(Temat 29) Ekstraklasa. Czy na pewno taka "ekstra"?
Chyba nikogo zbytnio nie
zdziwi stwierdzenie, iż nasza rodzima liga do futbolowych
potentatów nie należy. Pewnie głosy bardziej drastyczne też mogą
się pojawiać. Nie da się ukryć, że jest coś zasadnego w tej
krytyce. Chyba najlepszym (a na pewno widocznym) wyznacznikiem jest tu
postawa naszych klubów w europejskich pucharach. Niedowiarkom i
zatwardziałym piewcom od razu spadają klapki z oczów, gdy
przeanalizuje się Ligę Mistrzów. Fakty są bezlitosne. Nie
dość powiedzieć, że do tej pory w fazie grupowej tych rozgrywek
przedstawiciel Polski grał ledwo 2-krotnie. Wygląda to niezwykle
blado przy...23 edycjach tej cyklicznej imprezy! W Pucharze UEFA
(Liga Europy) również spektakularnych sukcesów brak.
Przedstawiciele Ekstraklasy, dygnitarze klubowi czy wreszcie
trenerzy mogą "prężyć muskuły" i gadać o sile naszej
piłki, lecz wszystko weryfikują sportowe wyniki. Tyle wywodu w
tej ogólnej kwestii.
Śledząc realizowane na przestrzeni
lat pomysły odnośnie wyglądu naszej najwyższej ligi (jak i całej piłki)
można doznać zawrotu głowy. W tej materii PZPN-owscy - i nie tylko - spece
i byli dość płodni. Mniejsza o ogólne reformy wszystkich lig
(których nieraz doświadczyliśmy) i warto zatrzymać się na czymś tak
prozaicznym jak sam format rozgrywek. Chwytano się licznych
narzędzi. Z istoty jest błędem sądzić, iż wprowadzanie
rozwiązań innowacyjnych nie ma walorów. Przecież jest to poszukiwanie
optymalnej drogi, a to z kolei oznacza rozwój. Także upodobnianie się
do systemów obowiązujących w nacjach piłkarsko mocniejszych (np. Niemcy) może sprawić, że organizacyjnie nie będziemy
odstawać i nasze kluby będą mieć szansę zmniejszać dystans do europejskiej elity. Tutaj jednak uwaga. Umiar jest cnotą i lepiej tak bezmyślnie nie przejmować wszystkich "zachodnich" koncepcji. To co
"zaskoczyło" u nich niekoniecznie musi sprawdzić się u nas
(istotne jest uwzględnienie polskiej specyfiki). Zmiany powinny być
wprowadzane sukcesywnie (z rozwagą), systemowo i poprzedzane rzetelnymi
analizami. Jeżeli włodarze naszego futbolu poprzez wprowadzanie zmian mają na względzie
uzyskanie efektu świeżości, to da się to obronić. Ma to nawet
duży plus: zwiększa ogólne zainteresowanie ligą. Gorzej
jednak, gdy wyłącznie na taki efekt liczono. Wtedy uwypukla się ewidentny brak zdolności do długoterminowego planowania. Nadmierne skupianie się na "opakowaniu" a nie na samym "produkcie", to w dużej mierze działanie puste i jałowe. I właśnie ważna jest
stabilizacja. "Modelowanie" ligi co kilka lat raczej jej
dobru nie służy. Wszakże takie kroki przypominają standardy
"republik bananowych", a nie poważnych podmiotów. Miejmy
nadzieję, że czas eksperymentowania powoli przechodzi do lamusa i
znajdą się optymalne rozwiązania, które nie będą wymagały notorycznych i rewolucyjnych modyfikacji.
O czym tak naprawdę
mowa? Po (rzekomej) zmianie ustrojowej państwa zwiększono liczbę drużyn z
16 do 18. Miało to miejsce w 1991 roku i taki stan trwał przez
kolejnych 7 sezonów, po czym postanowiono wrócić do poprzednich rozmiarów
ligi. W latach 90-tych także Hiszpanie zdecydowali się na
ekstrawagancję, zwiększając swą już i tak "nabrzmiałą"
ligę do 22 zespołów (wcześniejszy limit to 20). Jednak było to zbyt duże obciążenie
dla piłkarzy (42 kolejki na sezon!) i już po 2 sezonach
"zmądrzeli"...u nas trzeba było na to 7 lat. Prawdziwe kuriozum miało miejsce w 2001 roku. Nie wiedzieć czemu już na starcie podzielono
zespoły na dwie równorzędne grupy, aby później najlepsze zespoły z
obu grup awansowały do "grupy mistrzowskiej", a słabsze
trafiały do "grupy spadkowej". Rozegrano w sumie 28
kolejek. W ogóle był to irracjonalny pomysł i nie ma się co
dziwić, że niedługo później zaprzestano tej idei. Od 2003 roku
do 2005 roku ligę obcięto do 14 zespołów. W pierwszym
dziesięcioleciu XXI wieku Ekstraklasa otrzymała sponsora
tytularnego (jedna z firm sieci komórkowej) i wreszcie wprowadzono
oficjalną nazwę "Ekstraklasa" dla
najwyższego poziomu rozgrywek w Polsce i obowiązuje ona do dnia
dzisiejszego. No i wreszcie nowinka z poprzedniego sezonu, gdzie
wprowadzono sezon zasadniczy (30 kolejek) i dwie grupy: "mistrzowska"
i "spadkowa" (w obu po 7 kolejek). Największe kontrowersje
budzi decyzja o dzieleniu punktów po sezonie zasadniczym przez pół.
Jakby nie było, faktem jest że nie wszystkie mecze są równej
wartości (pierwsze 30 meczów jest formalnie 2 razy mniej warte niż
ostatnie 7 kolejek). Głosy krytyczne są jak najbardziej zasadne.
Jak widać przez ostatnie ćwierćwiecze nasza liga to istny plac
boju dla reformatorów czy mówiąc trafniej pole minowe - trochę
niewypałów było.
Opary absurdu unoszą się
nad sprawą przyznawania klubom promocji na kolejne sezony. Z
licencjami niemal co roku było coś nie tak. Całe to zamieszanie
przypomina jakąś hucpę i wystawia Komisji Licencyjnej
(działająca w ramach struktur PZPN) nienajlepsze świadectwo.
Abstrahując od zasadności samych przepisów (można
debatować o ich zaostrzeniu bądź rozluźnieniu) - ich egzekwowanie
wydaje się być mało profesjonalne. Nie ma co rzucać w eter oskarżeń,
ale te przepychanki między związkiem a klubami przypominały jakąś
grę, której lwia część odbywała się w kuluarach. Nie tyle
liczyło się tu prawo, co znajomości. Zestawienie tego z aferami
korupcyjnymi, które niczym tornada przeszły swego czasu przez
Polskę, nasuwa niepokojące skojarzenia. Skoro uchwalamy
jakieś przepisy to się ich trzymajmy. Proste. Elastyczność? Jak
najbardziej, lecz naciąganie przepisów do granic to duże
nieporozumienie i ewentualne nieostre (dające duże pole do
interpretacji) przepisy powinny być zamienione na maksymalnie klarowne.
Pora zejść z niwy organizacyjnej i prawnej, aby powrócić do zagadnień jakości
sportowej. O tym, że jest raczej mizernie to już wiadomo, ale
dlaczego tak jest - to już idealny temat do dyskusji. Na starcie
należy twardo postawić sprawę, że nie ma co buzi wycierać sobie
brakiem kasy. To ociera się o mrzonki. Wbrew pozorom polska piłka
wcale nie jest drastycznie niedoinwestowana i kapitał finansowy jaki
mamy winien "produkować"lepsze rezultaty na arenie
międzynarodowej. Od razu wyjaśnienie: "dobre
doinwestowanie" należy rozumieć poprzez całkiem przyzwoite
budżety niektórych klubów (Legia Warszawa i Lech Poznań),
atrakcyjne oferty finansowe dla piłkarzy czy świetna infrastruktura
stadionowa. Oczywiście przy takich Hiszpanach, Niemcach czy Rosji
jesteśmy "szarą myszką", ale z Czechami, Serbią,
Austrią, Szwajcarią czy wreszcie Białorusią rywalizować jak
najbardziej możemy. Skoro mistrz Chorwacji i Białorusi potrafi
spokojnie grać w Lidze Mistrzów to czemu nie my? Legia
Warszawa gromi kasą BATE Borysów, ale to zespół zza Bugu gra
wśród najlepszych a nie "Wojskowi". W czym więc,
jeśli nie z biedy, tkwi nasz problem? Problem, który urasta do
rangi kompleksu. Przyczyn jest kilka. Przede wszystkim to - z całym
szacunkiem - zatrudnianie "piłkarskiego szprotu" z
zagranicy. Widać to doskonale. Niech nie zaślepią nikogo wyjątki,
które jak wiadomo tylko potwierdzają regułę. Za takie należy
uważać historie z Emmanuelem Olisadebe, Stanko Svitlicą czy
Semirem Štiliciem. To chlubne, ale jednakże tylko jednostki w
ogromie przeciętności i mizerii. Jeśli już trafia do nas piłkarz
z głośnym nazwiskiem to już "emeryt", który chce na
zakończenie kariery nieco dorobić. Co do młodych i
perspektywistycznych graczy to wielu ich nie mamy. Na przestrzeni lat
kierunki napływu były przeróżne. Gdy otworzyliśmy nasz rynek w
latach 90-tych to trafiało do nas wielu czarnoskórych graczy z
Afryki. Teraz już ta strona świata nas tak "nie kręci" z
uwagi na wysokie oczekiwania finansowe tamtejszych piłkarzy oraz
ogromny "przesiew" tego rejonu przez europejskie kluby. Swego czasu pan Antoni Ptak
zasłynął sporą fantazją, kiedy do Pogoni Szczecin (był wówczas
jej właścicielem) sprowadzał na potęgę brazylijskich zawodników.
Ten "eksperyment" potwierdził tezę: „Nie każdy
urodzony w "Kraju Samby" jest od razu mistrzem boiskowej
murawy”. Popularnymi kierunkami pozyskiwania piłkarzy są nasi południowi sąsiedzi, Brazylia, Bałkany, kraje bałtyckie oraz (intensywny w ostatnich latach) Półwysep Iberyjski. Niestety, mimo przewijania się u
nas pół świata, to jednak za bardzo jakość ligi na tym nie
korzysta. Można postawić tezę, być może prawdziwą, iż tak
chętne pozyskiwania graczy niepolskich przez naszych prezesów i
trenerów wyniki z polskich kompleksów. Mamy obniżone poczucie
własnej wartości i nierzadko przeglądamy się w oczach obcych. Na
pewno patologiczne są relacje z piłkarskimi menadżerami, którzy
"wciskają" prezesom swoich graczy i zawyżają ceny
polskich graczy, których prą na Zachód. Najgorsze jest to, że w
wielu przypadkach polscy piłkarze wcale nie ustępują piłkarzom z
innych krajów, a nawet są od nich lepsi. Zasada powinna być taka: „Jeśli już sprowadzamy jakiegoś Brazylijczyka czy Serba, to
ma on być lepszy niż rodzimy zawodnik”. Niestety tak nie jest. Boli
to, że taki system blokuje rozwój naszych młodych graczy i sami
sobie rzucamy kłody pod nogi. Jest jednak "jaskółka".
Legia Warszawa myśli na poważnie o futbolu i "zbroi" się
poprzez własną akademię piłkarską. Takie kroki mogą się tylko
opłacić. Również oklaski dla PZPN-u, bo dąży do tego,
aby wszystkie kluby posiadały zaplecza szkoleniowe dla młodocianych
graczy. Żeby nie było - ten blog nie jest tubą propagandową
naszej krajowej federacji ;)
Artykuł ten został
zainspirowany dwoma rzeczami: zakończeniem ligowego sezonu
zasadniczego i pewną informacją opublikowaną na jednym ze
sportowych portali. Nius ten nie pozostawiał na naszej Ekstraklasie
suchej nitki i dał impuls, aby jakoś się do tych "rewelacji"
odnieść. Stworzono zestawienie liderów wszystkich europejskich
lig, w którym skupiono się na ilości (także w ujęciu
procentowym) przegranych spotkań. No cóż, Legia Warszawa ze swoimi
8 klęskami została "czerwoną latarnią" (ostatnie
miejsce). Smutne to, acz prawdziwe. Automatycznie przychodzi
refleksja by zinterpretować jakoś te dane. Czy są one
wyznacznikiem słabości ligi? A może to dowód na wyrównanie
poziomu wśród polskich zespołów? Przede wszystkim to nie
jednostkowy "wypadek przy pracy", a tendencja. W ostatnich
latach Mistrzowie Polski nie przypominali jakiś hegemonów,
bo stosunkowo często doznawali goryczy porażki. Może nie ma już
tzw. "chłopców do bicia" i rzeczywiście dystans między
klubami się zmniejszył, jednak najprawdopodobniej polska czołówka klubowa obniżyła loty, a wraz z nimi pikuje cała liga. Mistrz
Polski jest coraz słabszy, co widać w nieudolnych bitwach o
Ligę Mistrzów. Wszakże w ostatnich latach awansować jest
łatwiej przez wprowadzoną reformę. Za mocni jednak dla naszych
przedstawicieli okazali się Czesi, Cypryjczycy a nawet...Estończycy.
Kiedy Wisła Kraków w szczycie swoich możliwości robiła w lidze
co chciała to odpada w eliminacjach Ligi Mistrzów z takimi
gigantami jak FC Barcelona (2 razy) i Real Madryt (1 raz).
Reasumując, prognozy dla Legi Warszawa (jeśli utrzyma pierwsze
miejsce w lidze i zdobędzie tytuł mistrzowski) na oczekiwany awans
nie są optymistyczne. Porażek już mają sporo, a jeszcze 7 spotkań
z niezłymi zespołami. Jeśli przegrają w nich chociażby raz to
ustanowią absolutny rekord w liczbie porażek (nieco usprawiedliwia ich wysoka liczba kolejek). Ktoś powie: „Legia
Warszawa grała w tym sezonie na 3 frontach i stąd taka ilość
pojedynczych klęsk”. Owszem, lecz wtedy słowa ich trenera
o "dwóch równych jedenastkach" to nic innego jak mrzonka. Najbogatszy polski klub, z najlepszym składem osobowym i
rzeczywiście szeroką ławką rezerwowych dostaje zadyszki, gdy
trzeba grać częściej niż raz w tygodniu? Bądźmy poważni,
przecież to standardy w mocnych ligach! Niech jeszcze później
wchodzą w rundę wiosenną (połowa lutego, kiedy inni nawet miesiąc
wcześniej!). Wreszcie rzecz wstydliwa...swego czasu głośno było o
tym, jak piłkarze naszej rodzimej ligi mają o wiele za dużą
tkankę tłuszczową. Ręce opadają.
Kończąc rozważania
trzeba chyba napisać coś pozytywnego. Należy się przecież
kibicom ziarenko nadziei, które będzie w nich kiełkować.
Ekstraklasa ma taką wspaniałą właściwość - jest nasza.
Wielu ludzi z obszaru działania danego klubu ma się z kim
identyfikować. Nie tylko Reprezentacja Polski, ale także ktoś "namacalnie" bliski. Może ta liga jest słaba, lecz gdy sezon kończy się, to już zaczynamy rozmyślać o inauguracji nowego.
Około 80 lat tradycji, piękne stadiony i czasem pojawi się taki
Tomasz Frankowski, Robert Lewandowski czy Grzegorz "Kiełbasa"
Piechna, dla których naprawdę warto wybrać się na trybuny i
zdzierać gardło. Do tego wszystkiego rozgrywki okraszone są golami wysokiej urody, z których cząstka została umieszczona w filmiku powyżej. Jest ułomna, ale również piękna. Może
trochę więcej mądrej organizacji, dobrego prawa, rozsądnej
polityki kadrowej czy serducha w grze i może uda się niebawem
trochę "postraszyć" piłkarską Europę. Z tą przyjemną
perspektywą Was zostawiam. Dziękuję za lekturę i "do
zobaczenia". Czołem! :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz