Translate

środa, 24 września 2014

(Temat 11) Genialny piłkarz i genialny człowiek

(Biografia nr 1)

Część III

Witajcie. W naszej historii zatrzymaliśmy się na etapie powrotu Ferenca Puskása do Europy z wojaży po boiskach Ameryki Południowej. Po tym jak odmówił powrotu do swojego kraju stał się persona non grata i musiał organizować życie swoje i rodziny na Zachodzie. Perspektywy nie były obiecujące. Wszakże miał już nieco lat na karku i wydawać by się mogło, że jest na dobrej prostej do odłożenia butów na kołku. Potęgować taką opinię mógł jego wygląd fizyczny, który (mówiąc żartobliwie) przypominał "formę" misia udającego się do gawry na błogą zimową drzemkę :) Sytuacja bynajmniej jednak była nie do śmiechu.
W 1957 roku udało mu się podpisać przedwstępną umowę z austriacką drużyną Wiener Sport-Club (WSC). Jednak jego gra nie była możliwa, gdyż nie miał licencji (chodzi o 18-miesięczną dyskwalifikację - zawieszenie - ze strony FIFA za "niesubordynację"). W Austrii nie chciano się narażać na możliwą presję polityczną ze strony ZSRR i Węgier, z powodu przyznania "oficjalnego" schronienia "Puskásowi-uciekinierowi". Nie mniej jednak wraz z rodziną mieszkał w Wiedniu. Zresztą nie tylko on, ale i też kilku jego kompanów z Honvédu (i piłkarzy/trenerów z innych węgierskich klubów) znalazło spokojną przystań na austriackiej ziemi po rewolucyjnej zawierusze na Węgrzech. Węgierski napastnik na co dzień, by nie stracić formy, trenował w Dornbach (wiedeńska dzielnica, gdzie siedzibę ma drużyna WSC) oraz pełnił w klubie funkcję "konsultanta technicznego". Zdarzało mu się też brać udział w wyjazdach zespołu, aby nadzorować piłkarzy. Tak było m.in. w towarzyskim spotkaniu Wiener Sport-Club z FC Barceloną na Camp Nou (porażka 1:4).
Ferenc Puskás przebywał w Wiedniu około 10 miesięcy. Po tym okresie "wyfrunął" dalej w Europę, a austriacki team nie miał nic z owej umowy z węgierskim graczem. Zresztą to była wtedy nagminna praktyka. Podam przykład Guylię Grosicsa. Znany wam już zapewne bramkarz Złotej Jedenastki, w 1957 roku po powrocie na kontynent europejski, miał umowę przedwstępną z drużyną Austrii Wiedeń. Jednakże zawodnik postanowił wracać do ojczyzny jeszcze w tym samym roku. Powód prozaiczny - obawa przed nałożeniem długoterminowej kary zakazu gry przez światową organizację piłkarską. W Austrii były głosy oburzenia na takie zachowanie, gdyż dawali pomoc "uchodźcom", a Ci "ulatniali się" przy pojawieniu się na zewnątrz atrakcyjnej propozycji. Prawda pewnie, leży gdzieś po środku, ale...powróćmy do głównego nurtu opowieści. Dodam jeszcze tylko, iż coś tam jednak Austria skorzystała na węgierskim eksodusie. Niektóre austriackie kluby zatrudniły szkoleniowców właśnie z Węgier. A wtedy ta nacja miała łatkę nie tylko wybitnych piłkarzy, ale również klasowych trenerów. Tak było chociażby ze słynnym Jenő Kalmárem, który wylądował w jednym z wiedeńskich ekip. Jego rodacy mieli wtenczas pole do popisu także w Grazu i Salzburgu. Tyle o tej kwestii. Ferenc Puskás w trakcie 1,5 rocznej dyskwalifikacji przeżywał trudny okres. Jeśli wydaje się wam, że miał piłkarską labę i miał "słodkie wakacje" to jesteście w błędzie moi drodzy. Nie chodzi tyle o to, że sam dbał by być w rytmie treningowym, ale o stres jaki mu się udzielał przy okazji tej bezczynności. Ponoć z nerwów zdarzało się mu mieć krwawienia w przewodzie pokarmowym. Tak, łatwo mu nie było.
Z Austrii przemieścił się na południe, do Włoch. Na Półwyspie Apenińskim oferował swoje umiejętności, oczekując intratnej propozycji. Przede wszystkim zainteresowane były dwa, w tym AC Milan. Rossoneri dobrze wiedzą na co stać Ferenca, gdyż swego czasu parę sparingów z Honvédem Budapeszt rozegrali. W pamiętnym zresztą meczu z grudnia 1956 roku musieli zdzierżyć porażkę u siebie z węgierskim teamem, a Puskás w szczególności dał im się we znaki. Jednakże, włodarze włoskich zespołów zrezygnowali z dania angażu Węgrowi. Zdecydowała jego metryka w pozycji "wiek" oraz aż nader widoczna "zbędna" tkanka tłuszczowa. Piłkarzowi pozostawało czekać dalej, aczkolwiek czas nie wydawał się jego sprzymierzeńcem. Pewnego dnia wszystko się miało zmienić o 180° i grą Ferenca Puskása znów będzie się zachwycać cały piłkarski świat. Do Ferenca uśmiechnęło się wtedy szczęście, dużo szczęścia. Miało ono swoje imię, które brzmiało...Emil Österreicher. Tak, to ten sam człowiek, który pracował w Honvédzie Budapeszt i towarzyszył nie tak dawno z temu klubowi w jego "latynoskiej wycieczce". Tak się ułożyła ścieżka życiowa Österreichera, iż został zatrudniony w Realu Madryt na stanowisku dyrektora technicznego klubu. Wśród jego zadań było szukanie wzmocnień dla Królewskich. Już wtedy klub ten wiódł prym w Europie, więc interesowały go tylko wielcy gracze, a nie jakiś "szrot". Wtedy to Österreicher przypomniał sobie o Ferencu Puskásie. Pamiętał o jego geniuszu piłkarskim i tym, że ten "banita" jest poza obiegiem wielkiej piłki. Wyciągnął do niego rękę, licząc pewnie na to, iż ten odwdzięczy się dobrą grą. Ba! Chyba nikt się nie spodziewał, że powróci na "salony" w takim stylu – a jednak tak się właśnie stało. Działacz Realu wybrał się do Włoszech po naszego bohatera i ściągnął do na Półwysep Iberyjski.
Do dopiero był jednak początek. Ferenc otrzymał dużą szansę, a to jak go wykorzysta miało zależeć tylko od niego. Oczywiście o "realnej" grze jak na razie mowy być nie mogło – wciąż nie miał licencji. Kierunek hiszpański zresztą obrali także jego znajomi z Honvédu Budapeszt. Wtrącę przy okazji, że właśnie hiszpańska piłka była największym beneficjentem węgierskiej emigracji. Napływ Madziarzy realnie podniósł poziom tamtejszej piłki. Powoli jednak zbliżał się dzień końca przymusowej karencji i Puskás miał pokazać na jakim etapie jest jego zawodowe piłkarstwo. Węgrowi zdarzyło się też zagrać parę spotkań (nieoficjalnych) dla RCD Espanyol Barcelona. Swego czasu oprócz Włochów, także Anglicy zainteresowali się jego osobą. Jednak ówczesne przepisy u Wyspiarzy odnośnie zatrudniania emigrantów były na tyle restrykcyjne, iż zablokowały możliwość transferu. Ponadto nasz Ferenc nie znał języka angielskiego, co było również na jego niekorzyść. Za to español znał całkiem dobrze :) Moi mili, powiedzieć że Puskás nie miał dobrej prasy jak przyszedł do Realu Madryt to tak...jakby nic nie powiedzieć! Było to jedne wielkie pasmo kpin i docinek. Nabijano się nie tylko z piłkarza, ale też z ówczesnego prezesa – Santiago Bernabéu. Dziwiono się, że sprowadza do Madrytu takiego gracza. Jakiego? Rzeczywiście, jesteśmy teraz mądrzejsi z perspektywy czasu, ale wtedy trudno było przypuszczać, iż misja Puskása w Realu Madryt "wypali". Oczywiście, nazwisko "Puskás" działało na wyobraźnie. Tylko, że czas robił swoje (wtedy miał już około 31 lat) i ta "oponka" na brzuchu. Nie ma co koloryzować – Ferenc wtedy nie miał sylwetki zawodowego piłkarza. Dlatego moi mili dziś jest legendą, bo nie tylko potrafił wrócić na piłkarski szczyt, ale zrobił to wtedy gdy nikt (lub prawie nikt) na niego nie liczył.
Do sukcesów jeszcze dojdziemy, a teraz o żmudnym początku. Już na starcie Ferenc miał po grudzie z uwagi na nieprzychylność trenera piłkarzy w białych koszulkach – Argentyńczyka Luisa Carniglii. Trener nie chciał go mieć w składzie i dziwił się bardzo włodarzom klubu, że go kupili. Zraził się do niego już od samego początku, zwłaszcza przez tą sławną nadwagę. Miał nawet mieć rozmowę z właścicielami Realu – Santiago Bernabéu (prezes) i Antonio Calderónem (kierownik). Miał zapytać ich co ma z nim zrobić (odnośnie jego "tuszy"). Odpowiedź była, że to jego (trenera) zadanie by Puskás wrócił do formy. Ma zagrać w ataku i padł także z ust szefostwa madryckiego klubu rozkaz: "Tam jest jego miejsce!". Carniglia stanął przed faktem dokonanym i musiał pod swoje "skrzydła" wziąć niechcianego zawodnika. Być może była to reakcja zazdrości lub jakiejś skrytej urazy do Węgra, bo ponoć kiedyś zagrali na przeciwko sobie, gdy Argentyńczyk był jeszcze czynnym zawodnikiem. Miało to mieć miejsce w 1947 roku, a późniejszy trener Królewskich reprezentował barwy meksykańskiego Atlasu FC. Puskás natomiast wybrał się w zagraniczną podróż (przede wszystkim do Meksyku) jako "gość" innego klubu ze stolicy Węgier – Ferencváros. Dodam, że nigdy Carniglia nie wspominał publicznie o tym wydarzeniu. Carniglia wziął się ostro za Puskása, by zrzucił zbędne kilogramy. Nie oszczędzał go i groził nawet, iż jeśli waga nie będzie zadowalająca, to nie wystąpi w pierwszym ligowym meczu w sezonie 1958-1959. Puskás zawziął się i wylewał siódme poty na treningach. Rezultaty tej katorżniczej pracy były wyśmienite i warte tutaj odnotowania. W tym stosunkowo krótkim okresie czasu zrzucił paręnaście kilogramów! Są różne dane dotyczące konkretnej ich wartości – mówi się chociażby o 12 kilogramach, ale możliwe że było ich więcej. Z uwagi jednak na charakterystyczną aparycję Ferenca i tak bynajmniej nie wyglądał na chudzielca :) Włożony wysiłek nie poszedł na marne. W nagrodę wystąpił w pierwszym składzie Realu Madryt, w dziewiczym dla klubu spotkaniu sezonu 1958/59 w ramach Primera División. Wtedy to, dnia 14 września 1958 roku, wybiera się z Królewskimi aż na Wyspy Kanaryjskie. W spotkaniu z lokalnym UD Las Palmas co prawda Ferenc nie wpisał się na listę strzelców, ale jego zespół wygrał (1:2).
Jednak to nie był debiut Węgra w białym trykocie Realu Madryt. Cofnijmy się teraz troszkę. Otóż, w sierpniu tegoż roku Real Madryt odbył eskapadę do Argentyny i Urugwaju. Rozegrał tam 3 sparingi. W kadrze europejskiego potentata rzecz jasna był Ferenc Puskás. Tak się złożyło, że w pierwszym sparingu przeciwko argentyńskiemu River Plate Ferenc zaliczył pierwszy oficjalny mecz w nowym klubie. Mecz rozegrano 15 sierpnia i zakończył się skromnym zwycięstwem przyjezdnych (0:1). Niestety nasz Ferenc nie uświetnił debiutu strzeleniem bramki (gola zapisał na swoim koncie Héctor Rial) i nie dotrwał do końcowego gwizdka sędziego (został zmieniony w 55 minucie meczu przez Enrique Mateosa). W następnym spotkaniu Puskás już pokazał cząstkę swego bezsprzecznie ogromnego talentu strzeleckiego. W dniu 21 sierpnia w meczu z innym argentyńskim klubem, San Lorenzo, Kastylijczycy zwyciężyli rywali 3:2, a Puskás zdobył dwie pierwsze bramki tego meczu (13 i 20 minuta spotkania). Areną będącą świadkiem tego historycznego wydarzenia był Estadio Monumental w Buenos Aires (Argentyna). Zresztą tam też odbyło się pierwsze spotkanie, o którym wcześniej wspomniano. Madrytczyków czekało jeszcze jedno spotkanie. Tym razem na terenie Urugwaju, z aktualnym jeszcze mistrzem kraju – Nacional. Spotkanie bez większej historii. Zakończyło się piłkarską "lornetą" – 0:0. Puskás rozegrał pełne 90 minut i...tu niespodzianka, bo gola nie zdobył :D Taki żarcik :) Warto powiedzieć coś o obiekcie na którym grano ten mecz. To słynne Estadio Centenario (pl. Stadion Stulecia). Obiekt ten był główną areną pierwszego Mundialu w historii (1930 rok) i na tejże imprezie dostąpił zaszczytu goszczenia reprezentacji w meczu finałowym. Tyle o tym etapie przygotowań Realu Madryt do kolejnego sezonu.
Przed startem La Liga Ferenc Puskás dał jeszcze popis tylko w jednym spotkaniu. Miało to miejsce już po powrocie do kraju, w andaluzyjskim mieście Kadyks. W przedostatni dzień sierpnia, Real Madryt rozegrał spotkanie w ramach "towarzyskiego" (lokalnego) turnieju klubowego – Trofeo Ramón de Carranza. Ich rywalem był...Wiener Sport-Club. Ferenc Puskás nie miał litości dla dobrze znanego mu zespołu i "zaaplikował" mu 4 bramki (18, 31, 42 i 52 minucie rywalizacji) w wygranym 5:3 meczu. Skoro już jesteśmy przy austriackiej drużynie to warto nieco powiedzieć o pewnym smaczku. Ponoć Ferenc mógł liczyć w Realu na wynagrodzenie (w przeliczeniu na austriacką walutę) w wysokości 1 miliona szylingów austriackich rocznie. Dla porównania, austriacki WSC taką kwotę miał wówczas wydawać ze swojego klubowego budżetu na wszystkich swoich graczy przez 2 lata! Jak widać Austriacy nie mieli szans w rywalizacji o pozyskanie Ferenca Puskása. W ogóle topowe zespoły z kraju ze stolicą w Wiedniu, nawet dekadę później mogły oferować swoim zawodnikom maksimum 100 tysięcy szylingów austriackich (składało się na to też pieniądze ekstra, czyli wszelkie premie). Dobrze, tyle o sytuacji finansowej piłkarskich klubów w poszczególnych krajach :) Przyznacie jednak, że fajna nowinka :D
Wróćmy do meritum. Puskás zaczął pokazywać wszystkim dookoła, że sprowadzający go do klubu postawili na "dobrego konia". Strzelał aż miło. Już w drugim spotkaniu ligowym ustrzelił hat-tricka (21 września, ze Sporting Gijón – 5:1). Zresztą wyczynu strzelenia 3 goli w jednym meczu, nasz Ferenc dokonał w pierwszym sezonie jeszcze 3-krotnie! Przyznacie, że jak na pana po 30-stce i borykającym się z problem utrzymania "właściwej" wagi to całkiem nieźle :))) Zresztą to dopiero przystawka do dania głównego, bo Ferenc w najbliższym czasie zdąży onieśmielić świat swoją znakomitą grą. Do tego jednak dojdziemy moi mili :) Co do tych hat-tricków to miały one miejsce już w 1959 roku, kolejno: 4 stycznia (z UD Las Palmas, 10:1, u siebie), 8 marca (z Realem Oviedo, 4:0, u siebie) oraz 29 marca (z Granadą CF, 3:0, wyjazd). Ferenc Puskás rozegrał w tym sezonie 24 mecze ligowe (na 30 możliwych) i strzelił w nich 21 bramek (2 miejsce w klasyfikacji "króla strzelców").
Real Madryt natomiast sięgnął po drugie miejsce na koniec rozgrywek, przegrywając jedynie największemu rywalowi na krajowym podwórku – FC Barcelonie. W Pucharze Króla (w latach 1939-76 był pod nazwą Copa del Generalísimo) piłkarze z Madrytu osiągnęli pułap 1/2 finału. Swój pochód po 10 tego typu zdobycz w historii klubu zakończyli na swoim wielkim rywalu z Katalonii. Mówiąc kolokwialnie mecze te nie były "na styku", lecz wyraźnie ulegli Barcy (2:4 i 1:3). Warto pokrótce powiedzieć o pierwszym spotkaniu, rozegranym zresztą w Madrycie. Puskás zapisał się w kronikach tamtego pucharu przede wszystkim w tym meczu. Zdobył bramkę na 1:0 (20 minuta) i kiedy podwyższył na 2:0 jego kolega klubowy (Enrique Mateos, 35 minuta) wydawało się, że oni osiągną końcowy triumf. Niestety dla nich druga połowa pokazała, że muszą tym razem obejść się smakiem. Tyle o tym. Znacznie więcej się działo w rozgrywkach europejskich pucharów – Puchar Europy. Real Madryt wygrał jego 3 pierwsze i miał chrapkę, by powiększyć ten dorobek do 4. W pierwszej fazie przyszło im zagrać dwumecz z Beşiktaşem Stambuł. Piłkarze znad Bosforu stawili dzielny opór, ale planowo odpadli z bardziej utytułowanym rywalem. Puskás zagrał w obu meczach i nie miał żadnej zdobyczy bramkowej. W następnej fazie (ćwierćfinał) trafili na "starych znajomych" – Wiener Sport-Club. Pierwsze spotkanie Królewscy rozegrali na wyjeździe na wiedeńskim Praterstadion. Wynik nieco zaskakujący, gdyż żadnej z drużyn nie udało się trafić piłki do siatki rywala. Nasz Ferenc nie wspominał pewnie dobrze tego meczu. W 37 minucie tegoż spotkania został wyrzucony z boiska przez sędziego i jego zespół musiał grać w osłabieniu. Nie wystąpił w rewanżu, gdzie jego koledzy bezproblemowo odprawili 7:1 Austriaków. Zwłaszcza popis dał legendarny lider zespołu i uznawany dziś za jednego z najlepszych graczy wszech czasów - Alfredo di Stéfano. Argentyńczyk zdobył w tym meczu aż 4 bramki.
Zrobimy teraz pauzę, żeby opowiedzieć nieco o Argentyńczyku i innych kolegach Puskása w nowym klubie. Paczka to była niesłychana. Bezsprzecznie "rządził" tam di Stéfano, na lewym skrzydle dynamit w nogach miał Francisco Gento i wyróżnić jeszcze można innego gracza w ofensywie – Raymonda Kopę (francuski piłkarz polskiego pochodzenia, jeden z autorów sukcesu Francji na Mundialu 1958 – 3 miejsce). No i muszę wspomnieć jeszcze o Brazylijczyku Evaristo de Macedo...tak to ten sam, który grając kiedyś w barwach CR Flamengo doprowadzał defensywę Honvédu Budapeszt do silnego bólu głowy. Miałem wyjaśnić w jakim klubie razem zagra z Ferencem Puskásem, więc już teraz wszystko jasne – Real Madryt :))) Nadmienię, iż trafił do Madrytu z FC Barcelony w 1962 roku i przez dwa sezony grał, delikatnie mówiąc, mało – 17 występów. Nie było wiadomo jak nowy nabytek w postaci Węgra wpłynie na drużynę. Zwłaszcza chodzi tu o Alfredo di Stéfano, który był prawdziwym przywódcą na boisku i poza nim. Były obawy o ewentualne spięcia jego z Puskásem. Wszakże jak się spotykają dwa wybitne jednostki, a do tego z mocnym charakterem, to różnie bywa... Nic z tych rzeczy moi mili! Obu panów połączyła prawdziwa męska przyjaźń. Bez słów rozumieli się na boisku, uzupełniając przy tym, co powodowało iż byli tak groźni dla drużyn przeciwnych. Mnóstwo goli zdobyli i wypracowali dla swojej drużyny. Są głosy, że był to nawet najbardziej spektakularny duet piłkarski w dziejach futbolu. Także poza piłkarską murawą, na stopie prywatnej, łączyły ich ciepłe relacje. Zresztą Puskás był człowiekiem inteligentnym i wchodząc do zespołu od razu ustawił się w drugim szeregu, aby nie zaburzyć hierarchii w zespole i nie stworzyć zbędnego "fermentu". Alfredo di Stéfano go zaakceptował bardzo szybko, a po pierwszym treningu z nowym nabytkiem został zapytany przez kierownika zespołu (Antonio Calderón) co sądzi o graczu z Węgier. Popularny El Alemán (pl. Niemiec) z zachwytem odniósł się do genialnej lewej nogi Ferenca. Miał powiedzieć, że tak dobrze operuje nią piłkę, iż on sam (mówił o sobie Argentyńczyk) nie potrafiłby tak nawet ręką.
Czas na dalszą kontynuację analizy Pucharu Europy 1958/59. Po zdobyciu gradu goli z klubem z Wiednia otrzymali promocję do półfinału zawodów. Kibice mieli wyjątkową gratkę, gdyż o awans do finałów przyszło im rywalizować z inną madrycką drużyną – Atlético. Pierwszy z szeregu meczów El Derbi Madrileño (pl. Derby Madrytu) Real rozegrał przed własną widownią 23 kwietnia. Zwycięską bramkę zdobył w tym meczu Puskás, po strzale z "karniaka" w 33 minucie meczu. Warte odnotowania jest powrót na ławkę trenerską w europejskich pucharach Luisa Carniglii. Otóż przez dwa miesiące (luty-marzec) miał przymusowy rozbrat z prowadzeniem zespołu. Spowodowane to było jego bolesną chorobą (kolką nerkową), która doprowadziła go na stół operacyjny. W trakcie jego nieobecności Królewskim przewodził Miguel Muñoz. W ogóle przed tym "dwumeczem" fani Realu mogli być dobrej myśli. Przemawiały za tym wyniki odniesione z Atletico w lidze (5:0 u siebie i 1:2 na wyjeździe). Atlético jednak z Realem Madryt jest zespołem swojego boiska, czego dał wyraz w rewanżu (wygrał 1:0). Zgodnie z ówczesnymi przepisami, potrzebny był dodatkowy mecz na neutralnym gruncie. Decydujące starcie odbyło się 13 maja w aragońskiej Saragossie. Pojedynek na swoją korzyść rozegrała ekipa Puskása. Ferenc znów został bohaterem (w drugim spotkaniu w ogóle nie zagrał). Bramki, tak jak w dwóch pierwszych meczach, padały do przerwy. Najpierw do siatki rywali strzelił "Don Alfredo", jednak piłkarze w biało-czerwonych pasach na koszulkach szybko doprowadzili do wyrównania. Wtedy, nie długo przed gwizdkiem sędziego kończącego pierwszą partię, dał Realowi "złotego" gola.
Real Madryt zagrał w finale. Rywal: Stade Reims. Francuski team z wybitnym snajperem Justem Fontainem na czele. Mówiąc stricte o meczu, to zakończyło się na zwycięstwie hiszpańskiego zespołu 2:0. Wielki sukces – 4 raz z rzędu pokazali swoją potęgę na europejskim podwórku. Z tym spotkaniem łączy się także sporej wielkości zgrzyt. Puskás w tym meczu nie wystąpił, mimo dużej jego pomocy w arcyważnych pojedynkach z Atlético. Była to suwerenna decyzja trenera Carniglii, który oznajmił mu to niedługo przed meczem. Jak łatwo się domyślić, Ferenc tym faktem nie był zadowolony. Po meczu miał nawet odbyć prywatną rozmowę z Santiago Bernabéu, który udał się do swoich piłkarzy z gratulacjami za osiągnięty sukces. Poszedł "na stronę" z Ferenc i wielce zdziwiony, chciał dowiedzieć się jaki był powód jego ubytku w finale. Ferenc odpowiedział, że o to należy zapytać osobę samego trenera. Wyobraźcie sobie moi mili czytelnicy, iż to wydarzenie nie pozostało bez konsekwencji. Luis Carniglia mimo bardzo dobrych wyników swoich podopiecznych wyleciał z klubu. Nie jest tajemnicą, że nie był on ulubieńcem prezesa Bernabéu, który za to darzył dużą sympatią lewonożnego Węgra. Hmmm...to już drugi trener, który stracił posadę w klubie po scysjach z Ferencem :) Trzeba przyznać, że decyzja niewystawienia Puskása jest nielogiczna. Jakość była po stronie piłkarza. Najprawdopodobniej zadecydowały stosunki prywatne, zdeterminowane niechęcią Carniglii do swojego podwładnego.
Sezon 1959-60 był chyba jeszcze bardziej udany dla klubu niż ten poprzedni. Na pewno dla Ferenca to był najbardziej udany okres w historii jego grze w białej koszulce. Niech przemówią dane. W 36 meczach w jakich wtedy wystąpił strzelił aż...47 goli! W lidze jego średnia bramek to niewiele ponad 1 bramka na mecz. W Pucharze Króla to już równo 2 bramki na mecz, a w Pucharze Europy to prawie 2 gole na spotkanie. Statystyki wyśmienite! 32/33-latek robił prawdziwą furorę. Został królem strzelców (Trofeo Pichichi) strzelając 25 bramek. Tego samego dokonał w Pucharze Europy, gdzie aż 12-krotnie znajdował drogę dla bramki drużyn przeciwnych. Ciężko znaleźć dane, odnośnie klasyfikacji na najlepszego strzelca w ówczesnej edycji krajowego pucharu, ale owe 10 goli Węgra robią wrażenie. Być może dały mu też prym w tej klasyfikacji. Sam Real Madryt znów w lidze musiał uznać wyższość Barcy, aczkolwiek obie ekipy miały punktowy pat (po 46 pkt). W pucharze doszedł do finału, eliminując po drodze takie zespoły jak: Barakaldo CF (3:0 i 1:1), Cultural Leonesa (5:0 i 4:0), Sporting Gijón (8:0 i 5:1) oraz Athletic Bilbao (0:3 i 8:1). Finał zaplanowany na obiekcie Królewskich na dzień 26 czerwca 1960 roku miał być wisienką na torcie. Zwłaszcza, że czekał ich prestiżowy pojedynek z madryckim Atlético. Mecz okazał się jednak klapą. Do połowy prowadzili jednak 1:0 po bramce...Puskása z 20 minuty. Drugą połówkę "przespali" i rywale zaaplikowali im 3 bramki.
Moi drodzy, piękną historię "Puskás&Spółka" napisała wtenczas w europejskich pucharach. Na 7 spotkań wygrali wszystkie, prócz jednego wyjazdowego z francuskim OGC Nice, mimo iż prowadzili 2:0 do przerwy (2:3). Zdobyli w tych meczach 31 bramek! Zwłaszcza warto wspomnieć o półfinałach i wielkim finale. O wejście do finału, przyszło im rywalizować chyba z najważniejszym dla nich rywalem – FC Barceloną. Dwa razy Real Madryt ograł rywal po 3:1. El Clásicos zakończyły się ich bezsprzecznym triumfem. 18 maja w Glasgow stanęli naprzeciwko Eintrachtowi Frankfurt. Pierwszego gola kibice zebrani w liczbie ponad 127 tysięcy ujrzeli w 18 minucie spotkania. Niemieckich fanów uradował Richard Kreß. Ale to najwidoczniej "rozjuszyło" piłkarzy z Madrytu. Jeszcze przed przerwą wielki Alfredo di Stéfano wpakował dwa gole. Prawdziwa jednak kanonada strzelecka była w drugiej części gry. Nasz Ferenc zdobył 4 gole w...21 minut! Doprowadzał do rozpaczy niemieckiego golkipera między 46 a 71 minutą meczu. Później jeszcze swojego 3 gole dołożył "Don Alfredo" i nawet dwa gole Eintrachtu na nic się zdały – to był pogrom! Do dziś wielu uznaje ów mecz za najlepszy finał wszech czasów europejskich rozgrywek. Nikt wcześniej ani później w zawodach tej rangi nie powtórzył wyczynu Ferenca Puskása – 4 gole w finale. Jedynie czymś podobnym może się poszczycić...Robert Lewandowski. Popularny Lewy w 1/2 Ligi Mistrzów trafił 4-krotnie do siatki...Realu Madryt (dla Borussi Dortmund w 2013 roku). Ferenc zdobył w sumie 4 hat-tricki w meczach "o punkty". Puskás był wielki! Bardzo udany sezon Węgra zaowocował jego 2 miejscem w konkursie na najlepszego w 1960 roku (Ballon d'Or).
W następnych sezonach Ferenc nie schodził z pewnego wysokie pułapu. Zagrał 8 sezonów dla Realu Madryt. W nich: 3 sezony kończył z 40 bramkami [lub więcej - (+)], 1 sezon z 30 bramkami (+), 2 sezony z 20 bramkami (+) oraz 2 sezony z 10 bramkami (+). Aż 4-krotnie Węgier sięgał po Trofeo Pichchi dla najlepszego strzelca ligi (2-krotnie został wiceliderem). W okresie jego gry, Królewscy 5 razy świętował mistrzostwo Hiszpanii, a w pozostałych 3 przypadkach zajmowali 2 miejsce. Był 3-krotnie czołowym strzelcem (lub ex aequo) Pucharu Europy. Natomiast 5-krotnie w tymże pucharze jego zespół docierał do finału, z czego 3-krotnie szalę zwycięstwa przechylał na swoją stronę. Ustanowił parę rekordów indywidualnych klubu. Zapisał się także w historii Primera División, mając w niektórych zestawieniach topowe lokaty. Do dziś w klasyfikacji strzelców Pucharu Europy (55/56-91/92) jest z 36 golami na 3 miejscu (ustępuje tylko Alfredo di Stéfano i Portugalczykowi Eusébio). Licząc natomiast Puchar Europy z Ligą Mistrzów, klasyfikowany jest pod tym względem na 14 miejscu.
Warte podkreślenia był jeszcze rok 1962. Miały wtedy miejsce w życiu zawodowym Puskása dwa ważne wydarzenia. Pierwszy to finał Pucharu Króla. W poprzednich latach musieli uznać dwukrotnie wyższość Atlético. Co bardziej boli – na własnym obiekcie. W ogóle Węgier, mimo bardzo bogatej piłkarskiej kariery, jak dotąd nie zdobył tego typu osiągnięcia (nawet w okresie gry w Honvédzie Budapeszt). Tak więc mobilizacji mu nie brakowało. Mecz finałowy odbył się (5 rok z rzędu) na stadionie Realu. Do finału udało się dostać Madrytczykom (m.in. odprawili FC Barcelonę) oraz Sevilli FC. Dnia 8 lipca 1962 roku miało się okazać kto będzie "górą". Pierwsza połowa zgodna, bo...bezbramkowa. Emocje zaczęły się już na początku drugiej połowy. Wtedy to zawodnik Sevilla FC (José Carlos Diéguez) ku rozpaczy miejscowych zdobył bramkę. Długo taki rezultat nie zmieniał się na tablicy wyników. Jednak w ostatnich paręnastu minutach tego meczu wyklarowało się w ekipie "białych koszulek" dwóch bohaterów. Przede wszystkim był nim Ferenc Puskás, który zdobył dwie bramki (jedną z "11-stki"). Nie wiadomo jak spotkanie by się skończyło, gdyż przy wyniku 1:1 goście mieli rzut karny. Wtedy świetną interwencją popisał się golkiper, José Araquistáin, który obronił uderzenie Enrique Mateosa ( to ten sam, który jeszcze nie tak dawno biegał po murawie w koszulce Madrytczyków :D). Real Madryt zdobył upragniony puchar! Druga historia dotyczy europejskiego czempionatu klubowego, a mianowicie Pucharu Europy. Mistrzowie Hiszpanii dotarli do ścisłego finału. Przyszło im się zmierzyć z nową klubową potęgą – SL Benfica. Portugalski zespół bronił tytułu sprzed roku (zwycięstwo w finale z FC Barceloną 3:2), a w najbliższych sezonach uda im się 2-krotnie osiągnąć poziom finału w tych rozgrywkach. Przejdźmy do spotkania z Królewskimi. Kibice zebrani na Olympisch Stadion w Amsterdamie w liczbie przeszło 61 tysięcy byli świadkami świetnego widowiska. W pierwszej połowie brylował Puskás! W przeciągu zaledwie 21 minut (17'-38') strzelił hat-tricka! Rywalom udało się 2 razy "wpakować" piłkę do ich siatki i do przerwy Real prowadził 3:2. Niestety dla nich, w drugiej połowie stracili kolejne 3, a że nie strzelili żadnej to po puchar sięgnęli piłkarze z Lizbony. W dużej mierze dzięki 2 golom w drugiej połowy legendarnej Czarnej Perle z Mozambiku – Eusébio. Ten mecz przeszedł również do historii Telewizji Polskiej. Był to pierwszy finał Pucharu Europy, który był przez nią relacjonowany.
W latach 1961-62 Puskás po otrzymaniu obywatelstwa hiszpańskiego występował w Reprezentacji Hiszpanii. Zagrał w jednym meczu eliminacyjnym do mistrzostw świata i wraz z La Furia Roja pojechał do Chile na rozgrywany tam Mundialu 1962. To był jego powrót na tego typu imprezę po 8-letniej przerwie. Na chilijskie areny wybrał się ze swoimi kompanami z Realu (m.in. di Stéfano i Gento). Niestety, wraz z całym zespołem musieli wracać już po fazie grupowej. Trafili jednak do grupy – można to stwierdzić z perspektywy czasu – wybitnie trudniej. Wyobraźcie sobie, że zespoły które awansowały do dalszej fazy (Brazylia i Czechosłowacja) zagrały później w wielkim finale mistrzostw. Jeśli przeanalizujemy występ Puskása to zagrał we wszystkich 3 meczach, jednak nie strzelił ani jednej bramki. W pierwszym spotkaniu (realnie o 2 miejsce w tej grupie) polegli z Czechosłowacją 0:1, po golu w ostatniej części spotkania. Później szczęśliwie pokonali Meksykanów 1:0. Wreszcie zagrali z Canarinhos i nawet prowadzili do przerwy. No cóż, Brazylijczyk Amarildo trafił do bramki Hiszpanów 2-krotnie i europejska reprezentacja tym samym pożegnała się z imprezą. Niechlubnie zajęli czwarte miejsce, nawet za Meksykiem. Ferenc po meczy z Brazylijczykami już nigdy później nie reprezentował hiszpańskich barw.
Powoli zbliżamy się do końca epopei Puskása w Realu Madryt. Ostatni mecz w lidze hiszpańskiej rozegrał 21 listopada 1965 roku przeciwko Sevilla FC i na ich terenie zdobył bramkę. Bardzo ładnie okrasił swój zawodniczy kres w Primera División :) W tym samym sezonie jego Real ponownie osiągnął zwycięstwo w prestiżowym Pucharze Europy. Mimo, iż Ferenc nie zagrał w finałowym meczu (2:1 z jugosłowiańskim FK Partizanem Belgrad), to jednak przyczynił się do końcowego sukcesu zespołu zdobywając 5 bramek w dwumeczu z holenderskim Feyenoordem Rotterdam, w początkowej fazie rozgrywek. Niedługo przed tym spotkaniem miało miejsce wydarzenie historyczne – ostatni oficjalny występ Ferenca w stroju Realu. Był to pierwszy mecz ćwierćfinałowy Pucharu Króla w Sevilli z lokalnym Realem Betis (2:3), tym razem obyło się bez jego gola. Tylko w samej lidze nasz Ferenc zdobył 156 bramek na 180 rozegranych meczy. Proszę sobie wyobrazić, że w ostatnim meczu przeciwko Betisem miał 39 lat, 1 miesiąc i 7 dni! Stał się tym samym najstarszym grającym piłkarzem Królewskich po 1945 roku. Bez dwóch zdań – Ferenc Puskás był już żyjącą legendą nie tylko samego Realu, ale światowej piłki!
W Hiszpanii imał się też wielu działalności. Prowadził restaurację, przedsiębiorstwo obuwnicze, a nawet masarnię (bodajże), specjalizującą się w produkcji salami. Nie miał jednak smykałki do biznesu. Akurat w tym Ferenc radził sobie słabo i to wszystko słabo prosperowało. Jednak uśmiech z twarzy mu nie schodził. Uchodził za człowieka pogodnego, towarzyskiego i osobę, u której "łatwo pożyczyć gotówkę". Wzbudzał u wszystkich dookoła sympatię, czego potwierdzeniem jest chociażby "ksywka" nadana mu w Hiszpanii. Awansował z początkowego "grubaska" na Pancho. Można to tłumaczyć od zdrobnienia hiszpańskiego imienia Francisco (pl. z Franciszek na Franek) i odnosi się do jego węgierskiego odpowiednika, czyli Ferenc. Nawet teraz, gdy pyta się ludzi którzy "styknęli się" z nim, po prostu uśmiechają z serdeczności. Puskás miał pomysł na siebie po odłożeniu piłkarskich butów na przysłowiowym "kołku". Postanowił sprawdzić się jako trener piłkarski. Odbył obowiązkowe 2-letnie "przyuczanie do zawodu", a po otrzymaniu "papierka" mógł zacząć nową przygodę z futbolu. Na brak ofert nie mógł narzekać. Pierwszym klubem jakim wziął "pod opiekę" był hiszpański Hércules Alicante (1967 rok). Jeszcze w tym samym roku rozpoczął pracę w USA i później w Kanadzie. We wszystkich wymienionych klubach długo nie "zagrzał" na ławce, a sukcesów nie było. Moi mili, pracował w klubach na całym świecie. Zwiedził wszystkie półkule (wschodnią, zachodnią, północną i południową), będąc przy tym na wszystkich kontynentach. Był klubowym szkoleniowcem w takich krajach jak (alfabetycznie): Australia, Chile, Egipt, Grecja, Hiszpania, Kanada, Paragwaj i Urugwaj. Nie ma co koloryzować – wybitnym trenerem nie był.
Jednak może się poszczycił sukcesami z greckim Panathinaikosie Ateny z początku lat 70-tych. Zdobył z nimi dwa krajowe mistrzostwa (69/70 i 71/72). Zwłaszcza osiągnięcia w europejskich pucharach, które były wręcz sensacyjne (patrząc na potencjał Ateńczyków). Wyobraźcie sobie, że osiągnął z tym "małym" klubem finał Pucharu Europy - co było ogromnym zaskoczeniem. I tak, ich droga po finału zaczęła się od meczu w Luksemburgu z Jenuesse Esch. Rywal zdecydowanie z kategorii "słabeusze", więc łatwo wskazać było faworyta. Mimo to w meczy wyjazdowym Panathinaikos wygrał tylko 2:1. W rewanżu było już "gładko" – 5:0 ( 4 gole Antonisa Antoniadisa). W następnej rundzie trafili na bardziej wymagającego rywala, gdyż był to ŠK Slovan Bratislava. Ekipa Puskása sprostała temu wyzwaniu i już w pierwszym meczu u siebie "załatwił" dwumecz, zwyciężając rywali 3:0. Co prawda w meczu rewanżowym trafili mnie bramek niż ich przeciwnicy (1:2), ale to oni otrzymali promocję do ćwierćfinałów. W tej fazie przyszło im grać z angielskim Evertonem. Obu meczach było bramek jak na lekarstwo. Na wyjeździe Grecy zremisowali 1:1, a po pacie na własnym "podwórku" 0:0 i dzięki golowi strzelonemu na terenie rywala (Antoniadis w 81') awansowali do 1/2. O awans do wielkiego finału rywalizowali ze stołecznym klubem byłej Jugosławii - FK Crvena zvezda Belgrad. Trzeba powiedzieć, że Jugosłowiańska piłka miała łatkę bardzo solidnej. Faworytem wydawali się piłkarze znad Dunaju i Sawy. Udowodnili to w pierwszym meczu, gdzie rozgromili swoich rywali 4:1. Grecy mogli mieć nadzieję, gdyż rewanż jest w Atenach, a ich rywale znacznie gorzej spisują się grając poza swoim stadionie. Zdarzył się piłkarski "cud", gdyż w meczu z 28 kwietnia 1971 roku wygrali 3:0 i znowu dzięki golowi strzelonymi na wyjeździe (tym razem Aristidis Kamaras w 56'). Piękny sen zakończył się w finale rozgrywek. Rywal z najwyższej półki, bo Ajax Amsterdam. Holenderskie kluby wiodły wówczas prym w Europie. Dodam, że w latach 1970-73 to zespoły z tego kraju sięgały po Puchar Europy (3 razy tego wyczynu dokonali właśnie gracze Ajaxu). Grecy ulegli w finale 0:2, ale i tak odnieśli ogromny sukces, którego ojcem niewątpliwie był Puskás. Zwłaszcza system motywacyjny Węgra odegrał istotną rolę. Wspominał ówczesny napastnik Ateńczyków, Antonis Antoniadis, iż często wpajał mu trener Puskás, iż może zostać królem strzelców rozgrywek. Na Greka podziałało to aż tak dobrze, że z 10 bramkami na koncie został najlepszym strzelcem tamtej edycji. Warto wspomnieć jeszcze o prestiżowym Pucharze Interkontynentalnym. Udział w finale Pucharu Europy dał im możliwość rywalizowania z przedstawicielem Ameryki Południowej – Nacional Montevideo z Urugwaju. Spotkania rozegrano w grudniu 1971 roku i po wynikach 1:1 i 1:2 przegrali z rywalami. Ferenc Puskás po 4 sezonach spędzonych w Atenach ruszył dalej w świat. Jak się okaże powróci jeszcze do greckiej stolicy...tyle, że w roli szkoleniowca lokalnego AEK Ateny (bez sukcesów). Tak naprawdę później czeka go pasmo krótkich epizodów w różnych krajach, także tych piłkarsko egzotycznych. Wśród jego osiągnięć są tylko mistrzostwo Paragwaju i Australii.
Na Antypodach spędził 3 lata (1989-92) pełniąc funkcję trenera South Melbourne Hellas (obecnie pod nazwą South Melbourne FC). Można domniemywać, że pozyskanie do klubu Puskása silnie wynikało z sukcesu i popularności, jaką Węgier zdobył w "złotym" okresie swojej pracy z Panathinaikosem Ateny. Moi mili, zespół z Melbourne wywodzi się bowiem z greckiej diaspory mieszkającej w Australii (biało-niebieskie barwy herbu i koszulek nawiązują do kolorystyki greckiej flagi). Z klubem tym Puskás zdobył oprócz wcześniej wspomnianego krajowego czempionatu, także tamtejszy puchar. To był jego ostatni klub w karierze trenerskiej i w 1992 roku powrócił do swojego domu w Hiszpanii. Bardzo ważny epizod łączył się jeszcze z Australią – tyle, że w wymiarze pozapiłkarskim. Mianowicie w tamtym czasie Melbourne ubiegało się o organizację XVI Letnich Igrzysk Olimpijskich (1996 rok). Ferenc był za lobbistę kandydatury australijskiej metropolii. Brał udział w szeroko zaawansowanym pijarze - jako "znana osoba" popierającą ideę zorganizowania tam Olimpiady - i był częścią oficjalnej delegacji miasta. Smaczku całej historii dodaje fakt, iż jednym z miast, które ubiegały się o przyznanie imprezy były Ateny. Nie muszę chyba mówić, że Grecy nie byli szczęśliwi zaangażowaniem Puskása w australijską kampanię. Oba miasta i tak zostały pogodzone przez amerykańską Atlantę, którą członkowie MKOL obrali na miasto-gospodarza.
W 1981 roku mógł pojechać na Węgry. Był to bardzo wzniosły dzień dla niego. Wszakże nie odwiedził swojego kraju przez ostatnie 25 lat! Wszystko to było możliwe dzięki przyzwoleniu decydentów ówczesnej dyktatury komunistycznej. Można to uznać jako zagrywkę propagandową. Władzę zmieniły optykę w stosunkach międzynarodowych i chciały przekazać światu głośny komunikat: "Jesteśmy krajem wolności!". Była to próba legitymizacji władzy i ustroju na arenie międzynarodowej, pokazanie dobrej twarzy poprzez gest zezwolenia wielkiemu piłkarzowi na powrót do domu. Za pewne było to też efektem "politycznej odwilży" jaka wtedy miała miejsce w tym kraju. Tym samym Ferenc Puskás został częściowo zrehabilitowany (dezercja, dysydenctwo). W ogóle, kiedy uciekł z kraju zrobiono na niego propagandową nagonkę. Uznano go głównym winowajcą dezercji piłkarzy Honvédu i odebrano mu stopień majora. Później był bojkotowany w węgierskiej TV, radiu i prasie. Nie było wolno wspominać jego nazwiska, tak że wielu Węgrów nawet nie zdawało sobie sprawy, iż osiąga on wspaniałe sukcesy na Zachodzie. Ponoć za dezercję (sąd wojskowy) przeprowadził postępowanie dyscyplinarne i prawdopodobne jest, że zaocznie został skazany na karę śmierci (nie podano tego do publicznej wiadomości). Nawet jeśli nie otrzymał najwyższego wymiaru kary, to i tak za jego "występek" groziło wtenczas wieloletnie więzienie. Ferenc mógł spotkać się przy przysłowiowy "piwku" z kolegami z dawnej Złotej Jedenastki i pogadać, np. o świetności tamtego teamu. Przede wszystkim jednak wybrał się nad grób rodziców – po raz pierwszy odwiedził miejsce spoczynku swej matki (zmarła w kwietniu 1976 roku). Będąc poza krajem także stracił swojego bliskiego przyjaciela, József Bozsika, który umarł w maju 1978 roku (nie ma informacji czy odwiedził/pozwolono mu odwiedzić jego mogiłę).
Dekadę później (1991 rok) powrócił na stałe do kraju. Wtedy Węgry wolne już były od socjalizmu ludowego i wkroczyły na drogę demokracji. Wolne Węgry w pełni go zrehabilitowały. Awansowany został do stopnia podpułkownika, a kilka lat później mianowano go pułkownikiem. W 1993 roku został tymczasowym trenerem Reprezentacji Węgier. Zastąpił Rumuna (węgierskiego pochodzenia), Emerica Jeneia, którego zwolniono za marne wyniki zespołu w ramach kwalifikacji do Mundialu 1994 w USA. Puskás poprowadził Węgrów w 4 spotkaniach (wszystkie w 1993 roku). Miał on już kiedyś styczność z prowadzeniem reprezentacji (był trenerem Arabii Saudyjskiej w latach 70-tych), ale bardzo krótko i bez większych osiągnięć. Z Reprezentacją Węgier osiągał następujące wyniki: przeciwko Szwecji (towarzyski, u siebie, 0:2), przeciwko Rosji (el. MŚ, na wyjeździe, 0:3), przeciwko Irlandii (towarzyski, na wyjeździe, 4:2) oraz przeciwko Islandii (el. MŚ, na wyjeździe, 0:2). Jego bilans to: 1 zwycięstwo i 3 porażki (bilans bramkowy: 4-9). Ferenc Puskás był w naszym kraju wielokrotnie, ostatni raz w 1994 roku z okazji 75-lecia powstania PZPN. Został wielokrotnie uhonorowywany różnymi tytułami i odznaczeniami (wybrane z nich macie umieszczone w tabeli poniżej). Już za życia był legendą futbolu, stawianą w jednym szeregu z największymi ludźmi, którzy kiedykolwiek kopali piłkę.
Rok 2000 jest zwrotny w naszej opowieści. Ferencowi Puskásowi zdiagnozowano chorobę Alzheimera. Od tego czasu jego zdrowie sukcesywnie się pogarszało. W międzyczasie, w 2002 roku, przemianowano Stadion Ludowy w Budapeszcie na Stadion im. Ferenca Puskása. Było to uhonorowanie wielkiego gracza i jednocześnie prezent na jego 75 urodziny. Warto nadmienić, że stadion Honvédu Budapeszt nosi obecnie imię byłego swojego gracza i prywatnie przyjaciela Ferenca – József Bozsika. Również w 2002 roku, z uwagi na jego wysokie koszty leczenia, potrzebne środki stara się zapewnić Alfredo di Stéfano wraz z Realem Madryt. Począwszy od 2003 roku każde następne swoje urodziny obchodził w krajobrazie szpitala. Jego żona odwiedzała męża codziennie. Odwiedzało go wielu znanych postaci w świecie futbolu, a najczęściej chyba jego kolega z Honvédu Budapeszt – Gyula Grosics. Z czasem jego mózg odmawiał posłuszeństwa i bywało, że nie rozpoznawał rodzonej siostry. To smutne, że taki człowiek jak Pancho ostatnie lata swojego życia spędził na cierpieniu – nie wiedząc co się dzieje dookoła niego i zapominając to kim jest. Jest takie wydarzenie z tamtego okresu życia Ferenca, kiedy spędzał dużo czasu na obserwowaniu przez okno szpitalne, nieopodal grających w piłkę dzieciaków. Naprawdę kochał ten sport. We wrześniu 2006 roku jego zdrowie znacznie się pogorszyło. Wysłano do opinii publicznej komunikat, iż Puskás ma ciężkie zapalenie płuc, wysoką gorączkę i jest na OIOM-ie (Oddział Intensywnej Opieki Medycznej). Sytuacja nie poprawiała się przez kolejne tygodnie. Wreszcie światu ogłoszono smutną wieść – Ferenc Puskás nie żyje.
Temu legendarnemu piłkarzowi stwierdzono zgon 17 listopada 2006 roku o około godziny 7 rano. Powodem śmierci była niewydolność układu oddechowego i układu krążenia. Ferenc Puskás odchodząc od nas pozostawił w smutku swoją żonę Erzsébet, z którą prze około 57 lat szedł przez życie we wzorcowym małżeństwie, swoją jedyną córkę Anikó, swoich licznych przyjaciół i niezliczone miliony zwykłych ludzi, u których wzbudził szacunek za postawę na boisku i poza nim. Proszę sobie wyobrazić, że doczekał się samych potomków w płci żeńskiej. Jak widać – kobiety były bardzo ważne w jego życiu :))) Miał dwie wnuczki: Elisabeth (rocznik 1973), z której miał dwie prawnuczki (Maite – rocznik 1997 oraz Sarah – rocznik 2000) oraz Réka (rocznik 1975), z kolei której ma jedną prawnuczkę (Ane – rocznik 1998). Córka, wnuczki i prawnuczki urodziły się na terenie Hiszpanii i tam mieszkają (bliskie relacje z kulturą baskijską). Po śmierci byłego gracza Realu Madryt, tylko Jenő Buzánszky i Gyula Grosics (ten drugi zmarł w 2014 roku) żyli wśród nas ze słynnej Złotej Jedenastki.
Dzień po śmierci legendy Honvédu Budapeszt i Realu Madryt (18 listopada), piłkarze i fani Królewskich uczcili jego pamięć minutą ciszy. Miało to miejsce przed ligowym spotkaniem z Racingiem Santander (na Santiago Bernabéu Real Madryt wygrał 3:1). Bodajże 1 grudnia, odbyła się w madryckim kościele Sagrados Corazones Msza św. w intencji zmarłego Ferenca Puskása. Niestety frekwencja była znikoma (niecałe 40 osób) i kościół świecił pustkami. Rozczarowania tym faktem nie ukrywał Amancio, były piłkarz Królewskich, który był uczestnikiem tej skromnej uroczystości. Oprócz Amancio zjawili się także byli piłkarze klubu, m.in. Alfredo di Stéfano, Ignacio Zoco czy Manuel Velázquez. Nie zabrakło również oficjeli. Pofatygowali się Ramón Calderón (ówczesny prezydent Realu Madryt) i Aitor Txiki Begiristain (ówczesny dyrektor techniczny FC Barcelony). Następnie wszyscy chętni mogli wpisać się w księdze kondolencyjnej, ustawionej przy wyjściu z kościoła.
Trumna z ciałem piłkarza przez jakiś czas była publicznie wystawiona w Bazylice św. Stefana w Budapeszcie. Wielu ludzi przyszło tam by złożyć hołd zmarłemu i składało kwiaty przy trumnie opatrzonej flagą państwową. Nie brakowało też węgierskich dostojników (prezydent, premier). Wieńce z kwiatów złożono też przed hiszpańską ambasadą w Budapeszcie. Uroczystości pogrzebowe Ferenca Puskása zaplanowano na 9 grudnia. Wydarzenie to miało bardzo bogatą oprawę - ostatnie pożegnanie miał królewskie. Na ten dzień władze ogłosiły żałobę państwową, w czasie której w szkołach nie było typowych lekcji, tylko nauki poświęcone życiu zmarłego. W ogóle śmierć Puskása spowodowała przerwanie obrad węgierskiego parlamentu i bodajże uczczenie go przez posłów i posłanek "minutą ciszy". Ponadto postanowiono pośmiertnie awansować go do rangi generała brygady. Na początku mówiło się, że koszty pogrzebu wyniosą około 2 miliony €, ale ostatecznie nie przekroczyły kwoty 700 tysięcy €.
Ów 9 grudnia trumna została wystawiona na stadionie jego imienia w Budapeszcie. Zebrało się tam około 5 tysięcy ludzi. Wśród znanych osobistości pojawili się m.in.: Ramón Calderón, Ángel María Villar (prezes Królewskiego Hiszpańskiego Związku Piłki Nożnej), Juan Antonio Samaranch (były prezydent Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego), Jenő Buzánszky, Francisco Gento. Wśród obecnych zabrakło jego przyjaciela z Realu Madryt – Alfredo di Stéfano. Najprawdopodobniej, na podróż by pożegnać swojego druha, nie pozwoliło mu jego zdrowie. Już wtedy miał 80 lat, a rok wcześniej przeszedł zawał mięśnia sercowego. Wielu, którzy przyszli wtedy uczcić pamięć Ferenca, przyniosło ze sobą świece. Zrobiło się podniosło kiedy wypuszczono białe gołębie, a zgromadzeni skandowali nazwisko Puskása. Później wojskowy orszak przewiózł trumnę ze stadionu na Plac Bohaterów (zwany też Placem Tysiąclecia). Żołnierze uhonorowali bohatera salwą honorową. W czasie przejazdu orszaku ulicami miasta, można było dostrzec w wielu domostwach zapalone świece w oknach. Wreszcie w krajobrazie bodajże 30 000 świec i 500 pochodni oraz przy śpiewie 300-osobowego chóru i ruchach 150 tancerzy, ciało Ferenca Puskása zostało złożone w Bazylice św. Stefana. Niech spoczywa w pokoju.
Wreszcie, zbliżając się do końca odysei o Ferencu Puskásie należałoby, powołując się na "dziennikarską" uczciwość, skonfrontować się z krytycznymi opiniami na temat jego osoby. Oczywiście, nie ma co "kanonizować" tej postaci – bo chyba nieskazitelnych ludzi nie ma. Każdy wydaje się mieć swe słabości i robić błędy. Tak też pewnie było w przypadku Pancho. Z tym nie ma co wdawać się w jałową polemikę. Choćby dlatego, że nie mamy pełnej wiedzy o jego życiu – to jest przywilejem Pana Boga i względnie samego Puskása. O czym jednak mowa? Są głosy, że Ferenc był "piłkarskim leniuszkiem" nieprzykładającym się do treningu. Osobą pokazująca swoje "humory" na boisku i nie tylko. Osobę konfliktową, mającą wysokie mniemanie o sobie i przekonanej o wyższości nad kolegami-piłkarzami. Wreszcie niektórzy kreują go na egoistę, dla którego "kasa" jest priorytetem – nawet posądzano go o "sprzeniewierzenie" pewnej sumy pieniędzy. Wiecie, nie wiem na ile to jest prawda. Jednak takie opinię są wielce krzywdzące, graniczące nawet z kłamliwym pomówieniem.
Dobrze, co do "lenistwa", "much w nosie" czy "charakterku" Puskása to jest pewne pole do dyskusji. Dowód "leniuszkowania" widoczny – brzuszek :) Nawet będąc jeszcze na Węgrzech miał parę zbędnych kilogramów. Moi mili, jest coś takiego jak geny. Ferenc od zawsze był "mały" i bynajmniej "nie wątłej budowy ciała". Zapewne nie trzymał na przestrzeni swojego życia ścisłej diety (korzystał z życia, lubił towarzystwo, zapewne też przy "strawie" i "kieliszku"), ale nie róbmy z niego obiboka. Do tego dochodzi kraj w którym się urodził, dojrzewam i wkroczył w dorosłe życie. Najpierw – nieco z przymrużeniem oka – warto odnieść się do kwestii kuchni węgierskiej. Nie ujmując nic amatorom jej smakołyków – to potrawy ciężkie, bazujące na mięsie ("król" gulasz, którego osobiście "nie darzę miłością" :D). Mamy też do czynienia z Europą Środkowo-Wschodnią, gdzie zakorzeniona jest "kultura picia", która spotęgowała się przez socjalizm. A ustrój państwa, to już w ogóle wywarł na nim swoje piętno. Żył w państwie, który po prostu demoralizował. Niby idealizował pracę – ale jej efektywność była na niskim poziomie. Mówię to tak apropos wylewaniu potów przez piłkarzy na treningach. A co charakterku i tym, że zdarzało mu się manifestować swoje niezadowolenie – wiecie, mieć swoje zdanie to jest "rzecz" z kategorii zalet. Jeżeli w pewnych sytuacjach "przeginał" to tak też bywa i nie ma co się nad tym rozwodzić. Nie wydaje mi się, ażeby popularny Öcsi patrzył na swych kumpli z murawy z wyższością. On był bardzo lubiany i został kapitanem, tak w Reprezentacji Węgier jak i Honvédzie, co raczej dużo mówi o jego posłuchu w zespole. Na pewno widział, że jest na wyższym poziomie niż jego koledzy, ale czy to powodowało u niego pychę? Teza przesadzona. Patrząc na jego czyny to bynajmniej nie przypomina takich "narcyzów" jak Zlatan Ibrahimović czy Antonio Cassano.
Jest jeszcze pewna drażniąca sprawa, a mianowicie pieniądze. Ja wiem, że uciekł z kraju by grać na Zachodzie (nie będę silnie roztrząsał w kategoriach zdrady, bo to bardzo skomplikowana historia), że przyjął ofertę Realu Madryt ("finansowego krezusa"), że trenował wiele zespołów na całym świecie (także w krajach niedemokratycznych) i wreszcie, że ponoć zawłaszczył pieniądze podczas tournée po Brazylii. Moi mili, miał żonę i dziecko oraz był emigrantem. Na pewno jako odpowiedzialny facet zdawał sobie sprawę, że nie wolno podchodzić do pieniędzy "lekką ręką". Jednak uważanie Puskása za człowieka, u którego liczy się tylko "kasa" bądź skąpca, to łatka bardzo niesprawiedliwa. Uciekł z kraju, gdzie nie tylko lała się krew na ulicach, ale też gdzie obywatele byli niewolnikami we własnym domu. A miał styczność z zachodnim życiem i chciał żyć "normalnie" i "wolno". Co do bycia szkoleniowcem w krajach typu Chile (dyktatura wówczas), to wiecie, wtedy było mnóstwo państw niedemokratyczność. Tylko garstka była względnie "normalna", a reszta to reżimy (prawicowe czy lewicowe). Jeszcze ta afera z brakującymi pieniędzmi... Pojawiła się taka fama, że ponoć Puskás, mówiąc kolokwialnie, okradł swoich kolegów, gdy grali m.in. z CR Flamengo w 1957 roku. Po prawdzie, trudno mi powiedzieć kto go oskarża i jakie ma dowody. Ja spotkałem się z opiniami, że sumiennie (jako kapitan) podzielił zarobioną gotówkę po równo i rozdzielił między zawodników. Wielu mówi, że nie wierzy by mógł ich oszukać. Nawet nie wiem czy było manko czy to zwykły mit. Pamiętajcie, Puskás był wielkim graczem, liderem zespołu, ulubieńcem "przełożonych" i zwykłych kibiców. Tacy ludzie też mają wrogów, ludzi dla których czyjś sukces jest solą w oku. Do tego dochodzi państwowa propaganda przeciwko "zdrajcy", który "zwiał" z kraju. Zresztą pisać można dużo, ale najlepszą tarczą niech będą słowa jego przyjaciela, Alfredo di Stéfano: „Niezwykły gracz o wielkiej wartości”. Popularny El Alemán określił także Puskása mianami: „uczciwy”, „hojny”, „dobry człowiek”, „kochający” i „cudowny”. Wypowiedział ponadto zdanie pod adresem Ferenca, które działa na świadomość: „Był lepszym człowiekiem niż piłkarzem – to mówi wszystko”.
I tak dobiegła końca opowieść tej niezwykłej postaci i jego bogatym życiu. Teraz zapewne strzela gole na niebiańskich stadionach i patrząc na nas stamtąd uśmiecha się serdecznie, jak to czynił będąc z nami. Pamięć o nim nie umrze. Taki był właśnie Ferenc Puskás. Dziękuję, że i tym razem zaglądnęliście na mój blog. Zapewne niebawem kolejny post. Tymczasem miłego dnia/wieczoru moi drodzy. Czołem! :-)

Jeśliby żył dzisiaj, w erze telewizji i internetu, to byłby największym piłkarzem nie tylko tu na ziemi, ale nawet na księżycu.
Pelé

„Był z nas wszystkich najlepszy. Posiadał piłkarski siódmy zmysł. Jeśli istniałoby tysiąc rozwiązań, to on wybrałby tysiąc pierwsze.”
Nándor Hidegkuti

Często zabierał piłki z treningów do domu i rozdawał je dzieciakom spod bloku, by nimi grały.
Jacobo Olalla Marañón

„Posłuchaj, wszystko będzie dobrze! Oni mają kogoś niższego nawet niż ja!” :)))
Ferenc Puskás

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz