielkiej
Albanii" (nawiązująca do zjednoczenia ziem albańskich).
Tkaninę przejęli piłkarze i doszło do "zadymy" (zdjęcie
powyżej). Mecz przerwano (przy stanie 0:0), a kiedy Reprezentacja
Albanii odmówiła dalszej gry - zawody zakończono. Ponoć powodyrem
był brat premiera Albanii, niejaki Olsi Rama. Miał on ze strefy VIP
niesławny dron sterować pilotem. Całe te wydarzenia miały miejsce
na krótko przed wizytą szefa albańskiego rządu (Edi Rama) w
Serbii. Wydarzenie bez precedensu od niemal 70 lat (ostatecznie
delegacje obu państw spotkały się 10 listopada)! Wcześniej Edi
Rama w rozmowie z serbskim ambasadorem powiedział: „Serbia nie
jest już wrogiem Albanii”. Miły i potrzebny gest - oby nie
kurtuazyjny. Bilans "bałkańskiej bitwy": walkower 3:0 (na
korzyść Serbii), -3 punkty (Serbia), dwa mecze eliminacyjne przy
pustych trybunach (Serbia) oraz 100 000 € kary (Serbia i Albania).
Obie strony "solidarnie" odwołały się od decyzji UEFA.
Anschluss
W czerwcu 1938 miało dojść do meczu Austria-Szwecja w ramach
Mistrzostw Świata 1938. Stadion w Lyonie nie uświadczył
jednak obu zespołów (walkower dla Szwedów). Przyczyną tego było
wydarzenie sprzed 3 miesięcy, które dotknęło państwo
austriackie. Mowa o napaści nazistowskich Niemiec na Austrię, w
wyniku czego druga strona...przestała istnieć (zostali "wchłonięci"
przez swych agresorów). Na turnieju część austriackich piłkarzy
reprezentowały Niemcy (ok. 40% całej kadry), które długo tam nie
pobawiły. Drużyna "Die Mannschaft" potknęła się
już na pierwszej przeszkodzie, którą była Szwajcaria (1:1 i 2:4).
Kraj słynący z zegarków, banków i krowich dzwonów urasta tu do
rangi symbolu - to sąsiad zarówno Niemiec, jak i Austrii. Życie na
szczęście czasem bywa sprawiedliwe.
"Minuta
ciszy"
To była niecodzienna sytuacja. Mieszanina powagi, śmiechu i zacnej
porcji goryczy. Starcie Holandii z Brazylią (2:0) podczas drugiej
fazy Mistrzostw Świata 1974 przeszło do historii nie tylko z
brutalnej gry obu zespołów. Jego "bohaterem" został
niemiecki sędzia, Kurt Tschenscher. Zarządził on bowiem tzw.
"minutę ciszy". Sama idea takich gestów jest jak
najbardziej pozytywna i stanowi piękną część świata piłki. Ten
przypadek jednak budzi spore kontrowersje. Po pierwsze - arbiter
"przypomniał" sobie o niej w...trakcie spotkania! W 10
minucie zatrzymał grę i piłkarze stanęli na baczność (zdjęcie
powyżej). Po drugie zaś - upamiętniono osobę, która wywoływała
różne odczucia (w tym negatywne). "Aferka" dotyczyła
Juana Peróna, zmarłego dwa dni wcześniej prezydenta (raczej
dyktatora) Argentyny.
Igrzyska
skandali
Dwa lata po faszystowskich mistrzostwach świata, doszło w 1936 roku
do jeszcze większego nieporozumienia. Przyznanie nazistowskim
Niemcom organizacji Letnich Igrzysk Olimpijskich to po prostu
kpina z idei sportu. Smutne, że "gangrena" panoszyła się
również w turnieju piłkarskim. Już pierwszy mecz (Włochy-USA)
pozostawił spory niesmak. Amerykanie długo skutecznie się bronili,
co musiało rozwścieczyć Włochów. Na początku drugiej połowy
miał miejsce haniebny incydent - poszkodowanych zostało dwóch
graczy USA, a Achille Piccini odmówił opuszczenia placu gry.
Niemiecki arbiter (Carl Weingartner) aż 3-krotnie nakazywał
niesfornemu graczowi Italii zejście z boiska, ale te próby spaliły
na panewce. Włoch grał dalej, w czym pomogli koledzy z drużyny,
którzy "wytłumaczyli" sędziemu jego "błąd"
(przytrzymywali go i zakrywali dłońmi usta!). Większy skandal
wybuchł 5 dni później. W spotkaniu Peru-Austria (ćwierćfinał)
doszło do dogrywki (2:2), w której norweski sędzia nie uznał
Peruwiańczykom aż 3 bramek! Mecz przerwano na sekundy przed jego
zakończeniem, kiedy gracze z Ameryki Południowej prowadzili już
4:2. Idealnym pretekstem było wtargnięcie na murawę peruwiańskich
"fanów", którzy mieli być uzbrojeni i zranić jednego z
austriackich zawodników (strona peruwiańska twierdziła, że to
prowokacja). Oficjalny powód przerwania pojedynku? Nieregulaminowe
wymiary boiska! Zarządzono powtórzenie starcia, lecz Peru na to nie
przystało i manifestacyjnie opuściło Niemcy. W sprawę mogli być
zaangażowani gospodarze, dla których triumf Latynosów byłby
ideologiczną klęską (osoby o czarnej karnacji uważali za
przedstawicieli "gorszej rasy człowieka"). I tak
organizatorzy turnieju nie mogli być radzi, bo ich pupile wcześnie
odpadli...jest to jakiś pozytyw.
Mecze,
do których nie doszło
Przykłady pojedynków Peru-Austria i Austria-Szwecja nie należą
niestety do rzadkości. W przeszłości (także tej bliskiej) bywało,
iż z przyczyn natury czysto politycznej mecze piłkarskie nie
udawało się rozegrać. Turniej Olimpijski 1980 został
zbojkotowany przez część państw (powodem była wojna
radziecko-afgańska). Do Moskwy nie pojechała m.in. Norwegia. W jej
miejsce gospodarze zaprosili Finlandię - kraj częściowo zależny
od Sowietów. Cztery lata później lwia część krajów
komunistycznych zrewanżowała się "Zachodowi" i nie
wzięli udziału w amerykańskich Letnich Igrzyskach Olimpijskich.
W 1986 roku mistrzostwa globu miały gościć w Kolumbii. Ostatecznie
z przyczyn gospodarczo-politycznych zrezygnowano z tej idei. Wybrano
za to Meksyk, co zresztą wywołało głosy niezadowolenia (dobry
temat na odrębny artykuł). We wrześniu 2007 roku nie doszło do
dwóch pojedynków pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem w ramach
Eliminacji EURO 2008 (federacje nie porozumiały się co do
miejsc rozgrywania spotkań). Oba kraje są skonfliktowane ze sobą i
punktem spornym jest terytorium Górskiego Karabachu. Od tamtej pory
międzynarodowi piłkarscy decydenci dbają o to, aby te
reprezentacje nie trafiały na siebie w eliminacjach wielkich imprez.
Takie rozwiązania uniemożliwiły rywalizację Gruzji z Rosją
(Eliminacje EURO 2012) czy Gibraltaru z Hiszpanią (Eliminacje
EURO 2016). Słodko-gorzka sytuacja miała miejsce podczas
losowania aktualnych eliminacji. W normalnym trybie Hiszpanie trafili
na zespół gibraltarski i zgodnie z regulaminem musiano dolosować
ich do innej grupy. Może lepiej, że "dmucha się na zimne"
aniżeli "udaje Greka" i później "budzi się z ręką
w...nocniku".
Pora
na Polskę
Już przed wojną w naszym kraju starano się obniżać znaczenie
śląskich klubów. Tę niechęć czuć w przypadku słynnego gracza
Ruchu Chorzów, Ernesta Wilimowskiego, którego nie zabrano na
Turniej Olimpijski 1936 ("Biało-czerwoni"
zajęli na nim 4 miejsce). Nadmierne spożywanie alkoholu było w tym
przypadku raczej dobrym pretekstem (gwoli sprawiedliwości -
Wilimowski lubił się "zabawić"). Nie można tu nie
napisać o pojedynku Polska-ZSRR z 1957 roku (Eliminacje
Mistrzostw Świata 1958). Zawsze starcia z naszym "wschodnim
bratem" wywołują po naszej stronie ogromne emocje (czyt.
bojowe). Już na początku radziecki zespół nie miał łatwo, kiedy
cały chorzowski stadion (ok. 100 tysięcy!) ich wygwizdał. Naszym
piłkarzom udało się sensacyjnie wygrać 2:1. Bohaterem został
Gerard Cieślik, który 2-krotnie okazał się lepszy od legendarnego
Lwa Jaszyna. Uradowani kibice swym pupilom...wymyli stopy. Ćwierć
wieku później ma miejsce kolejne historyczne starcie z tym rywalem.
Tym razem było 0:0, które smakowało jak zwycięstwo. Wynik ten
bowiem pozwolił naszej reprezentacji zagrać w półfinale
Mistrzostw Świata 1982, a dla przeciwników oznaczał powrót
do domu. Należy pamiętać, że działo się to ledwie 8 miesięcy
po wprowadzeniu w naszym kraju stanu wojennego. Powszechne były
obawy, że wjadą do nas radzieckie tanki z misją pacyfikacyjną.
Skutkiem tych decyzji politycznych był także bojkot naszej drużyny,
która przed mistrzostwami nie rozegrała żadnego międzypaństwowego
meczu. Remis na "Camp Nou" to także legenda
"zdobyczy bitewnej" Zbigniewa Bońka. Popularny "Zibi"
powędrował do polskich dziennikarzy z...koszulką ZSRR (zdjęcie
powyżej). Tamten turniej przyniósł Polsce 3 miejsce na świecie.
Trochę dużo tych niemiłych historii, dlatego "na odtrutkę"
coś pozytywnego. Dla dwóch państw Eliminacje Mistrzostw Świata
2010 były przełomowe. Choć sportowo było "cienko"
(obie reprezentacje nie uzyskały awansu) to zyskały coś znacznie
cenniejszego - pojednanie. No dobrze, tak różowo nie było, ale
gesty normalizacji wzajemnych stosunków wykonano. Mowa o Armenii i
Turcji. To bardzo radosna wiadomość, zwłaszcza kiedy pozna się
ciężką historię obu krajów. Około 100 lat temu doszło do
niebywałej zbrodni, w której Turcy wymordowali ok. 1,5 miliona
Ormian! Już jedno istnienie ludzkie jest bezcenne, a przy takiej
informacji rozum ludzki nawet nie jest w stanie pojąć rozmiarów
okropieństwa. Co gorsza, do dziś Turcy nie przyznają się do
dokonania rzezi i twierdzą, iż była to...epidemia. Tak czy inaczej
rozegrano dwumecz (dwa zwycięstwa zespołu tureckiego), który
zainicjował nowy etap w stosunkach obu państw. Pierwszy mecz w
Erywaniu był zaskakująco spokojny - w armeńskiej stolicy sędzia
pokazał tylko dwie żółte kartki. Rewanż był bardziej "bojowy",
acz w granicach rozsądku. Nie obyło się niestety bez przykrych
incydentów (np. gwizdy przy odgrywaniu hymnu Armenii), które jednak
"zmalały" przy wymownym wypuszczeniu białych gołębi.
Doszło do spotkań prezydentów obu państw, wznowiono stosunki
dyplomatyczne i uzgodniono otwarcie granic. Hmmm...czyli się da. I
jeszcze o meczu Argentyna-Holandia z Mistrzostw Świata 2014.
Niezwykle "ciężki wybór" komu kibicować miała małżonka
następcy holenderskiego tronu. Wszystko dlatego, iż z pochodzenia
jest Argentynką. Ostatecznie para książęca wydała wspólne
oświadczenie, iż będą dopingować zespół "Oranje".
Taka o to zabawna historia na koniec.
Dojechaliśmy szczęśliwie do mety. Mam nadzieję, że dzisiejszy
"wyścig" przypadł do gustu. Już niebawem dwa mecze
naszej kadry, w tym bardzo ważny z Gruzją. Na pewno będą wielkie
emocje. A już jutro dzień wyborów prezydenckich - nie agitując -
nasza Polsko "kwitnij" nam! Co jeszcze? Nie rozrabiajcie ;)
Trzymajcie się ciepło. Czołem! :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz