(Temat 8) Europejskie puchary w sezonie 2014/15 (1)
Już od około miesiąca
rozgrywane są mecze w ramach "tegorocznych" europejskich pucharów klubowych. Warto przyjrzeć się jak do tej pory prezentuje się
rywalizacja. Na razie smakujemy się przystawką, gdyż są
kwalifikacje (czy jak kto woli eliminacje) do dań głównych, czyli
faz grupowych i następujących po nich faz pucharowych. Ta edycja,
zwłaszcza dla polskich kibiców, jest wyjątkowa w zastrzyk emocji.
Mało kto już nie wie o dyskwalifikacji warszawskiej Legii.
Pamiętajcie jednak, że oprócz stołecznego klubu na arenie
europejskiej reprezentują nasz kraj także 3 inne kluby. Dobrze
byłoby się wszystkim naszym reprezentantom przyjrzeć, a powiem wam
że z różnym skutkiem sobie radzą. Uprzedzę fakty i powiem, że z
czwórki zostały już tylko dwa kluby. Do roboty! :-)
Zacznę od omawiania rozgrywek mniejszej rangi, czyli Ligi Europy. Z Polski w szranki z innymi kontynentalnymi zespołami mogły stanąć 3 kluby. W I rundzie kwalifikacyjnej, żaden naszych zespołów nie startował i swój udział rozpoczęły od II rundy. Pierwszym z analizowanych zespołów będzie Zawisza Bydgoszcz. Zajęła ona w poprzednim sezonie w polskiej ekstraklasie co prawda dopiero 8 miejsce, ale dzięki zwycięstwu w Pucharze Polski została uprawniona do udziału w pucharach. Dla kujawskiego klubu sam udział w pucharach jest wyjątkowym wydarzeniem i dużą nobilitacją. Ten niemal 70-letni klub jak do tej pory tylko raz dostąpił zaszczytu zaistnienia w tego typu imprezie. Nakreślę teraz ich dziewiczy występ. Trochę dawno to było. Mianowicie w 1993 roku w Pucharze Intertoto (dzisiaj już te rozgrywki nie istnieją). W 5-zespołowej grupie zajęli dobre 2 miejsce. Rozegrała 4 mecze i odniosła jedno zwycięstwo, ale za to jakie – 6:1 ze znanym duńskim zespołem Brøndby Kopenhaga. Poza tym zremisowała z austriackim Rapidem Wiedeń i bułgarską Jantrą Gabrovo (kolejno 1:1 i 0:0). Jedyną porażkę Zawisza doznała w debiutanckim i wyjazdowym meczu ze szwedzkim Halmstads BK (1-2). Tyle o historii.
Zacznę od omawiania rozgrywek mniejszej rangi, czyli Ligi Europy. Z Polski w szranki z innymi kontynentalnymi zespołami mogły stanąć 3 kluby. W I rundzie kwalifikacyjnej, żaden naszych zespołów nie startował i swój udział rozpoczęły od II rundy. Pierwszym z analizowanych zespołów będzie Zawisza Bydgoszcz. Zajęła ona w poprzednim sezonie w polskiej ekstraklasie co prawda dopiero 8 miejsce, ale dzięki zwycięstwu w Pucharze Polski została uprawniona do udziału w pucharach. Dla kujawskiego klubu sam udział w pucharach jest wyjątkowym wydarzeniem i dużą nobilitacją. Ten niemal 70-letni klub jak do tej pory tylko raz dostąpił zaszczytu zaistnienia w tego typu imprezie. Nakreślę teraz ich dziewiczy występ. Trochę dawno to było. Mianowicie w 1993 roku w Pucharze Intertoto (dzisiaj już te rozgrywki nie istnieją). W 5-zespołowej grupie zajęli dobre 2 miejsce. Rozegrała 4 mecze i odniosła jedno zwycięstwo, ale za to jakie – 6:1 ze znanym duńskim zespołem Brøndby Kopenhaga. Poza tym zremisowała z austriackim Rapidem Wiedeń i bułgarską Jantrą Gabrovo (kolejno 1:1 i 0:0). Jedyną porażkę Zawisza doznała w debiutanckim i wyjazdowym meczu ze szwedzkim Halmstads BK (1-2). Tyle o historii.
Zawisza Bygdoszcz w tej
edycji Ligi Europy zmierzyła się w dwumeczu z belgijskim SV Zulte
Waregem. Zespół ze Flandrii Zachodniej okazał się jednak nie do
przejścia dla polskiej ekipy. Wszakże liga belgijska jest mocniejsza
niż nasza a i wyniki ich przeciwników w poprzednim sezonie są
warte napisania – finalista Pucharu Belgii i 4 miejsce w
rozgrywkach ligowych. Jednak przejdźmy do ich bezpośredniej
rywalizacji. Pierwszy mecz pomiędzy tymi zespołami odbył się 17
lipca. Zawisza grała na wyjeździe. Mecz zakończył się
zwycięstwem gospodarzy 2-1 i wszystkie bramki padły w pierwszej
części spotkania. Na szybko straconą bramki Zawiszanie
odpowiedzieli golem z 15 minuty meczu autorstwa Kamila Drygasa. Nasz
klub nie odstawiał nogi, gdyż w żółtych kartonikach padł remis
(3-3). Wynik przyzwoity i dający nadzieję przed rewanżem u
siebie. Jakby nie było gol strzelony na boisku rywala i minimalna
porażka. Rewanż odbył się 7 dni później. Niestety, na stadionie
Zawiszy gospodarzom nie udało się odnieść zwycięstwa, lecz
doznali jeszcze wyższej porażki. Tym razem na końcowej tablicy
wyników pokazał się rezultat 1-3. Podopieczni portugalskiego
trenera Jorge Paixão mają chyba problem z koncentracją, gdyż
znowu szybko wyciągali piłkę z siatki. Tym razem przeszli samych
siebie, gdyż stracili gola w 1 minucie spotkania! To był jedyny gol
w I połowie. Co prawda w drugiej gola dla Zawiszan zdobył w 52
minucie spotkania Piotr Petasz, jednak ich rywalom dwa razy jeszcze
udało się "wepchnąć" piłkę do bramki. Warto
wspomnieć, że w 68 minucie spotkania polski zespół musiał gracz
w "10-tkę" po "czerwieni" dla Portugalczyka
Bernardo Vasconcelosa. W ogóle w żółtych kartkach zdecydowane
zwycięstwo naszych – 4:1. Niestety po dwóch porażkach Zawisza
musiała pożegnać się w tym sezonie z europejskimi pucharami.
Chyba dumy nie przynosi im fakt, że belgijski klub w następnej
fazie poległ w dwumeczu z białoruskim Szachtior (Szachcior)
Soligorsk aż 4-7.
Lech Poznań w II rundzie
wylosowali estoński Nõmme Kalju. "Lechici" ostatnio nie
mają miłych wspomnień z pucharów, powiem więcej, raczej kończyli
haniebnie. Teraz chcieli się zrewanżować i zmazać plamę.
Poprzestańmy na "chcieli"... Z estońskim klubem
rywalizację rozpoczęli 17 lipca, wyjazdem. Jedyny gol padł w
ostatnich 10 minutach meczu, autorstwa...gospodarzy. Lech poniósł
kompromitującą klęskę 0-1. Do rewanżu tydzień później
przystępowali bardzo zmotywowani. Na Stadionie przy Bułgarskiej na
szczęście udało się uniknąć kompromitacji w dwumeczu. Tym razem
polski zespół pewnie wygrał 3-0. Do przerwy już było bardzo
spokojnie, gdyż "wpakowali" rywalom dwie bramki. Pierwszy
gola zdobył Tomasz Kędziora w 33 minucie meczu. 10 minut później
podwyższył Fin Kasper Hämäläinen. "Dobił" rywali i
ustalił wynik spotkania w doliczonym czasie II połowy Dawid
Kownacki. W tym meczu sędzia pokazał tylko jedną żółtą kartkę
(ukarany Lech Poznań). W ogóle żółtych kartek w rywalizacji z
Estończykami jak na lekarstwo, bo w sumie tylko 5. Dziwi bardzo
postawa Mariusza Rumaka. Były już trener Lecha dokonał w pierwszym
meczu tylko jednej zmiany w zespole, mimo porażki i bez strzelonej
bramki. W ogóle warto teraz pochylić się nad tym trenerem.
Przyznam, że nie jestem zwolennikiem tego szkoleniowca. Zdecydowanie
bardziej cenię Jacka Zielińskiego i nawet mnie zdziwiło, że
szybko (tak uważam) "pozbyto się" jego trenerskich
umiejętności. Może nawet bardziej cenię (a raczej darzę
sympatią) trenera José María Bakero. Może i ten hiszpański
trener i wybitny gracz "Barcy" nie najlepiej radzi sobie na
trenerskiej ławce, to przynajmniej milszy człowiek jest. Nie będę
tu "opluwał" pana Mariusza, ale jego arogancja była
widoczna. Do tego wiele potknięć i tak naprawdę brak
spektakularnych osiągnięć. Naprawdę mnie dziwi spokój w
szefostwie wielkopolskiego klubu. Myślałem, że już wcześniej
podziękuję mu za współpracę. Jednakże pan Mariusz ma czas i być
może pokaże, że ma talent do tego zespołu. Udowodni wszystkim i
mi również, że się mylą. Jednak co do charakteru to ciężko
będzie to poprawić. A propos trenerów i ich metamorfoz. Kiedyś
też bardzo krytycznie podchodziłem do "trenerki" Łukasza
Kruczka – trenera polskich skoczków narciarskich. Wiem, że
wykraczam poza futbol, ale muszę to powiedzieć. Myliłem się
bardzo co do tego człowieka, posypiam głowę popiołem. Okazał się
bardzo dobrym fachowcem w tym co robi i słowa uznania dla jego
podopiecznych i jego samego. Do tego ciągle się uczy i rozwija.
Chylę czoło nisko. To tyle o skokach. Jednak warto czasem zbyt
szybko nie krytykować.
Tak czy inaczej Lech awansował do III rundy
kwalifikacji. Po losowaniu okazało się, że przyjdzie im się
zmierzyć z islandzkim Stjarnan F.C. z miasta Garðabær. Wyniki
losowania przyjęto raczej z radością. Jedynie martwiła długa
podróż do Islandii. Sama wartość piłkarska przeciwników Lecha
wydawała się niska i jak najbardziej do ogrania i to łatwego. Nic
bardziej mylnego! Lech Poznań znowu wpisał się na polską listę
hańby występów w pucharach europejskich. Jak ja mogę to inaczej
nazwać? Moi drodzy "Lechici" z tym "małym"
klubem w dwumeczu nie zdołali nawet zdobyć bramki. Ja naprawdę
szanuję klub z Wielkopolski. To wielki klub z wielką historią.
Zwłaszcza kibice są świetni, robiący genialną atmosferę, ale to
co drużyna pokazała z Islandczykami wymaga dużej krytyki. Tak nie
może być. Taki klub jak Lech Poznań, z takim budżetem i
piłkarzami powinien w dwumeczu wbić Islandczykom "5-tkę"
– a tu dużo mówiące "zero". Czasem jak nie idzie, to
wygrywa się sercem. Serce do gry mieli za to ich przeciwnicy, o
których teraz z uznaniem napiszę, bo im się to należy. W
pierwszym meczu, który grali u siebie trafili Lechowi Poznań jedną
bramkę ( na początku II połowy) i jak się okazało był to jedyny
gol w tym meczu i w całym dwumeczu, gdyż udało im się obronić
rezultat na trudnym, wyjazdowym terenie (piłkarska "lorneta"
– 0:0). Dodam, że "Lechici" w doliczonym czasie meczu
"dokonali" niecodziennej rzeczy – ujrzeli aż 3 żółte
kartoniki. "Złotego" gola zdobył ich napastnik, Rolf
Toft. Ten młody duński zawodnik (rocznik 1992) jest wychowankiem
znanego duńskiego zespołu Aalborg BK. Piłkarze Stjarnan F.C. znani
są szerzej nie tyle z osiągnięć co ze swoich twórczych i
zabawnych "cieszynek" po zdobytych bramkach. W internecie
są one publikowane (macie filmik pod spodem). Chwała temu
zespołowi, należy mu się szacunek. Mówi się o historycznym
sukcesie w islandzkiej piłce. Nie tak dawno Reprezentacja Islandii
osiągnęła niebywały sukces dochodząc do baraży mundialowych –
do mundialu 2014, przegrali jednak dwumecz z Chorwacją. Pamiętajcie
to państwo liczy tylko...330 000 mieszkańców! Do tego specyficzny
klimat (dużo opadowych dni i wiatru, długie dni w lecie i krótkie
w zimie) oraz teren (około 1/10 powierzchni to lód). Mimo to
wszystko wyśmienicie (zachowując proporcje) radzą sobie w futbolu.
Co do Lecha Poznań...może za rok osiągną sukces na niwie
europejskiej piłki klubowej i chociaż nieco zmażą swoje ostatnie
piłkarskie infamie.
Teraz kolej na Ruch
Chorzów. Wreszcie napiszę wiele dobrych słów o występach
polskiego zespołu. "Niebiescy" najpierw rywalizowali z
klubem z Liechtensteinu – FC Vaduz. Pierwsze spotkanie odbyło się
na stadionie polskiego zespołu. 17 lipca byliśmy świadkami
emocjonującego pojedynku. Wszystko zaczęło się mało radośnie od
straty gola, jednak już 5 minut później...Ruch Chorzów objął
prowadzenie 2-1, które utrzymał do końca II połowy. Najpierw
bramkę wyrównującą zdobył Marek Zieńczuk w 19 minucie
spotkania. Około 120 sekund później Piotr Stawarczyk ucieszył
swych kibiców strzelając drugiego gola. Nie było godziny gry a
rywale wyrównali. Bramkę zdobył...Łukasz Surma. Zawodnik
"Niebieskich" tak niefortunnie interweniował, że trafił
do własnej siatki. Na szczęście na boisku był Piotr Stawarczyk.
Zawodnik ten ustalił wynik spotkania na 3-2 dla Ruchu w 74 minucie
spotkania. Bardzo wyróżniał się właśnie on (2 bramki) i Marek
Zieńczuk (bramka i asysta). Z dużymi nadziejami jechali
Chorzowianie na wyjazdowy rewanż, choć wynik 3-2 był trochę
niebezpieczny. W rewanżu o dziwo nie ujrzeliśmy bramek (0-0),
jednak emocji nie brakowało. Po pierwsze, nawet 1-0 dla gospodarzy i
polski klub byłby poza burtą w rozgrywkach. Po drugie, stawka meczu
spowodowała dużo emocji wśród piłkarzy. Zawodnik zespołu z
Vaduz za drugą żółtą kartkę "wyleciał" z boiska w 75
minucie spotkania. W ogóle w tym spotkaniu ujrzeli zawodnicy aż 9
żółtych kartek (w dwumeczu 14, po 7 dla każdej ekipy). Ruch
Chorzów grał dalej. W III rundzie musieli zmierzyć się z duńskim
Esbjerg fB. No cóż, to już rywal z wyższej półki niż
poprzednicy. Ruch Chorzów atakował z pozycji "słabszego".
Wszyscy mieliśmy nadzieję, że sprawi niespodziankę i zagra w
ostatniej fazie kwalifikacji do grup Ligi Europy. Znów pierwszy mecz
rozegrano w Chorzowie. Kibice oglądający spotkanie na żywo w
ostatni dzień lipca nie ujrzeli bramek po żadnej stronie.
Chorzowianom nie udało się stracić bramki, co dawało nadzieję na
awans tej ekipy. Tydzień później doszło do rewanżu w Danii. Było
mnóstwo emocji. Najpierw Ruch otworzył wynik spotkania w 13 minucie
spotkania. Filip Starzyński zdobył bramkę z rzutu karnego, po
zagraniu ręką w polu karnym. Jeszcze przed przerwą padła bramka
wyrównująca, jednak to wynik 1-1 premiował polski klub do awansu
do następnej rundy. Długo taki rezultat utrzymywał się na
duńskiej ziemi. Niestety dla fanów chorzowskiego zespołu
gospodarze wyszli na prowadzenie w ostatniej fazie meczu. Gdy już
wydawało się, że 3 polski klub pożegna się z grą w tej edycji
pucharowych zmagań, Łukasz Surma wszystkich nas uradował. Były
gracz m.in. Wisły Kraków i Legii Warszawa niejako zrehabilitował
się za "samobója"w jednym ze wcześniejszych meczów. I
to jak! Gol na 2-2 dał awans Ruchowi Chorzów. W tym meczu
"piłkarskiego cudu" dokonali Chorzowianie, gdyż trafili
do siatki...w 5 minucie doliczonego czasu. Mieli stały fragment gry
(rzut rożny). Piłkę zbił głową bohater meczu z FC Vaduz, Piotr
Stawarczyk, a wspomniany wcześniej Łukasz Surma również głową
"wpakował" ją z bliskiej odległości do siatki rywali.
Ruch Chorzów gra dalej.
Legia Warszawa wygrała i czekała
na rywala w III rundzie. Niestety, wylosowali teoretycznie bardzo
mocnego rywala - Celtic Glasgow. Polski zespół nie był w tym
pojedynku w roli faworyta. Jednak wszystko okaże się w praktyce.
Pierwszy mecz w Warszawie. Dzień 30 lipca. Niestety już na początku
spotkania Legia straciła gola. Przypomniało to sytuację sprzed
roku, kiedy w rywalizacji ostatniej rundy kwalifikacyjnej do Ligi
Mistrzów ze Steaua Bukareszt dali sobie na początku strzelić u
siebie 2 bramki, co już na starcie obniżyło szanse awansu
(przypomnę wyniki tamtej konfrontacji – 1:1 w Rumunii i 2:2 w
Polsce). Na szczęście już więcej bramek w tym spotkaniu nie
stracili. Za to strzelili ich aż 4, a mogli i powinno być więcej!
Najpierw wyrównał niezawodny Miroslav Radović (10 minuta). Ten sam
zawodnik wysunął Legie na prowadzenie 2:1 (36 minuta). Następne
gole padły dopiero w końcówce – 84 minuta (Michał Żyro) i 90+1
(Jakub Kosecki). Warto odnotować, że już w pierwszej połowie
rywale Legii grali w osłabieniu (czerwona kartka). Smutne jest to,
że aż dwóch "karniaków" nie zdołał w tym meczu zdobyć
Ivica Vrdoljak. Chorwacki kapitan stołecznego zespołu "dokonał"
tego kolejno w 59 i 87 minucie spotkania. Tak czy inaczej wynik 4-1
przybliża znacząco Legię do Ligi Mistrzów. W rewanżowym meczu
"Legioniści" spisali się bardzo dobrze wygrywając z
renomowanym rywalem 2-0. Bramki zdobyło dwóch Michałów – Żyro
i Kucharczyk. Niestety na Legię UEFA nałożyła karę
dyskwalifikacji (walkower za drugi mecz – 0:3) co skutkuje
odpadnięciem. Powodem dyskwalifikacji było wejście na murawę
nieuprawnionego zawodnika (Bartosz Bereszyński). Bardzo dużo
napisałem o tymże walkowerze we wcześniejszym poście. Zapraszam
oczywiście do jego przeczytania :-) Dodam (i zaktualizuje), że w
wczoraj (czwartek, 14 sierpnia) po długim oczekiwaniu Komisja
Odwoławcza UEFA odrzucił odwołanie polskiego klubu i co za tym
idzie przychyliła się do decyzji o ukaraniu Legii, wydanej przez
Komisję Dyscyplinarną UEFA. To już raczej koniec tego całego
zamieszania, chociaż jeszcze włodarze Legii Warszawa planują
złożyć odwołanie do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w
Lozannie. To już ostatnia szansa Legii, a od jej decyzji już nie
przysługuje odwołanie (decyzja ostateczna). Wszystko fajnie,
ale...nawet jak rozpatrzy to Trybunał na korzyść Legii to i tak
Komisja Odwoławcza UEFA nie zamierza poprzeć Legii by prowadził on
tryb przyspieszony (Trybunał mógłby wydać szybko decyzję).
Pozostaje ewentualnie tryb zwykły, ale wtedy wyroku Trybunału
możemy się spodziewać gdzieś za 2 miesiące...a więc, gdy już
Liga Mistrzów dawno ruszy – "po ptokach". Legia zapewne
straci szanse na duże pieniądze, a my polscy kibice znów musimy
przełknąć goryczkę, iż znowu naszego klubu nie będzie w tych
prestiżowych rozgrywkach.
Nie
smućmy się moi mili Legia w najgorszym przypadku dołączy do Ruchu
Chorzów w rywalizacji o fazę grupową Ligi Europy. Odbyło się już
losowanie. Legia trafiła na kazaskim FC Aktobe (pierwszy mecz w
Kazachstanie), a Ruch Chorzów trafił na wymagającego rywala –
ukraiński Metalist Charków (pierwszy mecz w Chorzowie). Rywalizacja
rozpocznie się 21 sierpnia, a rewanżowe mecze tydzień później.
Warto dodać, że Chorzowianie rewanż z Metalistem nie zagrają w
Charkowie a na Stadionie Olimpijskim w Kijowie. To może być na +
Ruchowi, gdyż ich przeciwnicy nie będą mieć aż takiego wsparcia
z trybun. Działacze Ruchu w ogóle chcieli zbojkotować rewanż,
jeśli okazałoby się, że rewanż odbędzie właśnie w Charkowie.
Jak pewnie niektórzy wiecie, na wschodzie Ukrainy (Charków to
wschodnie miasto Ukrainy) jest bardzo niebezpieczna sytuacja
polityczna – de facto
mamy do czynienia z wojną domową, a grozi również na linii Ukraina
– Rosja. Tak czy inaczej UEFA podjęła decyzję by mecz
Metalist-Ruch rozegrać w Kijowie. Być może stanowisko włodarzy
chorzowskiej ekipy miał tu decydujący wpływ. Moi drodzy, jeśli
naszym ekipom poszczęści się w tych dwumeczach, to będziemy mieć
dwóch przedstawicieli w fazie grupowej (fazie głównej) Ligi
Europy. Byłoby bardzo miło. To historyczna edycja, gdyż finał
tych rozgrywek odbędzie na Stadionie Narodowym w Warszawie. Nigdy
jeszcze finał tak prestiżowych europejskich rozgrywek nie był
rozgrywany na polskiej ziemi. Moi mili na razie to tyle, ale jeszcze
pewnie w innym poście napiszę, o tym jak w dalszych meczach radzą sobie nasze kluby.
Jeszcze
krótko o wydarzeniu, które miało miejsce w ubiegły wtorek (12
sierpnia). Wtedy stolica Walii (Cardiff) na obiekcie Cardiff City
Stadium gościła finalistów Superpucharu Europy. Mierzyli się ze
sobą dwa kluby: zwycięzca ostatniej edycji Ligi Mistrzów (Real
Madryt) i ostatni zwycięzca Ligi Europy (Sevilla FC). Co do samego
meczu to był bez historii. Raczej szybko o nim zapomnimy. To dopiero
początek sezonu i zapewne forma piłkarzy nie jest najwyższa. W
spotkaniu tym "Królewscy" dominowali i jak najbardziej
zasłużenie odnieśli zwycięstwo – 2:0 (1:0). Obie bramki zdobył
Cristiano Ronaldo. Portugalczyk wpakował piłkę do siatki rywali w
30 i 49 minucie meczu. Ozdobą meczu była akcja przy bramce na 1-0.
Doskonale dośrodkował na 5 metr Gareth Bale a CR7 musiał tylko
dołożyć nogę. Przy drugiej bramce asystował Francuz Karim
Benzema. Co jeszcze o tym meczu? Warte odnotowania jest to, że na
boisku zameldowali się nie tak dawni bohaterowie minionego mundialu,
których w okienku transferowym zakupił Real Madryt. Mówię tu o
Jamesie Rodríguezie i Tonim Kroosie. W bramce "Królewskich"
stanął Iker Casillas, dla którego brazylijski Mundial kojarzy się
bardzo niemiło – powodzenia Iker :-) Dla Garetha Bale był to mecz
wyjątkowy. Zawodnik Realu grał na ojczystej ziemi. Jedna
uwaga...nie znam się na modzie jednak ta "opaska" (chyba
tak to się nazywa :-) ) we włosach, w moim guście śmiesznie
wygląda :-) Co jeszcze? Real ubrany jednolicie na biało, a ich
przeciwnicy z Sewilli w jednolite czerwone stroje. Co do Sewilla FC
to w tym meczu mieli tylko dwie jakieś tam sytuacje. Pierwsza
niedługo po stracie pierwszej bramki, a druga w końcówce meczu.
Obie niewykorzystane. Autorem drugiej sytuacji był nasz reprezentant
– Grzegorz Krychowiak. Właśnie on nie tak dawno przeszedł (po
"przepychankach") z francuskiego Stade Reims do klubu ze
stolicy hiszpańskiej Andaluzji. Nasz zawodnik (nr 4 na plecach)
oddał strzał z dystansu, jednak wprost w bramkarza. Ewidentnie nie
był z siebie zadowolony. Grzesiek jak wiemy lepiej sobie radzi w
obronie i destrukcji niż w grze "do przodu". To duży
walor, gdyż młody trener (Unai Emery) Sewilla FC skupia się
bardziej nad grą w obronie. Jak widać to nie wystarczyło w tym
meczu na Real, który jak wiemy woli piłkę "na tak". W
sumie dobrze – wygrali lepsi i Ci którzy grali ładniej.
Na
dziś to wszystko. Dziękuję, że i tym razem zajrzeliście na ten
blog i czytaliście to co jest w nim napisane. Miłego dnia moi mili.
Czołem! :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz