Translate

niedziela, 10 stycznia 2016

(Temat 37) Historia jednego gola, czyli...

Błysk geniuszu Zidane

Pogimnastykuję wasze umysły pytaniem. Czy może kojarzycie z czymś datę 15 maja 2002 roku? Brak u mnie złudzeń na ochoczo wyrywający się ku górze "las rąk" z odpowiedzią twierdzącą. Pewnie liczba takich "rodzynków" zbytnio nie odbiega od - że tak zażartuję - ilości niedźwiedzi polarnych penetrujących piaszczyste wydmy Sahary :D Poważniej jednak. Dzień ten nie przywołuję bynajmniej przypadkowo, gdyż wydarzenia z nim związane natchnęły mnie do dzisiejszego pisania. Z grubsza cała sprawa ogranicza się do pewnego niepozornego człowieka i jego nietuzinkowego talentu. Zinédine Zidane - oto przyczyna całego rabanu. Każdy szanujący się fan sportu zna doskonale nazwisko tego piłkarskiego maestro, którego korki już od dawna wiszą na kołku. W jego karierze zawodniczej nie brakowało błyskotliwych zagrań, zwodów i bramek, lecz to co zrobił w ów majowy wieczór sprzed niemal 14 laty było czymś wyjątkowym. Pochwalę się, doskonale pamiętam wydarzenia ze stadionu w Glasgow, kiedy to będąc w domowych pieleszach oglądałem w telewizji relację na żywo z meczu. Niech o mojej reakcji na popis słynnego Francuza świadczą rozdziawione usta ("rybka"), głupkowaty uśmiech i niedowierzające kręcenie głową. Usiądźcie wygodnie w fotelach. Czeka was krótka opowieść o golu wręcz wyjętym ze sfery marzeń!
Zaprzeczam. Przy doborze tematów nie kieruję się koniunkturalizmem - przynajmniej nie w tym przypadku...wersja oficjalna ;) Nie ma zatem znaczenia informacja, że "Zizou" został trenerem Realu Madryt. Ona aczkolwiek jest wartością dodaną oraz okazją do komentarza, którą z pełną premedytacją wykorzystam. Zwolenników decyzji Florentino Péreza zasmucę, bo w osobie Zidane nie widzę skutecznej recepty na bolączki "Królewskich". Nie mam do niego jakiś obiekcji typu ad personam, lecz wręcz przeciwnie - bardzo go lubię. Także jako aktywny piłkarz budził u mnie podziw i w mojej prywatnej klasyfikacji lokowałem go w ścisłej światowej czołówce. Rozdzielam to jednak. Bycie piłkarzem, a bycie trenerem to dwa zupełnie odrębne światy. Sukcesy odnoszone na piłkarskiej murawie nijak się mają do "trenerki". Oczywiście może to pomóc w nowej pracy, lecz ścisłej zależności nie ma. Osobom nieprzekonanym polecam np. prześledzenie poczynań Zbigniewa Bońka po 1988 roku. Tak więc Zidane na stołku madryckiego klubu zbyt długo nie widzę, ale...nie mam nic przeciwko abym się pomylił. Kto wie, może pójdzie w ślady swych kolegów z Reprezentacji Francji, Didiera Deschamps i Laurenta Blanc? Akurat ci dwaj "jegomości" dowodzą, że da się oba zajęcia skutecznie połączyć. Szkopuł w tym, że to byli defensorzy, którzy jak pokazuje życie najczęściej w tej materii odnoszą sukces. Kończąc ten pasjonujący wątek, kibicuję "Zizou" ażeby sprostał niełatwemu wyzwaniu oraz wyrażam pragnienie: pozytywnie mnie zaskocz. Akurat w tym drugim czynił tak już niejednokrotnie...
Przenieśmy się do pamiętnego meczu z wiosny 2002 roku. Powszechnie lubiany Roberto Carlos był "kołem zamachowym" całej akcji. Przyjął on piłkę przy samej linii bocznej (lewa strona) w okolicy połowy płyty boiska, a następnie zagrywa do nieopodal stojącego Solariego i biegnie w kierunku strefy obronnej przeciwników. Solari prędko oddaje futbolówkę koledze, podnosząc ją. Brazylijczykowi po długim rajdzie (jakieś 40 m) udaje się dojść do podania zwrotnego - ku rozpaczy Sebescena, którego ogrywa w pojedynku biegowym. Już tu powinny zabrzmieć fanfary. Roberto Carlos bez przyjęcia kopie odbitą od murawy piłkę i wychodzi z tego taka "zawiesinka" zaadresowana do, będącego na 16-stym metrze przed bramką, Zidane. Nie wiem ile w tej akcji było przypadku, a ile pełnej intencjonalności, ale zrodziła się z tego asysta "palce lizać". Zagranie było precyzyjne i w tempo, dzięki czemu Francuz uderzył futbolówkę niemal z miejsca. "Uderzył" jest zanadto trywialnym określeniem tego, co wtedy uczynił. Po prostu "genialne dotknięcie"! Zidane strzelił swoją lewą stopą, kopiąc piłkę "z powietrza". Wyglądało to majestatycznie: uderzenie "z biodra", gdzie nogi piłkarza tworzą niemal kąt 90°. Piłka robiąc niewielki łuk wleciała ze znaczną prędkością do bramki, niemalże w samo jej "okienko" (prawy górny róg z perspektywy bramkarza). Wspaniały moment. Pozostaje tylko gromko zaklaskać z zachwytu. Fani zgromadzeni na obiekcie w Glasgow mogą czuć pełnię satysfakcji. Bramka Zidane oprócz walorów estetycznych, miała również skutki czysto wymierne. Realowi Madryt dała ponowne prowadzenie (2:1) w finale Ligi Mistrzów i to tuż przed gwizdkiem kończącym pierwszą część spotkania. Typowy "gol do szatni", który często przesądza o dobrym rezultacie. Więcej bramek już nie było, a "Zizou" został bohaterem i dołożył kolejną "cegiełkę" w budowaniu swej legendy.
Bez pierwiastka epickości się nie obędzie. „Iście deserowe delicje dopełniające piłkarską ucztę, zaspokajające nawet najbardziej wybredne kibicowskie podniebienie, których woń pieści nozdrza a słodki smak pozostaje jeszcze długo po konsumpcji ostatniego kęsku... - pompatyczne mowy same klecą się w głowie. Czy pokaz Zidane zasługuję na tytuł "Gola wszech czasów"? Raczej nie, ale to właśnie jemu poświęcam cały post (pierwszy tego rodzaju zresztą). Dlaczego tak? Moja nieukrywana sympatia do osoby strzelca wszystkiego nie tłumaczy. Historia futbolu zna multum pięknych bramek i pewnie część z nich swą urodą przewyższa dzisiejszą "pięknotkę". Ocena ich jakości jednak nie ogranicza się wyłącznie do technicznego kunsztu autora, dystansu do bramki rywali i precyzji strzału. Być może stanowi to clou, lecz problematyka jest bardziej złożona. Otóż, dopełnieniem wyjątkowości jakiegoś trafienia jest ranga pojedynku (także przeciwnika). Finały wielkich turniejów i rozgrywek same z siebie wytwarzają ogromny prestiż. Kiedy naprzeciwko sobie stają bodaj najlepsze drużyny z najlepszymi graczami, to o każde udane zagranie (a już bez wątpienia piękną bramkę) niezwykle trudno. Dochodzi jeszcze stres, wywoływany przez kibiców i historię. Myśl, że jeden mecz decyduje o zostaniu mistrzem może zdemobilizować nawet ludzi z mocną psychiką. Zidane spełnia wszystkie wymogi. Pojedynek z Bayerem Leverkusen był niczym innym jak decydującym starciem Ligi Mistrzów sezonu 2001/02. Zrobić tak piękną rzecz i w tak bardzo ważnym czasie - tandem idealny. Analizując finały Mistrzostw Świata i Mistrzostw Europy (reprezentacja) oraz Ligi Mistrzów (klub) z ostatnich dekad, nie przypominam sobie akcji, będącej konkurencją dla wyczynu francuskiego pomocnika. Sam gol jest kwestią gustu, ale już fakty tu przedstawione są bezsporne.
Pomijając bramkę, mecz z przedstawicielem niemieckiej Bundesligi był dla niego nad wyraz udany. Mam przed oczami jego "siatki" i "rolety", którymi zawstydzał rywali. Jego gra wręcz emanowała luzem i finezyją. Spotkanie, z grona tych topowych w kontekście całej kariery. Postura Zidane zawsze budziła u mnie szacunek. Zastanawiało mnie jak to możliwe, że ten łysiejący oraz obdarzony "żyrafimi kończynami" piłkarz tak świetnie panuje nad piłką. A wówczas niczym mityczny Midas czego się nie tknął zamieniało się w złoto. Mistrz świata, mistrz Europy, gracz najlepszego klubu na kontynencie i najdroższy futbolista świata (aż do ery Cristiano Ronaldo) - wpływa na wyobraźnię. Tym bardziej smutna i paradoksalna jest sytuacja z Mistrzostw Świata 2002. Kilka tygodni po spektaklu w Glasgow, broniąca tytułu Reprezentacja Francji okazała się być obrazem nędzy i rozpaczy - ostatnie miejsce w grupie, nawet bez jakiejkolwiek zdobyczy bramkowej! Dzierżący kapitańską opaskę "Zizou" niestety dopasował się do poziomu swoich kolegów. Do rangi symbolu urósł widok jak przewraca się w meczu z Danią (zaś czterech zawodników klubu z Leverkusen dostąpiło zaszczytu występu w wielkim finale imprezy). Takie nielicznie łyżeczki dziegciu w dzbanie miodu. Facet mimo niewybitnie licznej kolekcji bramek, w ich pięknie oraz wadze miał rzadki dar. Sądzę, że esencję jego możliwości pokazał tekst, którego - mam taką nieukrywaną nadzieję - fajnie wam się dzisiaj czytało. Mam pomysł, aby okresowo zamieszczać podobne posty i w ten sposób stworzyć swoisty cykl. Skoncentrowanie się na jednej akcji przypuszczalnie jest atrakcyjne. Tymczasem będę już powoli "leciał". Czołem! :-D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz