Translate

sobota, 9 maja 2015

(Temat 29) Ekstraklasa. Czy na pewno taka "ekstra"?

Chyba nikogo zbytnio nie zdziwi stwierdzenie, iż nasza rodzima liga do futbolowych potentatów nie należy. Pewnie głosy bardziej drastyczne też mogą się pojawiać. Nie da się ukryć, że jest coś zasadnego w tej krytyce. Chyba najlepszym (a na pewno widocznym) wyznacznikiem jest tu postawa naszych klubów w europejskich pucharach. Niedowiarkom i zatwardziałym piewcom od razu spadają klapki z oczów, gdy przeanalizuje się Ligę Mistrzów. Fakty są bezlitosne. Nie dość powiedzieć, że do tej pory w fazie grupowej tych rozgrywek przedstawiciel Polski grał ledwo 2-krotnie. Wygląda to niezwykle blado przy...23 edycjach tej cyklicznej imprezy! W Pucharze UEFA (Liga Europy) również spektakularnych sukcesów brak. Przedstawiciele Ekstraklasy, dygnitarze klubowi czy wreszcie trenerzy mogą "prężyć muskuły" i gadać o sile naszej piłki, lecz wszystko weryfikują sportowe wyniki. Tyle wywodu w tej ogólnej kwestii.
Śledząc realizowane na przestrzeni lat pomysły odnośnie wyglądu naszej najwyższej ligi (jak i całej piłki) można doznać zawrotu głowy. W tej materii PZPN-owscy - i nie tylko - spece i byli dość płodni. Mniejsza o ogólne reformy wszystkich lig (których nieraz doświadczyliśmy) i warto zatrzymać się na czymś tak prozaicznym jak sam format rozgrywek. Chwytano się licznych narzędzi. Z istoty jest błędem sądzić, iż wprowadzanie rozwiązań innowacyjnych nie ma walorów. Przecież jest to poszukiwanie optymalnej drogi, a to z kolei oznacza rozwój. Także upodobnianie się do systemów obowiązujących w nacjach piłkarsko mocniejszych (np. Niemcy) może sprawić, że organizacyjnie nie będziemy odstawać i nasze kluby będą mieć szansę zmniejszać dystans do europejskiej elity. Tutaj jednak uwaga. Umiar jest cnotą i lepiej tak bezmyślnie nie przejmować wszystkich "zachodnich" koncepcji. To co "zaskoczyło" u nich niekoniecznie musi sprawdzić się u nas (istotne jest uwzględnienie polskiej specyfiki). Zmiany powinny być wprowadzane sukcesywnie (z rozwagą), systemowo i poprzedzane rzetelnymi analizami. Jeżeli włodarze naszego futbolu poprzez wprowadzanie zmian mają na względzie uzyskanie efektu świeżości, to da się to obronić. Ma to nawet duży plus: zwiększa ogólne zainteresowanie ligą. Gorzej jednak, gdy wyłącznie na taki efekt liczono. Wtedy uwypukla się ewidentny brak zdolności do długoterminowego planowania. Nadmierne skupianie się na "opakowaniu" a nie na samym "produkcie", to w dużej mierze działanie puste i jałowe. I właśnie ważna jest stabilizacja. "Modelowanie" ligi co kilka lat raczej jej dobru nie służy. Wszakże takie kroki przypominają standardy "republik bananowych", a nie poważnych podmiotów. Miejmy nadzieję, że czas eksperymentowania powoli przechodzi do lamusa i znajdą się optymalne rozwiązania, które nie będą wymagały notorycznych i rewolucyjnych modyfikacji.
O czym tak naprawdę mowa? Po (rzekomej) zmianie ustrojowej państwa zwiększono liczbę drużyn z 16 do 18. Miało to miejsce w 1991 roku i taki stan trwał przez kolejnych 7 sezonów, po czym postanowiono wrócić do poprzednich rozmiarów ligi. W latach 90-tych także Hiszpanie zdecydowali się na ekstrawagancję, zwiększając swą już i tak "nabrzmiałą" ligę do 22 zespołów (wcześniejszy limit to 20). Jednak było to zbyt duże obciążenie dla piłkarzy (42 kolejki na sezon!) i już po 2 sezonach "zmądrzeli"...u nas trzeba było na to 7 lat. Prawdziwe kuriozum miało miejsce w 2001 roku. Nie wiedzieć czemu już na starcie podzielono zespoły na dwie równorzędne grupy, aby później najlepsze zespoły z obu grup awansowały do "grupy mistrzowskiej", a słabsze trafiały do "grupy spadkowej". Rozegrano w sumie 28 kolejek. W ogóle był to irracjonalny pomysł i nie ma się co dziwić, że niedługo później zaprzestano tej idei. Od 2003 roku do 2005 roku ligę obcięto do 14 zespołów. W pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku Ekstraklasa otrzymała sponsora tytularnego (jedna z firm sieci komórkowej) i wreszcie wprowadzono oficjalną nazwę "Ekstraklasa" dla najwyższego poziomu rozgrywek w Polsce i obowiązuje ona do dnia dzisiejszego. No i wreszcie nowinka z poprzedniego sezonu, gdzie wprowadzono sezon zasadniczy (30 kolejek) i dwie grupy: "mistrzowska" i "spadkowa" (w obu po 7 kolejek). Największe kontrowersje budzi decyzja o dzieleniu punktów po sezonie zasadniczym przez pół. Jakby nie było, faktem jest że nie wszystkie mecze są równej wartości (pierwsze 30 meczów jest formalnie 2 razy mniej warte niż ostatnie 7 kolejek). Głosy krytyczne są jak najbardziej zasadne. Jak widać przez ostatnie ćwierćwiecze nasza liga to istny plac boju dla reformatorów czy mówiąc trafniej pole minowe - trochę niewypałów było.
Opary absurdu unoszą się nad sprawą przyznawania klubom promocji na kolejne sezony. Z licencjami niemal co roku było coś nie tak. Całe to zamieszanie przypomina jakąś hucpę i wystawia Komisji Licencyjnej (działająca w ramach struktur PZPN) nienajlepsze świadectwo. Abstrahując od zasadności samych przepisów (można debatować o ich zaostrzeniu bądź rozluźnieniu) - ich egzekwowanie wydaje się być mało profesjonalne. Nie ma co rzucać w eter oskarżeń, ale te przepychanki między związkiem a klubami przypominały jakąś grę, której lwia część odbywała się w kuluarach. Nie tyle liczyło się tu prawo, co znajomości. Zestawienie tego z aferami korupcyjnymi, które niczym tornada przeszły swego czasu przez Polskę, nasuwa niepokojące skojarzenia. Skoro uchwalamy jakieś przepisy to się ich trzymajmy. Proste. Elastyczność? Jak najbardziej, lecz naciąganie przepisów do granic to duże nieporozumienie i ewentualne nieostre (dające duże pole do interpretacji) przepisy powinny być zamienione na maksymalnie klarowne.
Pora zejść z niwy organizacyjnej i prawnej, aby powrócić do zagadnień jakości sportowej. O tym, że jest raczej mizernie to już wiadomo, ale dlaczego tak jest - to już idealny temat do dyskusji. Na starcie należy twardo postawić sprawę, że nie ma co buzi wycierać sobie brakiem kasy. To ociera się o mrzonki. Wbrew pozorom polska piłka wcale nie jest drastycznie niedoinwestowana i kapitał finansowy jaki mamy winien "produkować"lepsze rezultaty na arenie międzynarodowej. Od razu wyjaśnienie: "dobre doinwestowanie" należy rozumieć poprzez całkiem przyzwoite budżety niektórych klubów (Legia Warszawa i Lech Poznań), atrakcyjne oferty finansowe dla piłkarzy czy świetna infrastruktura stadionowa. Oczywiście przy takich Hiszpanach, Niemcach czy Rosji jesteśmy "szarą myszką", ale z Czechami, Serbią, Austrią, Szwajcarią czy wreszcie Białorusią rywalizować jak najbardziej możemy. Skoro mistrz Chorwacji i Białorusi potrafi spokojnie grać w Lidze Mistrzów to czemu nie my? Legia Warszawa gromi kasą BATE Borysów, ale to zespół zza Bugu gra wśród najlepszych a nie "Wojskowi". W czym więc, jeśli nie z biedy, tkwi nasz problem? Problem, który urasta do rangi kompleksu. Przyczyn jest kilka. Przede wszystkim to - z całym szacunkiem - zatrudnianie "piłkarskiego szprotu" z zagranicy. Widać to doskonale. Niech nie zaślepią nikogo wyjątki, które jak wiadomo tylko potwierdzają regułę. Za takie należy uważać historie z Emmanuelem Olisadebe, Stanko Svitlicą czy Semirem Štiliciem. To chlubne, ale jednakże tylko jednostki w ogromie przeciętności i mizerii. Jeśli już trafia do nas piłkarz z głośnym nazwiskiem to już "emeryt", który chce na zakończenie kariery nieco dorobić. Co do młodych i perspektywistycznych graczy to wielu ich nie mamy. Na przestrzeni lat kierunki napływu były przeróżne. Gdy otworzyliśmy nasz rynek w latach 90-tych to trafiało do nas wielu czarnoskórych graczy z Afryki. Teraz już ta strona świata nas tak "nie kręci" z uwagi na wysokie oczekiwania finansowe tamtejszych piłkarzy oraz ogromny "przesiew" tego rejonu przez europejskie kluby. Swego czasu pan Antoni Ptak zasłynął sporą fantazją, kiedy do Pogoni Szczecin (był wówczas jej właścicielem) sprowadzał na potęgę brazylijskich zawodników. Ten "eksperyment" potwierdził tezę: Nie każdy urodzony w "Kraju Samby" jest od razu mistrzem boiskowej murawy. Popularnymi kierunkami pozyskiwania piłkarzy są nasi południowi sąsiedzi, Brazylia, Bałkany, kraje bałtyckie oraz (intensywny w ostatnich latach) Półwysep Iberyjski. Niestety, mimo przewijania się u nas pół świata, to jednak za bardzo jakość ligi na tym nie korzysta. Można postawić tezę, być może prawdziwą, iż tak chętne pozyskiwania graczy niepolskich przez naszych prezesów i trenerów wyniki z polskich kompleksów. Mamy obniżone poczucie własnej wartości i nierzadko przeglądamy się w oczach obcych. Na pewno patologiczne są relacje z piłkarskimi menadżerami, którzy "wciskają" prezesom swoich graczy i zawyżają ceny polskich graczy, których prą na Zachód. Najgorsze jest to, że w wielu przypadkach polscy piłkarze wcale nie ustępują piłkarzom z innych krajów, a nawet są od nich lepsi. Zasada powinna być taka: Jeśli już sprowadzamy jakiegoś Brazylijczyka czy Serba, to ma on być lepszy niż rodzimy zawodnik. Niestety tak nie jest. Boli to, że taki system blokuje rozwój naszych młodych graczy i sami sobie rzucamy kłody pod nogi. Jest jednak "jaskółka". Legia Warszawa myśli na poważnie o futbolu i "zbroi" się poprzez własną akademię piłkarską. Takie kroki mogą się tylko opłacić. Również oklaski dla PZPN-u, bo dąży do tego, aby wszystkie kluby posiadały zaplecza szkoleniowe dla młodocianych graczy. Żeby nie było - ten blog nie jest tubą propagandową naszej krajowej federacji ;)
Artykuł ten został zainspirowany dwoma rzeczami: zakończeniem ligowego sezonu zasadniczego i pewną informacją opublikowaną na jednym ze sportowych portali. Nius ten nie pozostawiał na naszej Ekstraklasie suchej nitki i dał impuls, aby jakoś się do tych "rewelacji" odnieść. Stworzono zestawienie liderów wszystkich europejskich lig, w którym skupiono się na ilości (także w ujęciu procentowym) przegranych spotkań. No cóż, Legia Warszawa ze swoimi 8 klęskami została "czerwoną latarnią" (ostatnie miejsce). Smutne to, acz prawdziwe. Automatycznie przychodzi refleksja by zinterpretować jakoś te dane. Czy są one wyznacznikiem słabości ligi? A może to dowód na wyrównanie poziomu wśród polskich zespołów? Przede wszystkim to nie jednostkowy "wypadek przy pracy", a tendencja. W ostatnich latach Mistrzowie Polski nie przypominali jakiś hegemonów, bo stosunkowo często doznawali goryczy porażki. Może nie ma już tzw. "chłopców do bicia" i rzeczywiście dystans między klubami się zmniejszył, jednak najprawdopodobniej polska czołówka klubowa obniżyła loty, a wraz z nimi pikuje cała liga. Mistrz Polski jest coraz słabszy, co widać w nieudolnych bitwach o Ligę Mistrzów. Wszakże w ostatnich latach awansować jest łatwiej przez wprowadzoną reformę. Za mocni jednak dla naszych przedstawicieli okazali się Czesi, Cypryjczycy a nawet...Estończycy. Kiedy Wisła Kraków w szczycie swoich możliwości robiła w lidze co chciała to odpada w eliminacjach Ligi Mistrzów z takimi gigantami jak FC Barcelona (2 razy) i Real Madryt (1 raz). Reasumując, prognozy dla Legi Warszawa (jeśli utrzyma pierwsze miejsce w lidze i zdobędzie tytuł mistrzowski) na oczekiwany awans nie są optymistyczne. Porażek już mają sporo, a jeszcze 7 spotkań z niezłymi zespołami. Jeśli przegrają w nich chociażby raz to ustanowią absolutny rekord w liczbie porażek (nieco usprawiedliwia ich wysoka liczba kolejek). Ktoś powie: Legia Warszawa grała w tym sezonie na 3 frontach i stąd taka ilość pojedynczych klęsk. Owszem, lecz wtedy słowa ich trenera o "dwóch równych jedenastkach" to nic innego jak mrzonka. Najbogatszy polski klub, z najlepszym składem osobowym i rzeczywiście szeroką ławką rezerwowych dostaje zadyszki, gdy trzeba grać częściej niż raz w tygodniu? Bądźmy poważni, przecież to standardy w mocnych ligach! Niech jeszcze później wchodzą w rundę wiosenną (połowa lutego, kiedy inni nawet miesiąc wcześniej!). Wreszcie rzecz wstydliwa...swego czasu głośno było o tym, jak piłkarze naszej rodzimej ligi mają o wiele za dużą tkankę tłuszczową. Ręce opadają.
Kończąc rozważania trzeba chyba napisać coś pozytywnego. Należy się przecież kibicom ziarenko nadziei, które będzie w nich kiełkować. Ekstraklasa ma taką wspaniałą właściwość - jest nasza. Wielu ludzi z obszaru działania danego klubu ma się z kim identyfikować. Nie tylko Reprezentacja Polski, ale także ktoś "namacalnie" bliski. Może ta liga jest słaba, lecz gdy sezon kończy się, to już zaczynamy rozmyślać o inauguracji nowego. Około 80 lat tradycji, piękne stadiony i czasem pojawi się taki Tomasz Frankowski, Robert Lewandowski czy Grzegorz "Kiełbasa" Piechna, dla których naprawdę warto wybrać się na trybuny i zdzierać gardło. Do tego wszystkiego rozgrywki okraszone są golami wysokiej urody, z których cząstka została umieszczona w filmiku powyżej. Jest ułomna, ale również piękna. Może trochę więcej mądrej organizacji, dobrego prawa, rozsądnej polityki kadrowej czy serducha w grze i może uda się niebawem trochę "postraszyć" piłkarską Europę. Z tą przyjemną perspektywą Was zostawiam. Dziękuję za lekturę i "do zobaczenia". Czołem! :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz