(Temat 17) Skandale Reprezentacji Polski
Część II
Witam. Dzisiaj dokończenie poprzedniego postu. Tak, że piłkarze (i
nie tylko) trochę "nawywijali", więc sensacyjnych
historii w tym poście również będzie aż nadmiar. Pogadamy m.in.
o: kieliszkach, przemytniku, kontenerze, ubrudzonym stadionie,
fotomontażach... Nie ma co streszczać zawartości, bo nie
przeczytacie całości :) Zapraszam.
[Nie tylko My]
Warto przytoczyć kilka sytuacji, w których to nasi rywale (ogólnie
ujmując) nie popisali się. Prawdziwy skandal miał miejsce w
kwietniu 1972 roku w Starej Zagorze (Bułgaria). Biało-czerwoni
rozegrali wyjazdowy mecz z Bułgarią w ramach eliminacji Igrzysk
Olimpijskich. Jak powszechnie wiadomo udało nam się dalej
awansować i na Turnieju Olimpijskim nasi gracze okazali się
najlepszą drużyną. Wróćmy jednak do meczu z Bułgarami. Pierwsza
połowa była "nasza", co udokumentowaliśmy prowadzeniem
1:0 (gola zdobył Włodzimierz Lubański). Druga część meczu natomiast to jakaś kpina. Głównym "bohaterem" został
rumuński sędzia. Najpierw podyktował wątpliwy rzut karny dla
gospodarzy, a Lubańskiemu za "nadmierne dyskusje" pokazał
czerwoną kartkę i nakazał opuszczenie placu gry. Następnie jeden z
polskich piłkarzy przejął piłkę, przebiegł "kawał"
boiska i wpakował piłkę do bułgarskiej bramki. Co na to główny
rozjemca meczu? Bułgarzy zaczęli protestować i sędzia gwizdnął
pozycję spaloną. Dodam, że nie ma mowy o "spalonym",
gdyż finalne podanie nastąpiło na połowie drużyny atakującej
oraz arbiter liniowy sędziujący mecz w Starej Zagorze nie podniósł
chorągiewki! To jeszcze nie wszystko. Gospodarze wyszli na
prowadzenie 2:1, a następnie podwyższyli na 3:1. Ostatnia bramka
zresztą pokazała jaki był to mecz - mimo ewidentnej pozycji
spalonej gol uznano. Polacy przegrali 1:3 z...sędzią. Na szczęście
jakiś miesiąc później, w meczu rewanżowym w Warszawie, nasze
Orły udowodniły kto jest lepszy pokonując rywali 3:0. Na
Mundialu 1974 też stała się nam krzywda. W
decydującym meczu o wejście do finału imprezy, nasi zawodnicy
zmierzyli się z gospodarzami, ekipą RFN. Przed meczem nad boiskiem
była potężna ulewa i stan płyty boiska nadawał bardziej do
sportów wodnych niż rozgrywaniu meczów piłkarskich. Próbowano
usuwać nadmiar wody z murawy, ale starania spaliły na panewce
(ciągle padał deszcz). Oczywiście Niemcy nie mieli wpływu na
pogodę, ale w takich warunkach mecz nie miał prawa się odbyć i
powinno znaleźć się uczciwe rozwiązanie tej sytuacji. Wiadomo, że
nacisk kładła TV i reklamodawcy i ostatecznie spotkanie się odbyło.
Polacy byli nieznacznie lepsi, ale przegrali 0:1. Popisał się
jednak Janek Tomaszewski, który obronił "jedenastkę".
Trzeba podkreślić, iż my musieliśmy ten mecz wygrać aby
awansować, a gospodarzom wystarczał tylko remis. Wszakże, nie od
dziś wiadomo, że trudne warunki sprzyjają obronie a nie atakowi.
Żeby być sprawiedliwym - warunki były równe dla obu drużyn.
Spotkanie nazwano Meczem na wodzie (niem. Wasserschlag)
i jest jednym z najważniejszych w historii naszego futbolu.
Kontrowersji nie brakowało też w czerwcu 2005 roku. W Baku graliśmy
z Azerbejdżanem (3:0, eliminacje Mundialu 2006). Mecz
zakończył się sukcesem naszej drużyny, a po zdobyciu gola na 3:0
(strzelcem był Maciej Żurawski) byliśmy świadkami niecodziennego
widowiska - "usilnej" frustracji szkoleniowca. Chodzi o
Brazylijczyka Carlosa Alberto Torresa, trenera Reprezentacji
Azerbejdżanu. Postać to niezwykła nie tylko z wybuchowego
charakteru, ale przede wszystkim z piłkarskich sukcesów (mistrz
świata z 1970 roku jako gracz Brazylii). Krewki Brazylijczyk nie
mógł się pogodzić z porażką swojej drużyny, sugerował bramkę
ze spalonego, krzyczał, obrażał, wymachiwał rękoma, swoimi
gestami dawał do zrozumienia korupcję sędziów czy wreszcie
"naruszył nietykalność cielesną" sędziego
technicznego. Hiszpański arbiter główny (Alberto Undiano Mallenco)
wyrzucił go na trybuny. Agresja szkoleniowca przeszła też na
azerskich fanów, tak że musiały interweniować służby
odpowiedzialne za bezpieczeństwo. Trener podał się do dymisji.
Emocji było sporo również na Euro 2008. W Wiedniu Polacy
zmierzyli się z gospodarzami, Austriakami. W pierwszej połowie nasi
grali bardzo słabo, ale to oni jako jedyni zdobyli bramkę...co
prawda ze spalonego, ale gol został uznany. W drugiej połowie to
Biało-czerwoni mieli inicjatywę w grze, ale wynik gole nie
padały. Gdy były już doliczone minuty do tego meczu Austriacy
dośrodkowali z rzutu wolnego piłkę w pole karne polskiego teamu.
Austriacki gracz czując, że jest przytrzymywany rzucił się na
ziemię i...sędzia gwizdnął karnego! Do piłki podszedł Ivica
Vastić i w 93 minucie gry doprowadził do remisu. "Karniak"
z tych "naciąganych". Zbigniew Boniek, który był gościem
w TV, mówił wprost że to nie była sytuacja do odgwizdania i że
arbiter bardzo chciał pomóc gospodarzem.Podobnego zdania był też
śp. Lech Kaczyński. Ówczesny Prezydent Polski w wywiadzie
pomeczowym dla polskiej TV, szczerze przyznał że nie uznaje
sytuacji z rzutem karnym dla gospodarzy, gdy jest doliczony czas gry
i przegrywają. Michał Listkiewicz bronił sędziego, uważając że
rzut karny był słusznie podyktowano. Popularnemu Listkowi
wtórowała również UEFA. A kim jest właściwie sprawca
ogólnopolskiego oburzenia? To angielski sędzia Howard Webb.
Dyplomowany policjant z charakterystyczną łysiną w sierpniu 2014
roku oficjalnie zakończył karierę sędziego piłkarskiego - chyba
nie będziemy płakać :)
[Obywatelstwa]
Nie będzie o powołaniu zagranicznych piłkarzy do kadry i nadawania
im "od ręki" polskich paszportów. Spojrzymy na kwestię
obywatelstwa z nieco innej strony - zresztą sami się przekonacie. O
Andrzeju Bucolu było niezwykle głośno w Polsce w drugiej połowie
lat 80-tych. Jeden z architektów sukcesu polskiej reprezentacji na
Mundialu 1982 (przypomnijmy, że wtedy zostaliśmy 3 drużyną
na świecie), popularny Krupniok, Gliwiczan czy piłkarz Legii
Warszawa - był powszechnie doceniany, lubiany i szanowany...do
czasu. Wszystko zmieniło się o 180° w 1987 roku. Wtedy to Buncol
przyjął obywatelstwo RFN (dzisiejsze Niemcy). W Polsce uznano czyn
piłkarza za sprawę polityczną i nazwano go zdrajcą. Ówczesna
propaganda państwowa nie zostawiła na nim suchej nitki. Buncol
tłumaczy, że zrobił to tylko dlatego, bo wówczas kluby niemieckie
musiały zachowywać odgórnie nałożone limity dla obcokrajowców
(w drużynie mogło grać tylko 3 piłkarzy spoza RFN - w ekipie
naszego bohatera było ich za to 5). Polski piłkarz, którego kiedyś
wybitny komentator Jan Ciszewski nazwał "małym Buncolkiem",
nie zrzekł się przy tym polskiego obywatelstwa i nie ma sobie nic
do zarzucenia. Obecnie mieszka zza naszą zachodnią granicą (szkoli
tamtejszą piłkarską młodzież) i twierdzi, że czuje się tam jak
w domu. Inna historia dotyczy EURO 2008. Gdy polegliśmy w
pierwszym meczu z Niemcami 0:2 (dwie bramki Łukasza Podolskiego), pojawił
się głos w naszym kraju by odbierać polskie paszporty zawodnikom
występującym w innych reprezentacjach. Apel taki wystosował do
Prezydenta Polski jeden z posłów. Przede wszystkim chodziło o
grających w drużynie Mannschaft dwóch piłkarzy o polskich
korzeniach: Łukasza Podolskiego i Miroslava Klose. Nic z tego jak
wiemy nie wyszło, ale dyskusja była. Myślę, że "prawo nie
działa wstecz" i jeśli już chcemy karać tak piłkarzy, to
mówmy im teraz: "wybierzesz barwy innej Reprezentacji, to
tracisz przywilej jakim jest polskie obywatelstwo" (oczywiście
obywatelstwo to coś więcej niż "przywilej" i "papierek"
- tutaj patrzę na to przez pryzmat formalny). Może warto przemyśleć
ten krok, by podkreślić rangę bycia Polakiem.
[Salut rzymski]
W dniu 3 grudnia 1933 roku miało miejsce historyczne wydarzenie.
Wtedy pierwszy raz w historii nasza Reprezentacja rozegrała mecz
piłkarski z Niemcami. Miejscem pojedynku był Berlin. Sytuację,
którą pokrótce opiszę budzi kontrowersje dopiero dzisiaj, z
perspektywy wielu lat. Bogatsi o doświadczenie z lat późniejszych,
takie zdarzenie oceniamy obecnie jednoznacznie negatywnie. O czym tak
naprawdę mowa? Podczas tego spotkania, gdy na płycie boiska
pojawili się nasi gracze i zagrano nasz hymn, publika obecna na
trybunach berlińskiego obiektu wstała oraz wyciągnęła ręce przed
siebie w specyficznym geście, zwanym salutem rzymskim. Jest on
jednym ze znaków ideologii, która doprowadziła do śmierci
milionów ludzi podczas II wojny światowej. Należy pamiętać, że
wtedy jeszcze traktowano to jak oryginalny zwyczaj, nie kojarzony z
czymś co trzeba eliminować z życia publicznego. Nie licząc tego,
innych "skandali" w tamtym meczu nie było. Kibice
niemieccy uszanowali swoich rywali znad Wisły, panowała pełna
kultura i nawet za udane akcje naszych graczy potrafili bić brawa z
podziwu. Ponadto sam mecz był wynikowo jak najbardziej udany dla
Biało-czerwonych. Co prawda przegraliśmy 0:1, ale gola
straciliśmy w końcówce meczu, a Niemcy wówczas byli znacznie
wyżej w hierarchii światowego futbolu niż my (wiele się w tej
kwestii nie zmieniło). Ostatnio, jakiś młody Polak grający w
niemieckim klubie pokazał ów gest w kierunku kibiców, po tym jak
jego klub zdobył bramkę. Ręce opadają. Oby na stadionach (i poza nimi) tego typu zachowań już nie było.
[Trenerskie wybory]
Chyba zawsze, gdy selekcjonerzy ogłaszają nazwiska powołanych
graczy (zwłaszcza przed wielkimi turniejami) pojawiają się "ale".
Były ogólnopolskie dyskusje, a raczej krytyki, skierowane na
trenerów kadry za ich "rzekome" błędy. Czasem
rzeczywiście "skreślenie" niektórych nazwisk wywoływało
zaskoczenie i intuicyjne pytanie: "Dlaczego?".
Czasem okazało się, że ruch trenera okazał się "genialnym"
a w innych przypadkach jego wybory personalne były łatwym
argumentem dla krytykantów słabych rezultatów Biało-czerwonych.
Kazimierz Górski wywołał niemałą konsternację, gdy podał
jakich zawodników zabierze do RFN (Mistrzostwa Świata w 1974
roku). Jak sam twierdził, gdyby nie utalentowani piłkarze, to jego
ekipa nie osiągnęłaby sukcesów. To tylko częściowa prawda.
Przecież ekip z wielkimi gracza było wielu, nieliczni jednak
sięgali po chwalebne laury - nazwiska nie grają. Pan Kazimierz
pokazał odwagę i nie zabrał Jana Domarskiego, wydawałoby się
podstawowego zawodnika. Powiem więcej, jego "substytut"
okazał się prawdziwym odkryciem (mowa o Andrzeju Szarmachu,
strzelcu 5 bramek na turnieju). Górski zaryzykował i opłaciło
się. Pokazał, że nie jest przypadkowym człowiekiem na stołku
selekcjonera. Domarski przecież zdobył "złotego" gola w
meczu z Anglikami i dzięki remisowi 1:1 pojechaliśmy na
mistrzostwa. Grzegorz Lato, który został bohaterem Polski i całego
Mundialu nie spisywał się dotychczas w kadrze nadmiernie
dobrze, a jednak Górski postawił na tego gracza. Dwóch innych
zawodników - Mirosław Bulzacki i Lesław Ćmikiewicz - było do tej
pory pierwszymi wyborami pana Kazimierza, jednak na docelowej
imprezie ich pozycja uległa zmianie. Pierwszy z nich siedział tylko
na "ławie", a drugi regularnie...wchodził z ławki.
Zamiast tego grał młodziutki Władysław Żmuda. Środkowy obrońca
został wybrany najlepszym zawodnikiem młodego pokolenia! Dobrym
przykładem jest też Jerzy Engel. Gdy objął Reprezentację miał
swój pomysł na zespół, w którym widział Pawła Kryszałowicza
zamiast Artura Wichniarka. Pierwszy grał w Amice Wronki, a drugi w
Arminii Bielefeld (został w 2001 i 2002 królem strzelców w 2 lidze
niemieckiej!). Kryszałowicz rozegrał świetne kwalifikacje do
Mundialu 2002 i udowodnił, że trener miał rację. Przecież
Emmanuel Olisadebe był odkryty właśnie przez Engela (najpierw w
Polonii Warszawa, a następnie w Reprezentacji Polski). Uważa się,
że popełnił błąd przy braku powołania na Mistrzostwa Świata
Tomasza Iwana. Niespodzianką był natomiast udział w turnieju
(ławka rezerwowych) piłkarza Odry Wodzisław - Pawła Sibika. Paweł
Janas to już w ogóle miał "fantazję". Na Mundial
2006 nie zabrał 3 głośnych nazwisk: Jerzego Dudka, Tomasza
Kłosa i Tomasza Frankowskiego! Oczywiście bramkarzem nr 1 był
Artur Boruc (zagrał dobry turniej), ale doświadczenie Dudka
przydałoby się w budowaniu atmosfery w grupie. Kłos to dla mnie
świetny obrońca i w mojej opinii to duża pomyłka selekcjonera. No i
Frankowski...nie miał formy od pół roku, ale mógłby się przydać
jako zmiennik na podmęczonego rywala. Nie powinno się powoływać
graczy za tzw. "zasługi", ale w tym przypadku byłoby to
wskazane. Wszakże popularny Franek walnie przyczynił się do
sukcesu Biało-czerwonych w kwalifikacjach (7 goli w meczach
"o punkty"). Na turniej za to zabrał Łukasza Fabiańskiego
- w tamtych okolicznościach uznawano to w jakimś stopniu za
sensację. Dalej jest Leo Beenhakker. Najpierw wyszukał dla kadry
Grzegorza Bronowickiego (w spotkaniu z Portugalią zagrał genialne
spotkanie!), by nie zabrać go na dziewicze dla Polski EURO 2008.
Oprócz niego nie zabrał Radosława Matusiaka, który zagrał bardzo udane kwalifikacje (Holendra tłumaczy późniejszy brak formy tego
gracza) czy Grzegorza Rasiaka. Znowu uznania w oczach szkoleniowca
nie uzyskał Artur Wichniarek. Także pozostawienie "w domu"
Pawła Brożka wydaje się być sporym błędem. Na Mistrzostwa
Europy został zabrany "ulubieniec" trenera - Tomasz
Zahorski (Górnik Zabrze). Oprócz niego pojechali m.in. Michał
Pazdan i Jakub Wawrzyniak (zwłaszcza nazwisko pierwszego było
bardzo zaskakujące). Franciszek Smuda też na tym polu "brylował".
Lubował się w korzystaniu z usług tzw. "zaciągu
zagranicznego", który urósł do granic absurdu. Wyrzucił z
kadry Artura Boruca i Sławomira Peszko (ich umiejętności stricte
piłkarskie jednak były argumentem do pozostawienia ich w kadrze).
Także nie był zwolennikiem doświadczonego obrońcy - Michała
Żewłakowa. Dobrym krokiem było za to zabranie Rafała Wolskiego.
Młody zawodnik oczywiście pojechał tam jako "turysta",
ale zebrane doświadczenie może pozytywnie przełożyć się na jego
reprezentacyjną przyszłość. Został jeszcze trener Adam Nawałka.
Powoływał bardzo wielu zawodników. Dużą sensację wywołały dwa
nazwiska: Rafał Leszczyński (zawodnik z 1 ligi - drugi poziom
rozgrywek w Polsce!) oraz Rafał Kosznik. Świetnym wyborem natomiast
okazał się Sebastian Mila. "Weteran" odpłacił się
trenerowi za zaufanie swoją dobrą grą (zwłaszcza gol przeciwko
Niemcom, 2:0). Jak widać trenerzy potrafią zaskakiwać, oby
podejmowali tylko dobre decyzje.
["Ucięte głowy"]
Pomysłowość nie zna granic...wróć!...głupota nie zna granic.
Bardzo głośne słowa krytyki (zwłaszcza za naszą zachodnią
granicą) miało pewne medialne wydarzenie przed EURO 2008.
Wyobraźcie sobie, że dwa polskie tabloidy (ich tytułów nie
wymienię) wywołały burzę swym fotomontażem, którego zamieściły
w jednym ze swoich artykułów. Ukazany został Leo Beenhakker
(ówczesny trener Reprezentacji Polski), który trzymał dwie
odrąbane głowy: Michaela Ballacka (wtedy kapitan Reprezentacji
Niemiec) i Joachim Löw (trener Niemiec). Cały artykuł został
okraszonym chwytliwym tytułem: "Leo, przynieś nam ich
głowy!". "Brawo" panowie "dziennikarze".
Płytkie i obleśne. Oczywiście to była zwykła prowokacja
ukierunkowana na zrobienie sensacji, a przede wszystkim zwiększenia
nakładów. Leo przeprosił obu Niemców medialnie i osobiście.
Zareagowała Rada Etyki Mediów, która nakazała przeprosić
pokrzywdzone strony. Jedna z tych "gazet" chyba nie darzy
sympatią holenderskiego szkoleniowca, bo później stworzyli
fotomontaż z...jego uciętą głową. Niepochlebny mu tekst został
zatytułowany: "Macie głowę Beenhakkera".
Nieładnie... Powszechnie się mówi, iż wspomniane gazety posiadają
(przynajmniej w dużym procencie) kapitał niemiecki.
[Uwaga, stadion!]
Stadiony wybudowane na EURO 2012 mamy piękne i już! Możemy
być dumni. Niestety, nie brakowało również w ich sprawie
żenujących historii. Od czego by tu zacząć? Najlepiej od
stadionu, który w miarę chwalebnie przebrnął misję "EURO
2012", czyli Stadion Miejski w Poznaniu (obecnie pod
nazwą INEA Stadion). Domowy obiekt Lecha Poznań i Warty
Poznań w ogóle jako pierwsza arena EURO 2012 została oddana
do użytku. Nie obyło się jednak bez problemów. Po pierwsze,
znacznie przeszacowano koszt modernizacji obiektu. Po drugie,
zawiodła...murawa. Z uwagi na niewłaściwe naświetlenie trawy
promieniami słonecznymi jej stan, mówiąc delikatnie, nie był
zadowalający. Musiano wymienić murawę przed imprezą docelową,
jaką były Mistrzostwa Europy. Teraz gdański stadion (PGE
Arena Gdańsk). Nasz "Bursztynek" :) Rzeczywiście
piękny stadion, jednakże był o niego spory zgrzyt. Skompromitowaliśmy
się z organizacją na tym obiekcie meczu towarzyskiego z Francją
(0:1, czerwiec 2011 roku). Policja zablokowała możliwość
rozegrania tego spotkania (2 tygodnie przed terminem meczu).
Tłumaczono to poziomem przygotowania stadionu (był placem budowy) i
co z tego wynika niemożnością zapewnienia bezpieczeństwa kibicom.
Mecz przełożono do Warszawy (Stadion Legii Warszawa), a Gdańskowi,
ludziom odpowiedzialnym za budowę stadionu oraz odpowiedzialnym za
urządzanie meczów Reprezentacji Polski pozostał tylko wstyd. Pora
na Dolnośląskie i tamtejszy Stadion Miejski we Wrocławiu.
Obiekt borykał się (czas przeszły?) z różnorakimi problemami.
Raz, to budowa "szła jak po grudzie" (można by o tym
oddzielny artykuł napisać :D). Dwa, jego nierentowność. Wreszcie
trzy - "najzabawniejszy"- jego...pranie. Mianowicie
elewację budowli stanowi cienka siatka (membrana) wykonana z włókna
szklanego i teflonu, która niestety się brudzi. Sęk w tym,
że...miała być odporna na zanieczyszczenie. Jeszcze w marcu 2011
zapewniano o tym publikę, powołując się na 10-letnią gwarancję
wykonawcy, by w 2012 roku poddać elewację czyszczeniu. Wymagane są
do tego specjalne detergenty (środki czyszczące) oraz spore
zaangażowanie pracujących przy tym osób (mówimy o
powierzchni...22 800 m²!). Przechodzimy wreszcie do naszej dumy
przed duże "D" - Stadionu Narodowego w Warszawie. Z
popularnym Orlim Gniazdem niestety "wtop" było
ogrom. We wrześniu 2011 roku planowano na nim rozegranie
prestiżowego meczu towarzyskiego z Niemcami (2:2). Słowo
"planowano" jest tu jak najbardziej na miejscu. W czerwcu
wspomnianego roku Ministerstwo Sportu ogłosiło, że mecz zostanie
przeniesiony na PGE Arena Gdańsk. Powód? Prozaiczny -
warszawski stadion nie było gotowy (opóźnienia w budowie). Głośna
była sprawa ze schodami. Mowa o wadliwych schodach kaskadowych,
które są bardzo ważne dla zagadnienia bezpieczeństwa kibiców -
pełnią rolę drogi ewakuacyjnej. Niestety wykonano fuszerkę!
Okazało się, że wadliwe schody zbudowano z betonowych
półfabrykatów i sztywno połączono, problem był z ich sklejeniem
a na belkach i słupach podtrzymujących wspomniane schody pojawiły
się pęknięcia. Nie przyłożono się również do tzw. "szczelin
dylatacyjnych" i w wyniku tego zaniechania deszczówka zalała
pomieszczenia pod trybunami (m.in. pokój VIP). W czerwcu 2012
roku podczas pierwszego meczu Biało-czerwonych na EURO
2012 z Reprezentacją Grecji (1:1) nie popisano się z rozsuwanym
dachem obiektu. Ów dach został zamknięty i piłkarze grali w
zasadzie w hali. Decyzję grania pod dachem podjęła UEFA, która
miała na względzie niekorzystne prognozy meteorologiczne (miała
być ulewa). Rzeczywiście padało, ale przez takie działanie
warunki do gry były ciężkie (gorąco i utrudnione oddychanie).
Mieli narzekać na te niedogodności polscy piłkarze. To nie
wszystko, bo na trybunach pojawiła się woda - wadliwie zrobiono na
stadionie system odpływowy. Cała sprawa doprowadziła do nowej
ksywki warszawskiej budowli - Sauna Narodowa. Z kole niedługo
później (październik 2012 roku) arena w Warszawie zaskarbiła
sobie nowe miano - Basen Narodowy. W pamiętnym meczu z Anglią
(1:1) tym razem dach postanowiono nie zamykać. Intensywne opady
deszczu sprawiły, że gra nie była po prostu możliwa. Płyta
boiska bardziej nadawała się do gry w piłkę wodną niż nożną.
Mimo to długo zwlekano z decyzją odwołania meczu. Ostra krytyka
nie dotknęła tylko kwestii nie rozsunięcia dachu, ale też jakością
murawy (zawiódł system odprowadzania wody). Staliśmy się
pośmiewiskiem na oczach Europy i świata. Miał też miejsce pewien
incydent. Dwóch fanów wdarło się na boisko i "bawiło się w
basenie", dając radochę zgromadzonym na trybunach. Za swoje
zachowanie usłyszeli wyrok sądowy: 2-letni zakaz stadionowy i
umorzenie sprawy ("znikoma szkodliwość czynu zabronionego").
Sam mecz, który był w ramach eliminacji Mundialu 2014, udało
się rozegrać na następny i padł wynik remisowy, 1:1 (Orły
miały przewagę w tym spotkaniu). Jak podał NIK (Najwyższa Izba
Kontroli), obiekt przepłacono o 460 milionów PLN (w sumie wydano na
niego ok. 2 miliardy PLN!)! Oby w przyszłości nasze stadiony
przynosiły nam tylko same radości.
[Wódeczka i imprezy]
Hahahahaha, to zagadnienie w tym poście wcześniej czy później po
prostu musiało nadejść. W Polsce alkohol ma długą i bogatą
tradycję, także dziś możemy już mówić wręcz o polskiej
kulturze picia. Na usta aż się ciśnie postawa szlachty w okresie I
Rzeczpospolita. Słynęli oni z nadużywania trunków i hucznych
zabaw. Nie dziwmy się więc, że i nasi piłkarze zaglądają do
kieliszka. Winni jednak zdawać sobie sprawę, ile i gdzie mogą
posmakować płynu "żrącego" gardło. Pół biedy jeśli
piją w czasie wolnym - gorzej jeśli piją (i to w sporej ilości)
na zgrupowaniach kadry czy wręcz przed meczami Biało-czerwonych.
Poniżej macie moi drodzy zestawienie pijackich wybryków naszych
graczy. Będzie to skrót, bo...trochę się tego nazbierało,
niestety. Zapewne to tylko kropla w morzu (wódki chciałoby się
rzec), bo solidarność wśród piłkarzy blokuje wypływ na jaw
wszystkich tego typu afer. Zaczynamy więc. Jest wiosna 1936 roku.
Ruch Hajduki Wielkie (dzisiaj Ruch Chorzów) w sparingu doznaje
"batów" od II-ligowej wtedy Cracovii. Sensacja wielkich
lotów, bo gracze Ruchu byli wtedy hegemonami polskiej ligi. Co
prawda, krakowscy gracze zagrali świetne spotkanie, jednakże ich
zwycięstwo w głównej mierze było wynikiem...libacji śląskiej
drużyny do wczesnych godzin rannych. Mięli problemy podczas meczu z
utrzymywaniem równowagi i wzrokiem! Cracovia wygrała aż 9:0.
Najlepszy wówczas gracz Ruchu (i jeden z najlepszych graczy
Reprezentacji Polski w jej historii), Ernest Wilimowski, oficjalnie
dlatego nie pojechał z kadrą na Igrzyska Olimpijskie 1936
(Polska zajęła wtedy 4 miejsce). Mówi się, że zdecydowano o
pozostawieniu go w domu bo za swoją grę w klubie miał zarabiać
pieniądze ( na Olimpiadzie grali piłkarscy amatorzy, a nie
zawodowi gracze) i wódka była tylko pretekstem. Innym powodem był
sam śląski klub, który hurtowo wygrywał w lidze, co nie podobało
się polskiej centrali piłkarskiej. Innym przykładem jest Ernest
Pohl. Także Górnoślązak, także Ernest, także wybitny zawodnik i
także duża skłonność do alkoholu. Pohl (czy Pol) nie tylko
strzelał mnóstwo goli, ale również lubił sobie dość często
"golnąć". Krążyły o nim legendy. Sam o sobie miał
mówić: "Ernest pije, ale Ernest gra". Ponoć miał
umawiać się z kelnerami, aby ci mu dolewali "pewną ciecz"
do zupy - taki miał ciąg do alkoholu. W kadrze Polski zawieszono go
na parę miesięcy paradoksalnie za...piwo. Gdy ówczesny trener
Reprezentacji Polski (Ryszard Koncewicz) złapał go na piciu
"bursztynowego trunku", to ten uznał że nie jest
"szczeniakiem", nie posłuchał szkoleniowca i został
ukarany. Miało to miejsce na jesieni 1962 roku, po meczu z
Czechosłowacją. Kolejna historia miała miejsce na Mundialu
1974. Tym razem to "aferka". Podopieczni Górskiego
dostali "przepustkę" i do 23:00 bawili się na mieście.
Dostali też przykaz, że nie ma mowy o piciu alkoholu. Na zbiórkę
spóźnił się (30 minut) obrońca Adam Musiał i do tego czuć było
od niego zapach piwa. Pan Kazimierz postanowił niesfornego
wychowanka wyrzucić z zespołu. Na "prośby" do trenera
udał się Jan Tomaszewski i Kazimierz Deyna. Trener się ugiął,
ale w meczu ze Szwecją Adam Musiał nie wystąpił (II faza
turnieju). Polacy zwyciężyli piłkarzy ze Skandynawii 1:0, ale
zagrali bodaj najgorsze spotkanie w całych mistrzostwach.
Największym skandalem pijackim była tzw. Afera na Okęciu w
1980 roku - ale o tym już było pisane w tym artykule (we
wcześniejszym poście). A teraz o czasach "współczesnych".
Po przegranym meczu Polaków we Lwowie 0:1 (sierpień 2008 roku), na
imprezę zakrapianą "dozą" alkoholu zdecydowało się
trzech reprezentantów Polski: Artur Boruc, Dariusz Dudka i Radosław
Majewski. Trener Leo Beenhakker się zdenerwował i zawiesił na czas
nieokreślony wspomnianych piłkarzy. We wrześniu 2010 roku (po
towarzyskim meczu z Australią, 1:2) z kadry wylecieli natomiast
Maciej Iwański i Sławomir Peszko. Peszko został złapany jak
wychodził nad ranem z pokoju Iwańskiego podczas zgrupowania kadry.
Sprawę miał "załagadzać" kapitan zespołu - Michał
Żewłakow. Ledwo miesiąc później (październik 2010 roku) kolejny
skandal. Znowu Franciszek Smuda pozbywa się dwóch piłkarzy za
spożywanie alkoholu. Tym razem na ustach całej piłkarskiej Polski
był Artur Boruc i Michał Żewłakow. Miało to miejsce podczas lotu
samolotem, którym to Reprezentacja Polski wracała z towarzyskiej
potyczki przeciwko USA (2:2, Chicago). Tym razem raczono się winem.
Trener miał dać im "ochrzan" na miejscu. Dla Boruca to
już drugi taki wyskok. No i "barwny" przypadek Sławka
Peszko (recydywista :D). Tym razem nie upił się na
zgrupowaniu...ale i tak Smuda "wywalił" go z
najważniejszej drużyny w kraju (w wyniku czego nie zagrał na EURO
2012). Cała historia miała miejsce poza granicami Polski i w
czasie kiedy Peszko przebywał w swoim klubie (liga niemiecka). Miał
się on spotkać z Łukaszem Podolskim i Marcinem Wasilewskim. Po
imprezie Peszko wracał do siebie taksówką i wtedy miało dojść
do niemiłego incydentu. Pijany zawodnik uznał, że taksówkarz chce
go oszukać i miał próbować wyrwać taksometr. "Poszkodowany"
miał zabrać awanturnika na niemiecką policję, gdzie go
zatrzymano. Smuda nawet pofatygował się do tamtejszej jednostki
policji, by "wyjaśnić" cały przebieg wydarzeń. Myślę,
że nasi reprezentanci powinni brać przykład z Łukasza
Podolskiego, który...nawet piwa nie pije :)
[Wykiwani]
Teraz o Mundialu 2006, ale jednak w nieco innym kontekście. Niezły "Meksyk" powstał z zakupem praw telewizyjnych i publicznym pokazywaniu tej imprezy w Polsce. Bodajże jedyną stacją, która pozyskała prawa emisji mistrzostw była (nie "P"odam jej nazwy :D) "telewizja ze słoneczkiem". Jak pamięć mnie nie myli, w eter poszła wieść że mecze będę zablokowane (puszczone na kanale płatnym). Odezwały się głośne słowa krytyki i nawet wytoczono zarzut, że to łamanie prawa o braku powszechnego dostępu do (górnolotnie mówiąc) dobra narodowego. Wszakże, piłka nożna to sport nr 1 w naszym kraju i taka teza ma mocne podstawy. Zresztą "telewizja ze słoneczkiem" pokazała już w tym roku jak traktuje nas kibiców. Krok z "zamurowaniem" siatkarskiego Mundialu mówi wiele. Na otwartym kanale pokazano tylko mecz otwarcia i finał - ale łaska! Wróćmy do tematu. Finalny wynik tamtej mundialowej afery był taki, że wspomniana telewizja ugięła się i dużą część meczów udostępniła publicznie. Później Telewizja Polska również zakupiła możliwość pokazywania spotkań i powstał swoisty "medialny tandem". Miejmy nadzieję, że finały EURO 2016 (tak, "telewizja ze słoneczkiem" jak na razie ma wyłączne prawo ich pokazywania na terenie Polski) nie wpadnie na "fenomenalną" ideę zatarasowania mistrzostw przed społecznym "wglądem".
Teraz o Mundialu 2006, ale jednak w nieco innym kontekście. Niezły "Meksyk" powstał z zakupem praw telewizyjnych i publicznym pokazywaniu tej imprezy w Polsce. Bodajże jedyną stacją, która pozyskała prawa emisji mistrzostw była (nie "P"odam jej nazwy :D) "telewizja ze słoneczkiem". Jak pamięć mnie nie myli, w eter poszła wieść że mecze będę zablokowane (puszczone na kanale płatnym). Odezwały się głośne słowa krytyki i nawet wytoczono zarzut, że to łamanie prawa o braku powszechnego dostępu do (górnolotnie mówiąc) dobra narodowego. Wszakże, piłka nożna to sport nr 1 w naszym kraju i taka teza ma mocne podstawy. Zresztą "telewizja ze słoneczkiem" pokazała już w tym roku jak traktuje nas kibiców. Krok z "zamurowaniem" siatkarskiego Mundialu mówi wiele. Na otwartym kanale pokazano tylko mecz otwarcia i finał - ale łaska! Wróćmy do tematu. Finalny wynik tamtej mundialowej afery był taki, że wspomniana telewizja ugięła się i dużą część meczów udostępniła publicznie. Później Telewizja Polska również zakupiła możliwość pokazywania spotkań i powstał swoisty "medialny tandem". Miejmy nadzieję, że finały EURO 2016 (tak, "telewizja ze słoneczkiem" jak na razie ma wyłączne prawo ich pokazywania na terenie Polski) nie wpadnie na "fenomenalną" ideę zatarasowania mistrzostw przed społecznym "wglądem".
["Zibi"]
Zbigniew Boniek był świetnym piłkarzem, jest utalentowanym
kapitalistą i bynajmniej "nie szarą" postacią. Pisałem
już o jego prezesurze i udziału w tzw. Aferze na Okęciu. To
jednak kropla w jego morzu "wyskoków". Skupmy się na
początek nad okresem jego życia, którego roboczo można nazwać:
Boniek-Trener. Zibiemu trenerka wybitnie nie szła. Ne miał sukcesów
z klubami i w niesławie zakończył współpracę z nami. Pamiętny
był mecz 0:1 z Łotwą u siebie w eliminacjach Mistrzostw Europy.
Przygoda z kadrą była krótka, bo nawet nie było to pół roku.
Jednak niesmakiem była sama forma jego rezygnacji z piastowanego stanowiska. Otóż, ogłosił ją 3 grudnia 2002 roku...będąc
bodajże na wakacjach poza granicami Rzeczpospolitej Polskiej! Trochę
klasy zabrakło. Inna kwestia to Boniek-Biznesmen. Pojawiły się
"gorące" informacje o tym, że rzekomo pan Zbigniew miałby
być umoczony we włoskiej aferze hazardowej. Głośna sprawa, którą
bada na Półwyspie Apenińskim tamtejszy wymiar sprawiedliwości,
dotyczy ustawiania meczów w Seria A i Seria B.
Zbigniew Boniek za pomocą Twittera dosadnie skomentował
doniesienia włoskiej bulwarówki mianem "brednie". Sprawa
jest rozwojowa, jak do tej pory Zibi nie jest o nic formalnie
oskarżony. Wreszcie Boniek-Piłkarz. Hoho..."temat-rzeka".
Charakterek to on zawsze miał. Chyba nie bez przyczyny w jego
imieniu można odnaleźć gniew ;) Żeby nie było, na drugie
ma Kazio :) Niepokorny, ambitny i krnąbrny. Jednakże nie owija w
bawełnę - a to budzi szacunek u większości. Tak się składa, że
skandal na lotnisku był jego recydywą. Rok wcześniej nasz "rudy
geniusz" futbolu trochę "nawywijał" swoim
zachowaniem. Po wyjazdowym meczu z Holandią w ramach eliminacji Euro
1980 (1:1, 17.10.1979, Amsterdam) charakter Bońka dał o sobie
znać. Wdał się on w "pyskówkę" z przedstawicielami
mediów (tzw. Szczekanie na dziennikarzy), co skutkowało jego
przymusowym półrocznym rozbratem z występami w Reprezentacji
Polski. Na koniec jeszcze jedno wydarzenie dotyczące pana Zbigniewa,
choć tym razem mówię to z przymrużeniem oka. Mianowicie dla
udanym dla nas Mundialu 1982, w decydującym meczu o awans do
1/2 turniej spotkały się zespoły Polski i ZSRR. Moi mili, ten mecz
oprócz sukcesu sportowego naszej Reprezentacji, miał silne
znaczenie polityczne. Przeto pod koniec 1981 roku wprowadzono w
Polsce stan wojenny i grożono społeczeństwu (propagandowe
zastraszanie), że jeśli nie będzie spokoju to nasi "towarzysze"
z ZSRR wjadą do nas swoimi czołgami. Nie muszę mówić, że naszym
graczom ambicji w tamtym spotkaniu bynajmniej nie brakowało.
Zremisowali 0:0 i dzięki korzystnym wynikom w innych meczach
uzyskali "promocję" do najlepszej czwórki turnieju.
Jednak zabawna sytuacja miała miejsce po meczu, kiedy z Bońkiem
przeprowadzono wywiad w TV. Boniek paradował tam w...koszulce CCCP
(ZSRR) :D Nie krył przy tym radości z osiągniętego wyniku.
[Inne]
(Furtok-Szczypiornista) W piłce nożnej tylko bramkarz
(i to we własnym polu karnym) może zagrywać futbolówkę. Zasada
ta wydaje się być oczywista... Jak nas uczy historia, nie dla
wszystkich jest to klarowne. W kwietniu 1993 roku Polska podejmowała
San Marino (eliminacje Mundialu 1994). Nie wiem, czy nasi
gracze nie podeszli poważnie do tego meczu czy piłkarze-amatorzy z
tego "państewka" zagrali świetny mecz, ale długo
utrzymywał się wynik bezbramkowy. W 70 minucie "popisał"
się ówczesny piłkarz GKS Katowice - Jan Furtok. Mianowicie, piłkę
dośrodkowaną w pole karne przez Romana Koseckiego wykończył...ręką!
Zagrał tak umiejętnie, że sędzia nie dopatrzył żadnego
przewinienia i bramkę uznał. Sam Furtok mówi, że nie planował
tak zdobyć gola, tylko...zadziałał instynkt :) Pan Janek jednak
grać w piłkę umiał, m.in. zdarzyło mu się zająć kiedyś 2
miejsce w klasyfikacji strzelców w lidze niemieckiej (sezon
1990/91). (Gadocha i kasa) To był głośny konflikt.
Polacy mają zagrać ostatni mecz w grupie Mundialu 1974 z
Włochami. Dla naszych graczy był to mecz jedynie o prestiż (nasi
gracze zapewnili sobie już wcześniej awans do II fazy mistrzostw),
a gracze Italii byli natomiast jedną nogą od powrotu do domu.
Zwycięstwo Biało-czerwonych oznaczało, że wraz z Argentyną
przejdą dalej - inny rezultat promował graczy Azzurri.
Argentynie zależało bardzo na "ambicji" naszych Orłów
i ponoć mieli nawet przeznaczyć im pewną sumę pieniędzy - taki
"doping" :D Wszystko fajnie, ale...podobno całą sumę
sobie przywłaszczył Robert Gadocha. Skrzydłowy kadry Orłów
Górskiego twierdzi, że żadnych pieniędzy nawet nie widział i
całe zamieszanie wywołała jego żona z zemsty (dziś są po
rozwodzie). Rzecz "obijać się" miała o sumę 24 000 USD.
Polacy zwyciężyli wtedy Włochów 2:1 po dwóch genialnych
bramkach, a honorowego gola dla naszych rywali zdobył pod koniec
meczu (nasz "milusiński" :D) Fabio Capello. Oficjalnie
jedyną "zapłatą" Argentyńczyków za nasze zwycięstwo
miały być skrzynki z jabłkami. To się nazywa mieć gest! :)
(Hymn) Jest pewna rzecz, która mnie razi. Jest to
mianowicie sposób wykonywania naszego hymnu. Nie pamiętam, o które
mecze chodzi (coś mi świta o Niemczech, ale mogę się mylić), ale
grano naszą ojczystą melodię w "ślimaczym" tempie.
Przecież ona jest jakby nie była...wojskowa! To jest i ma być
żwawa "nuta". Nie wiem jakie są zasady jego grania, ale
trzeba pomyśleć o odgórnym przykazie, a nie żeby było pole do
indywidualnej interpretacji. Jeśli dobrze pamiętam, w meczu
Szwecja-Polska zagrano hymn tak, aż mi szczęka opadła. Tym razem w
pozytywnym sensie. Para szwedzkich śpiewaków (bodaj przy dźwiękach
orkiestry) zaśpiewali nasz hymn po polsku! Coś wspaniałego i warte
powielania. Także podoba mi się zwyczaj ze siatkarskich aren, gdy
kibice w biało-czerwonych barwach "hymnowali" a
cappella. (Koszulka Koseckiego) To była chyba
najdziwniejsza czerwona kartka dla polskiego piłkarza na meczu kadry
w historii. Do tego przedziwne zachowanie samego "zainteresowanego".
Październik 1995 roku. Mecz Słowacja-Polska w ramach eliminacji
EURO 1996. Polakom mówiąc kolokwialnie "nie szło".
W zasadzie eliminacje były przegrane. Nerwy puszczają Piotrowi
Świerczewskiemu i Romanowi Koseckiemu. Oboje "wylatują" z
boiska. Pan Roman jednak dostał "czerwień" za...pokazaniu
torsu :D Jak Kosecki miał zostać zmieniony i schodził z murawy, to
zdjął manifestacyjnie koszulkę. Gdy sędzia pokazał mu kartonik,
pocałował "orzełka" (skądinąd piękny gest), położył
swoją koszulkę przy bocznej linii i udał się do szatni. Był to
zresztą ostatni mecz w Reprezentacji Polski tego wybitnego zawodnika
(29 lat/19 goli). Nie tak powinien wyglądać pożegnalny występ
Reprezentanta Polski. Ale pan Roman wiele dał kadrze i oby to
wydarzenie nie zasłoniło jego niewątpliwie dużych zasług.
Biało-czerwoni mecz przegrali 1:4, mimo iż pierwsi zdobyli
bramkę. (Kucharz) Mundial 2006 - Konferencja
prasowa po nieudanym pierwszym meczu turnieju z Ekwadorem (0:2). W
sali w Barsinghausen dziennikarze przecierali oczy ze zdumienia. Do
spotkania nie pofatygował się Paweł Janas (wówczas trener kadry)
oraz nikt z piłkarzy. Natomiast przybył Michał Listkiewicz
(wówczas prezes PZPN), Antoni Piechniczek i...kucharz Reprezentacji
Polski :D hahahahaha Oczywiście głosów oburzenia nie brakowało.
Słodko-gorzka historia. Do dziś stanowi to wytyk w kierunku trenera
Janasa. Ów kucharz nawet nie powiedział słowa (bodaj nikt nie
zadał mu pytania). Z szacunku do nie niego wymienię go z imienia i
nazwiska - Tomasz Leśniak, i brawa mu za odwagę oraz chęć,
których niektórym wyraźnie zabrakło. ("Mrówa")
"Zabawna" historia. Na przełomie 2002 i 2003 roku piłkarz
Schalke 04 Gelsenkirchen przechowywał 110 kartonów z
papierosami...nieopodatkowanych (z przemytu) dodajmy. Następnie
"lwią część" z nich sprzedał innym osobom z profitem.
Straty (niezapłacone podatki) obliczono na ponad 3 000 €.
Przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości w niemieckim mieście Essen,
domagają się dla nieuczciwego zawodnika 180 000 €. Później
wydano wyrok, w którym skazano gracza na karę grzywny w wysokości
43 500 €. O kim mowa? o Tomaszu Hajcie! Popularny Gianni grał
wtedy jeszcze w Reprezentacji Polski (na pozycji obrońcy,
przypomnijmy). O Hajcie można rozmawiać godzinami - taka to
osobowość. Abstrahując od tego, że jego czyn jest niemoralny i
przestępczy, to dlaczego on właściwie brał udział w tym procederze?
Wszakże chodzi o "marne" parę tysięcy €, które przy
jego zarobkach w czołowym klubie Bundesligi wyglądały wręcz
śmiesznie. (Zakazy stadionowe Klicha) W listopadzie
2013 roku we Wrocławiu odbyło się towarzyskie spotkanie Polski ze
Słowacją. Po marnej grze Orły poległy 0:2. Jednak nie o
tym. Dzień po tym meczu piłkarz Reprezentacji Polski, Mateusz
Klich, zdenerwowany zachowaniem kibiców na stadionie, "wyleciał"
z komentarzem na Twitterze: "40.000 zakazów
stadionowych po wczoraj. Byłem na trybunach i to, co się tam
dzieje, to jest masakra...:/ byle zjeść i ponap...".
Chłopak pochodzi z moich rodzinnych stron, więc mam do niego
sentyment, lecz niech zastanowi się co pisze. Później co prawda
częściowo odwołał swoje "zakazy stadionowe", jednak
wiadomość poszła w eter. Pewnie Mateusz ma dużo racji, ale
krytykować też trzeba umieć. Mi też się wiele rzeczy nie podoba
u naszych kibiców, więc rozumiem po części jego zachowanie. Może fani dali plamę na
tamtym meczu, ale "twitterowiec" również. Tak czy
inaczej - zamieszanie powstało. (Zasługi Gmocha przez duże
"Z") I jeszcze słów "kilka" o panu
Jacku Gmochu. Wszyscy znamy jego oryginalne mowy i barwne określenia
(np. "główkarze" :D). Jednak jedna z jego
wypowiedzi była "poniżej pasa". Nawet mnie ona obruszyła.
Gmoch mianowicie zawłaszczył sobie wszystkie zasługi Reprezentacji
Polski w latach 1972-86! Bardzo nieładnie panie trenerze. To pewnie
temat na dłuższą rozprawę, jednak tak pokrótce. Jacek Gmoch u
boku śp. Kazimierza Górskiego miał bardzo ważną i innowacyjną
wówczas funkcję, a mianowicie tzw. "bank informacji"
(rozpracowywał rywali). Jednak nie on był pierwszym trenerem, nie
on podejmował decyzje i nie ponosił za nie odpowiedzialności. W
ogóle Gmoch nie zwraca uwagę kwestie mentalne, a przecież one są
nie mniej ważne niż "suche" informacje. Pan Kazimierz
potrafił zrobić świetną atmosferę i świetnie trafiał do
zawodników. Ponadto sukcesy nie byłyby możliwe, gdyby nie
utalentowane generacje piłkarzy i trenerów klubowych czy też np.
paradoksalnie...bieda (dzieciaki spędzały całe godziny kopiąc
piłkę na trzepakach). Na słowa Gmocha ostro zareagowało (i
słusznie) środowisko Orłów Górskiego. Mam nadzieję, że
pan Jacek "źle dobrał słowa" i zakrzywiły one obraz
jego poglądu. Oby tak było.
I to byłoby na tyle. Aż włos się jeży na głowie, jak się
pomyśli że to tylko wybrane historie. Niektóre z nich śmieszą,
inne denerwują, jeszcze inne są w oparach głupoty i absurdu a są
też te, które niczym nie różnią się od kryminału. W jednym
chyba się zgodzimy - tych sytuacji w ogóle nie powinno być.
Posiłkując się słowami piosenki: "Jeszcze będzie
przepięknie, jeszcze będzie normalnie" - oby (przynajmniej
i aż tyle). Miłego dnia drodzy czytelnicy. Czołem! :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz