Translate

sobota, 23 maja 2015

(Temat 31) Mecze piłkarskie z polityką w tle

Część II

...
Piłkarskie embargo
Eliminacje EURO 1992 okazały się wielkim sportowym sukcesem Jugosławii. Nikt nie strzelił więcej bramek od nich (24 w 8 meczach) i obok Francji pozostawili po sobie najlepsze wrażenie. Nic to jednak, bo na krótko przed rozpoczęciem docelowej imprezy Jugosłowian z hukiem pozbawiono możliwości sportowej rywalizacji. Absencję na szwedzkich stadionach zawdzięczają pośrednio ONZ, które uchwaliło rezolucję ws. wojny w Bośni i Hercegowinie (1992-1995). W niej prawnie zdyscyplinowano państwo jugosłowiańskie, które było czynnie zaangażowane w konflikt. FIFA nie zastanawiając się zbytnio podjęła decyzję o zawieszeniu bałkańskiej reprezentacji. Na jej miejsce zaproszono Danię, która (o ironio!) sięgnęła po tytuł mistrzowski. Dramat Jugosławii zaś rósł. Przez 2,5 roku nie zagrali ani jednego międzynarodowego spotkania, aż do Eliminacji Mistrzostw Świata 1998 nie mieli prawa uczestniczenia w żadnym wielkim turnieju i wreszcie najważniejsze - kraj rozpadł się. Abstrahując od zasadności kroków podjętych przez ONZ i FIFA, to powstaje niemały dysonans poznawczy. Bowiem taka np. Rosja najeżdża w ostatniej dekadzie dwa inne państwa (Gruzja i Ukraina) i mimo to jej piłkarski zespół nie doświadczył niemiłych konsekwencji. Widać są równi i "równiejsi".
Gniew dyktatora
Jest to jeden z najsłynniejszych rzutów wolnych w historii piłki. Impreza: Mistrzostwa Świata 1974. Miejsce: Gelsenkirchen. Mecz: Zair-Brazylia. W 85 minucie prowadzący 3:0 piłkarze "Canarinhos" wykonują rzut wolny. Sytuacja nabiera znamion absurdu, kiedy z muru wybiega afrykański zawodnik - niejaki Mwepu Ilunga - i wykopuje futbolówkę (filmik powyżej). Czyni to przed gwizdkiem arbitra (żółta kartka), czym nie jeden kibic mógł pukać się w czoło. Odebrano to jako ignorancję przepisów. W rzeczywistości miała być to świadoma manifestacja pewnego sprzeciwu (swoje też mogła zrobić presja i piłkarska indolencja). Cała afera dotyczyła Mobutu Sese Seko - ekstrawaganckiego dyktatora Zairu. Był to człowiek hojny, aczkolwiek mający zmienne nastroje. Sam awans na mistrzostwa był już ogromnym sukcesem "Panter", które zostały pierwszym "czarnym" zespołem z Afryki, który doświadczył takiego zaszczytu. Mobutu w nagrodę "sypnął" graczom mieszkania i samochody, a jeszcze w perspektywie miały być wielkie pieniądze. Jego pupile jednak przegrały pierwsze spotkanie i przed potyczką z Jugosławią poszedł sygnał, iż "kasy" nie będzie. Zniechęceni piłkarze polegli aż 0:9, co Mobutu spodobać się nie mogło. Pojawiła się groźba, że w przypadku porażki z Brazylią (wyżej niż 0:3) mogą mieć problem z zobaczeniem jeszcze swych rodzin. Piłkarzom udało się zmieścić w "limicie", zaś Ilunga za swój wybryk chciał otrzymać czerwoną kartkę - swoisty "prztyczek w nos" zairskiego przywódcy.
Rewolucja
Już chociażby w okresie II Wojny Światowej węgierska piłka nożna służyła jako polityczne narzędzie. Węgry rozgrywały mecze aż do 1943 roku, zresztą 5 pojedynków stoczyły z głównym agresorem wojny - Niemcami. Były z nimi w sojuszu, a ponadto łączyła je podobna doktryna państwowa. Spotkania piłkarskie miały ostentacyjnie pokazywać solidarność krajów, pomagającym niemieckim aspiracjom podboju świata. I tak mecze z Italią, Chorwacją czy Rumunią były na porządku dziennym. Po wojnie nastał czas rządu komunistycznego, który sport wykorzystywał do wzmacniania swego reżimu. Węgrzy wówczas dochowali się wspaniałej drużyny, która w pewnej mierze utrzymywała niezadowolenie społeczne w ryzach. Spektakularna klęska w finale Mistrzostw Świata 1954 (2:3 z RFN) dokonała "naruszenia fundamentów". Wreszcie w październiku 1956 doszło do wojny domowej. Ludzie mieli m.in. dość poziomu jakości życia i wzięli sprawy w swoje ręce. Wiele wigoru i wiary dał społeczeństwu rezultat towarzyskiego meczu ich drużyny z graczami ZSRR. W Moskwie "główny wróg" został pokonany 1:0. Ostatecznie rewolucję krwawo stłumiły czołgi radzieckie, które przybyły z "bratnią pomocą" swym towarzyszom.
Równoleżnik 38
Chyba mało kto nie słyszał o Korei Północnej. Kraj permanentnej komunistycznej indoktrynacji, "ruchomych obrazów", wielkiej armii i głodu. W takiej atmosferze futbol musi mieć swoją "specyfikę". Dla Azjatów losowanie Mistrzostw Świata 2010 najszczęśliwsze nie było. Brazylia, Portugalia i WKS to "egzekucja". Północnokoreańscy gracze pomimo braków w umiejętnościach mogli jednak budzić podziw, gdyż emanowała z nich ogromna determinacja - wszakże nie wolno zawieść narodu i "umiłowanego przywódcy". Władze zachęcone udanym występem w pierwszym meczu (1:2 z "Canarinhos"), postanowiły potyczkę z Portugalią transmitować "na żywo". Piłkarze nie wytrzymali "ciśnienia" i polegli aż 0:7 (ich "rekord"). Najwyższym dygnitarzom państwowym to się nie spodobało i ponoć po powrocie do domu zawodnicy trafili do ciężkich obozów pracy (informacje nie potwierdzone, ale możliwe). W przeszłości już takie "rewelacje" się pojawiły. Powodem była porażka z...Portugalią (3:5, przy prowadzeniu 3:0). Nie pomogło nawet wcześniejsze zwycięstwo nad Włochami (1:0). Ech...taki kraj. Żaden piłkarz i nikt z delegacji nawet nie pomyślał w RPA o ewentualnej "dezercji". Dlaczego? "Na roboty" poszłyby ich rodziny (podobno sankcje nakładane są nawet na potomków i dalszych krewnych "zdrajców"!). Wielka żenada związana była z ich "kibicami". W Afryce dopingowali im...Chińczycy, poprzebierani w barwy swych "idoli". Mecze z "braćmi z południa" wychodzą z ram stricte sportowej rywalizacji. Tego rodzaju rywalizacja tylko raz miała miejsce na terytorium Korei Północnej. Było to w 1990 roku i przy 150 000 widzach gospodarze wygrali 2:1 (to ich jedyny triumf nad tym przeciwnikiem).
Dron
Życie rodzi niezwykłe historie. Jeden z nich miał miejsce w październiku 2014 roku. Mecz Serbia-Albania (Eliminacje EURO 2016) to mieszanka wybuchowa. Obie nacje są od dawna są zwaśnione, gdzie o Kosowo (parapaństwo, zamieszkane głównie przez Albańczyków i które Serbia uważa za swoje terytorium) zażarcie się kłócą. Niemal do końca pierwszej połowy atmosfera była znośna. Jednak gdy albański gracz przygotowywał się do wykonywania stałego fragmentu gry, w jego kierunku pofrunęły petardy serbskich "kibiców". To jednak była tylko "przystawka" do "dania głównego". Nad stadionem pojawił się dron z przyczepioną flagą tzw. "Wielkiej Albanii" (nawiązująca do zjednoczenia ziem albańskich). Tkaninę przejęli piłkarze i doszło do "zadymy" (zdjęcie powyżej). Mecz przerwano (przy stanie 0:0), a kiedy Reprezentacja Albanii odmówiła dalszej gry - zawody zakończono. Ponoć powodyrem był brat premiera Albanii, niejaki Olsi Rama. Miał on ze strefy VIP niesławny dron sterować pilotem. Całe te wydarzenia miały miejsce na krótko przed wizytą szefa albańskiego rządu (Edi Rama) w Serbii. Wydarzenie bez precedensu od niemal 70 lat (ostatecznie delegacje obu państw spotkały się 10 listopada)! Wcześniej Edi Rama w rozmowie z serbskim ambasadorem powiedział: „Serbia nie jest już wrogiem Albanii”. Miły i potrzebny gest - oby nie kurtuazyjny. Bilans "bałkańskiej bitwy": walkower 3:0 (na korzyść Serbii), -3 punkty (Serbia), dwa mecze eliminacyjne przy pustych trybunach (Serbia) oraz 100 000 € kary (Serbia i Albania). Obie strony "solidarnie" odwołały się od decyzji UEFA.
Anschluss
W czerwcu 1938 miało dojść do meczu Austria-Szwecja w ramach Mistrzostw Świata 1938. Stadion w Lyonie nie uświadczył jednak obu zespołów (walkower dla Szwedów). Przyczyną tego było wydarzenie sprzed 3 miesięcy, które dotknęło państwo austriackie. Mowa o napaści nazistowskich Niemiec na Austrię, w wyniku czego druga strona...przestała istnieć (zostali "wchłonięci" przez swych agresorów). Na turnieju część austriackich piłkarzy reprezentowały Niemcy (ok. 40% całej kadry), które długo tam nie pobawiły. Drużyna "Die Mannschaft" potknęła się już na pierwszej przeszkodzie, którą była Szwajcaria (1:1 i 2:4). Kraj słynący z zegarków, banków i krowich dzwonów urasta tu do rangi symbolu - to sąsiad zarówno Niemiec, jak i Austrii. Życie na szczęście czasem bywa sprawiedliwe.
"Minuta ciszy"
To była niecodzienna sytuacja. Mieszanina powagi, śmiechu i zacnej porcji goryczy. Starcie Holandii z Brazylią (2:0) podczas drugiej fazy Mistrzostw Świata 1974 przeszło do historii nie tylko z brutalnej gry obu zespołów. Jego "bohaterem" został niemiecki sędzia, Kurt Tschenscher. Zarządził on bowiem tzw. "minutę ciszy". Sama idea takich gestów jest jak najbardziej pozytywna i stanowi piękną część świata piłki. Ten przypadek jednak budzi spore kontrowersje. Po pierwsze - arbiter "przypomniał" sobie o niej w...trakcie spotkania! W 10 minucie zatrzymał grę i piłkarze stanęli na baczność (zdjęcie powyżej). Po drugie zaś - upamiętniono osobę, która wywoływała różne odczucia (w tym negatywne). "Aferka" dotyczyła Juana Peróna, zmarłego dwa dni wcześniej prezydenta (raczej dyktatora) Argentyny.
Igrzyska skandali
Dwa lata po faszystowskich mistrzostwach świata, doszło w 1936 roku do jeszcze większego nieporozumienia. Przyznanie nazistowskim Niemcom organizacji Letnich Igrzysk Olimpijskich to po prostu kpina z idei sportu. Smutne, że "gangrena" panoszyła się również w turnieju piłkarskim. Już pierwszy mecz (Włochy-USA) pozostawił spory niesmak. Amerykanie długo skutecznie się bronili, co musiało rozwścieczyć Włochów. Na początku drugiej połowy miał miejsce haniebny incydent - poszkodowanych zostało dwóch graczy USA, a Achille Piccini odmówił opuszczenia placu gry. Niemiecki arbiter (Carl Weingartner) aż 3-krotnie nakazywał niesfornemu graczowi Italii zejście z boiska, ale te próby spaliły na panewce. Włoch grał dalej, w czym pomogli koledzy z drużyny, którzy "wytłumaczyli" sędziemu jego "błąd" (przytrzymywali go i zakrywali dłońmi usta!). Większy skandal wybuchł 5 dni później. W spotkaniu Peru-Austria (ćwierćfinał) doszło do dogrywki (2:2), w której norweski sędzia nie uznał Peruwiańczykom aż 3 bramek! Mecz przerwano na sekundy przed jego zakończeniem, kiedy gracze z Ameryki Południowej prowadzili już 4:2. Idealnym pretekstem było wtargnięcie na murawę peruwiańskich "fanów", którzy mieli być uzbrojeni i zranić jednego z austriackich zawodników (strona peruwiańska twierdziła, że to prowokacja). Oficjalny powód przerwania pojedynku? Nieregulaminowe wymiary boiska! Zarządzono powtórzenie starcia, lecz Peru na to nie przystało i manifestacyjnie opuściło Niemcy. W sprawę mogli być zaangażowani gospodarze, dla których triumf Latynosów byłby ideologiczną klęską (osoby o czarnej karnacji uważali za przedstawicieli "gorszej rasy człowieka"). I tak organizatorzy turnieju nie mogli być radzi, bo ich pupile wcześnie odpadli...jest to jakiś pozytyw.
Mecze, do których nie doszło
Przykłady pojedynków Peru-Austria i Austria-Szwecja nie należą niestety do rzadkości. W przeszłości (także tej bliskiej) bywało, iż z przyczyn natury czysto politycznej mecze piłkarskie nie udawało się rozegrać. Turniej Olimpijski 1980 został zbojkotowany przez część państw (powodem była wojna radziecko-afgańska). Do Moskwy nie pojechała m.in. Norwegia. W jej miejsce gospodarze zaprosili Finlandię - kraj częściowo zależny od Sowietów. Cztery lata później lwia część krajów komunistycznych zrewanżowała się "Zachodowi" i nie wzięli udziału w amerykańskich Letnich Igrzyskach Olimpijskich. W 1986 roku mistrzostwa globu miały gościć w Kolumbii. Ostatecznie z przyczyn gospodarczo-politycznych zrezygnowano z tej idei. Wybrano za to Meksyk, co zresztą wywołało głosy niezadowolenia (dobry temat na odrębny artykuł). We wrześniu 2007 roku nie doszło do dwóch pojedynków pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem w ramach Eliminacji EURO 2008 (federacje nie porozumiały się co do miejsc rozgrywania spotkań). Oba kraje są skonfliktowane ze sobą i punktem spornym jest terytorium Górskiego Karabachu. Od tamtej pory międzynarodowi piłkarscy decydenci dbają o to, aby te reprezentacje nie trafiały na siebie w eliminacjach wielkich imprez. Takie rozwiązania uniemożliwiły rywalizację Gruzji z Rosją (Eliminacje EURO 2012) czy Gibraltaru z Hiszpanią (Eliminacje EURO 2016). Słodko-gorzka sytuacja miała miejsce podczas losowania aktualnych eliminacji. W normalnym trybie Hiszpanie trafili na zespół gibraltarski i zgodnie z regulaminem musiano dolosować ich do innej grupy. Może lepiej, że "dmucha się na zimne" aniżeli "udaje Greka" i później "budzi się z ręką w...nocniku".
Pora na Polskę
Już przed wojną w naszym kraju starano się obniżać znaczenie śląskich klubów. Tę niechęć czuć w przypadku słynnego gracza Ruchu Chorzów, Ernesta Wilimowskiego, którego nie zabrano na Turniej Olimpijski 1936 ("Biało-czerwoni" zajęli na nim 4 miejsce). Nadmierne spożywanie alkoholu było w tym przypadku raczej dobrym pretekstem (gwoli sprawiedliwości - Wilimowski lubił się "zabawić"). Nie można tu nie napisać o pojedynku Polska-ZSRR z 1957 roku (Eliminacje Mistrzostw Świata 1958). Zawsze starcia z naszym "wschodnim bratem" wywołują po naszej stronie ogromne emocje (czyt. bojowe). Już na początku radziecki zespół nie miał łatwo, kiedy cały chorzowski stadion (ok. 100 tysięcy!) ich wygwizdał. Naszym piłkarzom udało się sensacyjnie wygrać 2:1. Bohaterem został Gerard Cieślik, który 2-krotnie okazał się lepszy od legendarnego Lwa Jaszyna. Uradowani kibice swym pupilom...wymyli stopy. Ćwierć wieku później ma miejsce kolejne historyczne starcie z tym rywalem. Tym razem było 0:0, które smakowało jak zwycięstwo. Wynik ten bowiem pozwolił naszej reprezentacji zagrać w półfinale Mistrzostw Świata 1982, a dla przeciwników oznaczał powrót do domu. Należy pamiętać, że działo się to ledwie 8 miesięcy po wprowadzeniu w naszym kraju stanu wojennego. Powszechne były obawy, że wjadą do nas radzieckie tanki z misją pacyfikacyjną. Skutkiem tych decyzji politycznych był także bojkot naszej drużyny, która przed mistrzostwami nie rozegrała żadnego międzypaństwowego meczu. Remis na "Camp Nou" to także legenda "zdobyczy bitewnej" Zbigniewa Bońka. Popularny "Zibi" powędrował do polskich dziennikarzy z...koszulką ZSRR (zdjęcie powyżej). Tamten turniej przyniósł Polsce 3 miejsce na świecie.
Trochę dużo tych niemiłych historii, dlatego "na odtrutkę" coś pozytywnego. Dla dwóch państw Eliminacje Mistrzostw Świata 2010 były przełomowe. Choć sportowo było "cienko" (obie reprezentacje nie uzyskały awansu) to zyskały coś znacznie cenniejszego - pojednanie. No dobrze, tak różowo nie było, ale gesty normalizacji wzajemnych stosunków wykonano. Mowa o Armenii i Turcji. To bardzo radosna wiadomość, zwłaszcza kiedy pozna się ciężką historię obu krajów. Około 100 lat temu doszło do niebywałej zbrodni, w której Turcy wymordowali ok. 1,5 miliona Ormian! Już jedno istnienie ludzkie jest bezcenne, a przy takiej informacji rozum ludzki nawet nie jest w stanie pojąć rozmiarów okropieństwa. Co gorsza, do dziś Turcy nie przyznają się do dokonania rzezi i twierdzą, iż była to...epidemia. Tak czy inaczej rozegrano dwumecz (dwa zwycięstwa zespołu tureckiego), który zainicjował nowy etap w stosunkach obu państw. Pierwszy mecz w Erywaniu był zaskakująco spokojny - w armeńskiej stolicy sędzia pokazał tylko dwie żółte kartki. Rewanż był bardziej "bojowy", acz w granicach rozsądku. Nie obyło się niestety bez przykrych incydentów (np. gwizdy przy odgrywaniu hymnu Armenii), które jednak "zmalały" przy wymownym wypuszczeniu białych gołębi. Doszło do spotkań prezydentów obu państw, wznowiono stosunki dyplomatyczne i uzgodniono otwarcie granic. Hmmm...czyli się da. I jeszcze o meczu Argentyna-Holandia z Mistrzostw Świata 2014. Niezwykle "ciężki wybór" komu kibicować miała małżonka następcy holenderskiego tronu. Wszystko dlatego, iż z pochodzenia jest Argentynką. Ostatecznie para książęca wydała wspólne oświadczenie, iż będą dopingować zespół "Oranje". Taka o to zabawna historia na koniec.
Dojechaliśmy szczęśliwie do mety. Mam nadzieję, że dzisiejszy "wyścig" przypadł do gustu. Już niebawem dwa mecze naszej kadry, w tym bardzo ważny z Gruzją. Na pewno będą wielkie emocje. A już jutro dzień wyborów prezydenckich - nie agitując - nasza Polsko "kwitnij" nam! Co jeszcze? Nie rozrabiajcie ;) Trzymajcie się ciepło. Czołem! :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz