Translate

środa, 13 sierpnia 2014

(Temat 7) Legia Warszawa...walkower!

Sprawą, którą zajmę się dzisiaj będzie wykluczenie Legii Warszawa z kwalifikacji do fazy grupowej piłkarskiej Ligi Mistrzów. No cóż, de facto nie miałem innego wyjścia. To zdarzenie jest odmieniane w mediach przez wszystkie możliwe przypadki. W polskich mediach, zwłaszcza tych sportowych, aż huczy od nowych informacji i wypowiedzi na temat tego, co stało się w meczu Celtic Glasgow – Legia Warszawa. Ba! Nawet nie Polska, nawet nie Wyspy Brytyjskie, nawet nie Europa, ale wręcz światowe media o tym piszą. Dziś mija tydzień od rewanżowego meczu Legii w Szkocji, więc czas najwyższy skleić parę zdań komentarza i naświetlić ten problem.
Nie ma co – sprawa to nie błaha. Niecodzienna i nietypowa. Ha – powiem teraz to, co bardzo lubię – wykraczająca nawet z ram sportowej rywalizacji. Tak, gdyż obijamy się tu o takie rzeczy (wartości) jak prawo, zawodowstwo, a nawet honor moi drodzy. W sumie zawsze chciałem, żeby o polskim futbolu mówił cały świat. Jednakże akurat nie w takiej narracji. No cóż, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma...:-) Teraz poważnie. Cała ta historii nie jest tak prosta jak się może wydawać. Tak naprawdę prawda leże po wielu stronach, a problematyka jest wielowymiarowa. Jak przegląda (czy ogląda) się media to dostać można zawrotu głowy. Ilość znanych osób, które komentuj walkower Legii aż poraża. Może wymienię trochę nazwisk: Henning Berg, Zbigniew Boniek, Artur Boruc, Jerzy Dudek, Gianni Infantino, Roman Kosecki, Zdzisław Kręcina, Paweł Kryszałowicz, Cezary Kucharski, Marek Saganowski, Gordon Strachan, Jan Tomaszewski, Janusz Wójcik...Do tego wszystkiego jeszcze memy internautów.
O co tak naprawdę cały ten raban? W paru prostych słowach. W aferze ochrzczonej przez media "sprawą Bereszyńskiego" chodzi de facto o czerwoną kartkę, jaką Bartosz Bereszyński ujrzał prawie rok temu. Otóż w ostatnim meczu grupowym w Lidze Europy (sezon 2013/14), Legia Warszawa grała na wyjeździe z cypryjskim Apollonem Limassol. Miało to miejsce 12 grudnia 2013 roku. W sumie Legia ten mecz wspomina dobrze, bo go wygrała (2-0) i uniknęła kompromitacji (groziło im zakończenie rywalizacji w grupie bez punktu i gola!), ale w 69 minucie meczu wykluczony z meczu za czerwoną kartkę został piłkarz "Wojskowych" Bartosz Bereszyński. Zgodnie z tym zawodnik ten nie mógł wystąpić w następnych 3 meczach pucharowych. Tak też się stało. Popularny "Bereś" nie zagrał ani w dwumeczu ze St. Patrick Athletic i w pierwszym meczu z Celtic na stadionie przy Łazienkowskiej w ramach eliminacji do Ligi Mistrzów. Hmmm...niby wszystko się zgadza. 2+1=3 i po sprawie. Jednak to nie koniec. Otóż, zgodnie z przepisami UEFA każdy klub zgłasza w pucharach listę 25 piłkarzy uprawnionych do gry. Cały szkopuł w tym, że "Bereś" nie został wpisany na ową listę w dwumeczu ze St. Patrick's Athletic. Zgodnie z przyjętymi normami skutkowało to tym, iż te mecze nie są wliczane w odbytą przez piłkarza karę absencji w meczach. Tak więc mimo, iż "Legionista" w tych meczach nie pojawił się na murawie to przez błąd działaczy Legii Warszawa przy ustalaniu list piłkarzy te dwa spotkanie nie uznano jako "odbyte w karze". "Bereś" nie mógł zagrać ani w rewanżu z Celtic ani w następnym spotkaniu pucharowym. Ba! To nie wszystko. Jak twierdzi pan Kazimierz Oleszek (pełniący funkcję delegat UEFA na mecze Ligi Mistrzów) piłkarz, który pauzuje za karę nie tylko nie może być wpisany do protokołu sędziowskiego i zagrać w meczu, ale nie może ponadto siedzieć na ławce rezerwowych podczas meczu czy wreszcie być w szatni! Co najwyżej może dopingować swoich kolegów z drużyny z perspektywy kibica na trybunach. Oczywiście Bartosz Bereszyński złamał wszystkie te zasady. Oznacza to tyle, że nawet gdyby Henning Berg nie wpuścił go na murawę, to i tak byłaby podstawa do zdyskwalifikowania stołecznego zespołu.
Od razu uprzedzam – nie wolno mieć pretensji do zawodnika, nie ma w tym żadnej jego winy. Zawinili działacze klubowi odpowiedzialni za tego typu sprawy. To jest ich praca i biorą za to wynagrodzenie, więc odpowiedzialność spada tylko na nich. Powiem więcej, sam piłkarz upewniał się przed wejściem na murawę czy rzeczywiście może to zrobić i uzyskał twierdzącą odpowiedź od kierownika I drużyny, Marty Ostrowskiej. Spoko, nie będę teraz "jechał" po tej pani, nie będę dotykał spraw stereotypowych (że "baba nie zna się na piłce" itd.) - nie o płeć tu chodzi. Po prostu trzeba powiedzieć jasno, że ta osoba jest winna tej sytuacji (może nie tylko ona, ale jest współwinna). Zresztą prezes Legii Warszawa i jego współwłaściciel w jednej osobie, Bogusław Leśnodorski, sam oznajmił, że wśród winnych jest Zbigniew Korol (wieloletni pracownik klubu) i właśnie pani Marta Ostrowska. Co do pani Marty, prezes Leśnodorski skrytykował jej niefortunne komunikaty w mediach - co jak co, ale będąc kierownikiem drużyny należy odpowiednio dobierać słowa i tworzyć "pogodny" pijar. Jest fama o 4 osobach, które poddały się do dyspozycji zarządu klubu w związku z dyskwalifikacją – honorowość godna napisania.
Cała ta historia jest pretekstem do ogólnej debaty na temat karania drużyn, by kara była współmierna występkowi. Jak się przyjrzy opiniom w piłkarskim świadku to widoczna większość staje w obronie Legii. O ile nie ma dyskusji, iż to wina klubu przy dyskwalifikacji jest bezsprzeczna, to o tyle samą karę uznaje się stanowczo za zbyt wysoką. Dobrze, że przynajmniej ogół stoi za naszymi. Tak poważny klub (przynajmniej za taki uchodzący) jak Legia Warszawa nie może robić takich proceduralnych "klopsów". Nawiązując do popularnego powiedzenia pana Janka Tomaszewskiego: "To nie był błąd...to był wielBłąd!" O tak, chyba bardziej dosadnie tego ująć się już nie da. Ja już nauczony wieloletnimi (niestety) klęskami w eliminacjach LM, nawet kiedyś stwierdziłem, że nasi potrafią jak mało kto ponosić "spektakularne porażki". Ta dyskwalifikacja wpisuje się w tę listę hańby. Różni się tylko tym od pozostałych, że nie przegraliśmy na boisku, lecz na poziomie profesjonalnego prowadzenia klubu. Nie pastwię się nad Legią, ale nie ma co owijać w bawełnę - Mistrz Polski dał ciała. Wracając do kary. Do adekwatności kary do czynu. Moi drodzy – dura lex, sed lex (twarde prawo, ale prawo). Przepis był od dawna, Legia to przeoczyła i teraz pokuta. Można by powiedzieć, że nie ma "gadki". Hmmm...niby tak. Jednak UEFA powinna pomyśleć o elastyczności swych przepisów i swego postępowania względem poszczególnych sytuacji. Nie godzi się, by wejście zawodnika w 86 minucie rewanżowego meczu, gdy jego klub prowadzi w dwumeczu 6-1, skutkowała odpadnięciem tegoż klubu. Ponadto ten delegat UEFA, który był na meczu i ujawnił "występek" polskiego zespołu, gdzie był przed spotkaniem? Czemu nie zwrócił uwagi, że zawodnik nie może być chociażby na ławce rezerwowych? Czy to nie należy do jego obowiązków? Zauważył to Roman Kosecki, aczkolwiek mimo sympatii do niego, to nie podzielam jego ultrakrytyki, która bardzo dotyka tego delegata i całą UEFA. Pamiętajmy, przede wszystkim to wina Legii. Opinie o "decyzjach przy zielonym stoliku" traktuję bardziej jak folklor niż poważną debatę. Co u niektórych górę biorą emocje czy odrzucanie od siebie winy. Tak czysto teoretycznie...nawet gdyby UEFA planowała awans Celtic to nie z niczego, siłą tego nie przeforsuje. Z pustego to i Salomon nie naleje moi drodzy. Być może gdyby drugą stroną nie był Celtic Glasgow (klub utytułowany) lecz jakiś "przeciętniak" to może inaczej by na całe to zajście patrzyła europejska centrala piłkarska. Sam Artur Boruc pytany o ten mecz tak stwierdził. Co prawda użył dyplomatycznych słów, by żadnej stronie się nie narazić. Nasz wybitny bramkarz, jakby nie było, w obu tych klubach spędził 11 lat swojej wspaniałej piłkarskiej kariery.
Są jeszcze dwa aspektu, które nadają te sprawie większej złożoności. Pierwsza proceduralna. Otóż UEFA ma własny przepis, który mówi, że 12 godzin przed losowaniem winny być znane wszystkie kluby, które będę losowane. Tymczasem, Legia została "wyrzucona"...godzinę przed ceremonią losowania! UEFA powołuje się na przestrzeganie prawa, ale sama tego nie czyni względem siebie. Hipokryzja hegemona – chciałoby się rzec. Wiecie, być może UEFA w swoim prawie dała sobie furtkę by te 12 godzin było "łamane", ale w takim bądź razie – czemu takowej furtki nie stworzyli dla sytuacji z grą nieuprawnionego zawodnika? To pytanie zostanie pewnie bez odpowiedzi. Druga kwestia ma charakter już czysto ludzki. Tu chodzi o dumę i honor. Po części to prztyczek w nos Mistrzów Polski. Cały ten wrzask, szukanie winnych oraz możliwości unieważnienia decyzji o dyskwalifikacji przez włodarzy stołecznego klubu są trochę niepoważne i wielkiej klasy tu nie widzę. Jednak zdecydowanie mniej klasy ma szefostwo szkockiego klubu. Mogli pokazać, że "mają jaja" i pójść na rękę swoim boiskowym przeciwnikom. Wszakże piłkarsko polegli na całej linii – byli zdecydowanie słabsi po prostu. Zresztą ich zachowanie w tym dwumeczu budzi spore kontrowersje. Najpierw "wyleciał" z zarzutem w kierunku "Wojskowych" Scott Brown – kapitan "The Boys", kontuzjowany, a znany jest szerzej polskim kibicom tym, iż w ostatnim meczu Polski ze Szkocją zdobył dla swojej ojczyzny gola na Stadionie Narodowym w Warszawie (przegraliśmy ten mecz 0-1). Zarzucił piłkarzom Legii, że..."nieodpowiednio cieszyli się po zdobytych bramkach". Hmmm... o co kaman??? Dalej. Polska TV nie pokazała tego słynnego już rewanżu z Celtic. Jednak nasze media nie są tu winne. Okazuje się, że Szkoci przeciągali w nieskończoność negocjacje by na ich zakończenie podnieść stawkę dwukrotnie! Żądali aż 200 tysięcy euro co za rangę tego meczu jest sumą nader wygórowaną. Do tego jeszcze z jakością przekazu miały być problemu. Za transmisję internetową też zażądali bagatela 100 tysięcy euro. Cała ta historia zakrawa o farsę. Ponoć działacze szkockiej ekipy obawiali się, że jeśli sprzedadzą prawa do pokazywania meczu to frekwencja kibiców znad Wisły na stadionie będzie nikła. W ogóle tu o kasę chodzi moi mili. Tak dla naszego klubu jak i tego po drugiej stronie barykady. U nas dochodzi też prestiż i zmazanie hańby długoletniej nieobecności polskiego klubu w tych elitarnych rozgrywkach. U Celtic jest jeszcze poważniej. Raz, ten zasłużony klub wręcz "musi" być minimum w fazie grupowej. Dwa, mają problemy z budżetem i jest fama, że jeśli nie awansują do tegorocznej edycji to by nie wpaść w problemy natury finansowej klub będzie musiał sprzedać wielu swoich dobrych graczy – wartość sportowa znacznie spadnie. To może skutkować na lata trwałym kryzysem w tym słynnym klubie – a raczej pogłębieniem kryzysu, bo od jakiegoś czasu nie osiąga wybitnych wyników sportowych. Pewnie z uwagi na kasę klub zachowuje się tak jak zachowuje. Kolejny brak klasy to brak chęci na dialog na linii Legia-Celtic. Na list współwłaściciela Legii (Dariusz Mioduski, pełni też funkcję Przewodniczącego Rady Nadzorczej warszawskiego zespołu) o honorowe załatwienie sprawy, Celtic najpierw milczy by później lakonicznie wydać komunikat w stylu..."że to nie ich sprawa". Hmmm...nieładnie :-( Jednak muszę też powiedzieć coś o kibicach szkockiego teamu. Ja grubą krechą oddzielam ich fanów od działań klubowego szefostwa. Znani z dumy i honoru pasjonaci "The Boys" z dużym niesmakiem i dezaprobatą przyjmują to jak ich klub awansował dalej. Myślę (a raczej jestem niemal pewny), że gdyby to od nich zależało to interweniowali, by w UEFA ażeby "Legioniści" mogli grać dalej. Honor i duma to dzisiaj "produkt" deficytowy, więc cieszy to że są jeszcze ludzie, dla których są wyższe wartości niż kasa.
Legia jednak nie poddaje się. Lwia postawa w pojedynkowaniu się z przepisami może przynieść upragniony skutek. Wszak, racja leży po naszej stronie :-) Kierownictwo klubu na czele z Bogusławem Leśnodorskim i Dariuszem Mioduskim prowadzi rozważną "wojenkę" na wielu frontach. Już wspomniany list "o honor" wystosowany do władz Celtic Glasgow jest właściwym krokiem. A już genialnym opublikowanie listu otwartego do całego środowiska piłkarskiego. Posunięcie godne wybitnego stratega. Legia wyczuwa, że świat futbolu w większości popiera ją – a raczej z dezaprobatą reaguje na sztywne uefowskie kroki. List zapoczątkował akcję: "Niech wygra futbol!". Chwytliwy slogan i prosty to bólu, ale nie od dziś wiadomo, że w prostocie siła. Znamienny jest również obrazek Henninga Berga, trenera "Wojskowych" trzymającego kartkę z napisem: "LEGIA 6:1 CELTIC LET FOOTBALL WIN". Do całej dołączył chociażby nasz eksportowy piłkarz, Grzegorz Krychowiak. Wreszcie klub złożył odwołanie od decyzji dyskwalifikacji (walkowera) do Komisji Odwoławczej UEFA. Posiedzenie ma się odbyć w szwajcarskim Nyonie. Pojawiały się informacje, że posiedzenie Komisji zaplanowano na 13 sierpnia (na godz. 8:00). Sprawa jednak wygląda tak, iż dopiero jej werdykt mamy poznać dziś wieczorem lub jutro w porze rannej. Zobaczymy czy będzie pozytywny dla polskiego zespołu i jednocześnie zmieni decyzję o ukaraniu Legii walkowerem wydaną przez inny organ UEFA – Komisję Dyscyplinarną UEFA. Ja osobiście powątpiewam w sukces tych działań, ale wszystko się okaże niebawem. Słyszałem nawet szacunki w granicach 50% szans, że się uda. Chyba "nieco" są zawyżone. Problem jest też inny. Mianowicie już rozlosowano pary ostatniej rundy eliminacji. Czyżby powtórzono je? Przepisy na to zezwalają? A co jeśli zespoły rozlosowane złożą protest? Cała ta historia jest przeintrygująca. Dodam, że Legia nie może (na logikę biorąc) "przejąć" rywala Celtic Glasgow, czyli słoweński NK Maribor, gdyż...Celtic był w koszyku "zespołów rozstawionych", a Legia gdyby przeszła Celtic byłaby w "zespołach nierozstawionych". W ogóle ewentualny awans zaburzy kolejność zespołów i przynależność do poszczególnych koszyków (proszę spojrzeć poniżej). Tak czy siak, za niedługo dowiemy się jaki finał będzie mieć nagłośniona do granic możliwości "Sprawa Bereszyńskiego".
Ja powiem tak – Legia sama sobie strzeliła w kolano. Bez dwóch zdań. Ja, jako fan polskiej piłki, z żalem to stwierdzam. Miałem spore nadzieje, że tym razem uda się naszemu klubowi wejść do europejskiej elity. Jednak prawie na 100% tak nie będzie – nikłe szanse wiąże się jeszcze z odwołaniem. Ból jest tym większy, iż gra "Wojskowych" była naprawdę wysoka i dająca realne szanse na ów upragniony awans. Moi drodzy zbliża się już 18 lat od ostatniego meczu polskiego klubu w ramach Ligi Mistrzów! To brzmi wręcz niewiarygodnie. Ostatnie takie spotkanie miało miejsce 4 grudnia 1996 roku na Estadio Vicente Calderón. Wtedy to lokalne Atlético Madryt podejmowało łódzki Widzew (1-0 dla hiszpańskiego klubu). W czasie tych 18 lat, swoich klubowych przedstawicieli miały dużo uboższe nacje piłkarskie niż my lub tacy, którzy jakoś zdecydowanie nas nie przewyższają. Wymienię parę tych krajów: Austria, Białoruś, Bułgaria, Chorwacja, Finlandia, Izrael, Słowacja, Słowenia...Mistrza Polski w tym gronie jak brak tak brak już tyle lat – pauza osiągnie niebawem pełnoletność. No cóż, jak na razie nie pozostaje nam nic innego jak oglądać archiwalne mecze bądź ich skróty z sezonów 1995/96 i 1996/97, kiedy to z najlepszymi klubami europejskimi rywalizowała Legia Warszawa i Widzew Łódź. Można też podziwiać ostatni wielki mecz polskiej drużyny w pucharach europejskich...jednak to tylko III runda eliminacji do Ligi Mistrzów.
W następnym wpisie odniosę się do tego jak dotychczas radzą sobie nasze klubowe zespoły w ramach europejskich pucharów. Będzie też komentarz odnośnie wczorajszego finału o Superpuchar Europy - pierwszy w tym sezonie laur o randze międzynarodowej. Tymczasem dziękuję za poświęcony czas za czytanie. Zapraszam do lektury wcześniejszych i następnych wpisów. Miłego dnia moi drodzy. Czołem! :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz