(Temat 30) Mecze piłkarskie z polityką w tle
Część I
Futbol to nie tylko emocje, rozrywka, pieniądze czy rywalizacja o sławę. Nierzadko kroczy obok tego wszystko również polityka. Ba, czasem nawet to ona wysuwa się na pierwszy plan. Czy to dobrze? Raczej nie, bo sport powinien być łączony z prawdziwymi wartościami, a nie służyć tak mętnemu celowi jak np. ta propaganda. Z drugiej zaś strony jedna z definicji polityki brzmi, iż jest ona działaniem służącym dobru wspólnemu - a więc czemuś jak najbardziej pozytywnemu. No dobrze, wystarczy tej terminologii. Dzisiejszy post posłuży ukazaniu relacji piłki nożnej z szeroko rozumianą polityką i ogranicza się do reprezentacji międzynarodowych. Opisane przypadki należą do bardziej popularnych i pikantnych, co tylko zapowiadać może ekscytującą lekturę. Uprzedzając fakty - pojawią się również polskie wątki.
Wojna
Już na początek "mocne
uderzenie". Zdarzyło się kiedyś tak, iż mecz piłkarski
wywołał rzeczywisty konflikt zbrojny między państwami. W 1969
roku Salwador podejmował u siebie Honduras (spotkanie w ramach
eliminacji mistrzostw świata). Gospodarze okazali się być lepsi i
wygrali 3:0, ale bynajmniej rezultat czysto sportowy w ogóle nie
jest tu istotny. Armia Salwadoru najechała swoich sąsiadów, w
wyniku czego śmierć poniosło ok. 3 000 ludzi (obie strony, w tym
cywile). Po prawdzie trzeba powiedzieć, iż niesnaski na linii Salwador-Honduras istniały od dłuższego czasu i były związane z
emigracją i osadnictwem salwadorskich chłopów na honduraską
ziemię. De facto wojna rozpoczęła się dzień przed samym
meczem, aczkolwiek spolaryzował on negatywne nastroje społeczne. Po
ok. 4 dniach ogłoszono zawieszenie broni, toteż te wydarzenia
spopularyzowano przydomkiem "Wojna Stugodzinna".
Obie reprezentacje później rozegrały dodatkowy mecz o awans do
kolejnej fazy eliminacji (na neutralnym terenie Salwador wygrał po
dogrywce 3:2, mimo iż w 115 minucie przegrywał 1:2!). Ostatecznie
piłkarze Salwadoru nie mięli sobie równych w całych eliminacjach
i pojechali na meksykańską imprezę.
Słodka zemsta po
latach?
Początkiem kwietnia 1982
roku zrobiło się naprawdę "gorąco" na wodach
oblewających wybrzeże Argentyny. Wtedy to rządząca krajem junta
wojskowa postanowiła zająć kilka pobliskich wysp, w celu
podreperowania swojej mizernej reputacji wśród społeczeństwa (to
terytorium od lat elektryzowało Argentyńczyków). Szkopuł w tym,
że wspomniane "części lądu" były własnością
Wielkiej Brytanii, która bynajmniej nie chciała się ich pozbywać.
Wybuchła zatem wojna, która przeszła do historii jako "Wojna
o Falklandy". Po 73 dniach było już "pozamiatane".
Siły argentyńskie doznały sromotnej klęski, wyspy zachowały swój dotychczasowy status zależności administracyjnej i w sumie śmierć poniosło
ponad 900 ludzi. Cztery lata później miał miejsce "rewanż"...
Reprezentacjom obu nacji przyszło rywalizować w ćwierćfinale
Mistrzostw Świata 1986 i co to był za mecz! Nie dość, że
o awans do strefy medalowej i z podtekstem politycznym, to jeszcze z
niesamowitymi bramkami. Niemal 115 tysięcy zgromadzonych na
stadionie w stolicy Meksyku było świadkami popisu Diego Maradony.
Esencją tamtego pojedynku były pierwsze 10 minut drugiej połowy.
Najpierw "Złoty Chłopiec"
zdobył dla "Albicelestes"
gola po zagraniu...ręką, aby niedługo później
przeprowadzić niezapomnianą akcję bramkową. Po ponad 50-metrowym
rajdzie z piłką, minięciu czterech Anglików z pola oraz
przechytrzeniu bramkarza wpakował piłkę do siatki swych
przeciwników (filmik powyżej)! Powszechnie ta bramka uchodzi za
jedną z najlepszych (jeśli nie nr 1) w historii futbolu. Argentyna
wygrała wówczas 2:1 i z nieopisaną radością odprawili Anglików
"do domu". Acha...tydzień później Argentyńscy gracze
unieśli nad swymi głowami puchar dla najlepszej drużyny globu.
Królewska interwencja
A teraz podróż
wehikułem czasu. W 1930 roku rozegrano w Urugwaju pierwsze
piłkarskie mistrzostwa świata. Eliminacji nie było, a więc
awansować było "łatwiej" - w zasadzie wystarczyło
chcieć. Wielu jednak nie zdecydowało się na daleką podróż do
Ameryki Południowej. Nie chodziło tu nawet o męczący rejs
parowcem (wtedy jeszcze nie było transatlantyckich samolotów
pasażerskich), co o...miejsca pracy. Wówczas futbol miał w
zasadzie charakter amatorski, a świat zmagał się przy tym z
ogromnym kryzysem gospodarczym. Nie ma co się dziwić, że z Europy
na udział w imprezie zdecydowały się tylko cztery kraje. W tym
gronie była Rumunia. "Przygoda" rumuńskich piłkarzy nie
byłaby wcale możliwa, gdyby nie zaangażowanie młodego króla
Rumunii - Karola II. Władca osobiście zaangażował się w rozmowy
z pracodawcami, aby po powrocie z mistrzostw piłkarzom nie groziła
utrata miejsc zatrudnienia. Karol II przejawiał również "talenty
dyktatorskie", wchodząc w kompetencje trenera. Swój udział w
turnieju rozpoczęli od potyczki z Peruwiańczykami (3:1). Przy
rekordowo niskiej frekwencji na trybunach (mówi się o ok. 300
widzach) zdobyli jedną z najszybszych bramek w historii całej
imprezy (już w 1 minucie). Zagrali jeszcze jedno spotkanie (0:4 z
Urugwajem) i mogli spokojnie udać się w podróż powrotną.
Serdeczny krok ku
normalności
Rok 1979 był wzrotnym w
dziejach Iranu. Wtedy to wybuchła rewolucja religijna wprowadzająca
ten na kraj na nową drogę, wrogo nastawioną do tzw. "Zachodu".
Stany Zjednoczony jako największa emanacja tego "skisłego
świata" została głównym adresatem wrogości. Stosunki między
dwoma narodami były cierpkie, żeby nie powiedzieć wojenne.
Francuski Lyon 21 czerwca 1998 roku był świadkiem historycznego
wydarzenia. Obie reprezentacje spotkały się w fazie grupowej
mistrzostw świata. Był to pierwszy mecz piłkarski w historii obu
reprezentacji. Miał on swoje sportowe konsekwencje - porażka
oznaczała definitywny koniec marzeń o grze w następnej fazie
imprezy. Po końcowym gwizdku sędziego szczęśliwe były wyłącznie
"Książęta Persji",
które wygrały z "Krajem Wolności" 2:1, a
ozdobą meczu była piękna "główka"z 40 minuty spotkania
(Hamid Estili). Ostatecznie, oba zespoły "zgodnie"
zakończyły swój udział w turnieju na rywalizacji grupowej (w
pozostałych meczach nie potrafiły strzelić gola). Tak naprawdę
ważniejsze rzeczy działy się tuż przed meczem. Najpierw
kapitanowie obu ekip czule powitali się: uścisk dłoni, uśmiechy,
wymiana proporczyków i upominki w formie kwiatów (zdjęcie
powyżej). Następnie wszyscy piłkarze pozowali do wspólnego
zdjęcia. Kolejny "akt pojednawczy" miał miejsce dwa lata
później, kiedy to Reprezentacja Iranu udała się w podróż do
Kalifornii. Rozegrała tam trzy spotkania, w tym jedno z gospodarzami
(1:1). W ostatnim czasie znów na linii Iran-USA mamy do czynienia z
wyraźną odwilżą i miejmy nadzieję, iż ta tendencja będzie się
dalej utrzymywać.
Pięści w ruch
Mimo, że od tamtych
wydarzeń minęło prawie 53 lata, to i dziś wywołują one niesmak.
Na Mistrzostwach Świata 1962 miał miejsce niezwykle brutalny
"mecz" (użycie cudzysłowu jest tu zasadne), który
przeszedł do historii jako "Bitwa o Santiago". W
niej naprzeciwko sobie stanęło Chile (gospodarz turnieju) i Włochy.
Na boisku pojawiło się więcej kopania, bicia, przepychanek oraz
plucia, aniżeli prawdziwego grania. Było powalenie konkurenta
kopniakiem w głowę, złamany nos czy parę interwencji policji
(karabinierzy potrzebni byli m.in. w sytuacji, gdy jeden z Włochów
nie chciał opuścić płyty boiska, chociaż wcześniej sędzia mu
to nakazał). Prowadzący grę angielski arbiter w sumie dwa razy
pokazał (mówiąc umownie) czerwony kartonik, chociaż mógł więcej
i nie tylko piłkarzom z Italii. A teraz coś o futbolu - Chilijczycy
wygrali to spotkanie 2:0 i trybuny miały powód do radości. Skąd
ta agresja u obu drużyn? Wszystkiemu winni dwaj włoscy "pismacy".
Mocno skrytykowali oni organizację imprezy, pisząc chociażby o
"wielkim wysypisku, pełnym ubogich pań lekkich obyczajów".
Doprawdy twórczy opis sytuacji...ech. Wspomniane "wysypisko"
łączy się ze smutnymi wydarzenia z 1960 roku. Wówczas ten
południowoamerykański kraj dotknęło ogromne trzęsienie ziemi -
śmierć wielu ludzi i liczne zniszczenia materialne. "Wylewni"
dziennikarze dla swego bezpieczeństwa byli zmuszeni opuścić Chile.
Ucierpiał za to pewien argentyński żurnalista, którego pobito w
jednym z tamtejszych barów (myślano, że jest Włochem).
Manifestacja
"wielkości i siły"
Mistrzostwa Świata
1934 to prawdziwa farsa i akt wstydu. Organizację imprezy
przyznano Włochom, wówczas przesiąkniętym faszyzmem. Benito
"Duce"
Mussolini miał świetną okazję do propagowania swej
"sfermentowanej" ideologii. Ażeby misja zakończyła się
pełnym sukcesem, włoscy piłkarze musieli zdobyć puchar - i
zdobyli. Nic nie ujmując drużynie Azzurri (również wtedy
Włochy należały do światowej futbolowej czołówki), to swój cel
osiągnęli dzięki rażącego faworyzowania na murawie. Idealnym
przykładem-dowodem jest mecz z Hiszpanią. Sędziujący go René
Mercet nie karał gospodarzy za brutalną grę, zaś dwóch bramek
hiszpańskim graczom po prostu nie uznał. Mecz ostatecznie zakończył
się remisem (1:1) i został powtórzony. Mercet po powrocie do
Szwajcarii, ponoć za swe "zasługi" dostał od rodzimej
federacji zakaz prowadzenia spotkań piłkarskich. Powszechnie
twierdzi się, iż rząd włoski wpływał na arbitrów (np.
łapówki). W powtórzonym spotkaniu gospodarze odnieśli zwycięstwo
(1:0), ale zadanie mieli już ułatwione. Hiszpański zespół był
zmuszony wystawić rezerwowego bramkarza, bo dotychczasowy nie był w
stanie grać (w pierwszym pojedynku "nie oszczędzali" go
włoscy piłkarze). "Ozdobą" turnieju było wykonywanie
faszystowsko-nazistowskiego gestu, czyli salutu rzymskiego (zdjęcie
powyżej). W aurze niesławy Italii przypadł najcenniejszy laur, a
podwójnie mógł się cieszyć jej szkoleniowiec - Vittorio Pozzo.
Rzekomo Mussolini groził mu utratą życia, gdyby jego podopieczni
nie spełnili oczekiwań. Hmmm...niektórzy sport traktują
śmiertelnie poważnie.
Pojedynek braci
Jesienią 1949 roku
Niemcy rozpadły się na dwa rywalizujące ze sobą twory państwowe:
RFN (kraj kapitalistyczny) oraz NRD (kraj komunistyczny).
Reprezentacje obu państw co do zasady nie rozgrywały ze sobą
meczów piłkarskich, zwłaszcza "strona wschodnia" unikała
takich starć. Bano się sportowej klęski, którą mogłaby osłabić
system polityczny (NRD miało przeciętną drużyną, która w
porównaniu z zachodnim "sąsiadem" wyglądała wręcz
słabo). W sumie rozegrano cztery starcia, z czego tak naprawdę trzy
były niepełnowartościowe (chodzi o Turnieje Olimpijskie,
gdzie RFN wystawiało "realnie" amatorski skład). Tak więc
można mówić o jednym poważnym meczu, ale za to niezwykle
symbolicznym. Doszło do niego podczas Mistrzostw Świata 1974,
rozgrywanych na terenie...RFN. Mimo optycznej przewagi gospodarzy, to
NRD-owscy gracze zeszli z murawy w chwale zwycięstwa (1:0).
Sensacyjny triumf w Hamburgu partia skwapliwie wykorzystała w swej
propagandzie. Niewykluczone, iż Die Mannschaft "odpuściło"
sobie tamto spotkanie. Powód był prozaiczny: paradoksalnie porażka
dawała (teoretycznie) łatwiejszych rywali w następnej fazie
turnieju. Nie od dziś wiadomo, iż Niemcy są "rozsądni".
Do kolejnych potyczek obu ekip miało dojść w eliminacjach EURO
1992, lecz zostali uprzedzeni przez...zjednoczenie (3
października 1990 roku Niemcy ponownie stały się jednym bytem
państwowym).
...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz